Zobrazují se příspěvky se štítkem[babcia]. Zobrazit všechny příspěvky
Zobrazují se příspěvky se štítkem[babcia]. Zobrazit všechny příspěvky

20.09.14

[Joanna wychodzi z Warszawy]




Joanna ma piętnaście lat i wychodzi ze spalonego miasta. Na policzku ma ślad po postrzeleniu, na rękach kilkumiesięcznego syna swojej siostry. Jest koniec września. Idzie w kolumnie ludzi. Niemcy pędzą ludność Warszawy do obozu przejściowego. Joanna była na Mokotowie, Mokotów zdobyty. Jest noc, nocują gdzieś na wyścigach, w boksach dla koni…


Prowadzili nas wermachtowcy, takie staruchy.. i Janusz mordę darł okropnie, bo był głodny.  Ja miałam kłopoty, bo nie miałam nic co mu dać. Ssał taki... gałgan, tak. I wyszłam... Wiesz,  jedni spali, jedni to. A on się darł. Jak się zrobiło bardzo jasno, gdzieś tak czwarta mniej więcej… może później, bo to wrzesień był. Może piąta, szósta. I  wyszłam przed, wiesz, żeby go trochę uciszyć. Siedział na takim zydlu stary jakiś  żołdak, trzymając  karabin.. nie wiem, czy nabity.. I ja byłam słuchajcie, tu, tu na Imielinie.. Wieś, normalne gospodarstwa... Ten Szwab wziął mnie tak z tyłu… i popchnął przez ulicę... Tak, uwolnił mnie. A ja, jak przeszłam ulicę, to już tak się między domami, i już byłam wolna! Weszłam do jakiejś chałupy takiej... Ludzie się strasznie bali, muszę wam powiedzieć. Się zapytałam, czy mogą dać mi trochę wody z cukrem. Bo chodziło mi o to, żeby go zatkać jakoś... No i taka była pani, która się zapytała: A mleko może być? No oczywiście, że tak, nie śmię pani prosić! Dostałam to mleko, nakarmiłam, to on przysnął. Zmieniłam mu pieluchę, bo miałam taką torbę, tu go trzymałam, w jakiejś takiej chuście, i torbę ciotki miałam, z pieluchami. I przewinęłam go i teraz sobie myślę tak: Jak tu daleko jest do Nowakowskich. Wiesz, człowiek traci orientację... I jak już przeszłam przez tą wieś.. Przez  ten, przez środek wsi szłam! Przez środek wsi! I tak sobie myślę: gdzie ja mam iść... żeby trafić do Jeziórek, do Nowakowskich. I trafiłam, trafiłam. Za kościołem, taką uliczką i w głąb. Jak weszłam tam, jak mnie zobaczyła stara Nowakowska, to w ogóle... nie, nie zemdlała, ale była tak… i że jeszcze z dzieckiem przyszłam! Jeszcze z dzieckiem... Więc one mnie po pierwsze zabrały dziecko, umyły dziecko... Pani Nowakowska powiedziała: Idź, tutaj zaraz Ci dam wody, to się umyjesz. I proszę ja ciebie, u pani Nowakowskiej przenocowałam... i od Pyr kolejka chodziła. Od Pyr chodziła kolejka… Do Nowego Miasta, przez Piaseczno, Tarczyn, Mogielnicę... Grójec. Grójec, Mogielnica, tak... I chcę Ci powiedzieć, dały mi pieniądze na tą kolejkę... Nie wiem, jakiś bilet musiałam kupić, okupacyjne chyba jeszcze ciągle pieniądze.. Kupiłam bilet, musiałam kupić. Wysiadam z tego pociągu.. Wąskotorówka, jechała tak, że można było wysiąść i... tak, ale się jechało. Ale siedziałam, siedziałam… I wysiadam na dworcu... I pierwszą osobą, którą spotykam to jest świętej pamięci Stasio Chołoś, słuchaj, ona jak mnie zobaczył… to ukląkł... No więc z takim szeregiem zaprzyjaźnionych osób zaprowadzili mnie tam do domu. No i tam się zaczął teatr…


W domu jej babki czeka jej siostra z mężem. Na widok Joanny z dzieckiem na rękach dostaje histerii. Ze szczęścia.


Wieczorem Joanna wypierze halkę, tę halkę, w której przyszła z Warszawy. Halkę wywiesi na sznur, w ogrodzie. Halkę zeżre koza. Joanna jest przecież dziewczyną z dobrego domu i ma przecież piętnaście lat, i ta halka, ostatnia, to jednak tragedia. Wiejska dziewczyna, która pomaga u nich w domu nic z tej tragedii nie rozumie. Sama przecież czasem nawet majtek nie nosi.


Później Joanna wróci do Warszawy. Na moście pontonowym przez Wisłę spotka Wojtka. Nie, Wojtek nie był jej młodzieńczą miłością. Jej chłopca, Ryśka, Niemcy wyciągnęli z kanałów. Rozstrzelali. Rysiek z Wojtkiem chodził do szkoły, na jednej ulicy mieszkali. Wojtek mu tak kiedyś obiecał, że się Joanną gdyby coś zajmie. I zajął się.


Joanna po latach dostanie zeszyt, w którym nic nie napisze. Choć ma tyle wspomnień i tak wyraźnych. Szczególnie, gdy się budzi o piątej i wie, że nie uśnie. Nawet pamięta jakie zabawki miały dzieci jej siostry. I tych chłopaków poranionych ze szpitala powstańczego, dokładnie widzi, tylko oczy zamknie. Ale do zeszytu włoży tylko moje zdjęcie. A później złamie daną mi obietnicę – że jeszcze rok – i na cmentarzu ktoś na skrzypcach zagra Marsz Mokotowa. A ja będę tam stała i zrozumiem, że dzieciństwo skończone.




******
Opublikowano w Listach 4/2014 w tłumaczeniu Vaclava Buriana.

Tekst w Listach był rozszerzony o notkę biograficzną Joanny oraz o krótką notatkę edytorską. Z notatki edytorskiej ważne jest że: zapis wypowiedzi Joanny jest edytowany w najmniejszym możliwym stopniu, na tyle, żeby styl mówiony nie drażnił na piśmie i że mi tu nie chodzi o powstanie, bohaterstwa, ale o Joannę i jej halkę.
Właściwie już tę historię znacie. Ale napisałam ją raz jeszcze - i pewnie nie raz ją napiszę. 


Bo bez Joanny świat jest puściejszy.
Już rok.

02.04.14

[ciało]

Kiedyś pod jakimś moim zdjęciem, ktoś skomentował, że jak modelka taka ładna, to od razu fotografowi łatwiej. Bo taki Saudek na przykład... zdaje się, że pojawiło się tam nawet stwierdzenie orka na ugorze.

Więc przeglądam te Saudkowe baby. Bo to są baby, żadne tam dziewczyny, holki, to baby są, baby pełną piersią! I jak pełną, jak wielką, monstrualną. Saudkowe baby okrągłe, cycasto-dupiaste, trochę zarośnięte, a znów gdzieniegdzie pomarszczone. Saudkowe baby to Wenus paleolityczne, wydestylowana kobiecość, ecce femina!

Gdzie mi tam do nich.

Baby Saudka przedstawiają to, czym nigdy nie będę. Ja otóż będę zapewne zawsze chudą laską z ładną twarzyczką - dopóki mi tej twarzyczki nie zjedzą zmarszczki, albo mi nie obwisną policzki, bo ja to się słabo znam na tym. Będę po prostu ładną laską, niezłą dupą jak mawia konkubent. Nie jest to narzekanie, narzekanie byłoby tutaj bluźnierstwem, jest to jedynie stwierdzenia faktów. Jak fakt, że nigdy nie napiszę rozprawy filozoficznej ani nie zrozumiem więcej niż podstaw fizyki.

Należę do ludzi, którzy uważają, że ludzkie ciało jest piękne. Takie, jakie akurat jest. Możnaby z tego robić ideologię, mogłabym tym usprawiedliwiać fakt, że przestałam się malować, gdyby nie wynikało to jedynie z tego, że któregoś ranka przestało mi się chcieć, że można dłużej pospać. Że o kosmetykach wiem niewiele, a kiedy mama porzuci mnie w drogerii, to próbuję stać się niewidzialna, żeby tylko jakaś ekspedientka nie podeszła. Albo te wszystkie monologi mojego fryzjera o odżywkach, maseczkach, te jego argumenty, te wszystkie o-boże-kobieto-bo-zaraz-będziesz-stara. Będę. Każdy będzie. Czy nie mogę tego przyjąć po prostu, jako faktu oczywistego, bez wyrzutów o lenistwo, brak pracy nad sobą, niestaranie się o siebie, czy nie mogę po prostu przyjąć tego, że któregoś dnia, najzwyczajniej na świecie, będę stara?

Że któregoś dnia twarz posiekają mi zmarszczki albo obwisną mi policzki, włosy mi posiwieją, a może nawet poważnie się przerzedzą? Że rozstępy na tyłku będą coraz większe, kolanka pomarszczone, nogi już nie tak zgrabne? Że mi coś obwiśnie, coś się może roztyje, coś pomarszczy?

Jednej rzeczy nauczyłam się w ostatnim roku. Ciało przestaje być piękne dopiero, kiedy uleci z niego życie. Kiedy leży na szpitalnym łóżku, do siebie niepodobne. I nie pomaga mu potem nawet, jak je potem umyją, ubiorą, uczeszą, umalują, z powrotem wstawią sztuczną szczękę, pomalują paznokcie, obwieszą bizuterią. Nie pomaga mu wtedy już nic, leży i jest tak brzydkie jak nigdy.

Bo nie ma w nim człowieka. A ktoś źle dobrał szminkę.

27.02.14

[sny telefoniczne]

Kiedy M. wstaje w środku nocy - choć może istnieją w wielkim świecie ludzie, którzy twierdzą, że o czwartej jest już rano; więc kiedy konkubent wstaje, aby pojechał, ja jedyne naciągam na głowę jego poduszkę, zakrywam nią kawałki światła i kawałki dźwięku, które wpadają z kuchni. Nie wiem, kiedy wychodzi, śni mi się, że zapomina telefonu i nagle ten telefon się rozdzwania. Dzwonią ludzie z pytaniem, czy PIT doszedł, czy M. już wyruszył w podróż, czy zdążył na pociąg, czy na pewno i czemu właściwie nie mogą porozmawiać z nim, tylko muszą ze mną. 

Między tym z zastrzeżonego dzwonisz do mnie. Stoję na środku pokoju zszokowana jak nigdy i cicho pytam, że ale jak to. Tłumaczysz mi, że nie było łatwo i że ktoś tam musi siedzieć i podtrzymywać dla Ciebie połączenie, więc mam mówić. Więc mówię, relacjonuje moje życie ostatnie, i że M. wyszedł bez telefonu, na który właśnie dzwonisz, i nagle jest w słuchawce zbyt cicho - i halo, halo, jesteś, postukiwanie, jakby cokolwiek dawało postukiwanie słuchawki. Najpierw jesteś, tylko że słuchasz, uspokajam się i mówię dalej, jednak znów zapada cisza i Twój głos już nie wraca.

Rano piszę do M., który ma internety w pociągu, czy wziął telefon.
- Bo śniło mi się, że nie wziąłeś i babcia na niego dzwoniła do mnie. Tak zaświatowo.

Rano też stwierdzam, że całą pościel konkubencką ściągnełam na moją połowę łóżka i tak pod tym wszystkim spałam. Robię tak coraz częściej, gdy wyjeżdża.

26.02.14

[dzierganie snów]

To był jakiś drugi dzień świąt lub dzień zaraz po świętach. Dostałam od A. druty i przyszłam za mamą, żeby mi pokazała co z tym. Odparła, ze to strasznie proste - zresztą, co dla mojej matki nie jest proste? i zaczęła dzierganinę. Prawe oczko, lewe oczko, banał moja droga.
- Ale szkoda, że nie wzięłaś się za to wcześniej, babcia to cuda robiła na drutach, by Ci pokazała...
I jak miałam jej powiedzieć, że pierwszą potrzebę wzięcia do ręki kłębka wełny poczułam zaraz po jej telefonie o tym, że jesteś w szpitalu. Przy sprzątaniu nie znaleźli ani włóczek, ani drutów*. Przestałaś to robić już dawno, więc czemu miałoby to tam być? Chociaż z drugiej strony byłaś pierwszym chomikiem naszej rodziny. Teraz jestem nim ja.

Dziś mi się śniłaś. Podobno nikomu innemu się nie śnisz, tylko raz przed miesiącem tacie pochwaliłaś pogrzeb. Siedziałaś dziś z drutami i wyrabiałaś jakieś cuda. Całą siatę kłebków, kłebuszków i kłebuchów miałaś. I jakieś podziwne druciki, krótsze i dłuższe, takie i śmake - niektóre chyba nawet nie istnieją poza pokojem z mojego snu. A potem zaczęłaś opowiadać, a ja wyjęłam ten notes, który Ci kiedyś dałam i zapisywałam puste strony brakującymi fragmentami Twojej opowieści. Jest ich dużo, dziś zdążyłyśmy tylko  dwa, czeka nas jeszcze dużo pracy.

Rano już nie pamiętałam o czym opowiadałaś, a notes na moim biurku jest tak samo pusty jak w chwili kiedy dałam Ci go przy wielkanocnym stole. 







*chyba że ten drut, który dostałam w paczce z książkami był Twój. na pytanie czemu wysłali mi pojedyńczy drut, tata odpisał: To jak klaskać jedną ręką, nie? Witamy w świecie rodzinnego humoru.

07.12.13

[nieistnienie]

W momencie, w którym przestaliście pytać kiedy wrócę do domu, w którym zrozumieliście, że "do domu" jest w drugą stronę niż byliście przyzwyczajeni, w tej chwili zaczęło się moje dla was nieistnienie. Nie ma w tym ani krzytyny wyrzutu, jedynie stwierdzenie faktu. Faktu, do którego sama dążyłam, jeżąc się i pokazując kły kiedy oblepiały mnie powyższe pytania. Czy w tym samym momencie zaczęło się też wasze dla mnie zanikanie? Czy dla mnie zanikliście?
Zrobiłam z moim życiem coś niesamowitego. Przerwałam jego bieg, wytrąciłam się z kolejnych okrążeń wobec tych samych miejsc, ludzi i zdarzeń, przeskoczyłam na inny tor, gdzie panują inne zasady gry. Nie umiem przeskoczyć z powrotem, zaglądam tylko jakby przez szybę, przez pleksi szkło w okienku na poczcie i niby wiem, co się dzieje, ale nie słyszę dokładnie i jestem zagubiona, jakbym musiała załatwić coś, czego wcześniej nie robiłam. Odpowiadam na zadane pytania jak najzwięźlej i jak najszczerzej.
Wiem, że nie wrócę. Jeśli fizycznie zmienię położenie geograficzne to nie będzie powrót. Przyjedzie któś, kto będzie mną, ale nie będę to ja, która wam zanikła. To może nawet nie będę ja, która to piszę.

Dzieciństwo skończyło się tego dnia, kiedy dotarło do mnie, że już nie ma nikogo kto by uważał, że nie jestem za duża aby dać  mi kalendarz adwentowy. Przechodziłam wtedy przez ulicę.

20.10.13

[kasztany]

W nocy robię Ci zdjęcia, na schodach, pod kościołem, a może innym zabytkiem. Schody schodzą w dół, wejście jest poniżej poziomu ulicy. Stoisz w połowie i robię Ci zdjęcie. Jedno drugie trzecie. Potem Cię na nich nie ma, tylko jakaś wariatka w czerwonym, w najróżniejszych porach. Pokazuję je rodzicom i powtarzam ciągle, że tam byłaś, stałaś. Przecież mama widziała, była tam z nami, przecież słyszała jak mówisz Anusiu. Nic, schody schodzą w dół, a na nich wariatka w czerwonym.

Potem się budzę i cały dzień jest mi tak sobie, a że tydzień alkoholowy, to wieczorem płaczę. Po kilku lampkach wina ciągle szukam u ludzi pocieszenia i chyba bywam w tym trochę żałosna. W ciągu dnia i bez alkoholu już praktycznie nie płaczę, bywa mi jedynie ciasno w gardle. Ale idę przez Letną i piszę Ci w głowie list. Zaczynam od tego, że jestem szczęśliwa, bo o to pytasz przecież zawsze. I wcale nie kłamię, bo idę przez Letną, na wykład, wyszłam wcześniej, ładnie jest. No i zapomniałam kupić miesięcznego. Zbieram kasztany - najwięcej jest ich zawsze pod drzewem najbliżej przedszkola. Może czeskie dzieci nie zbierają kasztanów, a może chodzę w takiej porze, że jeszcze nie wracały przez park do domu. A może to drzewo mnie lubi, patrz, znowu trzy spadły przede mną i tylko jeden na chodnik, będzie pęknięty. Mam już pełne kieszenie tych kasztanów, będę miała też pełną torbę. Zaniosłabym Ci na grób kasztana - jest taki żydowski zwyczaj, że się nosi kamyki na groby, na Olszanach sprzedają takie kolorowe zaraz obok zniczy, chyba goje też je kupują - ale ja bym Ci wzięła kasztan. Tylko jak będę w Warszawie to one już dawno będą pomarszczone i pokurczone, a ja bym Ci chciała zanieść taki świeży, błyszczący. Taki, który najlepiej nosi się w kieszeniach płaszczy i kurtek i obraca się w dłoniach idąc przez most.

To już jest miesiąc co Cię nie ma.

***
Z listów z zimnych krajów, czytanych nad ranem.
Jesteś bardzo utalentowana, jesteś poetką, nazywasz po imieniu rzeczy których nie umiem nazwać, ale jak je czytam wiem że są prawdziwie. Kiedyś słyszałam taką dobrą definicję co to jest poezja. Że czuje się jakieś emocje, których nie umie się zwerbalizować, a potem czyta się coś i to jest właśnie to. Czytałam z fascynacja i nie mogłam się oderwać. Odkrywam czytając u siebie emocje podobne teraz i swoje sprzed lat, miejscami jakbym czytała siebie, tylko ja nie byłam taka zdolna, taka dojrzała, tak wiedząca czego chcę. 
Nie wiem, czy to prawda. Na pewno nie jest prawdą, że wiem, czego chcę. Wiem, czego nie chcę - nie chcę znów pisać wierszy.



Jesień na Letnej



03.10.13

[supełki, pętelki, pusto]

Napisałam ostatnio bardzo smutny list. Nie był długi i szybko go wysłałam, E. już i tak za długo czekała na odpowiedź. Mam tę dziwną potrzebę odpowiadania szczerze na pytania jak się masz, jak jest, jak się trzymasz i inne z tej serii. Właściwie już od lat odpowiadam na nie zgodnie z prawdą. Czasami nawet trochę się wstydziłam tego prostego jestem szczęśliwa, bo brzmi lekko patetycznie, bardzo cukierkowo. Ale mówiłam.
W kwestii szczęścia nic się nie zmieniło, jestem jedynie ułamana.

Rozmawiam z Alą i pytam jak to w ogóle możliwe tak żyć, kiedy Piotr jest tysiące kilometrów od niej i nie wiadomo, kiedy wróci. Ala mówi, że właściwie jak się jest drugiego człowieka tak pewnym, to nie szkodzi. No i ma swoje rysunki i swoje supełki na szydełku, które kradną czas.

Supełki na szydełku. Po raz pierwszy poczułam tę potrzebę, kiedy mama zadzwoniła, że babcia jest w szpitalu. Musiałam coś zrobić. Z zakamarków pamięci wyszedł czarny - a może granatowy? - sweterek z guzikami-biedronkami. Czy mama go gdzieś jeszcze ma? Nie miałam w Pradze ani kłębka, ani drucika, nic to. Potem myślałam o tym w pociągu, że na pewno wszystko leży w szafce w już-nie-moim pokoju. Że usiąde obok łóżka i będę supełkować. Tylko nie zdążyłam, babcia nie poczekała ani na to, ani na książkę, którą chciałam jej czytać. W dniu pożegnania córka jej siostry przyniosła mi małego dzierganego aniołka. Zrobiłam dla Ciebie, ona miała takiego samego. I później w dniu pogrzebu, kiedy jedliśmy obiad na misternie uplecionym obrusie. I tak dalej.

Supełkami zabijam nieobecność, robię kawałek i pruję, próbuję kolejnego ściegu i znów, i tak w kółko. Nawet nie potrzebuję stworzyć konkretnego kształtu.

Mam potrzebę odpowiadania na pytania zgodnie z prawdą. Nic się w kwestii mego szczęścia nie zmieniło, nie trzeba się o mnie martwić. Jest mi tylko pusto w jednym miejscu serca i jest to pustka puściejsza od wszystkich, które znam.




-------------------------
dodałam kilka etykietek i teraz łatwiej poczytać np. o wszystkim związanym z Honzą, moimi poszukiwaniami w jej kwestii, ale też dodałam etykietkę o babci, i też można łatwiej przeczytać na przykład o kozie i halce.

25.09.13

[dobranoc]

Przez wielkie okna kościoła wpadało jesienne słońce. To słońce, które razi najmocniej, lecz nie grzeje wcale. Zimne piękno. Może trochę szkoda, że nie świeciło od strony witraża za głównym ołtarzem. Wtedy cały kościół zalałyby kolory.
Stałam w pierwszych ławkach i chyba jeszcze nigdy nie byłam tak dumna. Tak nie do opisania przepełniona dumą, chociaż nie jestem wcale pewna, czy to odpowiednie słowo - bo przecież nigdy się tak nie czułam. Tak dumna - i tak nieszczęśliwa.
Urna stała przed ołtarzem otoczona kwiatami. Te kwiaty później ledwie się zmieściły na grobie. Zajęły całą płytę, pomiędzy wiązanki udało się jeszcze wcisnąć kilka wazonów.
Przy urnie stała warta honorowa, a kiedy składali urnę do grobu - salwy. I jeszcze pan, który na skrzypcach zagrał Marsz Mokotowa, kiedy grabarz zakopywał prochy.

Kiedyś nie mogłam zrozumieć, jak można powiedzieć - To był piękny pogrzeb! Jak pogrzeb może być w ogóle piękny?! Dzisiaj wiem, że może. Za piękne życie - piękne pożegnanie.

Po wyjściu z cmentarza pomogłam dziadkowi zdjąć z ramienia biało-czerwoną opaskę. To jej, powiedział. Zwinęłam ją i schowałam do kieszeni.

Nie wiem, jaką miałaś sukienkę tamtego dnia, kiedy wychodziłaś z Warszawy. Wiem, że na tę drogę oddałam Ci moją Joannę - małą szmaciankę, którą uszyłam kilka lat temu, aby było mi raźniej.

Dobranoc Joasiu. Dobranoc.



01.08.12

[morowa panna]

Miasto, które zatrzymuje się na minutę.

To może nie jest wyjątkowe, takie tradycje mają też inne miasta, inne państwa. Ale to jest wyjątkowe, ponieważ jest moje. I jak to oglądam - płaczę. Patrzę na stojący plac Piłsudskiego i wiem, że jestem tam, kawałek dalej, na środku alejki parku Saskiego. I pamiętam, że wtedy też miałam tę kulę w gardle i łzy w oczach.

Parę dni wcześniej moja babcia opowiadała mi o wyjściu z Warszawy. Ma 15 lat i kilka miesięcy, jest już koniec września. Prowadzą ich do Pruszkowa, po drodze śpią na Wyścigach, w boxach dla koni. Moja babcia nie jest sama, niesie na rękach kilkumiesięczne dziecko swojej kuzynki, ciotki - nigdy nie mogę zapamiętać. Dziecko drze morde, mokry gałgan do ssania go nie zachwyca. Jest nad ranem, trochę świta. Ona wychodzi na zewnątrz, przecież inni mają prawo spać. Pilnujący grupy stary Niemiec podprowadza ją do ulicy i popycha. Ona idzie, albo jest wolna, albo ją zastrzeli...

Jest wolna. Ktoś częstuje ją i dziecko mlekiem, chociaż prosiła tylko o wodę. Idzie pieszo do Piaseczna, tam są znajomi. Wyprawiają ją kolejką do Nowego Miasta, tam jest jej matka, jej ciotka, jej siostra. Wysiada na stacji, spotyka kolegów, prowadzą ją do domu.

- No i wyobrażacie jaki się cyrk zaczął jak przyszłam. - mówi moja babcia o radości i niedowierzaniu, które ją spotkało kiedy przyszła żywa z Warszawy. - A te wiejskie dziewczyny do końca życia uważały mnie za jakąś bohaterkę, że z tym dzieciakiem przyszłam!

Babcia wyszła z Powstania w jednej sukience i jednej halce. Dziewczyna z porządnego domu musi mieć halkę. Pierwszej nocy suszącą się w ogródku halkę zjadła koza. Dziewczyna ze wsi, pomagająca w ich domu nie rozumiała rozpaczy.

- Ja to nie rozumiem czemu panienka tak płacze po tej koszulce. Wie panienka, ja to i majtek nie nosze.

Moja babcia nie poszła do partyzantki. Drugiej halki nie miała.

Potem jeszcze wyjmuje malutkie zdjęcie swojego chłopaka, który zginał w Powstaniu. Są jeszcze inne opowieści. O tym jak dziadek prawie zastrzelił babcię. O króliku, najlepszym posiłku dziadka przez te 63 dni...

To jest trochę dziwne, być dziś tak daleko.

12.07.11

[mojej babci komentarze o życiu]

dzwonię do babci z pociągu, jest obrażona, że się nie odzywała. odpytuje mnie.

- czemu tak długo byłaś w Krakowie? czy to facet? czy jest wolny? ile ma lat? i on teraz z Tobą jedzie do Czech? i bedzie z Tobą tam mieszkał?

odpowiadam dzielnie na wszystkie pytania, mniej lub bardziej... mówi, ze się niepokoi. moja babcia się zawsze niepokoi jak kogoś mam. jest podstawowe pytanie to czy facet nie jest zajęty. nie wiem skąd u niej ta obsesja, może z mojej mało pozytywnej historii sprzed lat. a może z natury. foszy się na moją mamę, że jej nie powiedziała, przecież wiedziała, przecież go poznała! jak wrócę mam do niej iść, na dywanik.

- no dobra, a jak ma na imię?

mówię.

- boże, jak nie urok, to sraczka....