Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Muza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Muza. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 września 2022

Tom Steinfort "Grzechy szejka"



Wydawnictwo Muza 

data wydania 2022

stron 384

ISBN 978-83-287-2340-5

Szejkowie też grzeszą!

Dubaj, jeden z siedmiu emiratów ZEA, kojarzy się tysiącom ludzi na całym świecie z bogactwem i luksusem. Patrząc na jego zdjęcia, podziwiając strzeliste i okazałe budynki, ma się wrażenie, że w tym miejscu króluje nowoczesność i postęp. To jednak w pewnym stopniu tylko złudzenie, bo oprócz tego stereotypowego widoku to miejsce ma także inne oblicze. Budzące grozę i niewiarę. Przerażające i odrażające. Dubajem od lat rządzą szejkowie. Władza przekazywana tam jest w rodzinie, a demokracja to coś, co nie istnieje. Szejkowie są bezsprzecznie bogaci i mogą bardzo wiele. Są apodyktyczni i pozornie nie muszą liczyć się z nikim. Jednak zależy im na dobrych stosunkach z możnymi krajami – bogatą Europą czy Stanami Zjednoczonymi. Szejkowie zabiegają o swoją dobrą opinię i reputację, o przyjazny wizerunek. Chcą być podziwiani jako możni, ale i postępowi, nowocześni, idący z czasem i modą. Chcą zgrabnie łączyć tradycję z ultranowoczesnością. Pozują na takich władców, którym to się udaje. Ale... to tylko pozory. Pozory, które bardzo mylą. Prawdziwy obraz Dubaju jest niczym moneta i ma dwie strony. O ile awers odpowiada powyższej wizji, o tyle rewers jest już czymś brutalnym, wychodzącym poza granice prawa i budzącym obrzydzenie. Tak, szejkowie nie są święci i mają wiele grzechów na sumieniu. O co konkretnie chodzi?

Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w rewolucyjnej wręcz książce, która w takim państwie jak ZEA jest potępiona i zabroniona. Będąc po jej lekturze gorąco polecam jej przeczytanie nie tylko osobom, które interesują się krajami arabskimi, ale każdemu, kto docenia prawdziwe perełki w gatunku jakim jest reportaż.

Tom Steinfort stworzył wyjątkowy tytuł, w którym postawił na prawdę. Na fakty, które dla władcy Dubaju są niewygodne i wstydliwe. Szejk Mohammed bin Rashid Al Maktoum jest postacią niewątpliwie o wielu twarzach. Nie znosi krytyki, dba o kobiety w swojej rodzinie w sposób dość kontrowersyjny. Rządzi żelazną ręką i swoim żonom czy córkom funduje złotą klatkę. Nie toleruje nieposłuszeństwa, nie daje wolności, nie pozwala mieć własnego zdania. Swoim postępowaniem doprowadza do ostateczności i ucieczek, które urastają do miana międzynarodowych skandali, a dubajski władca musi ze swojego postępowania tłumaczyć się przed wymiarem sprawiedliwości innego państwa.

„Grzechy szejka” to książka mająca na celu obalenie mitów, oddanie głosu prawdzie i wymierzenie dziennikarskiej sprawiedliwości wobec okrucieństwa jakiego dopuszcza się człowiek mający w swoim ręku gigantyczny majątek i władzę. Oprócz nich władca Dubaju ma za nic prawa człowieka i depcze je w sposób karygodny. Wiele jednak uchodzi mu na sucho i daje poczucie bezkarności. Na kartach publikacji opisano ze szczegółami losy Latify i Shamsy – córek władcy oraz jego żony księżniczki Hayi. Te kobiety miały dość i spróbowały zawalczyć o swoje szczęście i wolność. Ich zmagania były dramatyczne i budzące grozę. Ich determinacja była na tyle ogromna, że postanowiły na szali położyć swoje życie i przyszłość.

Ten tytuł czyta się z wypiekami na twarzy, niekiedy niedowierzaniem i przerażeniem. Książka szokuje, bo obnaża smutną prawdę o ziemskim edenie, który ma także oblicze piekła. Wobec treści tej publikacji nie można przejść obojętnie. Jej wnętrze tylko pozornie nas, Europejczyków, nie dotyczny. Autor pisząc o dubajskiej rzeczywistości pokazuje zarazem bezkompromisowe schematy jakimi rządzi się polityka na całym ziemskim globie. Z prawdą potrafią wygrywać układy, ze sprawiedliwością koneksje. Ten tytuł daje sporo do myślenia, zmusza do refleksji. Blaski, którymi błyszczy Dubaj okazują się pokryte rdzą. Pozory mylą i wprowadzają w ślepą uliczkę.

„Grzechy szejka” to kopalnia wiedzy o cieniach Dubaju, to mroczna strona kraju, który ma swoje gorzkie tajemnice. Niekiedy ciężko uwierzyć w to, co w niej napisane. Warto poświęcić jej czas i zagłębić się w mroczą treść, niestety jest ona zgodna z faktami. Gorąco polecam.  



 

czwartek, 8 kwietnia 2021

Marek Rybarczyk "Elżbieta, Filip, Diana i Meghan"

 




Wydawnictwo Muza

data wydania 2021

stron 336

ISBN 978-83-287-1584-4

Korona czasem bardzo ciąży na głowie i trudno ją nosić

W bajkach królowe są piękne, mądre i szczęśliwe. Są kochane i nie mają kłopotów. Wiodą spokojne, radosne życie i wszystko im się dobrze układa. W życiu, tym prawdziwym jakie wiedzie każdy z nas, nawet królowe nie są oszczędzane i nie mają słodko. Choć noszą koronę nie omijają ich troski. Czasem to właśnie owa korona sporo ich przysparza. Życie królowej zatem lekkie nie jest, a dowodzi tego choćby przykład Elżbiety II wywodzącej się z rodu Windsorów. Brytyjska rodzina królewska jest najbardziej popularna na świecie. Na jej czele stoi od wielu lat jedna i ta sama kobieta, która niezmiennie i niezłomnie trwa na tronie. Już dawno przekroczyła wiek dziewięćdziesięciu lat. Choć cieszy się jak na swoje lata bardzo dobrym zdrowiem, to chyba każdy wie, że schyłek epoki matki księcia Karola niebawem nastąpi. Jakie było jej panowanie? Czy tak długie noszenie korony przyniosło jej dużo radości czy może więcej smutków? Jak ma się obecnie brytyjska monarchia i jakie prognozy są wobec niej na dalsze lata? 

Wszystkim, którzy śledzą losy Windsorów od lat, a także tym, którzy nie mają za wiele pojęcia co dzieje się między królową Elżbietą a jej wnukami i nie znają perypetii Karola oraz jego żony Diany z całego serca polecam książkę Marka Rybarczyka, która właśnie trafiła na księgarskie półki. Nie jest to jego pierwsza publikacja poruszająca tematykę brytyjskiej monarchii. Autor, publicysta, korespondent i dziennikarz śledzi jej losy od lat i jest naprawdę doskonałym znawcą tematu. Pan Marek rzeczowo, precyzyjnie i bez zbędnej kokieterii przybliża swoim czytelnikom najbardziej popularnych "royalsów", zdradzając ich pełne pikanterii tajemnice i obalając mit, że korony noszą ludzie idealni. 

Książka, której tytuł składa się z imion członków Windsorów to coś na kształt kroniki życia Elżbiety II i jej męża oraz dzieci i wnuków. Fundament lektury tworzą więc barwne życiorysy na których pojawiają się rysy i niedoskonałości. Królowa Elżbieta panuje bardzo długo, a czas jej rządów to lata burzliwe i barwne, obfitujące w moc wydarzeń i na świecie i na jej rodzimym "podwórku". W tym okresie nastąpiło bardzo wiele zmian, miał miejsce postęp techniczny, nastąpiła epoka cyfryzacji i zmieniły się normy moralne. Pani Windsor niechętnie, ale koniecznie musiała się do nich odnieść i dostosować. Przyszło jej to ze sporym trudem i nie bez ociągania. Tę jej drogę ewolucji Autor bardzo błyskotliwe opisuje. Koncentruje się również na jej małżeństwie i życiu prywatnym. Pisze otwarcie i dokładnie. Nie oszczędza koronowanych głów. O ich losach opowiada niezwykle ciekawie i błyskotliwie. Z ich bogatych życiorysów wyłuszcza najważniejsze fakty, ale i pokazuje ich jako ludzi, którymi targają emocje, namiętności. Jako osoby, które mają i wady i zalety, które popełniają błędy i potykają się na życiowej drodze. Dużo miejsca poświęca rodzinnym układom i koneksjom, sympatiom i antypatiom. Skupia się na skandalach, ale nie szuka taniej sensacji i nie opiera się na plotkach, ale rzetelnych faktach. 

To wszystko sprawia, że nawet osobom, takim jak ja, którym się wydaje, że znają doskonale losy Windsorów i obejrzały wszystkie sezony serialu "The Crown" ta lektura sprawi niekłamaną przyjemność. Rybarczyk  pokazuje królewskie osobistości w bardzo ciekawym świetle. Analizuje ich życie, nie szuka jednak sensacji i nie snuje niepotrzebnych domysłów. Rzeczowo przedstawia stan faktyczny. Książka ma w zasadzie bardzo wiele plusów i walorów. W tekście moim zdaniem zbyt mało miejsca poświęcono małżeństwu Kate i Wiliama. To jedyny minus tej publikacji. Atutami, których jest naprawdę ogrom, są język, wybór faktów na jakich się skupiono, błyskotliwa i rzetelna, fachowa wręcz ocena tego, co było i bardzo słuszne prognostyki na przyszłość. Ta książka to prawdziwa perełka dla fanów familii  Windsorów. Czyta się ją z prawdziwym apetytem i ciekawością. Trudno oderwać się od lektury, która zasługuje na wielkie brawa. Jeśli jesteście zainteresowani tą tematyką poznanie tego tytułu nie może Was ominąć. Gorąco, bardzo gorąco polecam. 

poniedziałek, 11 lutego 2019

Carme Chaparro "Nie jestem potworem"



Wydawnictwo Muza 
data wydania 2019
stron 384
ISBN 978-83-287-1131-0

Gdy sprawdza się czarny scenariusz...

Czego najbardziej boją się mamy? Choroby, zagubienia i śmierci swojego dziecka. Tak pokazują statystyki. Im młodsze jest dziecko, tym te lęki są silniejsze. Porwania dzieci to przestępstwa, które powinny być zagrożone najwyższymi karami, bo ból po zaginięciu dziecka jest w stanie rozsadzić matczyne serce.

W tym roku w ramach postanowień czytelniczych obiecałam sobie częściej sięgać po sensację. Ostatnio ten gatunek mocno zaniedbałam, więc w ramach realizacji postanowienia zdecydowałam sięgnąć po thriller i to Autora z kraju którego literaturę znam mało. Wybór padł na książkę pisarki hiszpańskiej, która jest dziennikarką, redaktorką i prezenterką telewizyjną. I jest niczym lustrzane odbicie jednej z wykreowanych na kartach lektury bohaterek. 

Akcja książki rozgrywa się współcześnie w Hiszpanii, a konkretnie w Madrycie i okolicy. Kike jest czteroletnim chłopcem, który znika nagle  w jednym z centrów handlowych. Wystarczy mgnienie oka a dziecko rozpływa się bez śladu. W tym samym miejscu podobny czterolatek zaginął dwa lata wcześniej i nigdy go nieodnaleziono. Postawione na nogi służby szybko łączą oba przypadki. Matka chłopca jest zrozpaczona, a policja zatrzymuje ojca dziecka. Śledztwo policyjne podobniej jak wcześniej prowadzi Ana Aren, dziennikarką relacjonującą sprawę dla telewizji Kanał Jedenaście jest Ines Grau - prywatnie koleżanka Any. Niestety poszukiwania nie przynoszą rezultatu, a sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy dochodzi do zniknięcia trzeciego kilkulatka. Jest nim synek Ines…. Czy te zdarzenia to dzieło jednego szaleńca? Czy chłopcy się odnajdą cali i zdrowi? Czy może staną się ofiarami mordercy?

By się dowiedzieć musicie przeczytać książkę, która ma swój klimat i smak. To jest bezsporne. Nie potrafię Wam wyjaśnić czemu, ale mnie bardzo szybko skojarzyła się z piórem Zafona.
Jest równie tajemnicza i uwodzi czytelnika z pewną premedytacją. Powoli, aczkolwiek bardzo skutecznie. 
Pomysł na fabułę od samego początku wydał mi się intrygujący i mocny. Została ona poprowadzona jednak nieco inaczej niż się spodziewałam. To nie wpłynęło na moją ocenę książki, która mi się bardzo spodobała. Akcja powieści nie jest błyskawiczna, nie pędzi jak górski potok po ulewie. Jest jak na sensację dość stonowana. Sam gatunek sensacyjny pomieszany jest z obyczajem. Na fabułę nie składa się tylko śledztwo i działania policji oraz mediów. Jest miejsce na opis życia prywatnego głównych bohaterów, ich sprawy nie tylko zawodowe, ale i osobiste. 
Temat porwania schodzi momentami na drugi plan. Elektryzują zdarzenia z przeszłości, lęki i koszmary, które miały miejsce wcześniej i powróciły. 
Powieść czyta się dobrze, napięcie budowane jest powoli, a Autorka z każdą chwilą mocniej "nakręca" czytelnika. W tytule jest miejsce na tajemniczość, na wewnętrzne przeżycia, na rozterki bohaterów. Dialogi są nieco za mało dynamiczne. Atutem książki jest niewątpliwie zakończenie, o którym nic więcej z wiadomych względów nie napiszę. 
Czy warto sięgnąć po tę powieść? 
Owszem, jeśli mamy dość mrocznych skandynawskich kryminałów tajemniczość rodem z Hiszpanii okaże się strzałem w dziesiątkę. 


wtorek, 7 lipca 2015

Marlena de Blasi "Wieczory w Umbrii"


Wydawnictwo Muza
data wydania 2015
stron 416
ISBN 978-83-2870-003-1

Czar umbryjskich kolacji

W XXI wieku żyjemy w pędzie i pośpiechu. Jemy w biegu, nie mamy zbyt dużo czasu na wspólne rodzinne posiłki i tak umyka nam w życiu coś bezcennego. Skąd nagle taki wniosek? Narodził się on w moim umyśle po lekturze najnowszej powieści Marleny de Blasi z pochodzenia Amerykanki, która od pewnego czasu mieszka we Włoszech. W swoich książkach opiewa wszystko, co włoskie - tym samym popularyzując ten kraj, jego zwyczaje, kulturę, piękno, czar i urok. Tym razem wraz z pisarką gościmy w Umbrii, a więc w samym sercu Italii. W regionie znanym ze święta ceri, w miejscu górzystym i pagórkowatym, a konkretnie w górach nad Orvieto. To tu mieszkają cztery przyjaciółki, które spotykają się ze sobą systematycznie co tydzień w każdy czwartek. Wspólnie zasiadają przy stole i jedzą wcześniej przygotowaną wspólnymi siłami kolację, którą popijają wybornym winem. I jak to kobiety rozmawiają na tematy lekkie i poważne, raczą się nie tylko przepysznym jadłem ale i lokalnymi ploteczkami. Do ich grona dołączą Chou, która jest nowym przybyszem. Poznaje uczestniczki czwartkowych kolacji i umbryjskie zwyczaje. A my czytelnicy wkraczamy w tę lokalną społeczność wraz z nią.
„Wieczory w Umbrii” to idealna powieść dla miłośników de Blasi. Utrzymana jest w podobnym klimacie jak jej poprzedniczki i opiewa uroki umbryjskiego życia. Autorka w czterech częściach opowiada życiorysy sympatycznych Włoszek, które sporo już przeżyły, bo dotarły do jesieni życia. Los ich nie rozpieszczał. Nie zrobiły kariery, nie były bogate, znosiły w życiu wiele trudności, dotykały je kłopoty, zawirowania i przeróżne niespodzianki. Zwykle ich życiowe ścieżki pięły się od górę, a droga nie była usłana różami. Dlatego na starość potrafią docenić proste radości dnia codziennego, wspólne posiłki, przyjaźń, radość z gremialnego przygotowywania dań kuchni włoskiej, prostej aczkolwiek pysznej, zdrowej i wybornej. Zespołowa praca i kilkugodzinne posiłki dodają im sił, sprawiają ogromną radość, nie pozwalają zgnuśnieć w czterech ścianach własnego domu, dodają wigoru, ba! odmładzają. I dają okazję do wspomnień. Każda z kobiet jest zwyczajna, co nie oznacza, że miała nudne życie. Każda jest inna, ma odmienną osobowość. W swoim gronie świetnie się czują, żartują, przekomarzają się i przeżywają chwile radości. I tym zarażają Chou, która bardzo szybko aklimatyzuje się w tym gronie.
Ta książka to doskonała propozycja dla miłośników Włoch, smakoszy tamtejszej kuchni. Na końcu lektury lubiący gotować znajdą przepisy na potrawy, o których mowa w treści. Czytając nie sposób nie poczuć biesiadnej atmosfery, zapachu gotowanych specjałów, aromatu ziół. Przed oczy nasuwają się obrazy wspaniałych krajobrazów, które są malownicze niczym z obrazka. Malkontenci mogą zarzuć autorce wolne tempo akcji, czy to, że ta książka jest podobna do innych dzieł autorki. Owszem, jest utrzymana w tym samym klimacie, ale ja, jak i z pewnością wielu czytelników, już zdążyło go pokochać i chętnie do niego wraca.
Tę książkę czytałam z przyjemnością i smakiem. Czułam się uczestniczką babskiej wspólnoty. Czułam się jak na wycieczce po regionie świętej Rity, było kameralnie, smacznie, rodzinnie, klimatycznie – po prostu wspaniale.


środa, 22 maja 2013

Wojciech Lewandowski "Przez pustynie na ośnieżone szczyty"


Wydawnictwo Muza
data wydania 2013
stron 312
ISBN 978-83-7758-311-1
 
W pięknych, kolorowych górach ..... czyli Koronka Ameryki Południowej
 
Kocham góry i uwielbiam literaturę wysokogórską. Z chęcią sięgam po książki opisujące górskie wędrówki. Wraz z ich autorami przeżywam wspinaczkowe przygody. To dla mnie coś niesamowitego. O szczytach Ameryki Południowej wiedziałam jednak niewiele w porównaniu z górami Azji czy Europy. Kiedyś czytałam książkę "Wyżej niż kondory .....70 lat później" - lektura  mnie totalnie zauroczyła i tak Pan Lewandowski został wpisany na moją osobista listę znakomitych górskich gawędziarzy. To oznaczało, że będę czytać Jego książki o ile wpadną mi w ręce.
W tym roku nakładem Muzy ukazała się książka "Przez pustynie na ośnieżone szczyty" - nie mogłam jej przepuścić i dwa dni temu rozpoczęłam jej lekturę. Raczej nie miałam w planach czytania jej non stop. Ze względu na jej układ - są to opowieści-rozdziały o zdobywaniu poszczególnych najwyższych gór w krajach Ameryki Łacińskiej - planowałam czytanie codziennie opisu z jednego państwa. Ale że lektura okazała się w moim guście po 48 godzinach była już skończona. A ja znów dodałam do podróży marzeń kolejny plan - teraz tylko wygrać w jakiejś loterii spora sumkę i Vamos para arriba ! ( Ruszajmy w góry!)
Wojciech Lewandowski to geograf, podróżnik, uczestnik wielu górskich ekspedycji. Zdobył szczyty Alp, Kaukazu, Hindukuszu, Himalajów, Karakorum , Ałtaj, Pamiru i Uralu. Jednak to góry Ameryki Południowej najbardziej go zauroczyły i zafascynowały. Zaczął je "zbierać" a owo kolekcjonowanie okazało się pasjonującą przygodą turystyczno-geograficzną. Jak sam napisał o swojej książce jest ona "emocjonalnym przewodnikiem". Opowiada wrażenia z wypraw, z górskich wędrówek, ale jest i swoistym przewodnikiem po terenie kontynentu dość rzadko odwiedzanego przez Polaków. Południowa Ameryka ma swoją specyfikę, ale jest miejscem niezwykłym, w którym Wasze oczy mogą ujrzeć przecudne widoki. Góry bywają tu niezwykle kolorowe! Nie tylko białe i czarne.
Ameryka Łacińska dla autora okazała się niczym narkotyk. W sumie Wojciech  Lewandowski spędził w niej ponad rok swego życia. Tym samym przeżył tam wyjątkowe przygody, którymi na kartach swojej książki się z nami dzieli.
Publikacja ma specyficzny układ. Podzielona jest na rozdziały poświęcone poszczególnym krajom i ich najwyższym szczytom. Nie zawsze są to góry wysokie, niektóre nie mają tysiąca metrów. Wiele z nich to jeszcze czynne wulkany. Co je łączy? Piękno! Często trudniejsze bywa nie zdobycie wierzchołka a sama drogą do podnóża góry. Niektóre szczyty są położne z dala od cywilizacji i wymagają wielogodzinnego trekkingu. Nie ma tu schronisk, często jest totalne odludzie, a krajobraz wydaje się wręcz księżycowy. Oprócz tekstu ta książka to kalejdoskop bardzo pięknych zdjęć. Fotografii w które długo się wpatrywałam. Myśl przy ich oglądaniu była jedna - jaki ten świat piękny!!!!
Książka to multum ciekawostek, wiele przygód i cennych wskazówek dla tych, którzy mieliby ochotę wybrać się na jakąś górską eskapadę.
Książkę polecam szczególnie miłośnikom gór, lubiącym przygodę i dziewiczą naturę. Zdobycie Koronky Południowoamerykańskich Państw to moc wrażeń, emocji i przygody.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Muza.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Bolesław Uryn "W świecie jurt i szamanów"


Wydawnictwo Muza
data wydania 2013
stron 336
ISBN 978-83-7758-310-4
 
W Krainie Błękitnego Nieba
 
Wow! To była cudowna podróż z książką w ręce. Dzięki lekturze znalazłam się w Mongolii, kraju do którego raczej w realnym świecie nie miałabym okazji pojechać. Książkowe biuro podróży( bo tak nazywam w bibiloteczce półkę Podróżnicze) zabrało mnie w naprawdę niezapomnianą wyprawę. Szczerze z ręką na sercu odpłynęłam daleko od rzeczywistości podczas tej lektury. Zatopiłam się w innym, jakże pięknym świecie. Dobrze mi tak było. Dzikie przestrzenie to jak najbardziej moje klimaty.
Autor książki jest doktorem nauk przyrodniczych, podróżnikiem, pisarzem i reporterem. Również fotografuje. Mongolia jest jego miłością. Po raz pierwszy odwiedził ją w 1995 roku. Wracał tam 17 razy, a podróże do kraju szamanów i jurt stały się jego wielką pasją, stały się niczym narkotyk. Mongolia jest tak piękna, tak niesamowita, ma tak wiele oblicz, że oczarowała i mnie. Z pewnością  przyczyniła się do tego arcyciekawie napisana relacja z podróży. Pan Uryn pisze o tym kraju można rzec kompleksowo. W jego książce nie brak wiadomości historycznych, przyrodniczych, nie omija on spraw społeczno-gospodarczych. Pisze również o kulturze, tradycji, wierzeniach Mongołów. Nawiązuje do związków tego kraju z Polską. I jak się okazuje Polska ma z tym krajem wiele wspólnego. Podobnie jak Mongolia byliśmy satelitą Związku Radzieckiego. Wspólnie w 1990 roku zrzuciliśmy to jarzmo.
Ta lektura to przepiękna gawęda ukazująca przeróżne obrazy Mongolii. Od nowoczesnego centrum Ułan Bator po dzikie stepy, lasotundrę i tereny całkowicie dziewicze, gdzie z rzadka pojawia się człowiek. Mongolia to nowoczesna stolica z wielkomiejskim city i biedne slamsy. Mongolia to pustynie, góry, stepy, bagna, tajga. Mongołowie to ludzie niezwykle przyjaźni i gościnni. Ugoszczą czym chata, a raczej jurta bogata. Ostry klimat, spore dobowe wahania temperatur, wieczna zmarzlina to w tym zakątku nic nadzwyczajnego. W ojczyźnie Czyngis-chana wczoraj istnieje bardzo blisko dziś. Wiele osób trudniących się pasterstwem i prowadzących koczowniczy tryb życia egzystuje bardzo podobnie jak ich przodkowie. Historia tego 800-letniego państwa to wzloty i upadki. Najświetniejsze lata to oczywiście rządy Czyngis-chana.
Bolesław Uryn pisze z pasją, pisze z emocjami, dzięki czemu książka działa niczym muzyka na kobrę. Osobiste relacje przeplatają się z konkretnymi informacjami, dzięki którym mamy okazję poznać Mongolię od podszewki. A jest to kraj w którym turysta nie może narzekać na brak wrażeń. Mongolia to idealne miejsce na survival, na wędkowanie, na wysokogórską wspinaczkę. Mongolia niejedno ma imię - wiele z nich poznacie w tej publikacji. Jesteście ciekawi życia w jurcie? Nie wiecie kim jest ałmas? Kochacie dziką przyrodę? Jeśli choć na jedno z tych pytań odpowiecie twierdząco to znak, że tę książkę musicie przeczytać! To idealna pozycja dla osób ciekawych świata. To wspaniała relacja okraszona mnóstwem wspaniałych zdjęć. Zatem wraz z Bolesławem Urynem zapraszam do pięknej, egzotycznej i niesamowitej krainy. Do świata jurt i szamanów!
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawcy.
 

środa, 5 grudnia 2012

Barbara Ogrodowska "Medycyna tradycyjna w Polsce"


Wydawnictwo Muza
data wydania 2012
stron 348
seria Ocalić od zapomnienia
 
Jak to kiedyś ludzkie choróbska leczono
 
Choroby od zarania dziejów dręczyły ludzkość. Niestety nasze zdrowie, dobre samopoczucie, wspaniała kondycja są ulotne i kruche. Od urodzenia po śmierć zapadamy na różne bolączki, dręczą na dolegliwości przejściowe lub takie do grobowej deski. Ludzie już od starożytności próbowali walczyć z tym, co zdrowiu niemiłe. Ta medycyna z której dóbr korzystamy dziś jest jednak gałęzią dość młodą. Ściśle związaną z rozwojem techniki. Kiedyś inaczej ludzi leczono. I nie wszyscy mieli dostęp do lekarzy z dyplomem. Medycy uniwersyteckich uczelni byli dostępni tylko dla bardzo bogatych i wysoko urodzonych - królów, wielmożów i duchownych. Biedni lud musiał radzić sobie sam, a pomocną dłoń wyciągały ku niemu zielarki, mądre babki i znachorzy. Jesteście ciekawi jak to dawniej leczenie wyglądało?
 Zapraszam Was zatem gorąco do lektury najnowszej książki wydanej w serii Ocalić od zapomnienia. Ta publikacja w bardzo ciekawy i przystępny sposób przybliża nam historię medycyny w naszym kraju. Jakże odmienna była to dziedzina od dzisiejszego lecznictwa!
Autorka napisała wspaniałą książkę i bardzo wyczerpująco potraktowała jej temat. Możemy się z niej dowiedzieć wielu ciekawostek, które wydają się niekiedy bardzo, ale to bardzo zabawne. Dawna medycyna miała sporo wspólnego z czarami, magią i zabobonami. Choroby traktowano jak złe duchy. I w różny, czasem bardzo dyskusyjny sposób próbowano się ich pozbywać. Pani Ogonowska opisuje w niezwykle interesujący sposób dawne metody kuracji, zastosowanie ziół i roślin z tzw. Bożej apteki. Pewne receptury wykorzytuje się do dziś. W książce znajdziecie receptury stosowanych od wieków syropów, nalewek. Tekst uzupełnia wiele fotografii, rycin i rysunków. Nie brakuje opowieści o znachorach, medykach, cyrulikach, zielarkach. O magicznych obrzędach związanych z pogańskimi wierzeniami i religią. Ciekawi tematu mogą poznać krótkie modlitwy mające na celu pozbycie się zdrowotnego problemu. Zwykle zamawiający, które je recytował wzywał na pomoc Matkę Boską, Jezuska i świętych. Z punktu widzenia dzisiejszej medycyny praktyki lecznicze sprzed lat budzą strach i śmiech. Z pewnością ja nie oddałabym się w ręce protoplastów obecnych lekarzy. Metody leczenia były szokujące. Wierzono iż, np. świerzb po 7 latach i tak sam przejdzie, a choremu na różne dolegliwości ulgę przyniesie okadzenie czy zaniesienie na rozstaje dróg z którego choroba sama umknie. Dawniej ludzie żyli krócej i częściej chorowali. Nie mieli możliwości korzystania z skutecznych leków i diagnostyki. Ale i przyczyną wielu chorób był brak profilaktyki i żenująco niski poziom higieny. Mycia unikano. Zarówno na dworach, jak i w kurnych chatach. Rzadko prano odzież, rzadko ją wymieniano, nie wietrzono pomieszczeń. Takie warunki sprzyjały chorobom. Dziś jest inaczej i bezpieczniej dla zdrowia. Warto, naprawdę warto sięgnąć po tę książkę która jest niczym encyklopedia rozwoju medycyny. Na pochwałę zasługuje piękne wydanie, dobrej jakości papier, śliczne zdjęcia i ilustracje. I niezwykle pasjonujący przekaz autorki, który jest niczym gawęda. Gorąco polecam.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Muza.

środa, 31 października 2012

Federico Moccia "Mężczyzna, którego nie chciała pokochać"


Wydawnictwo Muza
data wydania październik 2012
stron 352
ISBN 978-83-7758-261-9
 
Niezwykle wyrafinowana powieść o miłości, co niejedno imię ma
 
Do tej pory byłam święcie przekonana, że książkę można czytać, oglądać, wąchać, kupować, wymieniać, pożyczać, ale, że książką można się upić wiary bym nie dała. Otóż po lekturze powieści powyższej zdanie zmieniłam. Można się książką upić niczym mocnym porto, można się nią upoić niczym narkotykiem. Konieczne jest w tym celu jednak przeczytanie naprawdę niezwykłej lektury. Taką moim zdaniem jest powieść Fererico Moccii. Dziś sobie popieję nad tą lekturą, pozachwycam się, bo emocje jeszcze nie opadły, a ja niczym na kacu wciąż jeszcze żyję  treścią niewątpliwie powieści obyczajowej o miłości, ale zarazem książki arcydzieła.
Przeczytałam wiele książek o miłości, powieści obyczajowych i romansów, ale mało kto jak ten autor umie pisać tak wyrafinowanie, tak elegancko i tak przejmująco o uczuciach.
 
Jest ich troje. Ona ma na imię Sofia. Od dziecka kocha muzykę. Bóg obdarzył ją olbrzymim talentem, ona włożyła weń serce i gigantyczną pracę- godziny spędzone na ćwiczeniach i próbach. Ich owocem stała się fenomenalna pianistka, którą zachwycił się świat. Grała trudny repertuar wspaniele go interpretując. Była szczęśliwa w miłości, poznała uroczego architekta, który zakochał się w Sofii. Szczęście prysło w sposób bardzo banalny. Ona grymasiła co do rodzaju pizzy. On zawrócił do pizzerii, by spełnić kaprysy ukochanej. Pech chciał, że uległ wypadkowi, jego motorynka zrzuciła go ze swego grzbietu niczym narowisty wierzchowiec. Groziła mu śmierć, operacja oddaliła widmo przejścia na tamten świat, ale został uszkodzony rdzeń kręgowy. Andrea stracił władzę w nogach. Od tej pory ona w myśl zakładu w szpitalnej kaplicy z Bogiem porzuciła grę w zamian za ocalone życie. Po kilku latach w kościele pojawił się inny mężczyzna. Tancredi do bólu przystojny, bogaty i pociągający.......................
Upojona niczym wybornym winem czytałam tę niezwykłą książkę i podziwiałam kunszt pisarski autora, który napisał wspaniałą powieść pełną napięcia, emocji, niespodzianek, pięknych opisów i romantyzmu. Proza Moccii jest niczym najwyższej klasy satyna, niczym najlepsza gatunkowo koronka - dopracowana w najmniejszym szczególe, pełna wzruszenia i dramatyzmu, pełna namiętności, chichotu losu i elegancji. Smakowałam ją strona po stronie zagłębiając się w losy bohaterów, którzy mają wiele, ale nie wszystko. Bo jak płynie dla mnie morał z tej książki wszystkiego mieć nie można. Nawet mając giganntyczną fortunę nie ominą nas brudy życia, nieszczęścia i dramaty, nie pojawią się marzenia czy może nawet zachcianki, które nie są możliwe do spełnienia i nie kupi się ich za żadne pieniądze. Zakończenie powaliło mnie na kolana. Nie takiego końca się spodziewałam. A jednak .....
Co mogę skrytykować? Nic, absolutnie nic. Spędziłam cudowne chwile we Włoszech i na rajskiej wyspie, podziwiałam styl i język. Zapatrzyłam się też w piękną okładkę, która pasuje do tekstu i idealnie z nim się komponuje. Po lekturze stwierdzam, że autor trafia na listę moich ulubionych pisarzy, a ja koniecznie muszę przeczytać jego inne ksiażki. Wam lekturę tej gorąco polecam i życzę byście wznieśli się do czytelniczego nieba jak mnie się to przydarzyło.
Dziękuję Wydawnictwu Muza i Panu Arturowi za tak wielką i pyszną czytelniczą ucztę.  
 

piątek, 12 października 2012

Skye Alexander, Anne Schneider "Leczenie dotykiem"


Wydawnictwo Muza
premiera 2012
stron 304
ISBN 978-83-7758-143-8
 
Dotknij, gdy boli
 
Ból jest niemiłym kompanem. Towarzyszy nam niestety w życiu i choć jego odczuwanie nie jest przyjemne, to pożyteczne. Bo ból to niczym syrena alarmowa, że coś w naszym organiźmie jest nie tak. Reklamy coraz to nowszych medykamentów przeciwbólowych kuszą."Weź tabletkę, szkoda życia na ból". Jeśli to chwilowa dolegliwość to owszem można, a jeśli ból towarzyszy nam długo to leki bywają coraz mniej skuteczne, jesteśmy zmuszeni do sięgania po coraz to silniejsze środki, a te niestety mają skutki uboczne. Prowadzą do uzależnień i przyjmowane bez kontroli potrafią zabić. Czy zawsze warto sięgać po chemię? Czy może lepiej uciec się do metod naturalnych, które nie szkodą? Zawsze można i warto spróbować.
Czy dotyk koi ból? Pewnie niektórzy z Was się teraz z ironią uśmiechną, a ja ? Jakiś czas temu miałam okazję się przekonać, że dotyk pomaga uśmierzyć ból. I to dość poważny bo chodziło o kręgosłup - jego stan był dość poważny i czekała mnie operacja. Ale do niej trzeba było dotrwać. Gdy bolało prosiłam męża by dotknął bojące miejsce. Uwierzcie pomagało. Nie całkiem, ale czułam sporą ulgę. Zaś po zabiegu masaże okazały się zbawienne. W poradni rehabilitacyjnej postawiły mnie na nogi do tego stopnia, że sobie poszłam w góry. Trzy miechy po cięciu. Po co się tak zwierzam? Aby Was przekonać, że dotyk czyni cuda.
Książkę wydaną przez Muzę wstawiłam na taką podręczną półkę biblioteczną. Bo już wiem, że często do niej sięgnę. Jej tematem są trzy metody walki z bólem - metody znane już w starożytności, wywodzące się z Azji (Chin, Japonii) oraz Egiptu i Grecji. Akupresura to dotykanie określonych na ciele punktów przez opuszki palców- dzięki dotykowi wydzielana jest życiowa energia zwana qi.Qi przepływają przez kanały w ciele zwane meridianami. Dotyk ma na celu likwidację dyskomfortu jaki czujemy w danym miejscu.
Reiki opracowano w XIX wieku w Japonii. Polega na rozluźnieniu i nakładaniu rąk. Ta metoda leczy na poziomie emocjonalnym, umysłowym i fizycznym.Refleksologia to rodzaj masażu, którego efekty ma podkreślić aromaterapia. Do masażu stosuje się odpowiednie olejki.
Na ponad 300 stronach zamieszczono szereg zdjęć pokazujących, gdzie dotknąć czy masować jak boli konkretne miejsce lub narząd. Dokładne opisy wskazują konkretne miejsca i sposób leczenia oraz działanie. Szczegółowo wskazane jest wymagane ułożenie ciała, korzyści fizyczne i metafizyczne.
Staranne wydanie w wygodnym formacie może być idealnym pomysłem na prezent dla każdego. Dobrej jakości papier, fotografie przejrzyste porady to zdecydowane atuty publikacji. Książkę z pewnością przetestuję, gdy tylko dopadnie mnie jakaś dolegliwość, a dodam, że masaż z dodatkiem olejku po pracowitym dniu z pewnością sprawi Wam przyjemność i pogoni napięcie z mięśni.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Muza.
 

sobota, 22 września 2012

Yrsa Sigurdardottir " Pamiętam cię"


Wydawnictwo Muza
data wydania 2012
stron 320
ISBN 978-83-7758-197-1
 
Książka z mocnym dreszczykiem
 
Lubię, gdy książka sensacyjna jest pełna grozy i trzyma non stop w napięciu. Lubię czytając ten typ literatury się bać. Lubię przerywać lekturę, by nieco ochłonąć. Taka właśnie jest powieść "Pamiętam cię" autorstwa islandzkiej mistrzyni kryminału, która bardzo oryginalnie wprowadza czytelników w ten mrożący krew w żyłach świat, gdzie dzieją się okropne rzeczy. Akcja tej książki rozgrywa się na Islandii. Od początku biegnie dwutorowo. Autorka w kolejnych rozdziałach opisuje dwa wątki, które na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego. Nie mają? A może jednak?
Trójka bohaterów, małżeństwo Gandar i  Katrin oraz ich niedawno owdowiała przyjaciółka Liv udają się w bardzo ustronne miejsce, do opuszczonej teraz a niegdyś zamieszkałej osady, gdzie nikt od lat już nie mieszka. O tym, że kiedyś tętniło tu życie świadczą tylko opuszczone domy i cmentarz. Młodzi ludzie chcą wyremontować jeden z budynków i przekształcić go w pensjonat. Hesteyri ma znów ożyć. Tylko najpierw trzeba włożyć sporo pracy w remont. Robota jednak nie bardzo posuwa się do przodu. Niesprzyjająca pogoda, zimno i brak prądu nie bardzo pomagają w ciężkiej pracy. Dodatkowo na wyspie pojawiają się dziwne znaki - ślady na śniegu, odgłosy i pojawia się tajemnicza postać dziecka, która nie wydaje się być sympatyczna.
Psychiatra i lekarz Freyr nie może otrząsnąć się z szoku jaki go dopadł po zaginięciu jego synka. Rozpada się jego małżeństwo, a on sam zostaje poproszony o konsultację w sprawie przedszkola, które ktoś brutalnie zdemolował. W czasie śledztwa okazuje się, że już kiedyś dokonano podobnego czynu w placówce oświatowej......

Nie chcę już ani słowa więcej zdradzać z fabuły, która jest niesamowicie ciekawie i skomplikowanie stworzona przez kobietę, która napisała nie tylko kryminały, ale i książki dla dzieci. Idzie się bać czytając kolejne rozdziały, które coraz bardziej przykuwały moją uwagę i potęgowały napięcie. Mroczne okolice dawno nie zamieszkałe przez ludzi, tajemnicza postać, która ma zdecydowanie złe zamiary, rozsypane muszelki przez nie wiadomo kogo, szczątki kości pod deskami podłogi - autorka zaskakuje nas coraz to nowymi niespodziankami, które budują grozę. Akcja ma kilka nieoczekiwanych zwrotów, jest bardzo tajemnicza. Jeśli ktoś ma słabe nerwy nie radzę czytać "Pamiętam cię" nocą, gdy czasem skrzypnie podłoga lub półka w szafie. Zakończenie jest dość zaskakujące. W książce pojawia się i czarny charakter, który z ofiary okazuje się ......
Gorąco polecam lekturę tej powieści miłośnikom skandynawskiej literatury sensacyjnej. Nie zawiedzie Was z pewnością kolejna powieść Pani Yrsy jeśli liczycie na mocne emocje i gęsią skórkę. To zdecydowanie książka dla tych co lubią się bać.
Za egzemplarz do recenzji składam podziękowania Panu Arturowi z Wydawnictwa Muza.

środa, 21 marca 2012

Tomasz Czerwiński "Kapliczki i krzyże przydrożne w Polsce"


Wydawnictwo Muza
data wydania 2012
stron 384
ISBN 978-83-7495-990-2
seria Ocalić od zapomnienia

O perełkach polskiego krajobrazu.

Ziemia polska jest nimi usiana. Budowano je od stuleci, choć do dziś wiele z nich nie przetrwało. Znajdują się w każdym regionie Polski, choć najmniej występuje ich na zachodzie kraju. Wiele z nich szczyci się mianem zabytków i są uważane za cenne perły architektury sakralnej.
Kapliczki i przydrożne krzyże były przede wszystkim wyrazem kultu religijnego. Świadczą o wierze naszych przodków, którzy budowali je często i z przeróżnych powodów. Jedne z nich były wznoszone z racji sporej odległości od kościoła osady ludzkiej, inne stanowiły wotum za wyzdrowienie, szczęśliwy powrót z wojny. Stawiano je na obrzeżach miejscowości i wierzono, że są zaporą chroniącą przed złem, epidemiami i nieszczęściami. To pod nimi chowano kiedyś samobójców, bo ci nie mogli splamić poświęconej cmentarnej ziemi. W miesiącach maryjnych gromadził się wokół nich pobożny lud, by śpiewać pieśni i nabożeństwa maryjne, odmawiać różaniec, a ich przystrajanie było chlubą i zaszczytem młodzieży. Stanowiły "naturalne" ołtarze dla procesji w dniu Bożego Ciała.
 A dziś ?
 Są przede wszystkim cennymi budowlami i wiele z nich trafiło pod opiekę służb konserwatorskich, które podejmują prace remontowe oraz renowacyjne i przywracają im dawny blask. Polska chyba jako jedyny kraj w Europie, a i jeden z nielicznych na świecie może pochwalić się tak sporą liczbą kapliczek i krzyży. Budowano je w różnym stylu - były wśród nich okazałe budowle, ale i rozmiar niektórych jest niewielki, a one same są powieszone na pniach drzew. Najczęściej poświęcone są Matce Bożej, świętym, Trójcy Świętej i Chrystusowi. Dziś zanika powoli zwyczaj modlitwy pod nimi. Ale warto ocalić je od zapomnienia i przekazać wiedzę oraz tradycję o tych sakralnych perełkach przyszłym pokoleniom. Czyni to w książce wydanej w serii Ocalić od zapomnienia Tomasz Czerwiński, etnograf  i autor przewodników turystycznych. W prawie 400- stronnicowym albumiku zawiera niezwykle bogatą treść, a książka jest niczym encyklopedia poświęcona małym perełkom sztuki sakralnej. Publikacja napisana jest prostym i wyrazistym językiem i świetnie przybliża temat podjęty przez autora. Tekst uzupełniony jest olbrzymią ilością przepięknych, kolorowych fotografii i ciekawymi rycinami. W książce znajdziemy także fragmenty modlitw najczęściej odmawianych przed kapliczkami, bogaty zbiór przysłów związanych ze świętymi, których kult jest rozpowszechniony w Polsce. Książka jest niezwykle ciekawa i bardzo dogłębnie przybliży tematykę. Czytałam i oglądałam ją z przyjemnością, tym bardziej, że sama jestem miłośniczką podziwiania tych budowli w trakcie podróży. Teraz, po lekturze mam na ten temat bardzo gruntowną wiedzę. Gorąco polecam, tym których interesuje etnografia, budownictwo sakralne i zabytki. Ich miano ma nie tylko Wawel czy Zamek Królewski w stolicy. To także szereg kapliczek przy ruchliwych drogach pełnych pędzących samochodów, ale i przy nieutwardzonych polskich dróżkach prowadzących w pole lub do lasu. A może i Ty mijasz je często nieświadomy ich piękna ?
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Muza.
A ja dodaję zdjęcie krzyża mojego autorstwa

Przy drodze z Mucznego do Tarnawy Niżnej (Bieszczady)

wtorek, 27 grudnia 2011

Magda Parus "Rodzinnych ciepłych świąt"


Wydawnictwo Muza
data wydania listopad 2011
stron 184
ISBN 978-83-7495-757-1

Święta to czas piękny, który ma nam przynieść uśmiech na twarzy, radość, odpoczynek, relaks. W polskiej tradycji ten okres to czas rodzinny, kiedy spotykamy się z bliższymi i dalszymi krewnymi. No tak, spotkania rodzinne są miłe, ale tylko wtedy, gdy sobie dobrze z rodziną żyjemy. A jeśli codzienność jest paskudna, to święta stają się czasem o którym marzymy, by jak najszybciej minął.
Pieniądze to chyba najbardziej kusząca rzecz na świecie. Niby szczęścia nie dają, ale bez nich łatwo nie jest.
Teściowa to osoba zwykle określana jako zło konieczne, ktoś kogo trzeba tolerować, ale oczywiście są wyjątki.
Te trzy "zagadnienia" wplata w fabułę swojej powieści dotąd nieznana mi polska autorka Magda Parus. Główne bohaterki to dwie siostry Lena, mieszkająca w Poznaniu i Kamila z Krakowa. Życie obdarzyło ich diametralnie innymi facetami. Mąż Kamili to zwyczajny facet z przeciętną osobowością, zarabiający tak sobie, zżyty z siostrą. Nie ma przebojowego charakteru, jest takim typowym szaraczkiem. A małżeństwo tej pary jest takie zwyczajne, bez jakiś wzlotów i upadków. Ot po prostu takie "przyzwyczajeniowe".
Lena ma inaczej. Jej partner to człowiek zaradny, dobrze zarabiający, pracoholik, który na początku dba o rodzinę, uchyla nieba córkom i żonie - zapewnia zagraniczne urlopy i inne luksusy. Stać ich na wymarzony dom i wydawałoby się, że sielanka murowana. Ale okazuje się, że wszystko zaczyna się sypać. Bo coraz bardziej w życie rodziny miesza się matka Grzegorza.
Z treści książki nic więcej nie zdradzę, ale z całego serca zachęcam do lektury tej książki, która jest do bólu realna i bardzo ciekawie napisana. Obie rodziny bowiem poznajemy przez kolejne Wigilie i Wielkanoc. Cóż, to czas próby tolerancji na jaką nas stać wobec bliskich. Wiadomo, że jak w przysłowiu dom kościołem nie jest. Każdy z nas ma swoje wady i przywary. A gdy do tego dodamy gorączkę przedświątecznych przygotowań, zwyczaje, które czasem może warto ominąć lub lekko nagiąć, by uniknąć sporu, to mieszanka może być iście wybuchowa. Kolejny raz w powieści sprawdziła się sentencja, że rodzice raczej z wielkim dystansem powinni ingerować w życie dorosłych dzieci. Przecież one mają prawo do własnego życia i ułożenia go sobie po swojemu. Nie są już maluchami,które bawią się w dom, ale dorosłymi osobami z dowodem w kieszeni. Teściowa tolerancyjna jest na wagę złota.
Ta niewielka objętościowo obyczajowa powieść uczy podejścia do świąt z pewnym dystansem. Lepiej mieć gotowe ciasto z cukierni niż napięte nerwy lub po prostu o jedną potrawę mniej . Trzeba szanować tradycję, ale nie ulegać jej na ślepo. Nie każdy lubi pierogi czy karpia. A w końcu święta są po to, by m.in coś smacznego zjeść, a nie na siłę być zmuszanym do potrawy, która nam nie smakuje. Atmosfera przy świątecznym stole to coś, nad czym pracuje się cały rok. No tak, niby w Wigilię mamy sobie wybaczać, ale czy to tak na zawołanie, na pstryk paluszkami się da ? Czy nie staniemy się aktorami i nie będziemy grać ? Przepis na udany święta jest chyba bardzo podobny jak ten na udane życie - tolerancja, szacunek, ciepłe słowo, uczucia, szczere rozmowy, a nie pokazywanie na siłę własnych racji, pęd do kasy za wszelką cenę. Prezenty, których pod choinką Grzegorza i Leny jest olbrzyma góra nie są w stanie uratować rodziny przed tragedią. Bo dobra materialne to nie wszystko.
Ta spora moc moich rozważań to efekt tej lektury. Ciekawie napisanej dobrej powieści obyczajowej. Takiej typowej dla polskich realiów i zwyczajów. Morał w niej mieszka i to nie jeden. A ona sama nie ma w sobie nic z bajki zarazem. I jak neon nad szopką świeci motto jak być szczęśliwym - po prostu trzeba się cieszyć tym co się ma !
Ciekawe i wyraziste kreacje bohaterów, oryginalna okładka, zgrabne dialogi to mocne strony tej książki, która mnie umiliła świąteczny wieczór. Przypadła mi do gustu i polecam ją zwłaszcza tym, którzy rokrocznie rzucają się w wir świątecznej krzątaniny oraz teściowym. Nie bądźcie takie jak matka Grzegorza. A ja cieszę się, ze mój mąż ma zdrowe podejście do świąt i nie wymaga cudów ode mnie, a służy mi jak tylko może pomocą. Lektura pomogła mi docenić mojego Faceta. I chwała jej za to.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Muza.

sobota, 19 listopada 2011

Carlos Ruiz Zafon "Światła września"


Wydawnictwo Muza
data wydania listopad 2011
stron 256
ISBN 978-83-7495-994-0

Gdy cień staje się wrogiem...



Na kolejną powieść Zafona czekałam z niecierpliwością. Od przeczytania “Mariny”, która była pierwszą książką tego autora w mojej biblioteczce, zakochałam się w prozie Mistrza urodzonego w Barcelonie. Każda z jego książek ma bowiem taki czar i urok, tak porywa w inny, bajkowy, tajemniczy, ale i groźny świat, że czytanie staje się niesamowitą przygodą i literacką ucztą.
“Światła września” to już trzecia z powieści Zafona, dedykowana młodemu Czytelnikowi. Jej akcja rozgrywa się w latach 30-stych XX wieku we Francji. Pani Sauvelle niespodziewanie zostaje wdową. Jej mąż umiera zostawiając ją z dwójką dzieci i masą długów. Po pogrzebie jej dom odwiedza dosłownie procesja wierzycieli z roszczeniem zaspokojenia coraz to nowych zobowiązań. Kwota rośnie, weksle się mnożą, a wdowa nie ma niestety z czego spłacić długów. Mimo zmiany mieszkania na skromniejsze i podjęcia przez pracy, w domu się nie przelewa. Piękne ubrania i kosztowności zostają sprzedane, część znajomych odwraca się plecami.
Na szczęście Simone otrzymuje świetną propozycję pracy. Bajecznie bogaty fabrykant zabawek proponuje jej objęcie posady ochmistrzyni w jego posiadłości w Normandii. Rodzina opuszcza Paryż i przeprowadza się do uroczego Domu na Cyplu. Praca okazuje się niezbyt wymagająca i dobrze płatna tylko ... zaczynają się dziać niesamowite rzeczy. Rezydencja Lazarusa okazuje się mroczna i tajemnicza, pełna dziwnych zabawek, a pewnego dnia niespodziewanie ginie młoda kobieta. Kto stoi za jej zabójstwem? Jakie sekrety i tajemnice kryje Cravenmoore? Czy Irene i Ismaelowi uda się pokonać czające się zło ?
Nie sposób oprzeć się urokowi i magii tej niewielkiej książeczki, którą ja pożarłam w jeden wieczór. Od pierwszej strony zachwycona ciekawą fabułą, poznałam przygody sympatycznego rodzeństwa, które musiało zmierzyć się z trudnym przeciwnikiem. Zafon oczarował mnie wartką akcją, która coraz bardziej przyśpiesza, by pędzić niczym pośpieszny pociąg i wciąż zaskakiwać Czytelnika. Sekrety i tajemnice z przeszłości, dzieje ekscentrycznego konstruktora zabawek, są czymś pomiędzy baśnią, a wzruszającą opowieścią o chłopcu, który nie miał łatwego dzieciństwa i został wciągnięty do mrocznego świata Cieni. To czyta się jednym tchem z wypiekami na twarzy!
Zafon, jak zwykle, stworzył niesamowity i niepowtarzalny klimat grozy i mroczności niczym z doskonałego horroru. Zabawki w tej powieści nie są przedmiotami łagodnymi służącymi przyjemnej zabawie. One ożywają! Także zjawiska przyrody i ona sama potęgują niesamowity nastój, który mnie czasem doprowadził do dreszczy. Mimo trudnego dnia, bardzo szybko oddałam się bez reszty tej lekturze i wniknęłam do magicznego świata, gdzie bohaterowie muszą zmierzyć się ze złem. Zżyłam się z osobami, które poznałam na kartach książki i które okazały się postaciami o dobrych sercach i sporej odwadze.
Z żalem dotarłam do ostatniej strony – chętnie bowiem czytałabym dalej o losach Ismaela , Doriana i Irene – urywają się one tak nagle...
Miłośnicy Zafona sięgną po tę książkę skuszeni renomą i nazwiskiem Autora. A ja chciałbym polecić książkę szczególnie tym, którzy jeszcze nie znają prozy tego pisarza. Zapewniam, że odkryjecie ciekawy świat – mroczny, pełen sekretów i zapewne nie będziecie się w nim nudzić. Powieść “Światła września“ to doskonały pomysł na mikołajkowy czy choinkowy prezent i zadowoli on nie tylko młodszego Czytelnika. Bo magii Zafona ulega się bez względu na wiek.
Za egzemplarz do recenzji dziekuję portalowi Lubimy Czytać i Wydawnictwu Muza.

wtorek, 11 października 2011

Jacques Delarue "Historia Gestapo"


Wydawnictwo Muza S.A.
data wydania wrzesień 2011
stron 368
ISBN 978-83-7758-049-3
Pierwsza połowa XX wieku to chyba najgorszy i najbardziej bolesny okres w historii ludzkości. W tym czasie wybuchły aż dwie wojny światowe, które pochłonęły morze ofiar. Jako nastolatce nie raz do głowy cisnęło mi się pytanie – skąd ludzkość po bolesnej I wojnie tak szybko “nabrała ochoty “ na kolejną wojenną zawieruchę? Czemu nie wyciągnięto wniosków z krwawej bądź co bądź potyczki europejskich mocarstw i nie umocniono na wiele lat pokoju ? Na pytanie skąd narodził się w Niemczech faszyzm znajdziecie odpowiedź już w wstępie książki “Historia Gestapo “ autorstwa Jacquesa Delarue'a. Cóż, Niemcy to naród dumny i wielu jego obywateli nie pogodziło się z klęską z 1918 roku – żołnierze czuli się po prostu zdradzeni i oszukani przez podpisujących kapitulację. Na dodatek jak to po wojnie gospodarczo nie było ciekawie. To właśnie dało podwaliny na dojście do władzy faszystów i stworzenie państwa totalitarnego – czyli takiego w którym rządzi dyktator – a skoro władza jest skupiona w jednym ręku musi istnieć solidny aparat, który będzie niszczył wszelkie formy buntu, opozycję itd.
Gestapo czyli Geheime Staatpolizei to policja polityczna powstała w 1933 roku, a jednocześnie organizacja, która pozbawiła życia tysiące istnień w Niemczech i krajach, które III Rzesza zaatakowała. Praktycznie nie było dziedziny życia, w która by nie wkroczyło Gestapo. Jej członkami nie mogli być ludzie mający ludzkie odruchy. Tu liczyła się tylko ideologia – okrutne metody działania, a tortury, zsyłanie do obozów koncentracyjnych były aktami powszechnymi w codziennej działalności. Gestapo narażał się każdy kto miał cokolwiek przeciw władzy nazistów – a konsekwencje tego były okrutne.
W swojej książce Delarue opisuje proces powstania i ewolucję tej organizacji , przedstawia sylwetki jej przywódców i krok po kroku opisuje wszelkie działania jakie miały miejsce w okresie 1933-1944. Autor pokazuje bestialstwo jakiego dopuszczało się Gestapo najpierw w Niemczech a potem w całej Europie. Jego funkcjonariusze to ludzie bez sumienia, ślepo wykonywujący rozkazy , potrafiący bez skrupułów zabijać. Dla nich liczył się tylko Hitler i to jego postawili na swoim piedestale.
Ta książka to wstrząsająca opowieść o potworze jakim było Gestapo – jak podkreśla sam autor ludzkość powinna wyciągnąć wnioski z tak bolesnej historii i nie dopuścić, aby kiedykolwiek na ziemi odrodził się faszyzm.
Nie jest to łatwa lektura – czytałam ją dość długo,można nawet stwierdzić, że ją studiowałam. Powoli, strona po stronie pogłębiłam wiedzę wyniesioną z lekcji historii na temat III Rzeszy, wojny i faszyzmu. Poznałam mechanizmy działania funkcjonariuszy Gestapo – których dziś mogę porównać do członków najbardziej terrorystycznych organizacji. Jakimż trzeba było być potworem, aby wyzbyć się ludzkich uczuć i tak gorliwie mordować i torturować ? Czy Ci ludzie zabili najpierw swoje sumienia ?
Książka jest napisana w sposób bardzo rzetelny i skrupulatny – myślę, że zaciekawi tych , którzy interesują się historią XX wieku .
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Muza.

poniedziałek, 19 września 2011

Paweł Szlachetko "Wichrołak"


Wydawnictwo Muza S.A.
data wydania 2011
stron 336
ISBN 978-83-7758-041-7

Bardzo lubię, gdy autor książki oprócz dobrego pomysłu na fabułę obdarzy Czytelnika lekturą, która ma swój oryginalny klimat. Dzięki temu łatwiej zatracić się w takiej książce, oderwać od rzeczywistości i moim zdaniem taka lektura zapada na długo w pamięć.
Do takiego typu książek zaliczę najnowszą powieść Pawła Szlachetki (autora znanego mi z książki Zwerbowana miłość - recenzja pod linkiem http://cudownyswiatksiazek3.blogspot.com/2011/05/pawe-szlachetko-zwerbowana-miosc.html)
pt. "Wichrołak".
Wyobraźcie sobie wysokie góry, zielone hale i smrekowe lasy. A wśród nich małą wioskę góralską zamieszkaną przez gazdów i gaździny; drewniane domy w góralskim stylu i zagrody pełne bialutkich owieczek z dzwonkami na szyi. Czy to nie urocze miejsce akcji ? Ale wioska Szremle Małe leżąca gdzieś niedaleko Zakopanego to nie osada sielska i anielska, w której czas leniwie płynie niczym obłoczki na niebie w letni dzień. Dzieją się w niej bowiem różne i dziwne rzeczy. Jej mieszkańcy to górale z dziada pradziada, ludzie bogobojni i wierzący, ale nie tylko w Boga. W tejże wiosce na uboczu w skromnej chatce żyje samotny, stary człowiek zwany Onym lub Wichrołakiem. Uważany on jest za dziwka i odmieńca, który ma kontakt z silami nieczystymi. Żyjący poza społecznością jest jednak niezbędnym sąsiadem jako zielarz. To do niego przychodzą matki z chorymi dziećmi, panny z niechcianą ciążą czy chcące za wszelką cenę oczarować jakiegoś kawalera. Bo Wichrołak ma tajemne mikstury i umie rzucać uroki. Gdy jesienią po powrocie z redyku nagle pada gazdom znaczna liczba kierdli (regionalna nazwa owiec) o ich pomór zostaje oskarżony właśnie Ony. Mieszkańcy chcą na nim zemsty i udają się do jego koliby, by dokonać samosądu. Niedługo po tym akcie zemsty spokój wsi zakłócają trzy samobójstwa. Z życiem rozstają się trzy osoby, które przed śmiercią widziały zjawę Onego. Na wioskę pada prawdziwy strach.
W tym okresie do Szremli Małych przybywa Roman - młody, początkujący dziennikarz z Krakowa, który chce wyjaśnić zagadkę śmierci wisielców. Roman podaje się jako wysłannik z powiatu, który ma zbadać sprawę pomoru owiec i pobrać próbki traw. Okazuje się, że Roman w tej górskiej wiosce odnajduje studencką miłość i .... synka.
Książkę czytało mi się wyśmienicie. Starałam się pochłaniać ją jak najwolniej, aby się nią delektować jak wspaniałym smakołykiem. Doskonale pomyślana fabuła, rozbudowane tło, stopniowo dawkowane coraz większe napięcie, a w końcu świetny styl autora sprawiły, że "Wichrołak " stał się dla mnie czytelniczą ucztą. Autorowi świetnie udało się oddać klimat góralskiej wioski pełnej mrocznych tajemnic, gdzie nowoczesność w postaci nowinek technicznych styka się z zacofanymi poglądami mieszkańców rodem z średniowiecza. Górale są przedstawieni jako ludzie niepozbawieni wad- lubiący sporo wypić, zachłanni na ziemię i wszelkie dobra materialne tego świata, a zarazem zabobonni i religijni, wierzący nie tylko w Boga, ale i Mrocznice. Hardzi i porywczy sami biorą się za wymierzanie sprawiedliwości. 
Intryga i sensacja zasługują w "Wichrołaku" na najwyższe uznanie. Szlachetko do ostatniej strony zaskakuje Czytelnika, a jego powieść to mieszanka kryminału, thrillera i obyczaju zdolna zaspokoić nawet najbardziej wymagające czytelnicze gusta. Ciekawie wykreowane postacie doskonale ukazują psychikę ludzi żyjących w ostrym klimacie i specyficznej społeczności kierujących się swoistą wykładnią moralności, zwyczajami i wierzeniami przekazywanymi przez stulecia z ojca na syna. 
Podsumowując "Wichrołak" to świetna powieść warta przeczytania zwłaszcza przez tych, którzy lubią góry, ich klimat i folklor. W mojej ocenie ta książka zasługuje na najwyższą ocenę - polecam Wam gorąco lekturę .
Za egzemplarz do recenzji składam podziękowania Wydawnictwu Muza S.A.