Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nowa proza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nowa proza. Pokaż wszystkie posty

27 grudnia 2011

Krótko i na temat

(dwie poniższe książki przeczytane w październiku)
Trochę nie mam weny na pisanie recenzji ostatnio, więc zamieszczam krótkie opinie o niedawno przeczytanych książkach.


Zacisze 13 Olga Rudnicka
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 2009 (data przybliżona)
liczba stron: 263
ocena: 4/6
 
opis:
"Marta i jej przyjaciółka Aneta znajdują dwa trupy i z różnych powodów zamiast zgłosić sprawę na policję… ukrywają je w piwnicy. Mają z tym trochę kłopotu – najpierw kupują wielką zamrażarkę, potem zakopują zwłoki w piwnicy. Tymczasem po piętach depczą im przestępcy, którzy szukają ukrytego przed laty cennego łupu, policja, tajemniczy przystojny mężczyzna, były mąż Marty i szalona staruszka."




Kolejna książka Olgi Rudnickiej, którą przeczytałam. Niestety nie uniknie ona porównań. Niestety, bo Natalii 5 troszkę bardziej mi się podobało, ale każdy chyba zrozumie, że zazwyczaj kolejne książki są lepsze.
Niemniej nie twierdzę, że książka jest zła, wręcz przeciwnie- jest dobra. Nie było jednak już takiego zachwytu, ot lekka książka, dobrze się czytało, miło spędziło czas, nie było aż tak zabawnie jak przy Natalii 5, ale całkiem nieźle.
Jednak po kolejną część Zacisze 13. Powrót mam zamiar sięgnąć, bo ciekawa jestem dalszych losów bohaterek :)


Władca Pierścieni. Dwie wieże J. R. R. Tolkien

Tej książki chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Jako, że jest to klasyka fantastyki, wielu już piało z zachwytu po jej przeczytaniu, wiele świetnych recenzji zostało napisanych, a także są autorzy książek czerpiący inspirację z tegoż dzieła Tolkiena to pisanie recenzji wydaje mi się zbędne.
Kiedy czytałam pierwszą część jakoś nie trafiłam na odpowiedni moment. Kiedy jednak zaczęłam czytać drugą część już od jakiego czasu miałam niezwykłą ochotę na ponowne spotkanie Bractwa Pierścienia, więc po zabraniu się za lekturę mogłam w pełni delektować się bogactwem języka i opisów. Lektura to świetna, pierwszą część czytało mi się znakomicie, Tolkien porwał mnie całkowicie w swój świat. Druga część już mi się trochę dłużyła, sama nie wiem dlaczego. Może dlatego, że jakoś bardziej zapamiętałam filmową wędrówkę Froda i wiedziałam z grubsza co się wydarzy?
W każdym razie postanowiłam sobie zrobić przerwę pomiędzy drugą i trzecią częścią, aby trochę zatęsknić za światem Tolkiena i wtedy znów towarzyszyć bohaterom, szykować się do wojny razem z Aragornem i Legolasem, ponieść brzemię z Frodem...
Pozycja obowiązkowa dla fanów fantastyki! :)



A tu dwie ostatnio (bo tamte jeszcze z października) książki o tematyce świątecznej ;)

Boże Narodzenie w Lost River Fannie Flagg

tytuł oryginału: Redbird Christmas
tłumaczenie: Anna Kołyszko
wydawnictwo: Reader's Digest
data wydania: 2006 (data przybliżona)
liczba stron: 102
ocena: 2/6
opis:
"Oswald T. Campbell ze względu na zły stan zdrowia musi opuścić Chicago i przenieść się w cieplejsze okolice. Nie stać go na Florydę ani Kalifornię. W grę wchodzi jedynie wyjazd do Lost River w stanie Alabama. I choć miasteczko jest zabitą deskami dziurą, a jego mieszkańcy to banda ekscentryków, Oswald znajduje tam wszystko, czego dotąd brakowało mu w życiu."

Z twórczością Fannie Flagg spotkałam się wcześniej czytając Smażone zielone pomidory. Książka niezbyt przypadła mi do gustu, ale miała szczególny klimat. Po kolejnej powieści jej autorki wiem już dlaczego nieszczególnie lubię jej dzieła: to takie przyjemne opowiastki o niczym. Pewnie polubię je dopiero za jakieś 30-40 lat :P
Póki co jednak niespecjalnie na mnie działają, nie wzruszają mnie. Wprawdzie czytałam okrojoną o ponad połowę wersję Reader's Digest, ale wątpię, żebym wiele straciła. Może jedynie końcówka nie była taka "pospieszna" i ogólnikowa. 
Książka ma klimat z rodzaju tych jakie można spotkać w Smażonych zielonych pomidorach, ale niestety klimatu świąt ani trochę nie poczułam.
Niewiele mogę napisać na temat Bożego Narodzenia w Lost River. Może tyle, że jakimś dziwnym trafem wyobraziłam sobie historię osadzoną w jakiejś wiejskiej posiadłości/domku w górach, może jakiś romans, może zwykła obyczajówka, a wszystko to okraszone przyjemną świąteczną atmosferą i oprószone śniegiem. Co otrzymałam? Opowieść o starszym panu, małej dziewczynce i mieszkańcach niewielkiego miasteczka w stanie Alabama. A wszystko okraszone... Rzeką bogatą w faunę nadwodną i podwodną oraz upały...
Co mnie bardzo zdenerwowało to fabuła prosta jak drut (ŻADNYCH przeciwności losu, wszystko idzie tak jak sobie bohaterowie wymarzą) i zakończenie mdłe, ckliwe i do bólu naiwne. Przez chwilę myślałam, że to jakiś żart. A może ja nie jestem za młoda tylko za stara na takie opowiastki?
Nie chcę zniechęcać do tej książki. Mnie się nie spodobała, ale może komuś szczególnie przypadnie do gustu. W sumie warto sprawdzić, bo książeczka jest niewielkich rozmiarów.


Najgłupszy anioł Christopher Moore
tytuł oryginału: Stupidest Angel
tłumaczenie: Jacek Drewnowski
wydawnictwo: MAG
data wydania: listopad 2006 (data przybliżona)
liczba stron: 284
ocena: 5/6

opis:
"Do Bożego Narodzenia został dzień (dobra, powiedzmy, że prawie tydzień) i w całym maleńkim miasteczku Pine Cove w Kalifornii mieszkańcy pochłonięci są kupowaniem, zawijaniem, pakowaniem i, ogólnie rzecz biorąc, wczuwaniem się w świąteczny nastrój. Ale nie wszyscy odczuwają tę radość. Mały Joshua Barker rozpaczliwie potrzebuje świątecznego cudu. Nie, nie leży na łożu śmierci; nie, nie zaginął mu pies. Ale Josh jest przekonany, że widział, jak Mikołaj obrywa łopatą po łbie i teraz nasz siedmiolatek modli się tylko o jedno: proszę, Mikołaju, powstań z martwych. Ale moment! Gdzieś w powietrzu czai się anioł. (W powietrzu, łapiecie) To nie kto inny, jak archanioł Razjel, który zstąpił na Ziemię w poszukiwaniu dziecka, którego życzenie należy spełnić. Niestety, nasz anioł nie należy do tych, których aureola świeci najjaśniej. W mgnieniu oka zawali swoją świętą misję i ześle na mieszkańców Pine Cove bożonarodzeniowy chaos, którego kulminacją stanie się najśmieszniejsze i najstraszniejsze świąteczne przyjęcie, jakie miasteczko widziało."


To moje pierwsze spotkanie z twórczością Christophera Moore'a. Co mi się od razu rzuciło w oczy- Moore ma proste, ale ładne okładki. Zapewne wszystkie jego książki zgromadzone w biblioteczce cieszą oko ;)

Może się i tak zdarzyć, że święta Bożego Narodzenia Was nudzą. O tak, niektórzy nie czują "magii świąt". Zatem czy nudzicie się na rodzinnych spotkaniach? Przejadła Wam się ta lukrowa atmosfera? Te grzeczności? Te książki o tym jak to najgorszy drań się nawraca? Filmy o szczęśliwych rodzinkach? 
Jeśli, więc chcecie "odetchnąć" od spokojnych, normalnych świąt musicie sięgnąć po książkę Moore'a.

Jeśli ktokolwiek nawet pomimo tytułu spodziewał się w miarę normalnej książki traktującej o świętach- nic bardziej mylnego! Święta w Najgłupszym aniele są zwariowane! W żadnym razie nie można tu mówić o normalności skoro już w pierwszej scenie miejscowy drań okłada workiem lodu pomocnicę Mikołaja z Armii Zbawienia, która jest jego byłą żoną... A dalej jest jeszcze lepiej... Nie będę wymieniać tu wszystkich tych dziwnych postaci czy zdarzeń, najlepiej jeśli dacie się zaskoczyć.

Jak widzicie nie zaczyna się niewinnie i spokojnie, nie kończy się także grzecznie. Książka wciąga od pierwszych stron, czyta się szybko, a fabuła co i rusz się zapętla. Jakby tego było mało całą sytuację jeszcze bardziej komplikuje nasz tytułowy bohater, archanioł Razjel, który robi całkiem spore zamieszanie...

Postać anioła w tej książce bardzo mi się spodobała. Pozostali bohaterowie są trochę szablonowi, ale mamy tu całkiem niezły misz-masz dzięki czemu nie zwraca się na to takiej uwagi. Natomiast archanioł jest bardzo oryginalny. Trochę głupkowaty, ale uroczy ;) Nie spotkałam się jeszcze z taką postacią anioła w żadnej powieści i tu duży plus dla autora.

Polecam tę książkę, szczególnie dla tych znudzonych świętami ;) Ale nie tylko dla nich, również dla tych, którzy chcą poprawić sobie humor. Jeśli kogoś zdziwi to natężenie szaleństwa, mam dla niego jedno słowo- Kalifornia. I już nic tłumaczyć nie trzeba :D (jak to mówią: Kraina czubków i owoców :P)
A ja już nie mogę się doczekać aż sięgnę po kolejną książkę Moore'a- Krwiopijców :)

03 marca 2011

"Zaklęci w czasie" Audrey Niffenegger

Zachęcona Waszymi recenzjami, które wychwalały książkę Zaklęci w czasie/Miłość ponad czasem/Żona podróżnika w czasie postanowiłam ją kupić. Przyznam, że nie czytam szczegółowo recenzji książek, które mam w planach na najbliższą przyszłość, więc może coś ominęłam.
Opis:
"Bohaterami powieści Audrey Niffenegger są Clare i Henry. Już pierwsze akapity opisujące ich "pierwsze" spotkanie tchną niesamowitością. Bo jak wyjaśnić człowiekowi, który Cię w ogóle nie zna, że jest miłością Twojego życia? Ich spotkania, choć tak niecodzienne, początkowo są bardzo nieporadne. Henry żyje w świecie Clare od czasu, kiedy dziewczyna miała 6 lat, Clare w świecie Henry'ego - dopiero od czasu spotkania go w bibliotece, 14 lat później. Dziewczyna każdą kolejną wizytę ukochanego chronologicznie umiejscawia w czasie, Henry nie ma na to szansy, jest bowiem jedną z pierwszych osób na świecie, u których wykryto rzadkie zaburzenie genetyczne: od czasu do czasu jego biologiczny zegar uruchamia się na nowo i Henry przemieszcza się w czasie. Jednakże, mimo to, oboje próbują wieść normalne życie. A z czasem, próbują oszukiwać sam czas.
To opowieść o miłości przejawiającej się w codziennym życiu i powszednich gestach. Niffenegger zręcznie przeplata epizody z przeszłości z teraźniejszością i przyszłością. Nie opowiada długich historii, raczej krótkie wydarzenia, kilkugodzinne spotkania. Bawi się z czytelnikiem niemal w taki sam sposób jak Cortazar w "Grze w klasy". ZAKLĘCI W CZASIE to nieprzeciętna powieść, która przenosi czytelnika w świat uczuć i emocji, w świat gdzie prawdziwa miłość zwycięża czas
."

Nie podzielam Waszych zachwytów nad książką Niffenegger. Pomysł mi się spodobał, coś oryginalnego wśród tylu książek o miłości mamy wreszcie coś nowego! Ale z wykonaniem było moim zdaniem już gorzej.

Niewątpliwie jeden czynnik wpływa niesamowicie na moją ocenę- nie spodobał mi się styl Niffenegger. Moim i nie tylko moim zdaniem można by tę książkę skrócić o połowę, bo w pewnych momentach mnie wręcz nudziła. Nie odnalazłam w tej powieści morału, przemyśleń płynących z ich sytuacji, była to dla mnie wręcz książka sensacyjna... Miałam wrażenie, że tej książce brakowało miłości. Zabawne książka o miłości, a mnie tam miłości brakowało... Była po prostu tak bardzo poświęcona podróżom w czasie, że miłość Henry'ego i Clare była jakaś taka wyblakła, zrzucona na drugi plan.
Obserwowałam wydarzenia wręcz z obojętnością, zakończenie mnie nie wzruszyło ani specjalnie nie zaskoczyło. Nie uważam go też za szczególnie udane.

Ocena: 2.5
Szkoda, mogłam kupić np. Drużynę pierścienia...