VI. Zginęli nie tylko na Giewoncie
Latem 1894 roku w zagadkowych okolicznościach zaginął w Tatrach Władysław Białkowski, sędzia z Zakopanego, a my o jego losach tak czytamy na stronach ówczesnej prasy: Sędzia Białkowski, którego niedawno miasnowano radcą, znikł w piątek z Zakopanego. Mówi się, że poszedł bez przewodnika na Giewont, skąd spadł. Miał osłabione nie tylko nogi, ale i wzrok bowiem nosił okulary. 16 sierpnia na czwartkowej zabawie podczas tańca z panną J. przewrócił się na parkiecie, ale wbrew temu już następnego dnia, w piątek wybrał się na górską samotną wycieczkę i to wbrew radzie, by najął sobie przewodnika. Tego dnia po południu widzieli go juhasi, jak samotnie drapał się na Kopę Kondracką. Nieco później spotkał go górski przewodnik Kuba Bednarz, który sprowadzał gości do pobliskiego schroniska PTT. Ale Białkowski potraktował go bardzo nieuprzejmie i poszedł dalej znikając we mgle. Pomiedzy siodłem Przełęczy Kondratowej a Halą Kondratową znajduje się cały szereg stromych ścian, upłazów i skalistych, piarżystych wapiennych stoków, a więc można przypuszczać, że Białkowski nie poszedł na zachód od Giewontu, ale zatrzymał się gdzieś tutaj, pod Kopą. Tutaj mógł spaść z tych ścian na halę, gdzie się rozbił o skały albo osłabiony wpadł do jakiejś szczeliny skalnej[1] - a w niedzielę, po południu szukał go naczelnik miejscowej policji, strażmajster żandarmerii, z oddziałem żandarmów, który niczego nie znalazł. W poniedziałek rano wyszedł na wyprawę ratunkową pan Manicki z kilkoma dziesiątkami górali. [2]
Wszystko to jednak poszło na marne, a po wielu latach Mariusz
Zaruski przeglądając najdawniejsze tatrzańskie tragedie notuje przy roku 1894:
Władysław Białkowski, lat 42, wyszedł na wycieczkę na Giewont i znikł bez śladu.[3]
Ta góra stała się przeznaczeniem także następnego turysty. W połowie czerwca 1901 roku na miejscu zabił się spadając z Giewontu 18-letni gimnajalista Olgierd Januszkiewicz z Litwy. W Zakopanem był na rekonwalescencji, ale lekarze zabronili mu górskich forsownych wycieczek. Wbrew temu student postanowił wybrać się na Giewont, do czego znalazł sobie towarzysza w osobie młodego jezuity, z którym się zaprzyjaźnił. I tak obydwaj wybrali się na górę. Problemy napotkali przy powrocie, kiedy opuścili znakowany szlak i pod wieczór zaczęli schodzić niebezpieczną stromizną Długiego Giewontu. Miejscowa gazeta wkrótce doniosła o tym publikując m.in. wywiad z młodym jezuitą, na podstawie którego możemy zrekonstruować te tragiczne wydarzenia: Oddaliliśmy się od szczytu, a on usłyszał za sobą padające kamienie. Kiedy się za siebie obejrzał, mignął mu przed oczami jakiś cień szybko spadający w przepaść. Ten zaś zniknął i na jego wołanie odpowiadała jedynie grobowa cisza.[4]
Młody człowiek nie pamiętał już dokładnie, gdzie zszedł, ale było jasne, że udało mu się zejść ze zbocza, a następnie zaalarmować górali, których napotkał w drodze powrotnej. Pasterze wyruszyli najpierw na wyprawę ratunkową, potem dużą grupą zorganizowaną z Zakopanego. Ponieważ było już ciemno, po drodze zapalili pochodnie i musieli rąbać czekanami stopnie w oblodzonym śniegu, aby wspiąć się wyżej. Znaleźli ślady krwi i mózgu, które oznaczały straszne miejsce, ale ofiara nie była widoczna. Udało im się jednak coś zobaczyć w wąskiej, ledwie metrowej szerokości, ale przerażająco głębokiej szczelinie, która utworzyła się między ławą śniegu a ścianą Giewontu. Na głębokości kilku metrów, uczepiony jedną nogą na skalnej półce wisiało do góry nogami bezwładne ciało. Natychmiastowe wycofanie było nie do pomyślenia ze względu na ciemną noc i silny wiatr, który trudno było utrzymać na śliskim, oblodzonym śniegu i gasił pochodnie. Z mózgu rozrzuconego na skałach i trupa wiszącego ciała można było tylko uzyskać pewność, że wszelka pomoc poszła na marne.[5]
Ciało wyciągnięto na drugi dzień rano i odniesiono je do kostnicy w Zakopanem – typowa ostatnia droga dla tych, którzy nie docenili niebezpieczeństw gór, albo im się w Tatrach przydarzyło coś, co przekracza granice codziennej rutyny.
W październiku 1897 roku, na niezbyt uczęszczanym terenie polany Psia Trawka znaleziono martwego studenta Uniwersytetu Berlińskiego Kazimierza Piotrowskiego. Wyszedł on z kwastery w Zakopanem w dniu 11 października i znaleziono go w sześć dni później już bez życia. - Co się stało – pyta Michał Jagiełło – czy jest to możliwe, że przyszła jesienna słota lub śnieżyca i młody człowiek zasnał pod krzakiem? A może zachorował i nie miał siły iść do ludzi?[6]
W Tatrach ginęli nie tylko przyjezdni, ale także miejscowi mieszkańcy złączeni z górami poprzez pracę, jak to znów dowiadujemy sie z miejscowej prasy: Na górskim ramieniu Doliny Chochołowskiej, tzw. Starej Robocie, przed tygodniem zabił się juhas, który tam pasł owce. Zabłądził on na bardzo niedostępne miejsce za owcami spłoszonymi przez niedźwiedzia.[7]
W lecie 1904 roku na Giewoncie znów zagościła śmierć: Młody, jedynie 26-letni warszawianin Tadeusz Sadowski dobrze wykształcony na tamtejszym uniwersytecie i znany z pracy jako prawnik, padł ofiarą sportów górskich, schodząc po stromym zboczu niebotycznego Giewontu. [8] Z innych źródeł wiemy, że towarzyszem na szlaku Sadowskiego był niejaki Antoni Sulimowski, któremu udało się przeżyć.
I jeszcze raz Giewont: W lipcu 1906 roku, 17-letni gimnazjalista Skwarczyński poszedł na wycieczkę na Giewont z Doliny Strążyskiej i w Żlebie Kirkora (pomiędzy Giewontem a Małym Giewontem) odłączył się od swych towarzyszy i przepadł bez wieści.[9]
W 1903 roku na zejściu z Łomnickiego Szczytu do Wielkiej Zmarzłej Doliny zginął student Uniwersytetu Jagiellońskiego Władysław Lustgarten. 3.VII.1907 r. na drodze ze Świnicy do Doliny Pięciu Stawów Polskich zginął pewien porucznik z Erfurtu. 8.VIII.1907 r. Jenö Wachter, student Uniwersytetu w Budapeszcie, zszedł z Żabiego Konia do Doliny Mięguszowskiej i tam popełnił samobójstwo. Na początku sierpnia 1908 roku wiedeński naukowiec Anton Novák zniknął bez śladu po tym, jak opuścił schronisko nad Morskim Okiem.
W dniu 8.I.1909 roku, w lawinie, która spadła ze stoku Małego
Kościelca zginął słynna znawca Tatr i kompozytor Mieczysław Karłowicz (1876-1909), który wybrał się na wycieczkę do Czarnego
Stawu Gąsienicowego. Jego ciało wykopano ze śniegu trzy dni później, 11.I.1909
roku. Mariusz Zaruski tak opisał to w swej ponurej i smutnej pracy:
Śnieg
był tak przewiany i ubity, że nie dało się go podnieść nawet drewnianymi
łopatami – tylko żelazne łopaty mogły oddzielić jego twarde płyty. Dziesięć
minut przed wpół do dziesiątej w jednym z wykopanych dołów rozległ się głos
pracującego w nim Jana Pęksy, który powiedział:
Mamy go! Wszyscy pobiegliśmy w tym kierunku. Krawędź nart była widoczna w
grubym miąższu śniegu. Znów ruszyły łopaty, warstwa śniegu zniknęła z pola
widzenia i nagle pojawiły się buty turystyczne, nabite gwoździami, i wreszcie
cała postać leżąca na nartach twarzą do ziemi, z rękami wyciągniętymi do
przodu. Miał nad sobą kilka cali stopionego śniegu. Ciało było sztywne. Chociaż
wszyscy spodziewaliśmy się tak smutnego rozwikłania tajemnicy, prawda w jej
nagości była straszna. Zabraliśmy ciało z grobu. Na plecach był plecak
turystyczny, ale czapki nie miał na głowie – podobno gdy przetoczyła się przez
niego fala śniegu, zdjął też czapkę. Oraz czekanie, które wciąż tkwi gdzieś w
lawinie. Nos był trochę spłaszczony, ale nie było uszkodzeń ciała ani odzieży.
Nagły śnieg musiał go zakopać miękko, ale dokładnie, jak gipsowa kokon. Zginął on
tam bez ruchu. Nad ciałem znajdował się metr i ćwierć śniegu.[10]
[1] W tzw. mikrojaskini Łataka.
[2] Goniec Tatrzański góralski i obrazkowy,
1 (1894).
[3] Zaruski,
Mariusz: Na bezdrożach tatrzańskich,
s.339.
[4] Ofiara Giewontu!, Przeglad Zakopianski,
25 (1901).
[5] Ibidem.
[6] Jagiełło,
Michał: Gałązka kosodrzewiny, s.38.
[7] Śmierć juhasa, Giewont, 1 (1902).
[8] Przeglad Tygodniowy, 30 (1904).
[9] Zaruski,
Mariusz: Na bezdrożach tatrzańskich,
s.340
[10] Zaruski,
Mariusz: Ostatnim śladem, Taternik, 2
(1909)