Tereny, na których rozegrały się opisane poniżej wydarzenia
Augustín Víťaz
To
stara sprawa, ale ostatnie wydarzenia w Rosji spowodowały, że warto do niej
wrócić. Także i na Słowacji są wciąż miejsca, na które ludzkie nogi wkraczają
bardzo rzadko. Jednym z takich obszarów jest pasmo górskie Orawskich Beskidów
na granicy słowacko-polskiej. Nawet dzisiaj ich północna część jest zasiedlona
niezmiernie rzadko, a w gęstych lasach panuje cisza i spokój. I to właśnie
tutaj, przed niemal przed 200 laty rozegrały się dziwne wydarzenia opisane w
„UFO-magazínie” nr 2/2003.
Orawskie Beskidy
W XIX wieku obszar
Orawskich Beskidów był zapomnianą przez Boga krainą, w której diabeł właśnie
powiedział „dobranoc”. Na stokach gór i w dolinach przysiadły małe wioski i
osiedla ludzkie. W jednej – dzisiaj już całkiem zapomnianej osadzie – w czasie
pewnej jesieni zaobserwowano całą serię niecodziennych zjawisk, o których wieści
rozpowszechniały się tylko ustnie i nikt ich nie spisywał, a i tak zachowały
się do dziś dnia... Jeżeli idzie o mnie, to słyszałem o nich jeszcze w połowie
lat 60. XX wieku, od małżeństwa, których przodkowie mieszkali w okolicy szczytu
Magura – 1.018 m n.p.m.[1]
Dzisiaj jest bardzo trudno stanowić o wiarygodności tego opowiadania, bowiem
szczegóły pochodzą już nie z drugiej i trzeciej, ale z dziesiątej ręki...
Opowiadali oni jednak to, co usłyszeli od swoich rodziców, a ci od swoich, itd.
Po tylu latach od tych wydarzeń, jest niezmiernie trudno oddzielić realne jądro
od legend, które z biegiem czasu go omotały. Dlatego też należy podejść do tych
opowiadań z dozą rezerwy, a także porównanie ich z legendami z różnych krańców
świata pozwoli na stwierdzenie, że nie są to jedynie opowieści wyssane z palca
prostych wieśniaków.
Trudno jest określić
datę początku serii zagadkowych wydarzeń i właściwie nie jest to możliwe. Na
podstawie tego opowiadania można skalkulować tylko to, że rozegrały się owe
wypadki na jesieni, najprawdopodobniej jeszcze przed rewolucyjnym rokiem 1848.
Jako najbardziej prawdopodobnym jawi się rok 1813, ale nie jest to ani pewnym,
ani możliwym do udowodnienia.
Światła na zboczu
Wszystko się zaczęło w
pewne jesienne późne popołudnie. Pogoda była paskudna – szaruga trwała od kilku
dni, tak że wszystko było przemoczone, zaś niebo miało kolor ołowiu. Krótko po
zachodzie Słońca, mieszkańcy osady stwierdzili dziwny niepokój zwierząt
gospodarskich. Prosięta niespokojnie tłukły się w chlewikach, krowy nerwowo
muczały, psy wciąż warczały i chodziły po podwórkach ze zjeżoną na karku
sierścią. Ludzie nie przypisywali temu żadnego znaczenia do czasu, kiedy zachowanie
się zwierząt nie związało z tym, co się stało w nocy.
Krótko po zapadnięciu
zmroku przestało mżyć, wiatr ustał, i w wiosce nastała dosłownie grobowa cisza.
Wieśniacy słyszeli huczenie wezbranych potoków górskich, których nigdy
wcześniej nie dało się usłyszeć. Głosy niosły się daleko, zaś każdy krok
grzmiał jak tupot słonia. Na szczytach drzew pojawiły się maleńkie iskry i
wszystko wskazywało na to, że zbiera się na silną burzę. Nagle wśród nocnej
ciszy zaczęła trząść się ziemia. Nie wiadomo dokładnie, kiedy to było, ale
można wywnioskować, że gdzieś pomiędzy północą a świtaniem. Silne wstrząsy i
towarzyszące im podziemne huki i łomoty porządnie wystraszyły wieśniaków.
Przerażeni ludzie wybiegli z domów. W pewnym momencie ci, którzy służyli w c.k.
armii sądzili, że to kanonada artyleryjska. Trzęsienie ziemi po pewnym czasie
ustało, ale huk wciąż było słychać. Tych odgłosów już nie mieli do czego
przyrównać, bowiem nigdy nie spotkali się z czymś podobnym. Wedle podanego
przez nich opisu, można to było porównać do ciągłego grzmotu lub odgłosu
wydawanego przez hutniczy wielki piec.
Kiedy wieśniaczy
stwierdzili, ze nikt do nich nie strzela i ich dobytek jest cały, to trochę się
uspokoili. Po chwili zlokalizowali kierunek, z którego te dziwne hałasy
napływały – spoza przeciwnej strony Magury – z NE stoku, a że była ćma choć w
pysk daj, to poza czekaniem nie mogli zrobić niczego. Zgromadzili się tedy
przed domami i czekali, co będzie dalej. Silny huk się skończył tak nagle, jak
się zaczął. Z relacji można wywnioskować, że nie trwało to dłużej, niż
kilkadziesiąt sekund.
Po chwili ciszy ludzie
uznali nocny spektakl za skończony, ale gdzie tam. Kiedy wrócili do swych
domostw usłyszeli nagle silny, wysoki pisk, który przenikał ich aż do kości.
Dobiegał on ze wszystkich kierunków i nie pomogło zatykanie uszu – słychać go
było cały czas. Tym razem jednak dźwiękowi towarzyszyło światło. Z drugiej
strony Magury leciały w kierunku zachmurzonego nieba jaskrawe błyski światła.
Mogły to być zwyczajne błyskawice, ale wedle ustnej relacji, światła wylatywały
z wnętrza góry w niebo, a nie na odwrót! Poza tym, poza niesamowitym piskiem,
nie można słyszeć było niczego innego – nawet grzmotów.
To widowisko „światło i
dźwięk” nie trwało długo – tylko kilka-kilkanaście sekund. Mieszkańcy wioski
długo potem czekali, czy będzie tego jakiś dalszy ciąg, ale wokół panowała tylko
cisza nocna przerywana głosami zwierząt i ptaków z okolicznych gęstych lasów.
Legenda twierdzi, że
silny huk i światła obudziły także mieszkańców osad i wsi po drugiej stronie
Magury. Pisk było ponoć słychać nawet w Oravskiej Polhore[2],
ale nie ma na to żadnego potwierdzenia.
Bezdenna dziura w lesie.
Na drugi dzień, grupa mężczyzn ze wsi wybrała się na
rekonesans na przeciwny stok Magury, gdzie widziano światła i skąd dopływały tajemnicze
hałasy. Przez cały dzień przeszukiwali gęste lasy i nie znaleźli niczego.
Nigdzie nie było nawet śladu po tym, co wyrabiało się na tamtym terenie
minionej nocy.
Po zajściu Słońca,
wieśniacy ze strachem czekali na powrót zagadkowych zjawisk. Wystawili warty i
posterunki obserwacyjne, które miały na oku szczyt Magury przez całą noc. Ale
tym razem nie pojawiły się żadne światła i dźwięki.
Tak upłynęły trzy
tygodnie, po których z tego samego miejsca ozwało się krótkie, ale silne
dudnienie. Niektórzy porównali to do rżenia ogromnego konia. Wieczorem sąsiedzi
stwierdzili zniknięcie pary staruszków mieszkających na skraju wsi przy ścianie
lasu. W domu niczego nie ubyło, nie stwierdzono żadnych śladów walki czy
przemocy. W piecu były jeszcze gorące popioły, co znaczyło, że staruszkowie
musieli wyjść z chaty po południu.
Drugiego dnia
stwierdzono zniknięcie kilku gospodarskich zwierząt. Okazało się, że znikło bez
śladu kilka kur, krowa, koza a wreszcie także jeden pies. Nie znaleziono
żadnego śladu wskazującego na to, co się z nimi stało. W ciągu kilku następnych
dni znikło kilka innych zwierząt.
Czwartego dnia od
opisanych wydarzeń, jeden z wiejskich pasterzy szukał na stoku Magury
zabłąkanej owcy. Niezbyt daleko w lesie natknął się na „bezdenną” dziurę w
ziemi. Była ona idealnie okrągła i wydobywał się z niej straszliwy smród.
Pasterz zauważył, że gałęzie iglastych drzew nad dziurą były bezlistne i
pokręcone. Ponieważ wiedział o wydarzeniach sprzed czterech dni, zaalarmował
chłopów z osady. Ci od razu połączyli dziwną dziurę z widowiskiem
światło-dźwięku, które ich tak wystraszyły w ostatnich dniach. I znów
posłyszeli dziwny grzmot, który jakby wydobywał się z głębin Ziemi. Brzmiał on
tak, jakby z wielkiej odległości. Nie było wątpliwości, że tam na dole coś się
porusza.
Z ustnego podania można
wywnioskować, że dziura była wybita pionowo w stoku góry. Ze wszystkiego
najbardziej przypominała studnię – jej wewnętrzne ściany były idealnie gładkie.
Jej średnica wynosiła jakieś 50-60 cm. Przestraszeni, ale zdeterminowani chłopi
spuścili do tej studni kamień uwiązany na linie, by zmierzyć jej głębokość. Po
rozwinięciu całej liny kamień nie sięgnął dna. Przeliczając głębokość na
dzisiejsze miary, lina była długa na 25-30 m!
Nocne hałasy po raz drugi
Żaden mężczyzna nie odważył się spuścić do tej dziury i
stwierdzić, co się w niej kryje. Odrzucał ich ohydny zapach wydostający się ze
studni i stłumione pomruki wydobywające się spod ziemi. Ograniczyli się tylko
do rozejrzenia wokół, czy nie znajdą śladów zwierzęcia, które w dziurze mogłoby
mieć swój barłóg. Znaleźli oni jedynie kawałek płótna i krowi róg. Płótno wbrew
wilgotnej pogodzie było suche i widać było, ze dostało się tam zupełnie
niedawno. Pochodziło ono z jakiejś koszuli. Krowi róg też leżał w lesie krótko,
zaś odcięty był on czysto od głowy krowiej kilka dni temu.
Z tymi skromnymi wynikami poszukiwań wieśniacy wrócili do osady.
To, co zobaczyli, nie potrafili wyjaśnić w żaden sposób. O dziurze w lesie nikt
przedtem nie słyszał, chociaż niektóre rodziny mieszkały pod Magurą od wielu
pokoleń.
Ziemia zatrzęsła się jeszcze tego samego wieczoru.
Tym razem było to przed północą. Wstrząsy trwały tylko kilka
sekund (według Legendy trwało to tyle czasu, ile zajmuje policzenie do
dziesięciu, a zatem 8-12 sekund), co jednak wystarczyło, by ludzie wybiegli na
zewnątrz chat. Dzięki temu zauważyli, że ponownie po drugiej stronie Magury
płonie silne światło, którego łuna rozświetliła nocne niebo. Ponownie usłyszeli
oni silny huk, podobny do tego, który wystraszył ich kilka tygodni wcześniej.
Huk stopniowo przeszedł w wysoki pisk i naraz się urwał. W tym samym momencie
znikła i łuna...
W kilka dni później, kilku najodważniejszych chłopów udało
się na to miejsce, z którego dochodziło światło i dźwięk. Zauważyli oni, że
doszło tam do osunięcia się ziemi. Było tam kilka wywróconych drzew, samo
zbocze się trochę zmieniło, zagadkowa dziura znikła. Po prostu znikła. Nie
pozostało po niej żadnego śladu!...
I tutaj wydarzenie, albo Legenda, którą przed 40 z okładem
laty opowiedziała mi para wieśniaków, się skończyło. Według nich, już potem nic
się dalej nie działo. Ani żadnych świateł, ani nietypowych dźwięków nie
zaobserwowano. Nie odnaleźli się zaginieni ludzie i zwierzęta. I nikt nie wie,
co się naprawdę z nimi stało...
Bajeczka to, czy prawda?...
Ze względu na długi okres czasu nie można określić, czy
opisane powyżej wydarzenia rozegrały się naprawdę, czy tylko w głowach i wyobraźni
prostych wieśniaków. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że idzie jedynie
o niezwykłą legendę, która podawana z ust do ust, z ojca na syna, została
zniekształcona do cytowanej powyżej postaci. Studiując literaturę można jednak
natknąć się na podobne informacje z różnych stron świata, o wielce podobnych
wydarzeniach, i tak np.:
v Lato 1903 roku.
Nad ujściem Gangesu słyszano niezwykłe dudnienie. W okolicy było tylko parę
małych wiosek, żadnego wojska, żadnej wojny. Wedle opisów te dudnienie brzmiało
jak ogień artyleryjski. Czasami był to pojedynczy huk, czasami cała seria.
v W kilka lat
później identyczne zjawisko zaobserwowano w USA. Mieszkańcy stanu Nowy Jork
słyszeli wielokrotnie dziwne huki, które nazwali broniami z jeziora Seneca
– od kierunku, z którego je słyszano.
v To samo
słyszano w dole rzeki Connecticut, gdzie huki poprzedzane były lekkimi
trzęsieniami ziemi. Mieszkańcy byli przekonani, że ich strony nawiedzane są
przez trzęsienia ziemi.
v Do naszej
Magurskiej Zagadki najbardziej podobne były wydarzenia, których seria
nawiedziła mieszkańców Wielkiej Brytanii w latach 70. XX wieku. W styczniu 1974
roku, we wsi Landrillo (hrabstwo Clwyd, Walia) usłyszano silne dudnienie,
poprzedzone wstrząsami ziemi. Tuż potem na niebie pojawił się niebiesko-zielony
promień światła. Policja rozpoczęła akcję poszukiwawczo-ratowniczą, bowiem była
przeświadczona, że doszło do katastrofy lotniczej. Nie znaleziono niczego, ani
nawet śladu po domniemanym meteorycie, który mógł spaść na Ziemię.
v W dwa i pół
roku potem, mieszkańcy tejże samej miejscowości usłyszeli przeraźliwy hałas.
Tym razem to było w nocy i setki mieszkańców zaobserwowało na niebie
niesamowite widowisko, które nie było podobne do żadnego naturalnego zjawiska
przyrody. Dudnienie było słychać w promieniu 16 km. Według słów miejscowych
wieśniaków, niebo nad Berwyn Mountains rozjarzyła się niezwykle silnym światłem
i pozostała tak przez kilka minut. akcja poszukiwawcza i tym razem nie
przyniosła odpowiedzi na pytanie, co to w ogóle było i co było przyczyną tych
zjawisk...
Jak zatem widać, pewne pierwiastki Legendy o Magurskiej
Zagadce mają swe odpowiedniki w innych miejscach na świecie. Czy jest to zatem
tylko Legenda?...
Rozwiązanie: Meteoryt Magura?
Pan A. Víťaz podaje tą Legendę jako ciekawostkę,
która mogłaby uchodzić za relację o UFO czy innym nadnaturalnym fenomenie,
gdyby nie to, że jest ona całkowicie możliwa do wyjaśnienia w oparciu o znane
nam prawa Przyrody.
Osobiście uważam, że ludzie w tej zapadłej
beskidzkiej wiosce, odciętej niemal od świata zewnętrznego (1 na mapce), mogli
widzieć spadek któregoś ze słowackich meteorytów: Meteorytu (Oravska) Magura
(2), Meteorytu Lenarto (3) i meteorytu, który w biały dzień, 6 sierpnia 1662
roku, zmiótł szczytową kopułę Slavkoskeho Štítu w słowackich Tatrach Wysokich
(4), a co zostało opisane w „Kronice Miasta Levocza” przez naocznych świadków
tego zjawiska.
Meteoryty Magura i Lenarto spadły w nieznanym nam
bliżej czasie. Opisane przez Autora zjawiska doskonale pasują do obrazu spadku
deszczu meteorytów, który mógł mieć miejsce nawet w niezbyt odległej
przeszłości – w XVII czy XVIII wieku – zaś przekaz ustny opowieści o tym
wydarzeniu uległ wypatrzeniu, stąd te wszystkie cudowności, o których pisze
Autor: trzęsienie ziemi, świsty, huki, dziwne światła i łuny, ślady uderzeń i
zarycia się szczątków meteorytu w miękkiej glebie i osuwiska wilgotnej ziemi i
skał spowodowane impaktami i wstrząsami ziemi. Można zatem przypuścić, że
Meteoryty Magura i Lenarto spadły w czasach historycznych i było to widziane
przez mieszkańców północno-zachodniej Słowacji. Poza tym warto byłoby poszukać
szczątków tego gościa z Kosmosu także na terytorium Polski, w sąsiedztwie
Jeziora Orawskiego, gdyż mogły one dosięgnąć także i jego polskiego brzegu.
Wydaje mi się, że powyższa hipoteza rozjaśnia nieco mrok tajemnicy, który
spowija spadek tych dwóch meteorytów u naszej południowej granicy...
Przekład z j. słowackiego i komentarz –
Robert K. Leśniakiewicz ©