15 maja 2013 roku, decyzją NSA, po blisko 25-letnich staraniach i walkach w sądach, bezprawnie zrabowany w 1945 roku Dwór na Woli Zręczyckiej pod Krakowem, został przekazany z powrotem rodzinie-spadkobiercom jego budowniczych i dawnych właścicieli.
Tego dnia postanowiliśmy porzucić całe swoje dotychczasowe życie i poświęcić się przywróceniu i zachowaniu pamięci o tym niezwykłym miejscu. Dwór i należace do niego obiekty przez dziesiątki lat rządów PRL zostały doszczętnie rozrabowane oraz zniszczone przebudową i rozbiórką. Mozolnie dokonujemy rewitalizacji tego miejsca, by uczynić go lokalnym centrum kulturotwórczym i turystycznym. Na terenie obiektu działa już Muzeum Dwór Feillów oraz agroturystyka. Klikając w zakładki, zapoznacie się z naszą ofertą.
Jest to opowieść o czasach dawnych i tych współczesnych, o naszych zmaganiach z materią, zarówno zabytkową, jak i tą żywą, o stosunkach z urzędami i sąsiadami. Jest to blog o życiu, do którego serdecznie Was zapraszamy.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sobolów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sobolów. Pokaż wszystkie posty

piątek, 1 stycznia 2016

W poszukiwaniu małopolskich grodzisk.

Stało się to już chyba tradycją, że kiedy tylko pogoda sprzyja, zamiast siedzieć w święta za suto zastawionym stołem, ruszamy w teren w poszukiwaniu śladów dawnego osadnictwa. Dwa lata temu (byłam pewna, że miało to miejsce w zeszłym roku, ale ludzka pamięć jest zawodna) prezentowałam Wam słowiańskie grodziska na Pogórzu Izerskim. W nowym miejscu też w pierwszej kolejności rozejrzeliśmy się za tymi dawnymi siedzibami naszych przodków.

Na pierwszy rzut oka zdaje się, że tutejsi przodkowie wydają się być genetycznie bliżsi, niż ci spod niemieckiej granicy. Może to być bardzo mylące. Na każdym kroku spotykamy tutaj ślady dawnego saksońskiego osadnictwa. Istnieje bardzo poważne przypuszczenie, że tutejsza małopolska gałąź rodu Gryfitów, posiadająca w tej okolicy do XIII wieku bardzo znaczne majątki, jest genetycznie spokrewniona z Gryfitami Śląskimi. Pisałam o tym szerzej tutaj.

Kiedy kilka dni przed świętami zobaczyliśmy prognozy pogody wieszczące ciepłe i słonecznie dni, postanowiliśmy ruszyć na poszukiwania tutejszych grodzisk. Jedno z nich, w Poznachowicach Górnych mieliśmy już zaliczone, ale na mapach w najbliższej okolicy zaznaczono ich więcej.
Wybraliśmy dwa najbliższe nam stanowiska -Chrostową i Sobolów. Posiłkowaliśmy się nie tylko mapą, ale i geoportalem, gdyż po Internecie krążyły słuchy, że Koci Zamek w Sobolowie jest źle zaznaczony, co okazało się prawdą. Bez pomocy geoportalu, gdzie po usunięciu widoku roślinności rzeźba terenu widoczna jest jak na dłoni, a grodziska same wskakują na monitor, szukalibyśmy tego Kociego Zamku po dziś dzień.

Oba stanowiska, które zaklasyfikowano, jako grodziska, były położonymi na stromych wzniesieniach wieżami mieszkalno-obronnymi, tzw. donżonami, lub rezyencjami typu motte, których genezy należy doszukiwać się w IX wieku we Francji. 
Na temat pozostałości wieży w Chrostowej znalazłam kilka informacji w książce „Leksykon zamków w Polsce” (praca zbiorowa pod red. nauk. L.Kajzera, Arkady 2004 r). W tym wypadku określenie "zamek" wydaje się być nieco na wyrost. Wykopaliska archeologiczne ujawniły w tym miejscu fundamenty kamiennej budowli na planie kwadratu o boku długości 7,5 m  i grubości murów ok 2 m. Wieża ta, stojąca na cyplu o wymiarach 20 x 28 m, otoczona była suchą fosą i ziemnym wałem. Ślady po fosie widoczne są po dzień dzisiejszy. 


A co na temat Chrostowej wzmiankują źródła? Otóż pierwsza informacja o tym miejscu pojawia się ok. roku 1404, a założenie określane jest jako "fortalicium Camyk". Należy tu nadmienić, że słowo Kamyk zachowało się po dziś dzień w nazwie wsi tuż obok Chrostowej. Miejsce to należało do rozległych majątków rodu Półkoziców. Straciło na znaczeniu w połowie XVI wieku. Tyle mówią nam źródła pisane i archeologiczne. Aby dopowiedzieć sobie całą resztę, udaliśmy się w okolice Chrostowej i Kamyka, aby na własne oczy zobaczyć, co też tam się tak naprawdę znajduje. To co zobaczyliśmy nie rozczarowało nas. Grodzisko było bardzo wyraźne, a o jego obronnej funkcji mógł chociażby świadczyć fakt, że nie wiadomo było, z której strony się do niego dobrać. Szczęście to wielkie, że drzewa były pozbawione liści, zatem cel, choć odległy i trudny do zdobycia, był widoczny. Dobrze też, że było sucho. Ruszyliśmy pod niezwykle stromą górkę, na przełaj, używając do wspinaczki również kończyn górnych. Gdyby tego dnia było choć trochę wilgoci, celu byśmy zapewne nie osiągnęli. Pod nogami leżały tony liści, które nawet suche były śliskie. Ciesząc się z przezorności, którą się wykazaliśmy zakładając na siebie turystyczny, mało świąteczny strój, osiągnęliśmy szczyt.








To było naprawdę wspaniałe miejsce na wzniesienie budowli obronno-mieszkalnej. Ze szczytu stromej górki rozciągał się widok na całą daleką okolicę. Mając taką lokalizację rycerz doskonale widział podchodzących zbyt blisko jego siedziby proszonych i nieproszonych gości.

Rekonstrukcja fortalicji Kamyk. Żródło: bochenskiedzieje.pl

Zrobiłam kilka fotek i postanowiliśmy udać się na widoczny z górki następny szczyt, gdzie miał znajdować się obiekt znany pod nazwą Koci Zamek.

Niestety, o Kocim Zamku w Sobolowie niewiele jest wiadomo. Pomimo nazwy „zamek” nie widnieje on w popularnych leksykonach zamków. Naszym zdaniem obiekt ten jest źle zbadany, gdyż według dostępnych w Internecie skąpych informacji, nie doszukano się ponoć śladów kamiennej budowli. Na tej postawie wysnuto wniosek, że na cyplu, położonym, jak w poprzednim przypadku, na stromym wzniesieniu, o wymiarach 19 x 15, otoczonym rowem i wałem, stała niegdyś drewniana wieża. Datuje się to stanowisko na II poł XIII wieku. Nie wiem, kto i w jaki sposób badał to stanowisko, ale już po 5 minutach pobytu na cyplu, Chłop zauważył regularny, kamienny, wzniesiony ręką człowieka fragment ściany. Stanowisko to jest częściowo zniszczone, ponieważ mieszkańcy w przeszłości traktowali to miejsce, jako kamieniołom. Dzięki temu widać całkiem dobrze przekrój przez majdan, a pod nogami walają się skorupy średniowiecznych garnków. Jaki z tego wynika wniosek? Na górze zwanej Koci Zamek (sama nazwa powinna dać do myślenia) stała wieża, która najpewniej również była murowana, lub posiadała murowany fundament.









Oto plan wykonany na postawie wykopalisk (źródło: bochenskiedzieje.pl). Kamienny mur, widoczny dziś jak na dłoni, znajduje się mniej więcej po wewnętrznej stronie zaznaczonego kamieniołomu. Wieża mieszkalna została usytuowana na majdanie w taki sam sposób, jak w fortalicji Kamyk. Czemu nie była znaleziona w momencie badań? Być może wydobycie kamienia poczas istnienia kamieniołomu nie sięgnęło tego miejsca, a archeolodzy z niewiadomych powodów nie znaleźli resztek kamiennej budowli.

Dwa „rasowe” grodziska zaliczone w jednym dniu wydały się nam satysfakcjonujące. Wspinaczka wzmogła uczucie głodu, lecz zanim skierowaliśmy się do domu, postanowiliśmy odwiedzić dwa zaznaczone na mapie cmentarze z okresu I wojny św. 

Na Dolnym Śląsku cmentarze z tego okresu są w dużej liczbie zaniebane i zdewastowane (choć zdarzają się nieliczne wyjątki), czasem trudno odszukać je w zaroślach. Wiadomo, niemieckie, obce kulturowo, wrogie. Tutaj sprawy mają się chyba zupełnie inaczej. Ze zdumieniem ujrzeliśmy we wsi Zonia ślicznie utrzymany cmentarz, z kwiatami, wstążkami i lampionami, a na tabliczkach widniały austriackie i rosyjskie nazwiska. 











Po stronie lewej złożono rosyjskich żołnierzy, po prawej austriackich. O wszystkich tak samo zadbano. Mogliśmy się spodziewać podobnego widoku zdewastowanych nagrobków, jak na Dolnym Śląsku, wszak przecież byli to zaborcy. Jednak na tych ziemiach nie było wymiany ludności. Zaborcy, czy nie, mieszkańcy byli tak samo zaangażowani w tę wojnę. Potomkowie walczących ramię w ramię z poległymi opiekują się tymi grobami do dziś. Przynajmniej ja tak sobie to tłumaczę. Jeżeli ktoś z czytelników jest bardziej obeznany z tym tematem, proszę o komentarz tutaj, lub na adres e-mail.


Cmentarz w Sobolowie, po tym wspaniale utrzymanym w Zoni, nieco nas rozczarował, ponieważ nagrobki z czasów I wojny zostały pozbawione tablic, a w dawnej wydzielonej dla żołnierzy kwaterze już po II wojnie św. zaczęto chować zmarłych mieszkańców wsi. Trwa to do dziś. Krzyże z czasów I wojny są ledwo zauważalne pomiędzy współczesnymi bogatymi nagrobkami. Ale są obecne i to jest bardzo pozytywne.

A jak i gdzie spędziliśmy drugi dzień świąt? O tym napiszę na blogu w następnym wpisie.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Ekomuzeum w Sobolowie

Jakie to ja miałam ambitne plany, aby przynajmniej raz na tydzień robić krajoznawcze wycieczki. Głupio mieszkać w okolicy, której kompletnie się nie zna. Tymczasem wygrzebać się nie możemy z prac remontowych, porządkowych, urządzania wnętrz, ogólnego ogarniania ogrodu.

Lato dało nam nieźle popalić. Rośliny, które kupiłam w doniczkach, rzekomo do całorocznego wsadzania w grunt, w większości się nie przyjęły. Koszmarna susza i prawdopodobnie zbyt ciężka gliniasta gleba załatwiła połowę lawendy i prawdopodobnie wszystkie 30 sztuk wrzosów. 


Podarowałam sobie zakupy w taką pogodę, bo szkoda pieniędzy. Ogród więc leży i kwiczy, a ja jedynie usuwam „złe zioło”, czyli zajmuję się plewieniem.

Tygodnie upałów wybiły nam też z głowy wszelkie wycieczki, bo to żadna przyjemność prażyć się w słońcu i dusić w aucie. Wprawdzie w naszym terenowym Mitsubishi odkryliśmy klimatyzację (nieźle, przez dwa miesiące byliśmy przekonani, że takowej nie ma) ale stoi on od kilku tygodni w warsztacie we Wrocławiu, czyli jakieś 350 km od nas i „się naprawia”, a my jeździmy naszym niezawodnym, niezniszczalnym 22-letnim seatem.

Jak wcześniej wspominałam, mam wiele zaległości w zdawaniu relacji z bieżących spraw. Ma to swoją przyczynę w tym, że po zadanej sobie robocie jestem często już tak zmęczona, że stać mnie jedynie na sprawdzenie poczty. Jedyne zajęcie, miłe memu orgaznimowi po fizycznej pracy, to leżenie po zmroku na leżaku w towarzystwie Chłopa i gapienie się w gwiazdy, tudzież czytanie książki.

Jeszcze zanim wyjechałam na wakacje do Paryża, a pogoda nie dawała się tak we znaki, postanowiliśmy z Krzysiem odwiedzić ogłaszane w lokalnym folderze Ekomuzeum w Sobolowie. Pan Józef, właściciel zbiorów, zgromadził na swojej posesji ogromną liczbę przedmiotów związanych z ogólnie pojętą etnografią. Nasza wycieczka miała charakter małych przeszpiegów, gdyż bardzo chcieliśmy porównać nasze przywiezione z Dolnego Śląska zbiory z lokalnymi kolekcjami. Dręczyło mnie bowiem to, że nijak poniemieckie przedmioty nie będą pasowały do Małopolski. Jak bardzo się myliłam, zorientowałam się przeglądając kolekcję w Sobolowie. Czego tam nie było!? Zegary, żelazka, maszyny do szycia, fisharmonia, obrazy, maselnice, koszyki, meble, stroje ludowe, beczki, talerze, kufry, samowary, narzędzia kowalskie, młynki, maszyny rolnicze. A to wszystko nie tylko z Małopolski, ale i z terenów poniemieckich, które po wojnie stanowiły raj dla szabrowników, a nawet z Europy zachodniej.























Niestety, pan Józef zmarł w zeszłym roku, ale duchem był chyba z nami obecny. Pomimo, że po ekomuzeum oprowadzała nas jego żona i kolekcjonera osobiście nie poznałam, myślę o tym miejscu jako o własności pana Józefa.

Zachęcam czytelników do wizyty w Sobolowie i wsparcia choćby niewielkim groszem Ekomuzeum pana Józefa. Obecnie zbiorami zajmuje się jego rodzina z przyjemnością witająca gości pragnących poznać tę niezwykłą kolekcję.

Przyszedł w końcu czas na zrobienie miejsca dla naszych zbiorów. Korzystając z przykrych okoliczności, że żaden z umówionych dekarzy wciąż nie zjawił się, by naprawić nasz dach, przez co nie możemy ruszyć z remontem pokojów gościnnych, bo je zalewa, postanowiliśmy przeznaczyć kilka dni na przygotowanie domku-oficyny.  Jest on w opłakanym stanie technicznym, niemniej jednak jakąś ekspozycję w lepszej części domku powinno się dać zrobić. Zanim jednak nasze zbiory zajmą swoje miejsce, trzeba było uprzątnąć wieloletni kurz, pajęczyny, a co gorsza zwietrzałą podłogę na stryszku. Choć dzielnie pomagała nam jedna czytelniczka-wolontariuszka, urobiliśmy się po pachy, a Chłop to nawet poszkodował sobie kręgosłup znosząc po drabinie ciężkie wory z gruzem. Stęka do tej pory.







Przy temperaturze 36 st, pracując w pyle, wyglądaliśmy wszyscy, jak górnicy dołowi.


Nie mam już kompleksów, że nasze zbiory średnio przystają do miejsca. Będą po prostu stanowiły świadectwo naszych dziejów. Myślę, że nasi goście, a dla nich przede wszystkim powstaje ta ekspozycja, z przyjemnością poznają nie tylko dawną historię związaną z rodziną Feillów, ale i nasze własne dzieje, które zaprowadziły nas przez Dolny Śląsk do Małopolski. 

Pieczołowicie zatem, mając świadomość odwalania chałtury, bo żadna ze mnie artystka, maluję na ścianie dom przysłupowy, obok którego stanie nasz największy hit- nieznany na wsi małopolskiej drewniany rurociąg wraz ze świdrem. 


To jeszcze nie ekspozycja, ale pierwsze przymiarki:



Przed przeprowadzką przyrzekłam, że będę ambasadorem Krainy Domów Przysłupowych w Małopolsce. Poza miejscem ich występowania, niewielu ludzi w Polsce ma świadomość piękna tej oryginalnej, jedynej w swoim rodzaju architektury. Ciekawi mnie też, na ile w Małopolsce występuje zjawisko germanofobii? My, Dolnoślązacy, często już drugie, a nawet trzecie pokolenie urodzone na dawnych poniemieckich terenach, w dużej mierze zaadoptowaliśmy przedwojenną kulturę materialną traktując ją, jako dziedzictwo ponadnarodowe. Czy opowiadając o bardziej przed wojną zaawansowanym pod względem cywilizacyjnym regionie współczesnej Polski, narażę się na etykietkę germanofila?