Post dzisiaj bardzo obszerny, bo trochę się działo przez ostatni tydzień. Jak mogłam się spodziewać ta wyczekana wycieczka na Wały Chrobrego, choć z bardzo dobrym przewodnikiem, który cierpliwie czekał co dwie minuty, aż ja sobie popstrykam, nie wypadła tak jak chciałam, bo nowością nie jest, że architektura to nie moja działka. Zatem po dwóch godzinach nieudolnych prób i męki z łapaniem światła mój przewodnik wyraził chęć zrobienia mu kilku zdjęć. Nie wiedział w co się pakował, toteż kilka zdjęć zmieniło się w setkę, a ja byłam bardziej zadowolona z tej sesji niż całej wycieczki po tej ładnej części Szczecina. Jeszcze Park Kasprowicza można uznać za zadowalający, ale z tego także wyszło więcej portretów niż czegokolwiek. Ogólnie po takim dłuższym zwiedzaniu moja niechęć do Szczecina wyparowała i stwierdziłam, że całkiem tam przyjemnie. Oczywiście oprócz tego, że wszędzie jest daleko, a po 17 latach w małym miasteczku to jednak trochę robi różnicę. Na zdjęcia nocne nie udało mi się wyskoczyć, bo byłam zbyt zmęczona po maratonie z science fiction i znów zapomniałam odwiedzić Cafe 22, które szczyci się niemożliwie drogimi deserami i widokiem na panoramę Szczecina.
Nadal nie ogarniam autobusowych biletów minutowych, czemu w kinowych ubikacjach wiszą reklamy filmu o One Direction, turbo ślimaka, kota, który wchodzi przez zamknięte drzwi i pijanych ludzi w autobusie o 4.30.
Wyjazd chętnie powtórzę, dla samego posiedzenia w dobrym towarzystwie, pobudki z najbardziej panoszącym się kotem świata, czy maratonów filmowych, tych kinowych i domowych.
Najbardziej panoszący się kot na świecie, mizantrop jakich mało, tylko na niego spojrzysz, a już wiesz, że Cię nienawidzi, a jednak codziennie rano dopomina się o chwilę uwagi wygrzewając się w słońcu na Twoim brzuchu.
Z tamtego mostu widać znaczną część Szczecina, przechodzenie na drugą stronę wygląda tak, że trzeba zejść na dół, obejść kawałek pod mostem i wdrapać się po schodach. Niemałe wyzwanie jak na dwugodzinną wyprawę po wszystkim, co ciekawe. Most zostawiłam sobie na koniec.
Pływająca restauracja, i pływające ceny :)
Jak już wspomniałam wycieczkę zwieńczyła sesja zdjęciowa, na górze mój przewodnik. Bardzo trudny model, cały czas mówił i mówił i uśmiechnąć się nie chciał, poza jednym wyjątkiem :)
Dom mojej cioci słynie jako przechowalnia wszelkich staroci. Spotkałam się z trzema radiami, od dawna niesprawnymi, lampką, której podpórka była tańcząca kobieta i moją starą maszyną do pisania od dziadka. Ten album też mnie zaciekawił. Znajdywały się w nim zdjęcia, bardzo stare, Warszawy i Szczecina.
Pomnik Czynu Polaków z Parku Kasprowicza, powyższe dwa zdjęcia także z tego miejsca.
Marzy mi się fotoreportaż. Taki prawdziwy wyjazd z aparatem, najlepiej samej, gdzie nikt mnie nie pogania i mogę w spokoju wypstrykać wszystko, wejść wszędzie i nie ograniczać się tym, że komuś się nie chce. Myślałam o Sandomierzu, Wrocławiu, Poznaniu, albo chociaż Toruniu. Jeszcze rok i nic nie będzie mnie już ograniczać.
Teraz materiałów na następnego posta mi brak, może w przeciągu tygodnia umówię się na sesję z Dusiaczkiem.
Edit.
A przepraszam, mam jeszcze analogi z Zarzecza :)