Poniższy wpis stanowi drugą część relacji z piątku 23.03.2012 - pierwszą cześć opisu znajdziecie TUTAJ.
Ula planująca dominację nad niewielkim światem, o który przyszło nam stoczyć bój |
Smallworld
Kiedy Ula dołączyła do naszego męskiego grona, na stole już czekał przygotowany do rozgrywki Smallworld. Gra ta jest doskonałym przykładem tego, jak wielką różnicę może zrobić dobry projekt graficzny i odpowiednie wykonanie. "Mały świat" to reedycja gry Vinci, w której zamiast krainy fantasy gracze zasiedlali swoimi narodami planszę z mapą Europy. Zamiast klimatycznych alchemicznych, plądrujących czy ufortyfikowanych elfów, krasnoludów, orków i innych ras fantasy* mieliśmy do czynienia z parami określeń takich jak budowa portów, agrokultura czy rewolucyjnie. Wersja z otoczką historyczną miała swoich zagorzałych fanów i pojawiała się często w zestawieniach tytułów niedocenianych, ale wartych uwagi. Do tego szata graficzna nie była powalająca - plansza bardzo prosta, żetony minimalistyczne - nic co specjalnie cieszy oko.
Dziesięć lat po premierze Vinci, wydawnictwo Days of Wonder zaprezentowało graczom Smallworld - poprawioną, uproszczoną, klarowniejszą, a przede wszystkim ładniejszą wersję dziejącą się w świecie fantasy. Nie dysponuję co prawda danymi sprzedażowymi, ani w chwili obecnej nie mogę znaleźć żadnej informacji na temat sprzedanych egzemplarzy, którymi chwali się wydawca, ale wnioskując po tym, że gra doczekała się wersji Underground, a w tym roku ma ukazać się duże rozszerzenie wiele nie zaryzykuję pisząc, że Smallworld cieszy się popularnością większą niż Vinci. Nie jest to zresztą jedyny przykład tego, że Days of Wonder potrafi skutecznie przerobić grę, dzięki czemu ta zyskuje na popularności (podobnie było m.in. z Pirates Cove).
Odejdźmy jednak od dywagacji na temat roli szaty graficznej w sukcesie gry i skupmy się na samej grze. Rozgrywka, choć przepełniona złośliwością i ciągłą interakcją (co nie wszystkim odpowiada) jest na pewno bardzo udana. Smallworld urzekł mnie już podczas pierwszej rozgrywki i stał się jedną z tych gier, do których mam swoistą "prenumeratę" - staram się pozyskać wszystko co do niej wyjdzie. Niestety nie we wszystkie z dodatków udało mi się zagrać (np. karty wydarzeń, czy wspomniana edycja Underground), ale cały czas wyczekuję dnia z mega-smallworldem, kiedy to zagram we wszystkie dodatki - niekoniecznie w trakcie jednej partii. Zanim to jednak nastąpi zapewne do mojej kolekcji dołączy pudełko z kaflami służącymi do budowy planszy, które zostało zapowiedziane na wakacje 2012. Ciężki jest żywot maniaka-kolekcjonera ;o)
*zaprezentowane tłumaczenia ras i cech nie pochodzą z polskiego wydania - posiadam angielskie wydanie gry i przyznam, że nie śledziłem dokładnie tego jak zostały one przetłumaczone w polskiej wersji, która niedługo ma mieć swoją premierę.
Nastawniczy Meff skupiony i poszukujący genialnego ruchu |
Z drogi śledzie, pociąg jedzie
Utrzymując naszą wesołą tendencję do skakania pomiędzy różnymi rodzajami gier, jako następna wylądowała na stole gra dla sześciolatków. Kolejnictwo i pociągi cieszą się niesłabnącą popularnością od lat, także wśród małych dzieci, o czym świadczą chociażby sukcesy bajek takich jak Tomek, czy Stacyjkowo (które sam czasem oglądam, dopóki mi ktoś nie wyrwie pilota mówiąc, że nie będę oglądał takich głupot ;o)), do tego zapewne większość z nas marzyła o kolejce elektrycznej z przepiękną makietą (ja swojej nie miałem, ale starszy brat dawał bawić mi się swoim zestawem Piko). To zainteresowanie "żelaznymi końmi" jest wykorzystywane także przez wydawców gier, którzy oferują różnorodne gry w tym temacie. Jednak nie ma w tym chyba nic specjalnie dziwnego ani złego.
"Pociąg jedzie" to bardzo prosta gra ze ślicznymi plastikowymi lokomotywami oraz planszą, po której co rusz przesuwamy kolorowe zwrotnice. Sama rozgrywka opiera się na prostym mechanizmie, przywołującym na myśl klasycznego (i znienawidzonego przez wielu) Chińczyka, ale wzbogacona została o gadżety w postaci wspomnianych kolorowych zwrotnic oraz przepychania pociągów. W grze nie ma wielu decyzji do podjęcia, pociągi wesoło suną po szynach, zderzają się z innymi popychając je do przodu, czasami wracają się na trasie, czasami wypadają z torów - ogólnie wesoło i przyjemnie. Zatwardziali mózgowcy nie mają tu raczej czego szukać, ale nie jest to chyba nic dziwnego, jeśli na pudełku widnieje informacja "Wiek graczy: 6+".
Polowanie na Robale
Po radosnych wyścigach na bocznicy kolejowej przemieniliśmy się w kurczaki smażące na grillu robale - to za sprawą właśnie Polowania na Robale. Nie graliśmy jednak w znaną większości "normalną" wersję gry - na stole wylądowała wersja mini, dostępna na rynku niemieckim. Kostki oraz płytki z robakami zostały znacznie zmniejszone i mieszczą się w pudełeczku na miętówki, które można schować do praktycznie każdej kieszeni. Sama gra pozostała jednak bez zmian.
O Polowaniu na Robale można mówić na kilka sposobów:
- jak o grze - wówczas mamy do czynienia z grą z kategorii "zabawy w cykora", zapewniającą dużą dawkę emocji - zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Niewskazana dla wrogów czynnika losowego.
- jak o zabawce edukacyjnej - nie raz byłem świadkiem rozgrywek dla dzieci w wieku przedszkolnym, kiedy to rodzice spokojnie grali ze swoimi pociechami nakłaniając je do liczenia oczek, a tym samym rozwijania ich zdolności matematycznych. Wówczas sama rozgrywka schodziła na drugi plan - dzieci cieszyły się z rozrzucania kostek, a rodzice z tego, że mogą ćwiczyć praktyczna umiejętność ze swoimi berbeciami.
W obu tych odsłonach popularne Robale wypadają na pewno pozytywnie. Co prawda, jak w wielu oj wielu grach, trudno tutaj mówić o jakimkolwiek znaczeniu tematyki, ale i bez tego tytuł ten przyzwoicie się broni.
Transamerica
Na koniec wieczoru postanowiliśmy powrócić na kolejowe szlaki, tym razem aby wytyczać ułożenie szyn na terytorium Stanów Zjednoczonych - to za sprawą gry Transamerica.
Mam wrażenie, że w dzisiejszym natłoku nowości gra ta została trochę zapomniana i coraz mniej o niej słychać. Jeszcze kilka lat temu była podawana jako jeden z tytułów idealnych do wciągania nowych osób do hobby. Obecnie jej rolę przejęło Ticket to Ride opowiadające o tym samym, jednak w odrobinę innej, ale na pewno bardziej pociągającej formie.
Jak na grę sprzed 11 lat trzyma się jednak całkiem nieźle, tylko coraz trudniej ją zdobyć...
W ten oto sposób zakończył się kolejny maraton - 10 gier w jeden wieczór. Sami musicie przyznać, że rezultat całkiem niezły, nie wspominając o tym, że dzięki takim spotkaniom realizacja postanowienia noworocznego idzie znacząco lepiej. A ile przy tym przyjemności! :o)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz