Autor: Tricia Rayburn
Tytuł: Syrena
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Opis książki: Dla Vanessy i Justine Sands miały to być zwyczajne wakacje w miasteczku Winter Harbor, w towarzystwie braci Carmichaelów. Jednak kiedy Justine wybiera się nad urwisko, by skakać do wody, a nazajutrz fale wyrzucają jej ciało na brzeg, Vanessa nie ma wątpliwości, że to coś więcej niż wypadek...
Ocena: 3/6
Skuszona pozytywnymi recenzjami „Syreny”, sięgnęłam po nią i
ja. Książka zapowiadała się nieźle. Ciekawa fabuła, pomysł wnoszący do
literatury odrobinę świeżości, ale… Może zacznę od początku.
Vanessa i jej rok starsza siostra Justine, wraz z rodzicami
co roku spędzają wakacje w domku letniskowym, w miejscowości Winter Harbor.
Nastolatki miło spędzają czas w towarzystwie braci z sąsiedztwa, Caleba i jego
starszego brata Simona. Przyjaciele, chcąc poczuć dreszczyk emocji, skaczą do
wody z urwiska Chione. Jedyną osobą, która nie potrafi pokonać strachu i
skoczyć, jest Vanessa. Dziewczyna, odkąd sięga pamięcią, boi się wszystkiego –
od ciemności po burzę. A burza bardzo szybko nadciąga nad urwisko. Kiedy niebo
robi się czarne i zaczyna się ulewa, Justine oraz Caleb postanawiają skoczyć
jeszcze raz, robiąc przy okazji salto w tył, co dla nastolatki kończy się
rozcięciem na nodze. Przyjaciele pomagają Justine zatamować krwawienie i szybko
wracają do domu, gdzie między siostrami i ich rodzicami wywiązuje się kłótnia.
Następnego dnia do drzwi letniego domku Sandsów puka policja, chcąca
poinformować rodzinę, że Justine znaleziono martwą u stóp urwiska Chione.
Dlaczego dziewczyna popełniła samobójstwo? Co ukrywała przed ukochaną siostrą? Jakie
tajemnice skrywa rodzina Sandsów?
Powiem tak: fabuła i pomysł są interesujące. Syreny zostały
przedstawione nieco inaczej niż pamiętamy z „Małej Syrenki” i to właśnie mi się
podobało. W „Syrenie” znajdziemy i odrobinę romansu, i fantasy, będzie troszkę
tajemniczo i groźnie, niewykluczone, że poczujemy dreszczyk emocji. Problem w
tym, że jak wszystkiego jest po troszku, to tak naprawdę nie ma nic.
Fabuła jest ciekawa, jednak nieco przewidywalna, choć nie
ukrywam, że w pewnych momentach książka mnie zaskakiwała. Niestety w negatywnym
tego słowa znaczeniu. Nie chodzi o to, że niektóre wątki nie potoczyły się po
mojej myśli. Rzecz w tym, że kiedy przyszedł czas na wszelkie wyjaśnienia,
poczułam się ogromnie zawiedziona, bo były tak płytkie i banalne, że po prostu
bym na nie nie wpadła, sądząc po tylu pozytywnych opiniach. Momentami nie
wiadomo, co skąd się wzięło, nagle pojawia się jakiś wątek i człowiek jakby
dostał obuchem w głowę, zastanawia się, czy przysnął, czy nie skupił się
wystarczająco na czytaniu, że gdzieś mu umknęło kilka stron, które wyjaśniałyby
sytuację, która właśnie dzieje mu się w książce przed oczami. Ale kartkuje,
cofa i nic. Dochodzi do wniosku, że czyta uważnie, ale nadal nie ogarnia. Zbyt
duży chaos panuje w „Syrenie” i bardzo mi się to nie podoba.
Co do postaci, to tutaj też jest niestety dość płytko, a
główna bohaterka to przerysowana do granic możliwości Mary Sue. Oczywiście jest
piękna, ale zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Siostra jej zazdrości i
próbuje jej dorównać, a Vanessa przecież zawsze myślała, że to Justine jest czego
zazdrościć. Jest dobra, inteligentna, jest w stanie poświęcić się dla dobra
ogółu. Słowem: wzór cnót wszelakich. Nie wspominając o całym tym cyrku z
Simonem. Relacja Vanessa-Simon jest płyciuteńka, że aż przykro, a ja jestem
zwyczajnie zawiedziona.
Wiele się spodziewałam i niestety, kiedy ja nadal czekałam
na wielkie WOW, książka się skończyła. Mimo wszystko na pewno sięgnę po kolejne
tomy, choćby po to, żeby dowiedzieć się, jak potoczyły się losy Vanessy.
Podsumowując: „Syrena” to książka dla nastolatek, które chcą
poczuć dreszczyk emocji i mają ochotę po prostu poczytać sobie coś w jesienne
wieczory, nie oczekując od książki zbyt wiele. Czy polecam? Ci, którzy wolą
książki ambitne i z przesłaniem, nie znajdą tego w „Syrenie”, natomiast jeśli
ktoś chce się przy książce zrelaksować i lekko odmóżdżyć, powinien być
zadowolony.