„Sześć dni pracy, jeden dzień w tygodniu na kulturę”-
powtarzam sobie to zdanie od kilku miesięcy, jak mantrę. Drugie zdanie, które
próbuję wtłoczyć sobie do głowy z nadzieją na realizację brzmi- nie rzadziej
niż jeden wpis na blogu na tydzień. I oba te przykazania łamię, obwiniając nie
siebie, ale wyciekający gdzieś do innych chyba wymiarów czas.
To nie jest tak, że jesteśmy jakimiś tytanami pracy. Owszem,
pracujemy, remontujemy i efekty powoli zaczynają być widoczne. Ale też
odpoczywamy, zagłębiając się czy to w lekturze ciekawych książek, czy snując
plany i przeglądając czasopisma, Internet w poszukiwaniu inspiracji.
Szczególnie teraz, kiedy dni są tak krótkie, gdy nie chce się wstać z łóżka po
8 rano, nie wiadomo jakim cudem już nachodzi wieczór. Tu w Małopolsce ku mojemu
zdumieniu, w listopadzie dzień kończy się po 15.00-tej. Ktoś mi ukradł przynajmniej pół godziny, jak
nie więcej, dnia! A że świt nadchodzi tu o tyle samo wcześniej, tego nie
rejestruję, bo rzadko wyglądam za okno o 7 rano, nawet latem. Takie z nas
śpiochy. W taki krótki dzień i w smętne okoliczności przyrody, trudno się nam
wyrwać ze swojego mikrokosmosu. Wtedy człowiek odczuwa naturalną potrzebę
zawinięcia się w koc z grzańcem w dłoni, a nie szwendania się po zatrutym
smogiem mieście.
Puknęliśmy się wreszcie w głowę i na chwilę otrząsnęliśmy z odrętwienia. Mieszkamy tu od kwietnia i nie byliśmy jeszcze w
najważniejszym dla nas muzeum-archeologicznym.
Muzeum archeologiczne w Krakowie ma dwa oddziały- główny
mieści się w samym centrum miasta na ulicy Senackiej, natomiast drugi oddział
znajduje się w Branicach, obecnie jest to część Nowej Huty. Bardzo słusznie
miejscowość ta skojarzyła mi się ze słynnym rodem Branickich, ale na miejscu
okazało się, że sprawy nie przedstawiają się tak, jak sobie je ułożyłam w
głowie przed wizytą.
Jako, że my zawsze jesteśmy na przekór i w poprzek
obowiązujących norm, wybraliśmy się najpierw nie do siedziby głównej, a właśnie
do Branic.
źródło obrazka: http://www.ma.krakow.pl/artykuly.php?i=1.46.147&gl=2&j=0
Wymyśliliśmy sobie bowiem, że w tym pięknym białym klasycystycznym dworku,
jaki zobaczyliśmy w Internecie, eksponowana jest interesująca nas kolekcja.
Nasza wyprawa miała charakter nie tylko czysto turystyczny, ale i leciutko
szpiegowski. Jak też organizatorzy poradzili sobie z ekspozycją muzealiów w
dworku? Może coś nas zainspiruje, lub
skłoni o przemyśleń?
Poniedziałek jest dniem, kiedy w Branicach ekspozycję można
zobaczyć bez opłaty za wstęp. Trochę się martwiliśmy, że będą z tej okazji
tłumy ludzi, ale na miejscu okazało się, że masy turystów kręcą się tylko i wyłącznie
po ścisłym centrum Krakowa. W Branicach atmosfera była senna, a żeby się dostać
do środka, trzeba było narobić hałasu, czyli wydzwonić kustosza. I cóż się okazało?
W białym klasycystyczny dworku nie ma ekspozycji, jest tam
zaplecze administracyjne.
Biały dworek nie jest rezydencją Branickich.
Za ślicznym białym dworkiem kryje się prawdziwa perełka- oryginalny,
renesansowy dwór nawiązujący jeszcze stylem i kształtem do wież rycerskich,
zwany moim zdaniem pogardliwie i niesprawiedliwie, lamusem. Rozumiem, że jest
to nazwa zwyczajowa, gdyż rodzina Badenich, właściciele majątku po Branickich,
urządzili sobie w starym dworku magazyn. Wydaje mi się jednak, że już czas, by
zwrócić tożsamość i należny szacunek tej budowli, absolutnie rewelacyjnej i
jednej z nielicznych tego typu w naszym kraju.
Przyznam szczerze, że początkowo
nie mogłam uwierzyć, że jest to autentyczny renesansowy dworek, myślałam, że
takie rzeczy-oryginały- tylko sobie mogę obejrzeć we Włoszech. Naprawdę Krakusy
są za bardzo rozpieszczeni bogactwem zabytków w sercu miasta, że nie reklamują,
nie promują, nie starają się zwrócić uwagę turystów na ten obiekt.
Ekspozycja wewnątrz dworku wydała mi się zbyt skromna, choć
kilka zabytków zwróciło moją uwagę. Pragnę przypomnieć, że przy budowie Nowej
Huty okryto olbrzymią liczbę stanowisk związanych ze wszystkim epokami
archeologicznymi. To miejsce było dla ludzi szczególnie atrakcyjne z powodu
żyznej gleby- czarnoziemu i bliskości cieków wodnych. Wyobrażam sobie, jakie
cuda, setki, a może nawet tysiące cudów, muszą kryć się w magazynach muzealnych.
Dla mnie to zabytek nr 1.
Wygląda jak ceramiczna imitacja worka skórzanego.
Neolityczne wielkie naczynie.
Po napełnieniu musiało być niezwykle ciężkie.
Może nie pełniło funkcji użytkowej?
To jest własnie cudowne w archeologii.
Zostaje tak dużo miejsca na wyobraźnię.
Tajemniczy przemiot, ale nie jednostkowy.
Przedmioty o podobnych cechach są znajdowane
na stanowiskach z okresu halsztackiego (800-450 r p.n.e.)
Jedni twierdzą, że to lampiony, inni, że kadzielnice.
Szok! Oryginalny, renesansowy kominek z czasów budowy dworu.
W niedzielę natomiast, również korzystając z dnia otwartego,
pojechaliśmy do Krakowa na Senacką. Tam spędziliśmy prawie 3 godziny. Mnie
szczególnie ciągnęło w kierunku Egiptu. Nie rozczarowałam się.
W muzeum nie wolno używać flesza, stąd słaba jakość zdjęć. W dziale Egiptu panowały przysłowiowe egipskie ciemności. To też miało swój urok.
Poszczególne ekspozycje z technicznej strony naprawdę
zrobiły na mnie wrażenie. Pięknie wyeksponowane zbiory, bardzo ciekawe z punktu
widzenia turysty, nie związanego z branżą, rekonstrukcje. Wystawy przyjazne
każdemu, zarówno dzieciom, jak i dorosłym.
Mocnym przeżyciem było dla mnie stanięcie twarzą w twarz ze
Światowidem ze Zbrucza, tysiące razy oglądanym przeze mnie w książkach, którymi
zaczytywałam się od dziecka. Eksponowany jest w osobnym pomieszczeniu, a efektownie
oświetlony, robi magiczne wrażenie.
Wystawa poświęcona Egiptowi i Peru zaspokoiła w pełni moje
oczekiwania, natomiast nie do końca jestem usatysfakcjonowana wystawą
poświęconą archeologii Polski. Absolutnie do niczego nie mogę się przyczepić,
gdyż wybrano typowe dla poszczególnych epok eksponaty, które dobrze obrazują
rozwój kultur pradziejowych w czasie. Brakowało mi jakichś perełek, spektakularnych
zabytków, na jakie jestem pewna, że natrafiono podczas badań tej bogatej w odkrycia
okolicy. Zabrakło mi Celtów, którzy byli obecni na tym terenie i na pewno pozostawili
po sobie piękną biżuterię i przedmioty użytkowe. Chłop natomiast miał żal, że
nie podawano na etykietach muzealnych miejsca znalezienia poszczególnych
przedmiotów. Może jest to niepotrzebne dla normalnego turysty, ale dla
archeologa mieszkającego w Małopolsce od niedawna, to podstawowa informacja.
Ewolucja w czasie
Homo sapiens Neanertalensis (?) i homo sapiens Chłop :-)
Baba.
Po prostu baba.
Nie wiadomo, po co i do czego
komu była potrzebna kamienna baba.