09.02.16
[spacer]
13.10.15
[dziennik wiosenny]
29.08.15
[stół]
17.04.15
[archiwa, archiwalia, archiwariusze]
01.08.14
[zadra]
07.03.14
[poezje dnia powszedniego]
Potem jest popołudnie i wracam z uczelni. Tramwaje jakoś ślamazarnie podjeżdżają, jakoś się ciągną, zawadzają im auta. Wsiadam i się rozglądam, i chłopak przesuwa się do okna, robi mi miejsce. Się uśmiechamy. Na Letnej między burymi krzaczorami - to te krzaczory, co już niedługo zmienią się w krzewy i drzewka i inne kwitnące tałatajstwo - świeża trawa. W słoneczne dni jestem zawsze szczęśliwa na placu Strossmayera. W słoneczne dni to jest mój plac Strossmayera, z moim moim kościołem z wieżami pnącymi się do nieba.
Albo w mięsnym. Kobieta podaje mi wołowe, kawał szpondru i pręgę. Podaje je z miłością, z podziwem na nie patrzy, jak na dzieło sztuki, jakby sama tę krowę pasała. Te wszystkie poezje všedního dne, te wszystkie poezje codzienne, to już było tyle razy, to już jest ograne i ośpiewane, lekko pretensjonalne - a jednak. Całe szczęście, że ja już wierszy nie piszę, że wyrosłam. Ja już tylko rosół gotuję. Z tych wywalczonych, beztorebkowych warzyw i z tej ukochanej wołowiny.
Zasypiam lekko, i śnię dużo, i dni trzeba organizować coraz bardziej. Chyba po raz pierwszy w życiu.
[i bądź mi drzwiami
nade wszystko drzwiami
które można otworzyć
dokořán]
01.08.13
[pieta]
23.07.13
[stolperstein]
28.04.13
[skrzyżowanie]
27.03.13
[jakieś listy po niemiecku]
20.03.13
[filozofia w toalecie]
26.02.13
[Anna wzbudza sensację]
Ślepej kurze ziarno, piórnik koh-i-noora i śliwowica Annie na osłodę....
23.01.13
[1912]
Rozczarowanie. Ale od początku. Nie jest to blog przewodnikowy jak ten holešovicki więc nie będę się rozpisywać o tym, co to właściwie ten dom jest, kto wie, ten wie, kto nie ten szup szup do artykułu na Wiki. Opis wystawy zapowiadał, że będzie to przeżycie niesamowite, bo obok starszej generacji artystów secesyjnych można zobaczyć prace członków dwóch innych grup - Skupiny výtvarných umělců, czyli Grupy Artystów Plastyków oraz nieznanego mi wcześniej Uměleckého sdružení Sursum - Artystycznego Stowarzyszeni Sursum. No po prostu jaram się, serio.
Ok, a więc rok 1912. Po siedmiu latach budowy zostaje otwarty Obecní dům. Wielka secesyjna budowla według projektu panów Balšánka a Polívky. Pan Osvald Polívka to nie byle kto, praktycznie wszystko co w Pradze secesyjne, to jego*. Zdobienia wykonali najwięksi tych czasów. Mucha, Aleš, Myslbek... Sala koncertowa na 1200 słuchaczy, na parterze kawiarnie, restauracje. Szał.
Ale secesja jest już wtedy tak trochę passé. Pavel Janák kończy most Hlávki, pierwszy żelazobeton w Pradze. Pavel Janák do spółki z Gočárem i kilkoma innymi wypinają się na stowarzyszenie artystów Mánes i zakładają swoją Grupę Artystów Plastyków. Pavel Janák pisze swoje teksty teoretyczne o kubiźmie, a Gočár kończy Dům u Černé Matky Boží, Dom Czarnej Madonny, późniejszą ikonę architektonicznego kubizmu. Pavel Janák projektuje wnętrze na wystawę Grupy w Obecním domě, zasłania bogato zdobione secesyjne ściany, zamienia we wnętrze kryształu...
Rok 1912 wyglądał tak, a dziś wyglądało to buro. Na wystawę przeznaczono trzy sale. W pierwszej, środkowej, pierwsza z obiecywanych makiet, Obecní dům oczywiście. Pierwsza i jak się okazało - ostatnia. Poza tym w sali trzech panów pilnujących. Po lewej sala z pracami starszej generacji - Mucha i spółka, ogólnie secesja. Prace nieszczególne, żadna jakoś mnie nie przyciągneła. Najciekawszą częścią tej sali była część multimedialna wystawy - na wmontowanych w stoły tabletach można było obejrzeć kalendarium roku 1912 w postaci zdjęć, posłuchać kilku skomponowanych w tym roku utworów oraz obejrzeć dziesięć krótkich filmów. Skupiłam się na zdjęciach.**
Na końcu pierwszej sali był kubistyczny pokoik. Tutaj faktycznie było spotkanie - na ścianach pokrytych kubistyczną tapetą wisiały projekty Domu Reprezentacyjnego, które zostały zgłoszone na konkurs, choć niekoniecznie go wygrały. Po środku stał stół z krzesłami - nie dotykać!, w rogu mały stolik kawowy z fotelami - nie siadać! Kiedy przyklękłam, żeby wyfotografować stolik odkryłam na stoliku naklejkę z kodem kreskowym - a więc to replika pochodząca najpewniej ze sklepu Kubista, Ovocny trh 19, 5 minut drogi stąd.
W sali po prawej Grupa Artystów Plastyków i Stowarzyszenie Artystów Sursum. Jeśli chodzi o prace Grupy nic moc, trochę Čapka, trochę Fiali, trochę Kubišty. Kilka szkiców Janáka i Gočára. O wiele ciekawsze eksponaty są na stałej wystawie w Veletráním palácu. Artystów z Sursum nie znałam, więc nie mogę powiedzieć, czy reprezentacyjne czy nie. Tak samo jak w pierwszej sali, tutaj też stał stół z tabletami (zawartość identyczna) oraz leżały kartki i ołówki. Skorzystałam i pozostawiłam kawałek swojego bazgroła pod Janákowymi wazami.
20.01.13
[raj mojego taty]
Kiedy przyjeżdżam, pyta, czy to też tak jest jak u nas, obozy, wojna czesko-czeska. Mówię mu, że akurat ci moi Czesi, co ich mam na codzień, to niespecjalnie gadają o polityce, no, może Aneta trochę, ale ja nie wiele kumam, bo nie jestem zorientowana. Próbuję tłumaczyć, że gazety to czytam tylko w soboty i to zazwyczaj tylko o architekturze, że w telewizji to oglądam hokej, a na internetach omijam serwisy informacyjne, tak z założenia. Tata już tego nie słucha, przecież już wie, że ci Czesi, co ja ich znam, nie awanturują się nad piwem o to, kto na kogo głosuje, więc Czesi się nie awanturują o takie pierdoły w ogóle.
Czasem jednak tatę łapie niepewność. W święta na przykład pytał, jak to było jak Havel umarł. Czy ktoś wymyślał, żeby go pogrzebać tam czy sram, no, przecież wiesz córcia o co mnie chodzi... Nie bardzo wiem, co powiedzieć, więc mówię co wiem - że przecież było jasne, że sie go pochowa obok Olgi, a kiedyś w przyszłości, jak przyjdzie czas i na Dagmar, to i Dagmar tam położą pewnie i będą tak we trójkę leżeć. I też mówię o lawecie, o symbolach... Tata nie jest usatysfakcjonowany, chyba odpowiedziałam na inne pytanie niż on naprawdę zadał...
Kiedy znów przyjadę to będę mu mogła opowiedzieć o tym, jak Czesi wybierali prezydenta. Chyba się trochę zdziwi jak się dowie jak to w tym raju, do którego mu emigrowała córka, wyciąga się duchy przeszłości wcale nie gorzej niż u nas.
--------------------------------------------------------------------------------------------
*tata właściwie nie czytał żadnej książki o Czechach, od roku obok łóżka leżą Pepiki i już się odgrażam, że je zabiorę z powrotem, skoro ciągle jest w połowie Charlotty Masarykovej.
04.09.12
[metropolia]
- I jak ci się podoba w tej naszej metropolii? - pyta mnie pewien intelektualista pierwszej klasy, znajomy znajomej, z tych co piszą swoje básničky do moleskinów, nó, vlastně to ani není básnička, ale stejně vám to přectu*, więc ten człowiek mnie pyta, bo przecież po roku to już chyba mam jakieś zdanie.
- Mała ta wasza, hmhm, metropolia...
Rok minął, zaczął się następny. Dom jest tutaj.
--------------------------------------------------
*báseň -wiersz, básnička - wierszyk, zdrobniale lub lub z lekką podśmiechujką; a dalej: "wlasciwie to nie jest żaden wierszyk, ale i tak wam to przeczytam"22.05.12
[przerwa na reklamę]
reklamę oczywiście siebie samej
czyli Cygan zaczęła drugi blog tworzyć, tym razem tematyczny.
http://mojeholesovice.blogspot.com/
jak widać z adresu Cygan zaprasza na wycieczkę do Holešovic, czyli tak, brawo dla bystrych, dzielnicy Pragi, w której mieszka.
lubiących narzekać, ze nie widzę literek, ten szablon jest do dupy, mój monitor jest super skalibrowany-to twój jest chujowy i dalej w tym klimacie, proszę serdecznie, aby się na razie nie wywnętrzali, blog jest tworzony w czasie sesji (tak, od wczoraj mam sesję!), jako przerywnik od literatury czeskiej 19 wieku czy fonetyki (w przypadku pierwszego jest to raczej ucieczka). jak się ogarnę ze studiami to zrobię ładniejsze tło, ładniejsze literki i ogólnie ładniejsze wszystko.
jak narzekający się zesra jeśli się nie wywnętrzy niech mi napisze maila, wiadomość na fejsie, ostatecznie swoje żale wyleje w jednym, ale naprawdę jednym, komentarzu, a jak będę miała chwilę to coś się z tym zrobi.
tych, którym by się zachciało narzekać na jakoś zdjęć - niestety, sprzęt niemłody, na nowy się nie zapowiada, a jeśli chodzi o moje umiejętności to naprawdę - porzućcie wszelką nadzieję. staram się, jak mogę, ale wyżej dupy i tak dalej. zawsze w końcu możecie mnie odwiedzić i zrobić lepsze.
a, i jakby się wam przypadkiem spodobało to wiecie - fajnie jest o tym powiedzieć, no nie?
11.03.12
[domy, domy]
- widzisz, najciekawsze w czeskiej kulturze jest piwo. a ty o jakiejś architekturze, Janákach!
- piwo wczoraj piłam. czy mogę w takim razie dziś obejrzeć funkcjonalistyczny kościół?

spacery, spacery. domy są piękne, domy to życie. architektura to jedna z tych sztuk, które mnie jeszcze zachwycają. zachwycają, bo dotyczą, nie są same dla siebie. nie wiszą w galerii jak te cholerne Słoneczniki, jak Dama z łasiczką, gronostajem, jak kto woli. bo te obrazy to sobie tak wiszą, na białych ścianach w niezbyt ładnych ramach, tak bez emocji. od emocji za to kipi tłumek gniotący się pod obrazem, turyści z przewodnikami, boże, boże, widzę to na żywo!. a mnie proszę państwa to nie podnieca, myślę ładne - ale sama nie wiem, czy mi się podoba, bo się podoba, czy może atakowana od zawsze tymi obrazkami wiem, że jest to arcydzieło, geniusz i cała reszta. wiem, lecz nie czuję, ładny obrazek, ignoratka cholerna..
a domy żyją, bo się w nich żyje. ktoś wchodzi, ktoś wychodzi, ktoś w nich pracuje, ktoś może oprowadza wycieczki. bo to na domy patrzysz i potem mówisz piękne miasto, szare miasto, miasto nijakie. tu każdy ma swoje zdanie, wie doskonale, czy Centralny to paskudztwo najgorsze, albo że na biblioteke-ośmiornicę to on nie chce patrzeć. możesz mi mówić o barokowych kościołach co chcesz, ale proszę Cię, naprawdę mnie to wnętrze odrzuca, ono mnie obrzydza i męczy. co miał w głowie lud tych czasów, że go te widoki miały do światyni ciągnąć? ja się pytam, a ty się mnie pytaj, co mieli w głowie ludzie, którzy stawiali funkcjonalistyczne bryły? co miało we łbach paru czeskich architektów, którzy udowadniali, że kubizm w architekturze się sprawdza, projektowali wnętrza jakbyś wszedł do kryształu. kim byli ludzie, którzy postawili brutalistyczne straszaki, patrzysz tylko na zdjęcia i już ci jakoś gorzej. i przede wszystkim - kim byli ci niesamowici ludzie, którzy w odległych wiekach średnich z kamieni pletli gotyckie koronki, przed którymi klęczę, prawie płaczę?
stoimy przed kościołem zaprojektowanym przez Josefa Gočára, praska dzielnica Vršovice, wielka biała łódź płynąca przez plac... co to był za wariat, który na rynku Starego Miasta chciał stawiać piramidę...?
[zdjęcia dwa pierwsze MS, ostatnie - projekt Josefa Gočára, przebudowa Staroměstskiej radnicy, 1909r.]
06.03.12
[pół roku]
minęło praskie pół roku. ile to jest, pół roku? dużo, mało, sama nie wiem. mam mieszkanie, swoje miejsca, swoją pracę i praskiego kota. karty do bibliotek, bilet trzymiesięczny, rachunki za internet, czeski numer telefonu.
gubię się jednak na Starym mieście, to dalej jest wszystko na czuja, małe pokręcone uliczki i tylko przypadkiem trafiam tam gdzie chciałam, zdziwiona, to już tu? na Mustku wysiadam zawsze nie tym wyjściem, które planowałam, najchętniej to na Mustku nie wysiadam w ogóle. metrem jeżdżę jak najmniej - bo wieje, urywa głowę, przeziębia, niemiło. w tramwajach muzyki nie słucham prawie wcale, bo przecież można tyle usłyszeć. na przykład te wszystkie prawdy bezdomnych, o tym że skoro každý Polák je žid (prawie każdy Polak to Żyd). albo najczulsze dialogi o niedziałającej wifinie (wi-fi) i że trzeba vypnout router, no, routřík, to s antenkama (wyłączyć router, no, routerek, to z antenkami). i z tramwaju wszystko widać, i mapa miasta się w głowie rysuje.
czasem myślę, czy nie zacząć się przedstawiać z -ová. bo pan w antykwariacie patrzy podejrzliwie - bo może jakiś facet mnie wysłał, żebym tej Annie co to zamówiła, podebrała książkę. albo pani w bibliotece na wydziale dwa razy zaznacza, że jej chodzi o moje nazwisko, nie imię.
po latach dziecięcego zachwytu nad wzorkiem, wieżyczką, klinkierkiem, nad oknem i drzwiami - czytam tłustą książkę Od moderny do funkcjonalizmu. kot siedzi w umywalce, a ja naprawdę nie wiem, co zamierzam zrobić z moim życiem dalej.
żyć chyba.
14.02.12
[o odchodzeniu. lub przychodzeniu]
to jest jak z przeprowadzką, niepewności, pakowania, życie ani tam ani tu - bo książki już w nowym mieszkaniu, a szczoteczka do zębów jeszcze w tym. jak ten pierwszy dzień na nowym, kiedy ustawiam meble, kiedy robię obiad na elektrycznej kuchence, której się boje. kiedy odkrywamy, że od okien ciągnie i że jest o wiele mniej światła niż w starym. kiedy jeszcze idę zabrać ostatnie trzy papiery ze starej nory, a przy okazji ostatni raz wyszorować wannę, wannę w surowej łazience, o białych kafelkach, z najpiękniejszą umywalką świata - nawet jeśli ma angielski kran. a później siedzę na środku dywanu i ryczę w mieszkaniu, które już jest jakby obce, ale dalej jeszcze meble w nim są bardziej dotykane niż w nowym. i to porzucone krzesło pod oknem, nie bierzemy go, jest zepsute.
a potem nawet się nie zauważa tego dnia, kiedy z pracy się wraca najnaturalniej na świecie na wprost, a nie w lewo, kiedy się rano automatycznie robi dwie kawy, odsłania psujące się rolety, karmi kota. jeszcze jakieś spojrzenie w stare okna - świeci się? nie świeci, opuszczone - ale już wszystko jest na miejscu, bo przez dziurę w drzwiach wpadł pierwszy list, rachunek za internet.
to jest chyba dokładnie jak ze zmienianiem mieszkania. tylko dłużej trwa, to takie nieprzystosowanie. te wieczorne myślenie, że co tu robię, że brak tego i tamtego, że bym gdzieś poszła lecz z kim? i te powroty, kiedy wszystko jest dobrze, kiedy trwa impreza ale w domu [domu?] nie ma gdzie rzucić ciuchów - bo nie ma mojego pokoju. niby na święta do rodziny, a najbardziej na miejscu się czułam, kiedy obudziłam się rano u Żony, i w korytarzu, tak zmęczona, tak skacowana, z rozmazanych makijażem zobaczyłam sie w lustrze. te pytania, jak mi tu jest i pytania jak wyjazd do warszawy. te pytania, na które im dalej w las, tym bardziej wkurwiona była moja odpowiedź.
i to znika. nie znika z wielkim bum, oficjalnym wypowiedzeniem i imprezą pożegnalną. znika bardziej jak śnieg na wiosnę, jest, jest, trochę breja, breja, no, breja, a potem nagle widzisz, że już trzeci dzień nie trzeba szorować butów po przyjściu do domu. takie małe olśnienie, jak pierwsze zielonowiosenne liście. nagle rozumiem, że faktycznie mało się odzywam do dawnych ludzi. i do tych najbliższych, a przecież myślę o nich dalej tak ciepło i dalej znajdują się na liście możesz zadzwonić w środku nocy. że kiedy mama pyta kiedy teraz przyjadę to odpowiadam, że nie wiem, ale jakoś szczególnie mnie to nie trapi.
to jest odchodzenie. ale jak się skądś odchodzi, to dokądś. nie zawsze wiadomo dokąd, ale zawsze gdzieś to jest. więc jest przychodzenie. przychodzenie do ulubionego wietamskiego warzywniaka, przychodzenie do pracy, przychodzenie wpadłam oddać klucze i zostawanie na dwie godziny, na fajka.
jeszcze sobie nie powiedziałam, że na pewno nie wrócę. na razie zastanawiam się co zrobić z bazylią, źle zniosła przeprowadzkę, usycha, opada.
06.02.12
[dopisy]
Pisanie listów uzależnia. Ten dziwny pociąg do długopisu i odartych kartek z notesu, do siedzenia w kącie i skrobania czegoś niby-wyraźnie. Równie dobrze mogłabym pisać dziennik, ale najpierw musiałby mi ktoś kupić nadający się do tego notes, na tyle śliczny, uroczy, że aż wymagający zapisania, motywujący. No i jakoś miło jest myśleć, że tą moją bazgraninę ktoś potem czyta. Albo przynajmniej próbuje.
Są takie dni, które nadają się tylko na pisanie listów. To te same dni, w które wstaje się z łóżka tylko po to żeby do niego wrócić z książką, laptopem, herbatą. Dni, kiedy z domu może wygnać tylko brak żarcia i papierosów, chociaż palić też się za bardzo nie chce. Prędzej zrobić coś dobrego do jedzenia. Zupę ogórkową ugotować, skoro Oli przywiozła ogórki i jest z czego. Przepis na pączki od niej wyciągnąć i zaplanować, że jak na zewnątrz się nie polepszy, to zostanie tylko siedzieć w domu i smażyć pączki. Albo sushi lepić. Naleśniki smażyć. Pić kakao i bawić się z kotem.
Właśnie, kot. Kot jest kotem towarzyskim. A nawet towarzyszącym. Siedzi z nami w łazience, kiedy się kąpiemy, śpi jak pies obok łóżka i nas pilnuje. Wzbudza moje ataki zazdrości, bo wychodzi na to, że mama powiedziała prawdę - jestem dobra w braniu kotów do domu, ale nie wychodzi mi bycie ulubionym kocim współlokatorem. Dziś zostaliśmy na dłużej sami. Przyniosłam mu nową zabawkę, prawdziwą, ze sklepu. Po minucie nurkowałam za nią pod kanapę, po pół godzinie Misza przestał ją dumnie nosić i wrócił do ukochanej trytki. Dla niewtajemniczonych - trytka to takie plastikowe małe cóś plastikowe, opaska zaciskająca się, co jak zaciśniesz to ni chuj nie ruszysz. Czemu trytka jest ukochana? Jest lekka, dobrze się ślizga podłodze, nosi w pyszczku. I jest pierwszą zabawką jaką kot sobie w nowym domu znalazł.
.
.
Przy mrozie, oprócz tego, że non stop chce się pić skóra nam schodzi jak wężom, ale pod spodem wcale nie ma nowej ślicznej, no więc przy mrozie chce mi się słodkie. Faza na ciasta się nie skończyła, ale w nowej norze brak piekarnika. Więc ogłoszenie parafialne - zbieram przepisy na słodkie nie-pieczone. Proszę tylko nie pisać o tiramisu. Z domu wyniosłam przepis na najlepsze tiramisu świata i nie wymienię go na żaden inny.