Wszyscy w Polsce w większym czy
mniejszym stopniu pasjonowali się Złotym Pociągiem i złotem Wrocławia, które
stanowią jedną z największych zagadek II Wojny Światowej na Dolnym Śląsku.
W jednym z moich tekstów na temat
hitlerowskich poligonów broni A zamieszczonym na blogu „Wszechocean” https://wszechocean.blogspot.com/2017/08/hitlerowskie-poligony-broni-a.html napisałem, że odbyły się dwie (co
najmniej) takie próby: pierwsza w miejscowości Ohrdruf zaś druga na wyspie
Rugii. Oba wybuchy miały moc niewielką – jakieś 10 kt TNT i nie więcej. Trzecia
próba koło Homla była prawdopodobnie zwykłą bombą paliwowo-powietrzną
(termobaryczną) i z atomami nie miała niczego wspólnego.
Cztery amerykańskie eksplozje
miały moc od 15 do 20 kt. Celowo napisałem „cztery”, bo poza „urządzeniem
jądrowym” Trinity (plutonowy) zdetonowanym na Jordana de Muerte
16.VII.1945 roku były dwie bojowe bomby na Hiroszimę –Little Boy alias
Thin Man (uranowa) i Nagasaki – Fat Man (plutonowa) była i czwarta,
też plutonowa, o której się nie mówi, a która została zrzucona w okolicach
koreańskiego miasta Hynnam w dniu 12.VIII.1945 r. to była demonstracja siły i
zarazem ostrzeżenie dla Stalina. Ale
powróćmy do III Rzeszy.
Chociaż to Amerykanie pierwsi
skonstruowali bomby A, to jednak Niemcy byli w stanie zrobić to samo. Swe prace
zaczęli wcześniej, bo już w roku 1938 i na szczęście nie mieli wystarczających
sił i środków do ich prowadzenia. Powód prosty – większość uczonych
prowadzących prace nad atomem było żydami, którzy uciekli przed
prześladowaniami – do Wielkiej Brytanii i USA. Ale i na to znalazła się rada.
Według Bogusława Wołoszańskiego Niemcy zbudowali urządzenie zwane Aparatem pod kodową nazwą Ryba Miecz alias Miecznik (Schwertfisch), który zainstalowano już to w dworku w Piechowicach k./Jeleniej Góry już to w zamku Czocha (Tzschocha). Był to prymitywny komputer służący do łamania radzieckich szyfrów i odczytywania depesz dyplomatycznych, które stały się źródłem wiedzy nazistów o postępach nad amerykańską bronią jądrową. To właśnie dzięki niemu naziści mogli przeprowadzić własne badania nad bombą A w kompleksie Der Riese w Górach Sowich. Wygląda na to, że Olbrzym był niemieckim odpowiednikiem amerykańskiego Los Alamos, Oak Ridge i Hanford razem wziętych. Czy tak było? – nie wiadomo. Możemy dzisiaj tylko przypuszczać. Całe oprzyrządowanie i wszystkie maszyny zostały wywiezione do Niemiec i przekazane Amerykanom i/albo do ZSRR już po wojnie. Oczywiście Polakom pozostały tylko depozyty ukryte w zasypanych tunelach i szybach – dzisiaj nie do wydobycia. Dziś uważam, że w Riese mogła się znajdować rafineria izotopu uranu-235 (235U*) służącego za paliwo do produkcji bomb atomowych, wytwórnia „ciężkiej wody” 2-3H*2O albo po prostu D-T2O)do reaktorów jądrowych oraz cyklotrony służące do syntezy złota i platyny.
Niemożliwe? Ależ całkiem możliwe
i wykonalne. W 1936 r. japoński chemik dr Hantaro
Nagaoka bombardował elektronami jądra rtęci, wskutek czego udało mu się
otrzymać złoto i platynę – zgodnie z reakcjami:
198Hg + e-
=> 197Au + n
198Hg + 2e-
=> 196Pt + 2n
Podobnie
jest z próbami łączenia ze sobą jąder atomowych. Niestety, a może na szczęście
– proces ten, choć technicznie możliwy, jest absolutnie nieopłacalny ze względu
na pochłanianie ogromnej ilości energii elektrycznej. Dlatego też Niemcy
postawili cyklotron, w którym można go było przeprowadzić, w pobliżu potężnej
elektrowni termicznej w Ludwikowicach Kłodzkich…
Osobiście uważam, że tych skarbów
nie wywieziono do Rzeszy koleją – to było niebezpieczne ze względu na
radzieckie lotnictwo już wtedy panujące w powietrzu. Tak samo było z
transportem drogowym. Cóż więc pozostało?
Transport wodny.
To coś, co umownie nazywamy
Złotem Wrocławia zostało wywiezione z miasta Odrą na barkach i to w dwóch
możliwych kierunkach – do Szczecina i Świnoujścia, a dalej U-bootami np. do
Ameryki Południowej, albo via kanał
Odra – Sprewa do Berlina, a następnie do Hamburga i stamtąd do Ameryki Pd. Czy
to było możliwe?
Oczywiście. Barki płynęły nocami,
a w dzień stały zamaskowane przy brzegach Odry. A jak opuściły Wrocław? –
zwyczajnie. Stały podstawione w rejonie dzisiejszego Muzeum Archeologicznego.
Wystarczyło przewieźć je z Komendy na nabrzeże i załadować. Załadowane barki
spływały potem Odrą i nie upomniał się o nie pies z kulawą nogą. Wystarczyło
potem puścić w kurs plotkę o tajemniczych pociągach, które wiozły skarby z
Wrocławia do Zgorzelca czy Wałbrzycha i już mamy legendę osłonową. Wszyscy
szukali potem w Reichu czy w Sudetach, tym czasem Złoto Wrocławia płynęło
bezpiecznie – no względnie bezpiecznie do Ameryki Pd.
Nie zapominajmy, że na trasie
znajduje się Lubiąż z jego klasztorem oo. Cystersów, Głogów, Nowa Sól i inne
znane z programów red. Wołoszańskiego na temat skarbów Dolnego Śląska.
A teraz o zagadce Luftmuny nr 4 w miejscowości Speck (dziś
Mosty k./Goleniowa). Luftmuna to był
magazyn amunicji Luftwaffe. Co musiało się tam znajdować, że uważa się go za
kluczowy w rozwoju niemieckiej bomby A?
Na Zalewie Szczecińskim alianckie
samoloty zatopiły statek SS Artushof, którego ładunek budzi
zdziwienie: w ładowniach było m.in. 38 słupów grafitowo-węglowych oraz pół tony
grafitu prasowanego w rolkach.
Czy mógł to być materiał dla
reaktora atomowego? Czy statek miał je wyładować w niewielkiej przystani w
pobliżu tajnego ośrodka Luftmuna 4 w
miejscowości Speck (dzisiaj Mosty)? Na jego terenie jest okrągły basen o
głębokości 7 metrów, łudząco podobny do basenu w Haigerloch, gdzie wojska
amerykańskie odkryły niemiecki reaktor nuklearny.[1]
No właśnie! Nie zapominajmy, że z Mostów to tylko 148 km do Rugii, gdzie nazistowscy
naukowcy dokonali pierwszego testu słabej bomby atomowej. Tak więc według
niektórych autorów, w marcu 1945 roku, na bałtyckiej wyspie Rugia została
odpalona druga nazistowska bomba A o mocy 10 kt. Istnieje relacja niemieckiego
lotnika, który lecąc w okolicach Lubeki ujrzał potężny błysk biało niebieskiego
światła i po chwili na horyzoncie wyrósł potężny grzyb dymu. Żeby było
ciekawiej, przyrządy w samolocie zwariowały i trudno było z nimi dojść do ładu.
A zatem mamy do czynienia z niektórymi objawami wybuchu jądrowego: błysk kuli
ognistej, grzyb powybuchowy i uderzenie pulsu elektromagnetycznego – PEM.
Niestety nie wiadomo dokładnie,
gdzie dokładnie ów grzyb był widziany. Nie ma danych, na jakiej wysokości
znajdował się świadek. Jest to o tyle ważne, że znając wysokość lotu można
obliczyć czy mógł on w stanie go ujrzeć – zakładając, że wybuchu rzeczywiście
dokonano na Rugii. Okazuje się, że mógłby to zobaczyć lecąc na wysokości ≥2500
m, na wschodnim horyzoncie, w odległości ok. 187 km dzielących Lubekę od
centrum Rugii. A zatem ta część Legendy może być prawdziwa.
Skoro tak, to czy pozostały po
tym jakieś ślady? W końcu eksplozja o równoważniku 10.000 ton TNT musiałaby
pozostawić ślady fizyczne na powierzchni wyspy – np. krater, a także jakieś
pozostałości chemiczne po wybuchu nuklearnym. Czy ich szukano? Nie wiem, ale
obawiam się, że tak jak w przypadku Homla (gdzie zdetonowano najprawdopodobniej
bombę termobaryczną), wyniki pomiarów zostałyby zafałszowane przez wyziewy z
pobliskiej Nord IV EJ w Lubminie, która była równie awaryjna jak ta w
Czarnobylu... No i znajdowała się w odległości zaledwie 40 km na SE od centrum
Rugii.
Wydaje mi się, że próby takie
mogły być dokonywane na małych wyspach u wybrzeży Rzeszy: Rudden (N 54°12’ – E
13°46’) albo Greifswalder Oie (N 54°14′48″ - E 013°55′01″). Niedaleko, bo na
zachodnim wybrzeży wyspy Uznam/Usedom znajdował się Heeres Raketen VersuchenAnstallt czyli Wojskowy Instytut Badań
Rakietowych – HRVA w Peenemünde (dziś znajduje się tam Muzeum Badań
Rakietowych) pod kierownictwem gen. dr inż. dypl. Waltera Roberta Dornbergera i SS-Sturmbannführera
dr Wernhera von Brauna. Obie wyspy
znajdują się w niewielkiej odległości od HRVA Peenemünde: Rudden – 7,5 km zaś
Oie – 15,7 km. Wydaje się zatem, że test ten miał miejsce na małej wysepce
Greifswalder Oie, co zgadzałoby się z relacją niemieckiego lotnika i
obserwatora naziemnego SS-Obersturmbannführera
Waltera Schulkego, co podaje w swych
artykułach Iwan Barykin.[2]
W swych relacjach Schulke
opowiada o eksperymencie z bombą o potwornej sile rażenia, który został
przeprowadzony w okolicach Peenemünde. A zatem ten adres by się zgadzał.
Wprawdzie Schulke mówił tam o Rugii, ale czy tak było na pewno, za to nie
ręczę. Być może doszło do nieporozumienia, bowiem nazwy Rugia - po niemiecku
Rügen i Rudden (Ruden) są do siebie fonetycznie podobne, a spisywał te
rewelacje Rosjanin, który też mógł się przesłyszeć i zniekształcić nazwę wyspy…
A co z innymi skarbami Dolnego
Śląska? Dzieła sztuki. Nie zostało ich zbyt wiele. Rozkradzione, wywiezione są
teraz gdzieś na Zachodzie – w Europie i Ameryce znajdują się do dziś dnia w
prywatnych kolekcjach i nie ma siły, która je stamtąd zabierze i zwróci
prawowitym właścicielom. Podobnie z precjozami i kamieniami. Gemy zostały
sprzedane, a precjoza przetopione. Większość poszła do skarbca Banku
Watykańskiego w zamian za pomoc i ochronę zbrodniarzy hitlerowskich, którzy
uciekali przed wymiarem sprawiedliwości i musieli sobie jakoś ustawić życie na
wolności. Część trafiła w ręce urzędników z różnych krajów jako łapówki. To, co
zostało rozkradli osadnicy i autochtoni. Nie ma więc złotych pociągów czy
złotych ciężarówek. Dlatego uważam, że poszukiwania na Dolnym Śląsku są próżną
robotą i niezbyt sensownym uganianiem się za ignis fatuus nazistowskiego złota…
[1] Zob.: https://wiadomosci.dziennik.pl/historia/ciekawostki/artykuly/7772825,boguslaw-woloszanski-niemiecki-okret-artushof-luftmuna-tajny-osrodek-ladunek-reaktor-atomowy.html#google_vignette
[2]
Na ten temat pisał Iwan Barykin w swym cyklu wywiadów z Walterem Schulkem na
łamach „Tajn XX wieka”, a przekłady tych materiałów zamieściłem na stronach: http://wszechocean.blogspot.com/2014/03/hiperboloida-ss-gruppenfuhrera-kammlera.html;
http://wszechocean.blogspot.com/2013/03/kod-antarktydy.html;
http://wszechocean.blogspot.com/2013/03/kod-antarktydy.html;
https://wszechocean.blogspot.com/2014/02/bronie-odwetowe-v-w-rosji.html
a w szczególności - http://wszechocean.blogspot.com/2015/02/superbomba-dla-fuhrera.html.