Pokazywanie postów oznaczonych etykietą thriller. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą thriller. Pokaż wszystkie posty

piątek, 19 maja 2023

Zagadkowe zniknięcie 😮 i skrywane tajemnice🌼, czyli recenzja książki "Florystki" Alicji Sinickiej

Tytuł oryginału: Florystki
Ilość stron: 352 strony
Wydawnictwo: W.A.B.
Premiera: 08-03-2023
Ocena: 🌟🌟🌟🌟★

📚Wypożycz książkę "Florystki" Alicji Sinickiej w bibliotece! 📚

W jej pięknych oczach mieszkał strach i było mu tam bardzo wygodnie.


Helena Bardo – utalentowana florystka i właścicielka kwiaciarni Chloris, tworząca zachwycające bukiety, z których każdy zdaje się opowiadać jakąś tajemniczą historię – znika bez śladu. Ostatnim znakiem jej obecności są krople krwi błyszczące na nożycach i szpulach wstążek.

Najlepsza przyjaciółka Heleny – Sonia – która również pracuje w Chloris, wraz z policją rozpoczyna desperackie poszukiwania, starając się rozwikłać sprawę zaginięcia. Z każdym dniem utwierdza się jednak w przekonaniu, że nikomu nie może ufać, nawet mężowi swojej zaginionej przyjaciółki. Pewnej nocy dostaje zagadkową wiadomość – nadawca ostrzega, że ta sprawa dotyczy także jej.

Czy Helena naprawdę była tak idealna, jak jej ukochane białe kalie? A może latami skrywała coś przed światem? Jedno jest pewne: korzenie rodzinnych tajemnic sięgają bardzo głęboko.
[opis pochodzi od wydawcy]

_______________________________________


Jak tylko dowiedziałam się o tym tytule wiedziałam, że koniecznie muszę się z nim zapoznać! A to dlaczego? Połączenie thrillera z motywem florystycznym niesamowicie mnie zaintrygowało. Dotychczas nie zetknęłam się jeszcze z kombinacją tego typy, więc jak mogłam przejść koło niego obojętnie? Czy było warto i się nie zawiodłam? Jeśli jesteście ciekawi mojej opinii zapraszam was do przeczytania reszty recenzji.


Trzeba przyznać, że autorce książki już od samego początku udało się bez problemu przykuć moją uwagę. Intrygująca tajemnica spotyka nas już na pierwszych stronach, kiedy to razem z bohaterką powieści, Sonią, dowiadujemy się, że jej przyjaciółka i jednocześnie szefowa  kwiaciarni, w której wspólnie pracowały, zniknęła. Nikt nie wie, co tak na prawdę stało się z kobietą - tylko Sonia podejrzewa, że coś tu nie gra i że Helenie mogło przytrafić się coś złego. Czuje, że musi coś zrobić, aby pomóc przyjaciółce, jednakże po drodze musi zmierzyć się z wieloma sekretami, jakie ukrywała przed wszystkimi Helena. 


Niesamowicie spodobało mi się to, że autorka dała czytelnikom możliwość poznawania tajemnic Heleny razem z bohaterami książki - głównie Sonią oraz mężem zaginionej kobiety. Bardzo szybko okazało się bowiem, że ta niezwykle utalentowana florystka, zajmująca w swojej branży wysoką pozycję i ciesząca się uznaniem wśród swoich klientów, nie jest do końca tym, za kogo się podaje. Za Heleną ciągnie się mroczna przeszłość, o której wiedzą tylko nieliczni. Ci natomiast dla własnego dobra nie zdradzą jej sekretów. Warto tu wspomnieć o tym, iż względem zaginięcia kobiety duże znaczenie miały okoliczności, w jakich Sonia i Helena się poznały. Śmiało można powiedzieć, że Sonia uratowała swojej przyjaciółce życie, a ta postanowiła odwdzięczyć się jej najlepiej jak potrafiła - ucząc ją swojego fachu i zatrudniając w swojej kwiaciarni. Jednak i w tym przypadku prawda nie jest do końca taka, jak Soni się wydaje.


Zagłębiając się w fabułę "Florystek" towarzyszymy w szczególności Soni, która jest w pewnym sensie naszym przewodnikiem po całej historii. To dzięki niej z każdą kolejną stroną poznajemy nowe fakty odnoszące się do życia Heleny, jej małżeństwa, przeszłości, jak i samej znajomości z Sonią. I choć z początku mogłoby się wydawać, że nie ma w tych sekretach nic niezwykłego, bo w końcu każdy z nas ma jakieś swoje tajemnice, wszystko zmienia się po odnalezieniu pamiętnika Heleny. To on zdradza nam wszystko to, co kobieta przez tyle lat starała się ukryć, a co tak mocno rzutowało na jej osobę - co spowodowało, że stała się tym, kim była obecnie. Muszę przyznać, iż czytanie wspomnianego pamiętnika razem z Sonią było dla mnie niesamowicie fascynujące. Alicja Sinicka postanowiła dodatkowo go nam dozować, przeplatając go jednocześnie z rzeczywistością Sonii. Dzięki temu wiele spraw zaczynało nabierać sensu - zarówno dla nas, jak i dla Sonii.


Najmocniejszym elementem książki jest z całą pewnością jej zakończenie, gdy w końcu dowiadujemy się, co tak na prawdę stało się z Heleną i dlaczego. Nie ukrywam, że byłam w ogromnym szoku, gdy dowiedziałam się o jednym z najważniejszych wydarzeń z przeszłości Heleny i o tym, dlaczego zaginęła. Czytając cały czas miałam ciarki, czemu dodatkowo towarzyszyło niedowierzanie, ogromne zdziwienie, a jednocześnie dość spory smutek. Alicja Sinicka wykonała kawał na prawdę dobrej roboty - udało jej się przyciągnąć uwagę czytelnika już od pierwszych stron i utrzymać ją praktycznie do samego końca, gdzie zaprezentowane przez nią zakończenie okazało się istną petardą!


Lektura "Florystek" była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Alicji Sinickiej i już teraz wiem, że zdecydowanie nie ostatnim! Jej styl prowadzenia akcji, wykreowane postacie, budowanie napięcia podczas lektury i zjawiskowe zakończenie zdecydowanie przyczyniły się do tego, że z całą pewnością będę musiała poznać kolejne powieści, które wyszły spod jej pióra. Książka "Florystki" okazała się być na prawdę niezłym thrillerem, który na długo pozostanie w mojej pamięci.



Za możliwość zapoznania się z tą jakże zaskakującą i wciągającą książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B!

środa, 15 marca 2023

Druga Kelly i chęć powrotu do przeszłości, czyli recenzja książki "Chcę twojego życia Amber Garza

Tytuł oryginału: When I Was You

Autor: Amber Garza

Ilość stron: 320 stron

Wydawnictwo: Marginesy

Premiera: 11-01-2023

Ocena: 🌟🌟★★★


📚 Wypożycz "Chcę twojego życia" Amber Garza w bibliotece! 📚


Małe amerykańskie miasteczko. Kelly Medina czuje się bardzo samotna: jej ukochany syn Aaron wyjechał na studia, mąż pracuje w innym mieście, a jedyna przyjaciółka jest mocno zaangażowana w życie swoich dzieci i coraz rzadziej spędzają razem wieczory.


Dodatkowo Kelly boryka się z problemami psychicznymi. Kiedy przypadkiem dowiaduje się, że w mieście mieszka inna Kelly Medina, która ma kilkumiesięcznego syna Sullivana, nie może przestać o niej myśleć. Za wszelką cenę chce ją poznać, szuka jej wszędzie, a wreszcie decyduje się zaaranżować pozornie przypadkowe spotkanie. Kobiety zaprzyjaźniają się, spotykają coraz częściej, a Kelly coraz bardziej ingeruje w życie młodej matki. Z czasem ich relacja zamienia się w obsesję. Kiedy więc jedna Kelly znika, cóż, to ta druga może wiedzieć dlaczego…


Chcę twojego życia to pełen zwrotów akcji thriller psychologiczny, w którym nic nie jest jednoznaczne, a każda bohaterka kryje wiele tajemnic.

[opis pochodzi od wydawcy]

_______________________________________


Motyw "przejęcia czyjegoś życia" w książkach nie wydaje się niczym nowym. W końcu ile to już raczy czytaliśmy o tym, że bohater lub bohaterka tak bardzo pragnęli wieść takie życie, jak cel ich obserwacji, że koniec końców posuwali się do czynów, dzięki którym mogli to osiągnąć. Również w przypadku "Chcę twojego życia" wydawać by się mogło, że nie jest to nic nowego, że to kolejny powielany schemat.... Ale! No właśnie, ale. Amber Garza przygotowała dla swoich czytelników coś trochę innego, co choć z początku może wydawać się znane, z każdą kolejną przeczytaną stroną utwierdza nas w przekonaniu, że nic w tej książce nie jest takie, jak mogło nam się wydawać.


W książce poznajemy główna bohaterkę, Kelly Medinę, dla której najlepsze lata życia i "spełniania się" (jej zdaniem) już dawno minęły. Wychowała już syna, który pojechał na studia, a do rodziców odzywa się tylko w razie nagłej potrzeby, a mąż, pracujący jako wykładowca na jednej z uczelni w innym mieście, przyjeżdża do domu raz na kilka tygodni. Niejeden powiedziałby, że przyszedł czas, żeby kobieta w końcu mogła zająć się wyłącznie sobą, ale co w sytuacji, gdy jej najważniejszym życiowym celem oraz rolą było bycie żoną i matką? Sytuacja zmienia się, gdy pewnego ranka Kelly dostaje telefon z przychodni pediatrycznej przypominający jej o najbliższej wizycie u lekarza z dzieckiem. Okazuje się, że w mieście jest jeszcze jedna Kelly Medina - młodsza i w dodatku z małym dzieckiem. Od tej chwili Kelly nie może przestać myśleć o tej drugiej kobiecie, wyobrażając sobie, jak wygląda jej życie, czy jest do niej podobna, a w szczególności zazdroszcząc jej tego wszystkiego, co starsza Kelly ma już za sobą.

Kelly od samego początku była dla mnie bohaterką mocno denerwującą. Bardzo drażniło mnie to jej ciągłe rozpaczanie na temat tego, że jej życie straciło już sens, bo nie może być matką. Trochę przykre z resztą było dla mnie to, że kobieta nie miała w swoim życiu nic, co byłoby tylko jej - żadnych zainteresowań, zajęć, marzeń... Dosłownie nic! Dla mnie jest to całkowicie niedorzeczne, jednak (co jest przykre) jest wiele takich kobiet, które myślą podobnie jak Kelly. Przecież bycie matką i żoną, czy nawet ojcem i mężem, nie powinno nikogo definiować. To tylko jedna z ról, jakie gra się w swoim życiu. Nie można zapomnieć o tym, kim jest się jako dana osoba. Jak widać, Kelly całkowicie o tym zapomniała, a to doprowadziło ją do tego, że nie mogła przestać myśleć o "młodszej wersji siebie", a z czasem nawet zapragnęła żyć jej życiem.


Fabuła w książce rozwija się stosunkowo płynnie. Całość pisana jest z perspektywy głównej bohaterki, dzięki czemu możemy w pewien sposób "zajrzeć" do jej głowy, poznać jej tok rozumowania, a niekiedy nawet zrozumieć jej działania. Powiedziałabym nawet, że Kelly to dość duża gaduła - prowadziła w swojej głowie wiele monologów i rozmów z drugą Kelly. Miejscami było to lekko denerwujące, zwłaszcza kiedy spokojna Kelly zaczęła robić się coraz bardziej agresywna. Przejście to było dla mnie za bardzo widoczne, zbyt dostrzegalne i lekko nienaturalne, To tak, jakby ktoś przełączył w kobiecie guzik i ze spokojnej osoby w jednej chwili zmieniła się w kogoś lekko nieobliczalnego. Co ciekawe jednak, jak wspomniałam wcześniej, motyw zazdrosnej bohaterki nie jest w przypadku tej książki tak oczywisty, jak by się mogło wydawać. Nie chcę mówić w tej kwestii nic więcej, żeby nie pozbawić was przyjemności z odkrywania tej zawiłości, jednak myślę, że możecie być dość mocno skołowani.


Autorka postanowiła podzielić książkę na kilka części, które stanowią odzwierciedlenie tego, jak zmieniają się bohaterowie (głównie Kelly) oraz wydarzenia. Część pierwsza stanowi chyba najobszerniejszą spośród pozostałych części i muszę przyznać, że także jest ona najnudniejsza. Moim zdaniem autorka zbyt mocno się na niej skoncentrowała, za bardzo chciała opisać normalne życie Kelly oraz jej spotkanie z drugą Kelly, a to sprawiło, że wiele fragmentów było zwyczajnie niepotrzebnych. Mnie samej przebrnięcie przez tą część zajęło trochę czasu, bo zwyczajnie miejscami nudziłam się, a przez to nie chciało mi się czytać dalej, Podobna sytuacja, lecz w przeciwną stronę, miała miejsce w przypadku końcowej części. Tutaj bowiem tych szczegółów było zdecydowanie za mało i miało się wrażenie, że autorka nie wiedziała za bardzo, co by tam jeszcze powiedzieć, albo że spieszyła się z ukończeniem książki. Przez to zakończenie potraktowano zdecydowanie po macoszemu. Jest tam sporo niedomówień, które mnie osobiście mocno rozczarowały. Sama końcowa scena to jak dla mnie jedno wielkie nieporozumienie...


Moje uczucia względem "Chcę twojego życia" Amber Garza są bardzo różnorodne. Z jednej strony podobał mi się sam pomysł na fabułę, a miejscami nawet czytało mi się dobrze, ale jest tu chyba jednak zbyt wiele takich fragmentów, które przeważyły na niekorzyść powieści. Autorka miała na prawdę świetny pomysł, jednak wydaje mi się, że kompletnie nie wiedziała, w jaki sposób go zakończyć. Co tu więc mogę powiedzieć więcej - pomysł był dobry, wykonanie miejscami również, ale zabrakło tu chęci na dobre zakończenie i zebranie wszystkiego w jedną spójną całość. Sama raczej nie zdecydowałabym się na tą książkę drugi raz.






Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Marginesy!


niedziela, 4 września 2022

Szokujące sekrety 👀 w australijskim klimacie 🌴, czyli recenzja książki "Rodzina z naprzeciwka" Nicole Trope

Tytuł oryginału: Family across the street

Autor: Nicole Trope

Ilość stron: 304 strony

Wydawnictwo: Filia

Premiera: 29-06-2022

Ocena: 🌟🌟🌟★★


📚 Wypożycz "Rodzinę z naprzeciwka" Nicole Trope w bibliotece! 📚


Czasami najbardziej idealne rodziny, skrywają najokropniejsze sekrety.

Wszyscy chcą żyć na Hogarth, ładnej, wysadzanej drzewami ulicy z białymi domami.

Nowa rodzina, Westowie, pasują tam idealnie.


Katherine oraz Josh wyglądają na niesamowicie zakochanych, a ich śliczne pięcioletnie bliźniaki biegają po zielonym trawniku, krzycząc wesoło. Wkrótce jednak ludzie zaczynają się zastanawiać: dlaczego nie przyjmują zaproszeń na grilla? Dlaczego, gdy pukasz do ich drzwi, odprawia cię, zamiast zaprosić do środka? Każda rodzina ma swoje tajemnice, a w najgorętszy dzień roku prawda ma wyjść na jaw. Gdy za zamkniętymi drzwiami rozgrywa się tragedia, wraz z nadejściem świtu rozlega się wycie syren. Na ulicy Hogarth już nigdy nie będzie tak samo.

[opis pochodzi od wydawcy]

_______________________________________


    Gdy zabierałam się za czytanie "Rodziny z naprzeciwka" nie sądziłam, że otrzymam tak zawiłą, trzymającą w napięciu i przyprawiającą o gęsią skórkę historię. Książka ta zaskoczyła mnie zarówno fabułą, jak i sposobem, w jaki została napisana. Ciekawym zagraniem jest to, iż historię tytułowej rodziny z naprzeciwka (rodziny Westów) poznajemy za pośrednictwem kilku różnych narratorów, a co za tym idzie z wielu odrębnych perspektyw. Mamy do czynienia chociażby z pracownikiem firmy kurierskiej i natrętną sąsiadką, ale także z Katherine West. To dzięki takiemu przedstawieniu wydarzeń całość nabrała jeszcze większej tajemniczości - autorka sprawiła, że podczas czytania towarzyszy nam ciągłe napięcie, niepewność i niepokój. 


    Już początek książki zaczyna się mocnym wstępem, jednak trochę nie spodobało mi się to, iż dał nam dość duży spojler odnośnie tego, co dzieje się w trakcie całej lektury. Wydaje mi się, że takie wprowadzenie nie było do końca konieczne, chociaż rozumiem, że autorka chciała przez to wprowadzić pewnego rodzaju zapętlenie historii. Otóż książka w prologu zaczyna się wydarzeniem, do którego dochodzimy razem z jej bohaterami w ciągu dalszej lektury. I chociaż, jak wspomniałam, autorka dość mocno zaspojlerowała nam historię, końcowo ten początkowy fragment możemy odebrać w całkiem inny sposób. 


    Jak wspomniałam, w "Rodzinie z naprzeciwka" mamy do czynienia z różnymi narratorami - ciekawe jest to, iż autorka, oprócz tego, w jaki sposób oni odbierają cała sytuację powiązaną z Westami, postanowiła także częściowo przedstawić nam ich życie. Wszystko tak na prawdę zaczyna się od Gladys, czyli starszej sąsiadki, która przez wielu postrzegana jest za natrętną, zbyt ciekawską i wiedzącą wszystko o wszystkich. To ona zauważa bowiem, że w domu sąsiadów dzieje się coś nietypowego, co nie stanowi ich tradycyjnej rutyny. Dalej mamy także Logana, pracownika firmy kurierskiej, ze sporym bagażem doświadczeń. W jego przypadku mocno podobała mi się próba ukazania przez autorkę, że nie można oceniać innych po ich wyglądzie (chociaż czasami robiła to w zbyt dosłowny i niekiedy komiczny sposób). Wybór tych osób na narratorów nie jest jednak przypadkowy, gdyż wraz z rozwojem fabuły dowiadujemy się, co mają oni wspólnego z Westami i samym wydarzeniem, które dzieje się za zamkniętymi drzwiami w ich domu.

    Najistotniejsza część fabuły odbywa się jednak za wspomnianymi zamkniętymi drzwiami, czyli w domu rodziny Westów. Odkrywanie tego, co ma tak miejsce, było dla mnie niezwykle przyjemne, gdyż nic nie było powiedziane przez autorkę wprost, - czytelnik sam musi się tego domyślić. Chociaż wspomniałam, że ta część historii jest najważniejsza, mam wrażenie, że w pewnym sensie była ona najbardziej spokojna. Owszem, z ciekawością odkrywałam to, co działo się w domu, jednak całość została przedstawiona przez autorkę w nieco nudny sposób. Przeważająca ilość rozdziałów, które były ukazywane z perspektywy osób znajdujących się w domu, stanowiła przedstawienie tego, co aktualnie się w nim działo, jak również myśli bohaterów związanych z obecnymi wydarzeniami.


    Intrygującą, chociaż jak dla mnie nazbyt zagmatwaną, częścią książki jest jej zakończenie - to w nim cała prawda w końcu wychodzi na jaw. Odniosłam jednak wrażenie, że nie wszystkie wątki zostały w nim odpowiednio wytłumaczone, zaś kilka z nich nie miało dla mnie zbyt dużego sensu. Owszem przeżyłam spore zaskoczenie, jak cała sytuacja się wyjaśniła, ale motywy działań bohaterów nie zawsze były dla mnie w pełni zrozumiałe. Powiem po prostu, że niekiedy były nierealne i miejscami głupie. Wydaje mi się także, iż autorka zbyt szybko zakończyła historię, którą rozwijała przez cały czas trwania książki. Było tak, jakby powoli skradała się do wyjaśnienia wszystkich tajemnic, a gdy w końcu do tego doszła, po prostu to ujawniła i zostawiła czytelnika bez żadnego podsumowania. Czułam w związku z tym na prawdę spory niedosyt.


    Książka "Rodzina z naprzeciwka" przedstawia historię, którą bardzo dobrze mi się poznawało. Cały czas trzymała mnie w napięciu i sprawiała, że musiałam poznawać kolejne rozdziały, aby dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Nie zabrakło tu jednak kilku błędów oraz niedomówień, które mocno wpłynęły na moją ogólną ocenę względem powieści. Autorka ma intrygujący styl pisania, a dodatkowo kupiła mnie przedstawieniem historii z różnych perspektyw i świetnym oddaniem Australii pogrążanej w morderczych upałach (książkę czytałam akurat w momencie, gdy u nas również panowały upały, więc jeszcze bardziej pomogło mi to przenieść się do miejsca akcji powieści). Jest to z całą pewnością bardzo ciekawa pozycja, jednak sama raczej nigdy już do niej nie wrócę - była to dla mnie historia na jeden raz. Okazała się być ciekawa w momencie czytania, ale zdecydowanie nie zapadła mi w pamięć.


Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Filia!

wtorek, 13 lipca 2021

[108] FILMOWO: Wiem kto mnie zabił (2007)

 

Tytuł oryginału: I know who killed me

Reżyseria: Chris Sivertson

Scenariusz: Jeff Hammond

Gatunek: kryminał, thriller

Produkcja: USA

Premiera: 27 lipca 2007 (świat)

Czas trwania: 1 godz. 45 min.

Obsada: Lindsay Lohan, Julia Fleming, Neal McDonough, Brian Geraghty

Ocena: 🌟🌟★★★


🎬 Obejrzyj zwiastun filmu klikając TUTAJ! 🎬


O matko, nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz pisałam tutaj recenzję jakiegoś filmu! Jestem pewna, że tak szybko bym do tego nie wróciła, gdyby nie film, o którym chciałam wam dzisiaj opowiedzieć. Po prostu nie mogłam się oprzeć, aby nie wspomnieć o nim choć paru zdań. Na "Wiem kto mnie zabił", bo o nim mowa, trafiłam tak na prawdę całkiem przypadkiem, przełączając kanały w telewizji. Nie miałam pojęcia, co to w ogóle jest, ale Lindsay Lohan w głównej roli oraz intrygujący opis o psychopatycznym mordercy bardzo mnie zaciekawiły. No i na tym koniec, bo okazał się być on kompletną filmową katastrofą! 

Dlaczego więc mimo wszystko dalej z wielkim wyrazem zdziwienia na twarzy, a dodatkowo i z zaciekawieniem śledziłam go aż do ostatniego napisu? To jest dopiero zagadka...




Na wstępie chyba powinnam wam wspomnieć, iż film ten okrzyknięto jednym z najgorszych, jaki w ogóle stworzono! Otrzymał aż siedem Złotych Malin w tym dla najgorszej aktorki dla Lindsay Lohan oraz najgorszego filmu i filmu próbującego uchodzić za horror, a to mówi już chyba samo za siebie... Ja jednak, jak to ja, bardzo lubię wyszukiwać takie dziwne "perełki", których nikt nie zna i które często okazują się stratą mojego czasu, zwyczajnie nie mogłam przejść koło niego obojętnie. Lindsay Lohan wcieliła się w postać głównej bohaterki Aubrey Fleming, która jest idealną i bardzo uzdolnioną uczennicą, przykładną córką i lubianą koleżanką. Ma niesamowity muzyczny oraz pisarski talent, którym uwielbia się dzielić z innymi. Jednakże pewnego razu, po zakończonym meczu lokalnej drużyny footballowej dziewczyna nie pojawia się w miejscu, w którym umówiła się ze swoimi przyjaciółkami. Rozpoczynają się poszukiwania dziewczyny, które są o tyle poważne, ponieważ dopiero co odnaleziono kolejne zwłoki drastycznie torturowanej oraz zamordowanej dziewczyny. Myślę, że nie będzie spojlerem jeśli powiem, że Aubrey była przetrzymywana oraz poddawana strasznym torturom przez tego samego seryjnego mordercę, jednakże po przeszło dwóch tygodniach udało jej się uciec.




Gdy jednak dziewczyna budzi się w szpitalu twierdzi, że nie jest wcale żadną Audrey Fleming, tylko Dakotą Moss - striptizerką, której matka całkiem niedawno zaćpała się na śmierć i teraz musi sobie radzić sama. Nie zna nikogo z życia Aubrey i dodatkowo uważa, że wszyscy próbują wmusić jej coś, co nie jest prawdą. Zarówno policja, jak i sama Dakota próbują jednak zrozumieć, co tutaj się dzieje, ponieważ morderca nadal jest na wolności i może zagrażać zarówno jej, jak i innym mieszkańcom miasta.


Chociaż z przedstawionego przeze mnie wyżej opisu może wydawać się, że to zwyczajny mroczny thriller psychologiczny to uwierzcie mi, że dziwniejszego i bardziej niezrozumiałego dla mnie filmy chyba jeszcze nigdy nie widziałam! Z racji tego, że przez jakiś czas towarzyszymy Aubrey, gdy jest torturowana przez swojego oprawcę, to widzimy przez co dziewczyna musi przechodzić - a jest to pokazane w bardzo dosłowny i obrzydliwy sposób. Widzimy prawie wszystko to, co morderca robił i już samo to, jak na thriller czy kryminał jest bardzo dziwne... Najzabawniejsza jednak była dla mnie reakcja głównej bohaterki, bo chociaż wyjaśnione było, że dziewczynie cały czas podawano narkotyki, żeby została przytomna, to jednak nie potrafię zrozumieć, czemu zachowywała się tak nijako. Lindsay Lohan zdecydowanie nie dała tutaj najlepszego popisu gry aktorskiej, a Złota Malina, w tym przypadku, wydaje się wręcz oczywista. 




Równie zabawne (tak, zgadza się) były dla mnie obrażenia, jakie dziewczyna poniosła w trakcie przetrzymywania i z czym to się wiązało, kiedy już znalazła się na wolności. Było to dla mnie po prostu głupie, dziwaczne i kompletnie bez sensu. Nie chcę zdradzać za dużo, bo chciałabym, żebyście sami zobaczyli podczas oglądania filmu, co mam na myśli, ale wydaje mi się, ze tego moglibyście się w ogóle nie spodziewać. Nie tylko jednak gra aktorska Lindsay Lohan była kiepska, bo jak dla mnie to każdy aktor zasłużył tam na miano najgorszego. Nie było tutaj żadnych emocji, wszystko było nierealistyczne, a bohaterowie nawet na te nieracjonalne rzeczy w ogóle nie reagowali. Z pewnością nie zdziwiliby się, gdyby pojawił się jeszcze w trakcie latający statek i wyszli z niego kosmici!


Fabuła po tym, jak Audrej, a raczej Dakota, znalazła się w szpitalu to pewnego rodzaju mieszanka aktualnych wydarzeń z fragmentami z życia Dakoty. I nie będę ukrywać, że ten pomysł akurat mi się podobał, chociaż on również był dość mocno przesadzony. Ewidentnie widać, że twórca scenariusza zwyczajnie wrzucił wszystko do jednego worka i w ten oto sposób powstał pomysł na film. Jednakże najlepsze, a raczej najgorsze było tutaj zakończenie "Wiem kto mnie zabił". Gdy film dobiegł końca na mojej twarzy zagościło jedno wielkie zdziwienie i niedowierzanie głupocie, którą właśnie obejrzała! Wszystko to jeszcze bardziej okazała się być całkowicie nienormalne i nieracjonalne, a ja tylko bardziej zastanawiałam się, co za geniusz postanowił w ogóle zabrać się za produkcję tego filmu. 




Dla tych, którzy oglądali tą produkcję dodam, że trafiłam w sieci na ciekawą interpretację zakończenia, która dość mocno zmieniła moje ogólne myślenie względem tego filmu. Było to coś w stylu "co by było gdyby", albo przypuszczeń widzów o co mogło tutaj chodzić. Jeśli popatrzeć na film właśnie tak, jak proponowali w tej interpretacji, to całość mogłaby mieć ręce i nogi.


Ale nie ma co gdybać - film "Wiem kto mnie zabił" to jedna wielka filmowa klapa, która zdecydowanie bardzo niekorzystnie wpłynęła na i tak rozpadającą się już wówczas karierę Lindsay Lohan. Nie mam pojęcia, co twórcy tej produkcji brali, kiedy ją wymyślali, ale mam  nadzieję, że już więcej tego nie zrobią. Jeśli zatem macie ochotę obejrzeć ten strasznie dziwny, nieracjonalny i zwyczajnie głupi film to gorąco wam polecam! Nie zawiedziecie się 😂


niedziela, 14 kwietnia 2019

[227] "Biały królik. Czerwony wilk" Tom Pollock


Ostatnio mam wrażenie, że każda książka, po którą sięgam niezwykle mnie zaskakuje. Czasem zaskoczenie jest pozytywne, ale niestety czasem też i negatywne. I choć przeważnie umiem powiedzieć, czy jakaś historia mi się podobała, czy nie, to akurat w przypadku Białego królika. Czerwonego wilka mam z tym ogromny problem...

"Siedemnastoletni Peter Blankman cierpi na poważne zaburzenia lękowe. Sparaliżowany strachem przed codziennymi sytuacjami, które wywołują w nim napady paniki, odnajduje pocieszenie w matematyce, której niezmiennym prawom może w pełni zaufać. Wsparciem służą mu też bliskie osoby: zajmująca się pracą naukową matka, nieustraszona siostra bliźniaczka Bel oraz jedyna przyjaciółka Ingrid. 

Jednak, gdy matka Petera zostaje z nieznanego powodu dźgnięta nożem podczas ceremonii wręczenia nagród naukowych, a jego siostra znika bez śladu, nastolatek zostaje bez ostrzeżenia wciągnięty w pełen przemocy świat szpiegów, o którego istnieniu nie miał pojęcia. Peter ma do dyspozycji tylko jedną broń – swój niesamowity dar analitycznego myślenia. 

Pełen napięcia, inteligentny thriller o zwodniczości ludzkiego umysłu prowadzi czytelnika aż do szokującego zakończenia."
[opis pochodzi od wydawcy]

Peter, czyli główny bohater powieści Toma Pollocka, to zdecydowanie niezwykle barwna postać. Nie dość, że ma wręcz świra na punkcie matematyki, a jego myśli wciąż zajmują liczby, to dodatkowo chłopak odkąd tylko pamięta zmaga się z jednym wielkim strachem. To właśnie on wpływa na całe jego życie, a ataki pani są jego nieodłącznym towarzyszem. Jedyna osoba, która w pełni rozumie Petera i jest jego bratnią duszą to Bel - jego siostra bliźniaczka. To ona zawsze broni go, kiedy tego potrzebuje i wspiera w najgorszych chwilach. Jest jeszcze Ingrid, która stała się najlepszą przyjaciółką chłopaka i jedyną, która rozumie jego matematyczny umysł. Gdy bliźniaki wraz ze swoją matką wybierają się na galę podczas której ma dojść do wręczenia nagrody ich rodzicielce ktoś dźga ją nożem. Peter zostaje zabrany przez współpracowników jego matki w bezpieczne miejsce. Nikt jednak nie wie gdzie jest Bel, a bez niej Pete nie potrafi sobie poradzić.

Książka zapowiadała się na prawdę fantastycznie i bardzo intrygująco. Mnie osobiście przyciągnął do niej ten matematyczny wątek, bo nie ukrywam, że zawsze miałam do tego typu rzeczy słabość (pomińmy fakt, że połowy z tego żargonu nie rozumiałam 😂). Teraz, już po lekturze książki jestem na prawdę pod wielkim wrażeniem tego, jak autorowi udało się ogarnąć ten motyw. Nie znam się jakoś specjalnie na matematyce, dlatego nie potrafię powiedzieć na ile to wszystko zgadzało się z prawdą, jednak myślę, że autor włożył w napisanie swojej książki na prawdę sporo pracy. Dowiedziałam się, że on sam jej takim matematycznym freak'iem, więc w sumie nie ma się co dziwić, że postanowił wpleść w tą powieść swoje zainteresowania, ale i tak myślę, że należy mu się wieli szacunek. Z tych rzeczy wziętych z życia autora mamy tutaj jeszcze jeden wątek, a jest to choroba psychiczna Petera. Autor w podziękowaniach pisał, że Biały króli. Czerwony wilk to dla niego bardzo osobista książka właśnie ze względu na zaburzenia psychiczne chłopaka, dlatego widać, że na pewno było mu ciężko podzielić się tym ze swoimi czytelnikami. Z drugiej strony możemy być pewni, że facet wie, o czym pisze.

Fabuła książki na prawdę mnie wciągnęła i czytają cały czas zadawałam sobie pytanie, jak to wszystko się skończy. Ale mimo tego, że ciekawie mi się ją czytało i że podobało mi się wszystko to, o czym powiedziałam wcześniej, jestem pewna, iż książka ta z całą pewnością nie zostanie na dłużej w mojej pamięci. Gdy patrzę na jej ogół przychodzi mi na myśl tylko jedno słowo - nudna. Tak, dokładnie, mimo tego co wcześniej mówiłam mocno się przy tej książce wynudziłam. Wydaje mi się że to głównie przez to, że cała fabuła była dość mocno rozciągnięta. Z wielu wątków można by śmiało zrezygnować, bo niczego specjalnego do książki nie wnosiły. Wiele rzeczy nie zostało tam również wyjaśnionych. Myślałam, że odpowiedzi na moje pytania poznam przy zakończeniu, ale tak się nie stało. Końcówka również była dla mnie raczej mdła i szczerze to nic mnie nie zszokowało. Powiedziałabym, że było to po prostu dziwne. 

Czy polecam wam Białego królika. Czerwonego wilka? Chyba jednak nie. Autor ma ciekawy styl, przez co chętnie poznam inne jego powieści i widać, że mocno się napracował przy tej pozycji, ale jednak to za mało. Dla mnie książka ta była lekką stratą czasu. Za dużo było tam wszystkiego, a zabrakło tych wszystkich wyjaśnień na które liczyłam.

Cóż, ja chyba jednak powiem "dziękuję, ale ta książka nie była dla mnie"...


Tytuł oryginału: White Rabbit, Red Wolf
Autor: Tom Pollock
Ilość stron: 464 strony
Wydawnictwo: YA!
Premiera: 03.04.2019
Ocena: 6/10

📚 WYPOŻYCZ W BIBLIOTECE! 📚
"Biały Królik. Czerwony wilk" Toma Pollocka 

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu YA!

piątek, 29 marca 2019

[226] "STAGS" M.A. Bennett


Niby mówi się, żeby nie oceniać książek po okładce. Jednak nie oszukujmy się - każdy z nas mocno zwraca uwagę na wizualny wygląd powieści. A mówię to dlatego, że sama właśnie w przypadku "STAGS" niesamowicie zauroczyłam się jej okładką i to między innymi ona przyczyniła się do tego, że tak bardzo chciałam poznać zawartą w niej historię. Dodatkowo ten świetny i intrygujący opis, który zwiastował świetną powieść młodzieżową z nutą dreszczyku i chwilami nawet grozy! Czego chcieć więcej?! Ale choć "STAGS" była dobrą książką, to jednak czegoś mi w niej zabrakło...

"Thriller psychologiczny dla młodzieży. 
Bohaterami są uczniowie elitarnej szkoły Saint Aidan the Great School [STAGS]. 

Greer, główna bohaterka, która dostała się do tej szkoły z internatem tylko dzięki stypendium, ma obawy, czy zdoła zintegrować się z zamożnymi kolegami. Ku swojemu zaskoczeniu, zostaje zaproszona do posiadłości jednego z nich. Dziewiątka młodych ludzi spędza weekend w wiejskiej rezydencji. Nie jest to jednak zwykłe spotkanie. 

Jak daleko jest w stanie posunąć się szkolna elita, by utrzymać hierarchię w nienaruszonym stanie?"
[opis pochodzi od wydawcy]

Zacznijmy może od tego, że prost uwielbiam thrillere, a gdy dodatkowo jest to thriller młodzieżowy, jestem kupiona od samego początku! Dlatego więc chyba nic w tym dziwnego, że zdecydowałam się poznać i tą pozycję. Zawsze podobało mi się to połączenie książki skierowanej właśnie do młodzieży - wiecie, taka z pozoru zwyczajna historyjka - z nutką grozy, którą dostarcza nam thriller. Czy więc patrząc na te kryteria jestem zadowolona z lektury? W pewnym sensie tak - całość czytało mi się bardzo dobrze, wciągnęłam się w samą historię i bardzo chciałam się dowiedzieć, co motywuje Ludzi Średniowiecza do działania. Z drugiej strony jednak trochę mało było tu jak dla mnie w tej całej grozy. Spodziewałam się czegoś znacznie mroczniejszego, czegoś, co przez całą książkę podtrzyma to napięcie, a tego mi niestety zabrakło. Po prostu mało było tutaj dla mnie thrillera. Młodzieżówki była zdecydowanie wystarczająca ilość (nawet jestem bardzo zadowolona, że autorka nie postanowiła iść zbyt mocno w tym kierunku), jednak najwięcej było tu neutralności - ni to jedno ni to drugie, takie coś pomiędzy. Przez to "pomiędzy" książka ucierpiała dość mocno, moim zdaniem, bo gdyby skupić się bardziej na tych elementach thrillera wyszedł by kawał na prawdę świetnej książki!

W ogóle czytając "STAGS" nie wiem czemu cały czas myślała, że historia będzie nieco bardziej mrożąca krew w żyłam. Sądziłam, że Ludzie Średniowiecza będą mieli jakiś związek z reinkarnacją, albo długowiecznością - nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło 😂 Dlatego więc kiedy w końcu dowiedziałam się, o co chodzi, byłam dość mocno zaskoczona, bo jak mówiłam, kompletnie się tego nie spodziewałam. Myślę, że ten główny wątek, który wymyśliła sobie autorka był na prawdę super - ani przesadzony, ani nie czułam po nim niedosytu. Na samą myśl, że coś takiego mogłoby się wydarzyć w prawdziwym życiu, że ktoś byłby do tego zdolny, czuję dreszcze na plecach. Także jak widzicie - to zdecydowanie się autorce udało!

Jeśli zdarzyło wam się kiedyś czytać thrillery to wiecie, że raczej nie jesteśmy tutaj w stanie poznać lepiej bohaterów. Chodzi mi o takie poznanie, po którym zaczynamy albo przywiązywać się do nich, albo z nimi utożsamiać. W tym gatunku chodzi o tą tajemnicę, zagadkę, a bohater jest tylko kimś, kto opowiada nam swoją historię. W "STAGS" bardzo spodobał mi się sposób narracji. Całą historię poznajemy z perspektywy głównej bohaterki Greer, ale żeby było ciekawie opowiadając to, co wydarzyło się w Longcross Hall, kieruje ona opowieść bezpośrednio do nas, do czytelników. Czytając więc mamy wrażenie, jakby Greer była naszą znajomą, która opowiada nam to, czego doświadczyła. W wielu miejscach wtrąca jakieś bezpośrednie zwroty do czytelnika, pyta go o zdanie, tłumaczy swoje zachowanie, bo wie, jak może być przez niego postrzegana. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam, ale muszę przyznać, że strasznie mi się to spodobało. To było na prawdę ciekawe doświadczenie - poczułam się tak, jakbym oglądała tą animację "Freaky stories", gdzie zawsze na samym początku narrator zaczyna odcinek mówiąc, że ta historia zdarzyła się przyjacielowi kuzyna chłopka siostry (jeśli wiecie, o co mi chodzi),  przez to czujemy się bardziej tak, jakby historia dotyczyła i nas. Myślę nawet, że gdyby autorka zdecydowała się na napisanie książki w tradycyjny sposób, to bardzo dużo by na tym straciła. Powiem więcej - chętnie poznałabym więcej takich powieści!

Także jak widzicie - moje uczucia względem "STAGS" są na prawdę mieszane. Nie mogę powiedzieć, że byłam nią zachwycona, ale też że bardzo się nią rozczarowałam. Jest wiele rzeczy, które mi się w tej historii spodobały, ale też kilka znaczących elementów wpłynęło na to, że trochę mnie nudziła i nie sprostała moim oczekiwaniom. Na pewno jednak mogę powiedzieć, że jest to dobra książka, która bardzo mocno odcina się na tle tych wszystkich tradycyjnych młodzieżówek, których tak dużo na rynku wydawniczym - i za to właśnie ją szanuję. 
Tym razem ani nie polecam wam tej książki, ani was nie zniechęcam - musicie sami zaryzykować, czy warto ją poznać! 😉

Tytuł oryginału: S.T.A.G.S.
Autor: M.A. Bennett
Ilość stron: 300 stron
Wydawnictwo: Media Rodzina
Premiera: 13 lutego 2019 r.
Ocena: 6/10

📚 WYPOŻYCZ W BIBLIOTECE! 📚

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina!

wtorek, 26 marca 2019

[225] "Pozwól mi wrócić" B.A. Paris


Po mojej ostatniej lekturze książki B.A. Paris, czyli "Na skraju załamania" miałam na jakiś czas dosyć twórczości tej autorki. Okazała się ona niestety bardzo przeciętna, a z racji tego, że "Za zamkniętymi drzwiami", czyli pierwsza powieść B.A. Paris była wręcz genialna, czułam się na prawdę rozczarowana. Gdy dowiedziałam się o najnowszej pozycji z pod pióra tej pani doszłam do wniosku, że skoro ta moja przerwa już troszkę trwała, to czemu by nie spróbować raz jeszcze z jej książką, bo może mnie zaskoczy? Powiem tak - było lepiej i to nawet o wiele lepiej, ale zakończenie było tak mało satysfakcjonujące, jak cała poprzednia powieść autorki.

"Ona zniknęła. 

Fin i Layla, młodzi i nieprzytomne w sobie zakochani, wyjeżdżają na wakacje do Francji. W drodze zatrzymują się w nocy na parkingu i kiedy Fin wraca z toalety, jego dziewczyny nigdzie nie ma. 

On skłamał. 

Fin opowiada policji, o tym, co zdarzyło się tej nocy. Są tacy, co nie wierzą w jego wersję i podejrzewają go o najgorsze. Nawet po latach. I tylko Fin wie, że nie powiedział policji całej prawdy. 

Nowe życie. 

Po dziesięciu latach zaczyna jeszcze raz – w innym miejscu, z inną kobietą. I tak się akurat złożyło, że jest nią siostra jego zaginionej dziewczyny. Kiedy się zaręczają, Fin dostaje telefon. Ktoś z jego przeszłości widział Laylę. Ktoś podrzuca znaki kojarzące się jednoznacznie z Laylą. Ktoś wysyła mu maile, które doprowadzają go na skraj szaleństwa. 

Fin zaczyna podejrzewać wszystkich i coraz bardziej wierzy w to, że jego dawna ukochana żyje. I że jest bliżej, niż mu się wydaje."
[opis pochodzi od wydawcy]

Chyba bym skłamała, gdybym powiedziała wam, że "Pozwól mi wrócić" kompletnie mi się nie spodobała. Szczerze przyznam, że całą książkę czytałam z na prawdę wielkim zaciekawieniem i kompletnie nie mogłam się od niej oderwać. Gdy tylko nadarzała mi się okazja od razu po nią sięgałam i starałam się przeczytać choć tych parę stron. Doszło do tego, że czytałam nawet w autobusie, a to zdarza się u mnie na prawdę bardzo rzadko! Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to zwyczajne i kompletnie niezaskakujące zakończenie... Ale zacznijmy od początku.

W tej powieści naszym głównym bohaterem jest niejaki Finn. Cała jego historia jest niezwykle interesująca, bo jak dowiadujemy się z pierwszych stron, dwanaście lat temu jego życie całkowicie się zmieniło. Był on on ze swoją dziewczyną Laylą w trakcie podróży z nart we Francji do ich domu w Wielkiej Brytanii. Gdy na jednym z postojów wracał z toalety okazało się, że Lyla zniknęła. Policja nie znalazła żadnego śladu odnośnie tego, co mogło się stać - czy dziewczyna uciekła, czy została porwana, lub czy Finn ją zabił i ukrył ciało. Nie było żadnych świadków - Lyla zwyczajnie rozpłynęła się w powietrzu. Dalej poznajemy go w momencie, gdy od całej sprawy minęło już dwanaście lat. Co ciekawe Finn związał się z siostrą Layli Ellen. Po tym, jak para ogłasza swoje zaręczyny w otoczeniu Finna dochodzi do pewnych zdarzeń, które utwierdzają go w przekonaniu, że albo ktoś, kto podszywa się pod Ellen stara się namieszać w jego życiu, albo to właśnie kobieta we własnej osobie postanowiła wrócić do dawnego życia.

Mnie historia Finna ciekawiła praktycznie od pierwszych stron książki. Zaintrygowały mnie okoliczności w jakich zniknęła Ellen, ponieważ autorka tak na prawdę nie wyjawia nam za bardzo żadnych szczegółów. Mamy jedynie zeznania Finna, które są bardzo ubogie, brak żadnych świadków, ani dowodów, aby oskarżyć mężczyznę o ewentualną zbrodnię. Dopiero stopniowo dowiadujemy się kolejnych nowych elementów, które zataił Finn, lub które sam odkrywa. Choć sama trochę domyślałam się, co też mogło wydarzyć się z Ellen to jednak muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego, co postanowiła przedstawić nam autorka. To rozwiązanie, na które ona się zdecydowała było moim zdaniem na prawdę świetnym pomysłem, ale... No właśnie jest tu pewne "ale" - a jest nim zakończenie książki. Zostało ono przedstawione w tak zwyczajny sposób, że sama odnosiłam wrażenie, jakby autorce nie chciało się ciągnąć już tej historii, więc skleciła kilka ładnych zdań na koniec. Przez to zakończenie zostało po prostu ograniczone do minimum. Autorka wyjaśniła na koniec tylko kilka spraw, ale po prostu zabrakło tam jakiejś akcji, jakiegoś dreszczyku, którego można się było spodziewać jeszcze parę chwil temu. Gdy poznawałam ostatnie strony książki nie mogłam uwierzyć w to, co czytam - można było zakończyć tą powieść na różne fantastyczne sposoby, a autorka postanowiła przekreślić całkowicie to, co już wcześniej stworzyła..... Mogło być tak dobrze, a wyszło  niestety tak, jak wyszło...

Jeśli chodzi o to, czy książka mi się podobała, względem poprzednich książek autorki, jakie czytałam, to myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że tak. Nie pobiła ona mojej ulubionej "Za zamkniętymi drzwiami", ale okazałą się być o wiele lepsza od "Na skraju załamania", która była dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem. Co prawda "Pozwól mi wrócić" nie jest arcydziełem i ma sporo wad (jak właśnie to nieszczęsne zakończenie), ale na prawdę dobrze się przy tej książce bawiłam. Zrobiła to, co dobry thriller powinien robić - wciągnęła mnie od pierwszych stron i sprawiła, że nie mogłam się od niej oderwać - a to mówi samo za siebie.

Jeśli więc jeszcze nie czytaliście "Pozwól mi wrócić" to myślę, że jak najbardziej powinniście nadrobić zaległości. Miejcie na uwadze, że ma ona kilka braków, ale mimo wszystko warto na nie przymknąć oczy i skupić się na tym, co w tej powieści jest na prawdę dobre.

Tytuł oryginału: Bring Me Back
Autor: B.A. Paris
Ilość stron: 320 stron
Wydawnictwo: Albatros
Premiera: 13 lutego 2019
Ocena: 7/10

📚 WYPOŻYCZ W BIBLIOTECE! 📚
"Pozwól mi wrócić" B.A. Paris

środa, 30 stycznia 2019

[219] "Uwikłana" Natasha Preston


Przyznaję się bez bicia, że czytanie Uwikłanej zajęło mi na prawdę sporo czasu. Mogłabym  się wymigiwać tym, że faktycznie po części to wszystko przez brak wolnej chwili z racji studiów. Jednakże to sama książka miała na to w gruncie rzeczy duży wpływ. Jest mi trochę ciężko o tym mówić, bo w końcu to moja ukochana Natasha Preston, ale już taki los recenzenta - czasem trzeba skrytykować i swojego ulubionego autora... Ale spokojnie, nie będzie aż tak źle, bo w swoim czytelniczym życiu czytałam znacznie gorsze historie!

Czy potrafisz wyobrazić sobie sytuację, w której nie możesz zaufać nawet najlepszym przyjaciołom? 
Kiedy wiesz, że każdy z nich może być… mordercą? 
Wydaje ci się, że wiesz o nich wszystko… aż do momentu, gdy znajdujesz zwłoki. 
Później nic już nie jest pewne, a życie zamienia się w prawdziwy koszmar. 

Dla Mackenzie i jej sześciorga przyjaciół weekend w domku letniskowym miał być czasem totalnego resetu od problemów codziennego życia. Szalona impreza zakończyła się jednak makabryczną niespodzianką: dwoje uczestników znaleziono martwych. W kałuży krwi. Mackenzie wie jedno: morderca jest wśród nich, a wszyscy mieli własne powody, by zabić. 
Kto najlepiej kłamie? 
Kto skrywa najmroczniejsze sekrety?
 Kogo należy się obawiać?
 Odpowiedzi na te pytania mogą się okazać najważniejsze… by przetrwać. 
Czas, by zapłacili za swoje grzechy.
[opis z okładki]

Zdaję sobie sprawę, że ten mój wstęp mógł w sumie zabrzmieć dość mocno krytycznie. Pomimo tego, że dalej utrzymuję, że najlepszą książką autorki jest jak dla mnie "Uwięzione", to jednak jak dla mnie Uwikłana była najzwyczajniej w świecie kiepska... Dobra, niby się wciągnęłam i bardzo chciałam poznać zabójcę Josha i Courtney, a nawet bardzo polubiłam Mackenzie i Blake'a, no ale kurczę... To po prostu nie było to. 

Zacznę może od tego, że według mnie cała historia była za bardzo rozciągnięta w czasie. Wyglądało to trochę tak, jakby Natasha Preston nie bardzo wiedziała, co by tam wsadzić pomiędzy morderstwem na początku, a poznaniem prawdy na końcu. Przez większą część książki nie dzieje się w sumie nic ciekawego. Dobrze, poznajemy prawdę o przyjaciołach głównej bohaterki, dowiadujemy się o nich tego, czego sama Kenz wcześniej nie wiedziała, jednakże za dużo tego nie ma. Reszta to tylko i wyłącznie śledztwo głównej bohaterki, które nie przynosi żadnych spektakularnych skutków. Wydaje mi się, że zabrakło tutaj jakiegoś dreszczyku tak w samym środku książki i nieco więcej akcji, bo przez te wszystkie braki całość mi się bardzo dłużyła, a miejscami nawet nie miałam ochoty czytać dalej tej historii.

Nie bardzo jestem też zadowolona z bohaterów Uwikłanej. Co do Mackenzie i Blake'a w sumie nie mam żadnych zastrzeżeń (jak mówiłam, bardzo ich polubiłam), ale pozostali bohaterowie byli dla mnie zwyczajnie bezbarwni. Autorka bardzo mało się na nich skupiała (mówię tutaj oczywiście o przyjaciołach Kenz zamieszanych w morderstwo). Nie poznaliśmy na ich temat zbyt wielu szczegółów, a to bardzo utrudniło mi wczucie się w ich historię, czy chociażby ich teoretyczne motywy morderstwa. Teraz znając już zakończenie książki i wiedząc, kto jest mordercą dalej czuję spory niedosyt, bo mam wrażenie, że nie wszystko zostało w pełni wytłumaczone. Z resztą ten motyw osoby, która zamordowała Josha i Courtney nie do końca do mnie przemawiał.

Co jednak bardzo mi się w Uwikłanej podobało, to zdecydowanie ten lekko mroczny i tajemniczy klimat. Nie wiem, czy to sprawa po prostu tego, że to książka Natashy Preston, czy tego, że to ona tak świetnie potrafi to wykreować, ale jestem jak najbardziej za! Zakończenie powieści wskazuje na to, że prawdopodobnie będzie kontynuacja całej tej historii, więc ja na pewno po nią sięgnę. Chyba bym sobie tego nie wybaczyła, gdybym nie poznała dalszych losów bohaterów z Uwikłanej.

Także już kończąc, książka mnie nie zachwyciła, a miejscami była dla mnie raczej nijaka. Jednakże cieszę się, że miałam okazję ją poznać chociażby dla tych kilku plusów, które zwróciły moją uwagę. Mam jednak nadzieję, że kolejna książka autorki wzbudzi we mnie znacznie większy zachwyt! 

Tytuł oryginału: The Cabin
Autor: Natasha Preston
Wydawnictwo: Feeria Young
Premiera: 16-01-2019
Ocena: 5/10

Przeczytaj Uwikłaną Natashy Preston w bibliotece!

Za możliwość zapoznania się z tą książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young!

piątek, 9 marca 2018

Zemsta potrafi być słodka, czyli recenzja filmu "Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street"

CZEŚĆ! Niektórzy z was mogą pewnie pamiętać, że film Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street oglądałam już ładnych parę miesięcy temu. Wiem też, że obiecałam wam recenzję, dlatego musicie mi wybaczyć, że zajęło mi to aż tyle czas! 🙈 Dzisiaj więc chciałaby nadrobić zaległości i mam tylko wielką nadzieję, że mimo tak dużego upływu czasu uda mi się opowiedzieć wam o tej historii najlepiej, jak pozwoli mi na to moja pamięć. 

Zapraszam was więc na recenzję bardzo charakterystycznego filmu - Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street

ZA POZNAWANIE historii demonicznego golibrody zabierałam się na prawdę długo. Gdy miałam fazę na filmy z Johnny'm Deppem oraz te wyreżyserowane przez Tima Burtona, długo zastanawiałam się, czy warto poznawać akurat tą produkcję. Choć uwielbiam ten czarny humor reżysera i wszystkie dziwne kreacje Deppa, to jednak coś mnie za każdym razem od tego własnie filmu odpychało... Nie cierpię horrorów, a chyba właśnie tak postrzegałam tą historię. Ale ostatni film z Deppem (Morderstwo w Orient Expressie - recenzja klik) zainspirował mnie do poznania czegoś nowego z udziałem tego fantastycznego aktora i mój wybór padł właśnie na Sweeney Todda. Czy żałuję? Cóż... trudno powiedzieć.


W FILMIE, zgodnie z tytułem, poznajemy historię pewnego demonicznego golibrody z Fleet Street. Początkowo nie wiemy tak na prawdę, czym mężczyzna zasłużył sobie na ten przydomek, jednak im dalej zagłębiamy się w fabułę filmu, wszystko zaczyna nabierać sensu. Ogólnie rzecz biorąc chodzi o to, że Sweeney Todd powraca do miasta, w którym rozgrywa się akcja, gdyż w jego życiu wydarzyło się coś, co kompletnie mu je zrujnowało. Teraz pragnie zemsty i szuka odpowiedniego sposobu, aby jak najlepiej odegrać się tym, którzy na to zasługują. Oczywiście w rolę ów golibrody wcielił się właśnie Johnny Depp, który jak dla mnie świetnie zaprezentował graną przez siebie postać!

JEŚLI jestem już przy aktorach, koniecznie muszę wspomnieć wam, że w filmie tak na prawdę gra plejada samych świetnych gwiazd - pomijając już Deppa, znajdziemy tu również niesamowitą Helenę Bonham Carter, która po rak już nie wiem który oczarowała mnie swoim kunsztem aktorskim i łatwością wcielania się w całkowicie różniące się od siebie charaktery, Alana Rickman'a (i pewnie teraz wyjdę na jakiegoś totalnego dziwaka, ale uwierzycie, że pierwszy raz w życiu słyszałam głos starszego już Alana Rickman'a? 😱 Wcześniej jego głos słyszałam tylko w filmie o Robin Hood'zie, ale wtedy był o wiele młodszy), Tymothy'ego Spall'a (czyli słynnego Glizdogona z Harry'ego), czy nawet Jamie'go Campbella' Bower'a z Darów anioła. Powiem wam szczerze, że nawet gdyby nie interesowała mnie fabuła, to chyba zerknęłabym na tą produkcję tylko dla tej wspaniałej obsady. Także jeśli chodzi o aktorów, którzy zagrali w Sweeney Todd: Demonicznym golibrodzie z Fleet Street to ja jestem jak najbardziej za! 💗


TERAZ zdecydowanie warto by było wspomnieć o tym, że ów film to... musical! Tak, dobrze widzicie, ten lekko przerażający, tajemniczy i miejscami ohydny film to musical. Powiem wam szczerze, że bardzo lubię musicale, ale jeszcze takiego połączenia gatunków nie widziałam. Nie mówię, że jestem jakąś znawczynią musicali i znam każdą taką produkcję (wręcz przeciwnie, nie oglądam ich za dużo) i pewnie mogłam nie widzieć niczego podobnego, ale jak na ten moment to połączenie wydało mi się być na prawdę bardzo oryginalne. Ciekawie też słuchało mi się tych utworów występujących w filmie utworów w wykonaniu chociażby Johnny'ego Deppa, czy Heleny Bonham Carter i Alana Rickmana. To było na prawdę bardzo ciekawe doświadczenie.

Wracając jednak do samego filmu to pamiętam, że zaraz po obejrzeniu tej produkcji moje uczucia były dość mocno mieszane. Z jednej strony oczarowała mnie ta dziwność Tima Burtona (nie wiem, czy wiecie, ale uwielbiam szalone produkcje tego reżysera), jednak z drugiej strony właśnie ta dziwność trochę mi przeszkadzała. W filmie było bowiem wiele takich momentów już bardzo szalonych i niestety już nawet mi wydawało się to dość przesadzone. Aż do teraz pamiętam reakcję mojego brata na to, gdy zobaczył i usłyszał, jaki film oglądam (cytując go: "Boże... co ty oglądasz?" 😅). Trochę ciężko jest mi teraz opowiedzieć wam, co tak bardzo mi tutaj przeszkadzało (tak to jest, jak recenzję filmu pisze się po czterech miesiącach po jego oglądaniu!) jednak taką główną rzeczą, jaką pamiętam było samo to, że Sweeney Todd robił z zamordowanych przez siebie ludzi paszteciki, które później Pani Lovett sprzedawała w swoim sklepie. Chodzi mi o to, że główny bohater miał jednak jakiś swój cel zemsty, ale po drodze bardzo się pogubił i odnosiłam wrażenie, że czasem zapominał, że miał się zemścić.


Najbardziej przeszkadzał mi jednak ten wątek miłosny z Anthony'm Hope i Johanna (boże... do tej pory ta piosenka, którą Anthony śpiewał dziewczynie strasznie mnie denerwuje...). Jak dla mnie był w ogóle nie potrzebny i trochę wyidealizowany. Wiem, że nie miał on w ogóle grać w tej produkcji głównych skrzypiec, ale no mimo wszystko całkowicie mi się on nie podobał i chętnie wykreśliłabym go z filmu.

Z TYCH POZYTYWNYCH rzeczy odnośnie filmu to muszę powiedzieć, że bardzo podobał mi się styl, w jakim cała produkcja została przedstawiona. Jest on bardzo mroczny i dziwny, jak z resztą przystało na Tima Burtona. Idealnie oddawał on klimat historii golibrody, przez co całość bardzo przyjemnie się oglądało. Z resztą nie tylko ja tak uważam, bo film otrzymał Oscara w 2008 roku za najlepszą scenografię (oj zdecydowanie zasłużył!). Niesamowicie spodobały mi się także kostiumy aktorów, które były bardzo przemyślane i idealnie dopasowane do czasów, w których odgrywa się akcja filmu.


JEŚLI WIĘC chodzi o moje ogólne odczucia w stosunku do  Sweeney Todda: Demonicznego golibrody z Fleet Street to chociaż kilku wad (głównie w fabule), które trochę przeszkadzały mi w trakcie oglądania, myślę, że mogę powiedzieć, że film mi się podobał. Jestem osobą, która lubi od czasu do czasu obejrzeć te specyficzne produkcje Burtona, więc i tym razem mi to jakoś mocno nie przeszkadzało. Także mówiąc krótko sądzę, że film ten bardzo spodoba się osobom, które tak, jak ja lubią czarne komedie lub są fanami tej śmietanki aktorskiej, która zebrała się w tej produkcji.



Tytuł oryginału: Sweeney Todd: The Demon Barber of Fleet Street

Reżyseria: Tim Burton

Scenariusz: John Logan

Gatunek: Musical, Thriller

Produkcja: USA, Wielka Brytania

Czas trwania: 1 godz. 56 min.

Premiera: 22 lutego 2008 (Polska), 3 grudnia 2007 (świat)

Obsada: Johnny Depp, Helena Bonham Carter, Alan Rickman, Timothy Spall, Sacha Baron Cohen, Jamie Campbell Bower

Ocena: 7/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl

czwartek, 15 lutego 2018

[204] PRZEDPREMIEROWO: Kredziarz


Tytuł oryginału: The Chalk Man
Autor: C. J. Tudor
Ilość stron: 383 strony
Wydawnictwo: Czarna Owca
Ocena: 7/10

PREMIERA 28 lutego 2018 r.

📚 Wypożycz Kredziarza C.J. Tudor w bibliotece! 📚

MYŚLĘ, że już nie raz mówiłam wam, że uwielbiam od czasu do czasu zaczytać się w thrillerach, ale nigdy nie szukam ich sama - z reguły czekam, aż to one mnie znajdą. W większości literatura, jaką pochłaniam, to książki młodzieżowe i romanse, dlatego thrillery za każdym razem są dla mnie świetnym odprężeniem i oderwaniem od codzienności. I wiecie, co jest najlepsze, że za każdym razem, jak taki thriller mnie znajdzie, okazuje się, że książka mi się podobała! Jak więc widzicie i w przypadku Kredziarza autorstwa C. J. Tudor nie było inaczej.

W KREDZIARZU poznajemy historię Ed'a - czterdziestodwuletniego nauczyciela, który w wieku dwunastu lat przeżył pewną straszną przygodę, która zdecydowanie odcisnęła piętno na całym jego życiu. Otóż, gdy nasz główny bohater był jeszcze dzieckiem w miasteczku w którym mieszkał zaczęło dochodzić do zbrodni - od pobicia i utonięcia, aż do morderstwa. Pech chciał, że tak jakby to Eddie znalazł się w centrum całych tych wydarzeń, choć tak na prawdę do żadnych się nie przyczynił. Te sytuacje jednak ciągną się za nim tak na prawdę przez całe jego życie. Tak się składa, że całą książka jest pisana z dwóch perspektyw. Wszystko opowiada nam właśnie Ed, ale autorka dała nam możliwość poznania jego przyszłości za pośrednictwem młodego, dwunastoletniego Eddie'go i dorosłego już Ed'a. Powiem wam, że na ogól lubię, gdy autorzy podzielają tak narracje bohatera, bo zdecydowanie więcej można się wówczas dowiedzieć. Daje nam to również możliwość bliższego poznania narratora. W tym przypadku jednak dość mocno mi to przeszkadzało. Przez całą książkę miałam wrażenie, że wszystko mi się gdzieś tam miesza - jeden rozdział być poświęcony przeszłości głównego bohatera, drugi natomiast teraźniejszości, ale ja nie mogłam się w tym odnaleźć. Często miałam tak, że musiałam się chwilę zastanowić, o co w danym momencie chodzi. Jak dla mnie autorka zastosowała niezbyt płynne przeskoczenie z jednego czasu do drugiego, co spowodowało nie małe zamieszanie. 

ALE wróćmy jeszcze do fabuły książki. Myślę, że śmiało można powiedzieć, że wszystko to co złe, co działo się w życiu Ed'a zaczęło się tak na prawdę od kredy - najpierw tak symbolicznie przez pana Hallorana, którego paczka Eddie'go nazywała kredziarzem, a później przez wiaderko z kredami, które Gruby Gav (przyjaciel naszego głównego bohatera) dostał na urodziny. Wtedy zaczęli oni rysować tajemnicze znaki znaki kredą, które zdawały się przyciągnąć wszystkie te nieszczęścia, jakie możemy znaleźć w książce. 
Czytając to, co do tej pory napisałam, mam wrażenie, że mówię do was trochę mocno chaotycznie, jednak musicie mi to wybaczyć, bo boję się, że mogłabym wam za dużo zdradzić całą fabułę, a przez to pozbawiłabym was przyjemności poznawania Kredziarza

TO, co bardzo spodobało mi się w tej książce, to to, że autorka
nie wyjawia nam tak całkiem od razu wszystkich tajemnic związanych z życiem głównego bohatera, jak i nie zdradza nam wszystkiego złego, co się w ów miasteczku stało. Umiejętnie dawkuje nam poszczególne informacje, aby pozwolić czytelnikowi samemu odkryć, co tam się tak na prawdę stało, co z tym wspólnego ma kreda (a raczej kredowe rysunki) i jaki jest w tym udział dwunastoletniego Eddie'go. Sama nie raz już myślałam, że jestem blisko rozwiązania zagadki, ale bardzo szybko przekonywałam się, że byłam całkowicie w błędzie. Dla mnie taka zabawa z czytelnikiem jest przykładem na prawdę dobrego thrillera, więc cieszę się, że C. J. Tudor się to udało.

DALEJ niesamowicie mocno spodobał mi się mroczny klimat książki. Czytając rozdziały poświęcone dwunastoletniemu Eddie'mu nie da się ukryć, że są one pisane z perspektywy dziecka (i to też genialnie wyszło autorce!), jednak nie są one pisane znowu aż w taki sposób, żeby zrobiła się z tego jakaś książeczka dla dzieci. Z resztą czytając Kredziarza odniosłam wrażenie, że Eddie to bardzo mądry i niezwykle rozwinięty (w stosunku chociażby do swoich kolegów) chłopiec. Jak na swój wiek potrafił dobrze rozróżnić dobro od zła (pomińmy to, że jednak był kleptomanem) i nie szedł sztywno za tym co mówią inni - miał własne zdanie i chociaż często ukrywał je przed innymi, to jednak postępował zgodnie ze swoim sumieniem. Gdy patrzę na przykład na jego kolegów, chociażby mojego ulubieńca Grubego Gava (kocham jego tekst "To dopiero wielka szufla syfu" 🖤), widać pomiędzy nimi zdecydowaną różnicę. Są oni typowymi dziećmi - ciekawskimi i często lekkomyślnymi. Jak dla mnie więc Eddie zdecydowanie wyróżniał się na ich tle. 
Jeśli jestem już przy bohaterach, to muszę powiedzieć, że bardzo intrygowała mnie postać pana Hallorana. Odkąd pojawił się on w życiu głównego bohatera (w czasie feralnego wypadku w wesołym miasteczku), byłam pewna, że to on jest tym złym i czekałam, aż zrobi coś złego. Nie mogłam o do końca rozgryźć i nie ukrywam, że mocno mnie to frustrowało. 

OGÓLNIE rzecz biorąc książkę czyta się bardzo szybko, gdyż wciąga tak na prawdę od pierwszych stron. Sądzę, że gdyby nie ta narracja mogłabym nawet uznać ją za jeden z najlepszych thrillerów, jakie w życiu czytałam. Sposób pisania autorki mocno mnie zaintrygował i jeśli ukazałaby się w Polsce kolejna jej powieść, myślę, że nie zastanawiałabym się nad nią zbyt długo.


PODSUMOWUJĄC więc, Kredziarz jest na prawdę dobrą książką, w której jednak doszukałam się dość dużej (jak dla mnie przynajmniej) wady. Dużo jednak nadrabia świetną i mocno wciągającą fabułą, intrygującymi bohaterami, klimatem no i przede wszystkim zakończeniem! Bardzo żałuję, że nie mogę powiedzieć wam na ten temat nic więcej, ale uwierzcie mi - zrozumiecie, o co mi chodzi, gdy sięgniecie po Kredziarza! Jest ono tak zaskakujące, że myślę, że nikt nie spodziewałby się takiego zwrotu akcji. Autorka wyjaśnia nam tam wszystko to, co nie zostało wyjaśnione i dopiero wtedy uświadamiamy sobie, że faktycznie to ma sens! Najlepsze jest jednak to, że nie wszystko zostaje nam powiedziane wprost i w niektórych przypadkach możemy się tylko domyślać, czy ten i ten stoi za tym i za tym. Na końcu zabrakło mi tylko takiego napisu "Koniec..... ale czy na pewno? 😈".

Także już słowem zakończenia, jak najbardziej polecam wam Kredziarza i z niecierpliwością czekam na wasze opinie na temat tej książki! Aż żałuję, że wszystko jeszcze przed wami...

Za możliwość przedpremierowego zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca, portalowi Lubimy Czytać oraz Bussines and Culture!


Copyright © 2014 About Katherine
Designed By Blokotek