Powered By Blogger

wtorek, 11 czerwca 2024

Sekret Luftmuny i złoto Wrocławia

 


Wszyscy w Polsce w większym czy mniejszym stopniu pasjonowali się Złotym Pociągiem i złotem Wrocławia, które stanowią jedną z największych zagadek II Wojny Światowej na Dolnym Śląsku.

W jednym z moich tekstów na temat hitlerowskich poligonów broni A zamieszczonym na blogu „Wszechocean”   https://wszechocean.blogspot.com/2017/08/hitlerowskie-poligony-broni-a.html napisałem, że odbyły się dwie (co najmniej) takie próby: pierwsza w miejscowości Ohrdruf zaś druga na wyspie Rugii. Oba wybuchy miały moc niewielką – jakieś 10 kt TNT i nie więcej. Trzecia próba koło Homla była prawdopodobnie zwykłą bombą paliwowo-powietrzną (termobaryczną) i z atomami nie miała niczego wspólnego.

Cztery amerykańskie eksplozje miały moc od 15 do 20 kt. Celowo napisałem „cztery”, bo poza „urządzeniem jądrowym” Trinity (plutonowy) zdetonowanym na Jordana de Muerte 16.VII.1945 roku były dwie bojowe bomby na Hiroszimę –Little Boy alias Thin Man (uranowa) i Nagasaki – Fat Man (plutonowa) była i czwarta, też plutonowa, o której się nie mówi, a która została zrzucona w okolicach koreańskiego miasta Hynnam w dniu 12.VIII.1945 r. to była demonstracja siły i zarazem ostrzeżenie dla Stalina. Ale powróćmy do III Rzeszy.

Chociaż to Amerykanie pierwsi skonstruowali bomby A, to jednak Niemcy byli w stanie zrobić to samo. Swe prace zaczęli wcześniej, bo już w roku 1938 i na szczęście nie mieli wystarczających sił i środków do ich prowadzenia. Powód prosty – większość uczonych prowadzących prace nad atomem było żydami, którzy uciekli przed prześladowaniami – do Wielkiej Brytanii i USA. Ale i na to znalazła się rada.

Według Bogusława Wołoszańskiego Niemcy zbudowali urządzenie zwane Aparatem pod kodową nazwą Ryba Miecz alias Miecznik (Schwertfisch), który zainstalowano już to w dworku w Piechowicach k./Jeleniej Góry już to w zamku Czocha (Tzschocha). Był to prymitywny komputer służący do łamania radzieckich szyfrów i odczytywania depesz dyplomatycznych, które stały się źródłem wiedzy nazistów o postępach nad amerykańską bronią jądrową. To właśnie dzięki niemu naziści mogli przeprowadzić własne badania nad bombą A w kompleksie Der Riese w Górach Sowich. Wygląda na to, że Olbrzym był niemieckim odpowiednikiem amerykańskiego Los Alamos, Oak Ridge i Hanford razem wziętych. Czy tak było? – nie wiadomo. Możemy dzisiaj tylko przypuszczać. Całe oprzyrządowanie i wszystkie maszyny zostały wywiezione do Niemiec i przekazane Amerykanom i/albo do ZSRR już po wojnie. Oczywiście Polakom pozostały tylko depozyty ukryte w zasypanych tunelach i szybach – dzisiaj nie do wydobycia. Dziś uważam, że w Riese mogła się znajdować rafineria izotopu uranu-235 (235U*) służącego za paliwo do produkcji bomb atomowych, wytwórnia „ciężkiej wody” 2-3H*2O albo po prostu D-T2O)do reaktorów jądrowych oraz cyklotrony służące do syntezy złota i platyny.

Niemożliwe? Ależ całkiem możliwe i wykonalne. W 1936 r. japoński chemik dr Hantaro Nagaoka bombardował elektronami jądra rtęci, wskutek czego udało mu się otrzymać złoto i platynę – zgodnie z reakcjami:

198Hg + e- => 197Au + n

198Hg + 2e- => 196Pt + 2n

Podobnie jest z próbami łączenia ze sobą jąder atomowych. Niestety, a może na szczęście – proces ten, choć technicznie możliwy, jest absolutnie nieopłacalny ze względu na pochłanianie ogromnej ilości energii elektrycznej. Dlatego też Niemcy postawili cyklotron, w którym można go było przeprowadzić, w pobliżu potężnej elektrowni termicznej w Ludwikowicach Kłodzkich…

Osobiście uważam, że tych skarbów nie wywieziono do Rzeszy koleją – to było niebezpieczne ze względu na radzieckie lotnictwo już wtedy panujące w powietrzu. Tak samo było z transportem drogowym. Cóż więc pozostało?

Transport wodny.  

To coś, co umownie nazywamy Złotem Wrocławia zostało wywiezione z miasta Odrą na barkach i to w dwóch możliwych kierunkach – do Szczecina i Świnoujścia, a dalej U-bootami np. do Ameryki Południowej, albo via kanał Odra – Sprewa do Berlina, a następnie do Hamburga i stamtąd do Ameryki Pd. Czy to było możliwe? 

Oczywiście. Barki płynęły nocami, a w dzień stały zamaskowane przy brzegach Odry. A jak opuściły Wrocław? – zwyczajnie. Stały podstawione w rejonie dzisiejszego Muzeum Archeologicznego. Wystarczyło przewieźć je z Komendy na nabrzeże i załadować. Załadowane barki spływały potem Odrą i nie upomniał się o nie pies z kulawą nogą. Wystarczyło potem puścić w kurs plotkę o tajemniczych pociągach, które wiozły skarby z Wrocławia do Zgorzelca czy Wałbrzycha i już mamy legendę osłonową. Wszyscy szukali potem w Reichu czy w Sudetach, tym czasem Złoto Wrocławia płynęło bezpiecznie – no względnie bezpiecznie do Ameryki Pd.

Nie zapominajmy, że na trasie znajduje się Lubiąż z jego klasztorem oo. Cystersów, Głogów, Nowa Sól i inne znane z programów red. Wołoszańskiego na temat skarbów Dolnego Śląska.    

A teraz o zagadce Luftmuny nr 4 w miejscowości Speck (dziś Mosty k./Goleniowa). Luftmuna to był magazyn amunicji Luftwaffe. Co musiało się tam znajdować, że uważa się go za kluczowy w rozwoju niemieckiej bomby A?

Na Zalewie Szczecińskim alianckie samoloty zatopiły statek SS Artushof, którego ładunek budzi zdziwienie: w ładowniach było m.in. 38 słupów grafitowo-węglowych oraz pół tony grafitu prasowanego w rolkach.

Czy mógł to być materiał dla reaktora atomowego? Czy statek miał je wyładować w niewielkiej przystani w pobliżu tajnego ośrodka Luftmuna 4 w miejscowości Speck (dzisiaj Mosty)? Na jego terenie jest okrągły basen o głębokości 7 metrów, łudząco podobny do basenu w Haigerloch, gdzie wojska amerykańskie odkryły niemiecki reaktor nuklearny.[1] No właśnie! Nie zapominajmy, że z Mostów to tylko 148 km do Rugii, gdzie nazistowscy naukowcy dokonali pierwszego testu słabej bomby atomowej. Tak więc według niektórych autorów, w marcu 1945 roku, na bałtyckiej wyspie Rugia została odpalona druga nazistowska bomba A o mocy 10 kt. Istnieje relacja niemieckiego lotnika, który lecąc w okolicach Lubeki ujrzał potężny błysk biało niebieskiego światła i po chwili na horyzoncie wyrósł potężny grzyb dymu. Żeby było ciekawiej, przyrządy w samolocie zwariowały i trudno było z nimi dojść do ładu. A zatem mamy do czynienia z niektórymi objawami wybuchu jądrowego: błysk kuli ognistej, grzyb powybuchowy i uderzenie pulsu elektromagnetycznego – PEM.

Niestety nie wiadomo dokładnie, gdzie dokładnie ów grzyb był widziany. Nie ma danych, na jakiej wysokości znajdował się świadek. Jest to o tyle ważne, że znając wysokość lotu można obliczyć czy mógł on w stanie go ujrzeć – zakładając, że wybuchu rzeczywiście dokonano na Rugii. Okazuje się, że mógłby to zobaczyć lecąc na wysokości ≥2500 m, na wschodnim horyzoncie, w odległości ok. 187 km dzielących Lubekę od centrum Rugii. A zatem ta część Legendy może być prawdziwa.

Skoro tak, to czy pozostały po tym jakieś ślady? W końcu eksplozja o równoważniku 10.000 ton TNT musiałaby pozostawić ślady fizyczne na powierzchni wyspy – np. krater, a także jakieś pozostałości chemiczne po wybuchu nuklearnym. Czy ich szukano? Nie wiem, ale obawiam się, że tak jak w przypadku Homla (gdzie zdetonowano najprawdopodobniej bombę termobaryczną), wyniki pomiarów zostałyby zafałszowane przez wyziewy z pobliskiej Nord IV EJ w Lubminie, która była równie awaryjna jak ta w Czarnobylu... No i znajdowała się w odległości zaledwie 40 km na SE od centrum Rugii.

Wydaje mi się, że próby takie mogły być dokonywane na małych wyspach u wybrzeży Rzeszy: Rudden (N 54°12’ – E 13°46’) albo Greifswalder Oie (N 54°14′48″ - E 013°55′01″). Niedaleko, bo na zachodnim wybrzeży wyspy Uznam/Usedom znajdował się Heeres Raketen VersuchenAnstallt czyli Wojskowy Instytut Badań Rakietowych – HRVA w Peenemünde (dziś znajduje się tam Muzeum Badań Rakietowych) pod kierownictwem gen. dr inż. dypl. Waltera Roberta Dornbergera i SS-Sturmbannführera dr Wernhera von Brauna. Obie wyspy znajdują się w niewielkiej odległości od HRVA Peenemünde: Rudden – 7,5 km zaś Oie – 15,7 km. Wydaje się zatem, że test ten miał miejsce na małej wysepce Greifswalder Oie, co zgadzałoby się z relacją niemieckiego lotnika i obserwatora naziemnego SS-Obersturmbannführera Waltera Schulkego, co podaje w swych artykułach Iwan Barykin.[2]

W swych relacjach Schulke opowiada o eksperymencie z bombą o potwornej sile rażenia, który został przeprowadzony w okolicach Peenemünde. A zatem ten adres by się zgadzał. Wprawdzie Schulke mówił tam o Rugii, ale czy tak było na pewno, za to nie ręczę. Być może doszło do nieporozumienia, bowiem nazwy Rugia - po niemiecku Rügen i Rudden (Ruden) są do siebie fonetycznie podobne, a spisywał te rewelacje Rosjanin, który też mógł się przesłyszeć i zniekształcić nazwę wyspy…

A co z innymi skarbami Dolnego Śląska? Dzieła sztuki. Nie zostało ich zbyt wiele. Rozkradzione, wywiezione są teraz gdzieś na Zachodzie – w Europie i Ameryce znajdują się do dziś dnia w prywatnych kolekcjach i nie ma siły, która je stamtąd zabierze i zwróci prawowitym właścicielom. Podobnie z precjozami i kamieniami. Gemy zostały sprzedane, a precjoza przetopione. Większość poszła do skarbca Banku Watykańskiego w zamian za pomoc i ochronę zbrodniarzy hitlerowskich, którzy uciekali przed wymiarem sprawiedliwości i musieli sobie jakoś ustawić życie na wolności. Część trafiła w ręce urzędników z różnych krajów jako łapówki. To, co zostało rozkradli osadnicy i autochtoni. Nie ma więc złotych pociągów czy złotych ciężarówek. Dlatego uważam, że poszukiwania na Dolnym Śląsku są próżną robotą i niezbyt sensownym uganianiem się za ignis fatuus nazistowskiego złota…