Pogoda w sobotę przed Wielkanocą nie nastroiła nas zbyt
optymistycznie. Święcenie jaj pod naszą kapliczką miało odbyć się o 11.00. Z
niepokojem spoglądaliśmy na zasnute chmurami niebo. Czy deszcz zepsuje nam to
miłe wydarzenie?
Jak co roku, z radością uczestniczę w tym pogańskim i
pradawnym obyczaju przechwyconym przez kościół. Wzorem mojej mamy, która
zwyczaj ten przejęła od swojej mamy, a ta zapewne od swojej mamy, etc...
farbuję jaja w obierkach od cebuli i wyskrobuję jakieś wzorki, które przyjdą mi
do głowy. Robota jest to żmudna, trzeba uważać, aby nie ścisnąć za bardzo
skorupki i nie zniszczyć jajka. Jednocześnie trzeba użyć siły, by wzór
wyskrobać. Bozia talentu nie dała, skrobię, jak umiem, efekt jest mniej więcej
taki.
Jeszcze przed święceniem jajek, zerknęłam na facebooka i w
oko wpadło mi zdjęcie jaja, które wymalowała Ola, nasza sąsiadka artystka, o
której wspominałam we wcześniejszym wpisie. Złapałam się za głowę i wyraziłam
swoje wątpliwości, czy to aby wypada, by takie dzieło sztuki miało zostać
zniszczone w celach konsumpcyjnych.
No sami zobaczcie! Chrystus, jak żywy!!! ;-)
Z Olą spotkaliśmy się pod kapliczką. Natychmiast zapuściłam
żurawia do jej koszyczka, by jajo zobaczyć na żywo. Powiem Wam, że prezentuje
się jeszcze piękniej, niż na zdjęciach.
-Naprawdę zamierzasz go zjeść?- zapytałam.
-No pewnie! Ale jak chcesz to możesz sobie go zabrać, tylko
po poświęceniu- odparła Ola.
Zafrasowałam się. Głupio tak wybierać ludziom jaja z
koszyka. Z drugiej strony, jak nie wezmę, to Ola go zje i małe dzieło sztuki przestanie
istnieć. Hm... co tu zrobić? Z trzeciej jednak strony, jeśli ja dostanę jajo,
to ja będę musiała się zmierzyć z dylematem moralnym, czy go zniszczyć?
Podczas
kiedy ksiądz odprawiał nad naszymi jajami magiczne rytuały, moje szare komórki
odnalazły się wzajemnie i doznałam olśnienia. Po pierwsze, ja też mam w koszyku
gęsie jajo (Moniko i Wojtku, dziękujemy za jaja!), zatem jak
zabiorę Oli jej dzieło i oddam jej w zamian swoje jajo, nie zostanie ona
poszkodowana brakiem święconego. Po drugie, kto mi każe niszczyć i jeść to
jajo? Ugotowane na twardo i nie uszkodzone powinno przetrwać wieki.
Zarekwirowałam jajo zaraz po poświęceniu, aby nie dać Oli
czasu na rozmyślenie się i zanim doszłam do domu miałam już plan.
Jajo zostanie wciągnięte do inwentarza muzealnego do działu
„wytwory sztuki ludowej”, zostanie umieszczone w gablotce i wszyscy goście,
którzy zechcą nas odwiedzić, będą mieli okazję go obejrzeć. Ola jest wprawdzie
artystką profesjonalną, jednak mam nadzieję, że nie obrazi się za „sztukę
ludową”.
Nasze Muzeum, które w swoim poprzednim wcieleniu miało
charakter typowo etnograficzny, powoli zamienia się w gabinet osobliwości. Jest
to nawiązanie do wieku XVIII i XIX, do początków muzealnictwa, kiedy pałace i
dwory gromadziły najróżniejszego typu obiekty, często niezwykle zaskakujące.
Na przestrzeni ostatnich dni nasze zbiory zostały
uzupełnione o dosyć ciekawy eksponat- stojący zegar Comtoise z I połowy
XIX wieku. Jest on nie tylko obiektem muzealnym. Stanowi on teraz wyposażenie dworku,
element dekoracyjny, a po przeczyszczeniu i konserwacji mechanizmu, posłuży nam
zapewne jeszcze przez wiele lat.
Kochani! Życzymy Wam spokojnych, ciepłych Świąt i wiele radości z okazji budzącej się do życia Przyrody.
P.S. Obszar dworski to archaiczna jednostka administracyjna z czasów, kiedy majątki szlacheckie nie wchodziły w skład gmin wiejskich. Bardzo mnie bawi ta nazwa i zamierzam jej nadużywać :-)