reżyseria: Sam Taylor-Johnson
scenariusz: Kelly Marcel
gatunek: Melodramat <-- cóż.
produkcja: USA
premiera: 13 lutego 2015 (Polska) 9 lutego 2015 (świat)
scenariusz: Kelly Marcel
gatunek: Melodramat <-- cóż.
produkcja: USA
premiera: 13 lutego 2015 (Polska) 9 lutego 2015 (świat)
Anastasia Steele jest młodą studentką literatury, która przeprowadza wywiad z intrygującym Christianem Greyem - milionerem i przedsiębiorcą. Dziewczyna jest zafascynowana inteligentnym i przystojnym mężczyzną, który robi na niej niesamowite wrażenie, jednak gdy ich spotkanie dobiega końca, stara się o nim zapomnieć. Grey zjawia się jednak w sklepie, w którym dorywczo pracuje Anastasia i prosi o kolejne spotkanie. Studentka zgadza się - tym samym wkracza w niebezpieczny świat pożądania, erotyki i głęboko skrywanych pragnień.
Proszę Państwa, nie miałam zamiaru pisać niniejszej opinii na temat adaptacji filmowej książki pt. 50 twarzy Greya, ale nie mogłam się powstrzymać i teraz oto będziecie się mogli zaczytywać w pełnej bluzgu treści. Od razu mówię NIECH NIKT NIE CZUJE SIĘ URAŻONY. To tylko moja opinia, do której mam prawo. Uprzedzam, gdyż domyślam się, że wśród czytelniczek mojego bloga znajdują się fanki tegoż filmu.
Dobrze, w takim razie przejdźmy do sedna... 50 twarzy Greya podbiło serca wielu czytelniczek na całym świecie. Trylogię tę nazwano najlepszym erotykiem wszech czasów. Hmm.. No właśnie. Brak mi słów na tego typu odpowiedź, jaka nasuwa mi się na myśl. Jednakże pozwolę sobie nie zgodzić się z tymi wszystkimi wspaniałymi sloganami reklamowymi, jak również z wieloma pochwalnymi recenzjami. Mnie się kompletnie nie podobało. Treść była żenująca, postaci mdłe i powiedziałam dosyć nie przeczytawszy książki do końca. Szkoda mojego cennego czasu, który wolę poświęcić na lekturę czegoś konkretnego i nerwów, które zaś poświęcam wielu innym aspektom mojego życia. Nie o treści książki dzisiaj, a o fabule filmu. Powiem tak: ło Matko Bosko Czestochosko, co to jest! Przyznaję z ręką na sercu, że przetrwałam przez bite 30 minut filmu, po czym przebrnęłam przez niego w trybie ekspresowym, przewijając go. Gorszego dziadostwa nie oglądałam już dawno... Co to w ogóle za gra aktorska - nad którą notabene rozwodzili się recenzenci, że jest świetna, rewelacyjna, a aktorzy sprostali zadaniu. Wiecie co... chyba, że ta gra aktorska była taka kiepska, oddając tym samym durnotę samych postaci. Wtedy jestem skłonna się zgodzić, że gra aktorska była fenomenalna. Pod żadnym innym pozorem: NIE. I uprzedzam: chodzi mi tylko o grę w tym filmie. Znam Jamiego z innych produkcji i wiem, że aktorem jest świetnym. Po prostu przyszło mu odegrać tak denną postać i już. Tak samo z Dakotą.
W ogóle klimat tego filmu rozwalił mnie na łopatki, a ekran mojego monitora mogłabym połknąć w całości - tak ziewałam. Nuuudne i mdłe jak flaki z olejem. Nic... Kompletnie NIC się nie działo. Muzyka była dobrana adekwatnie do danej sytuacji, więc równie senna i melancholijna jak cały film. Akcji zero. Humoru zero, a jak już się dopatrzyłam, to strasznie niszowy. Ani krzty pozytywnych odczuć po filmie. Wiecie, nie spodziewałam się niczego konkretnego po tej adaptacji, ale to co otrzymałam jest jeszcze gorsze niż mogłoby mi się wydawać.
Z tego, co mi wiadomo, a dowiedziałam się z prawego źródła - wiele scen zostało wyciętych, czy też okrojonych. Teraz myślę, że to nawet dobrze, bo wątpię, żeby były one choć odrobinę ciekawe. A na pewno musiałabym sobie wypalić rozgrzanym pogrzebaczem moje zielone ślepka. Już miałam ochotę zrobić to w czasie oglądania, ale w zasadzie film był tak melancholijny, że po prostu mi się nie chciało.
Dobrze, w takim razie przejdźmy do sedna... 50 twarzy Greya podbiło serca wielu czytelniczek na całym świecie. Trylogię tę nazwano najlepszym erotykiem wszech czasów. Hmm.. No właśnie. Brak mi słów na tego typu odpowiedź, jaka nasuwa mi się na myśl. Jednakże pozwolę sobie nie zgodzić się z tymi wszystkimi wspaniałymi sloganami reklamowymi, jak również z wieloma pochwalnymi recenzjami. Mnie się kompletnie nie podobało. Treść była żenująca, postaci mdłe i powiedziałam dosyć nie przeczytawszy książki do końca. Szkoda mojego cennego czasu, który wolę poświęcić na lekturę czegoś konkretnego i nerwów, które zaś poświęcam wielu innym aspektom mojego życia. Nie o treści książki dzisiaj, a o fabule filmu. Powiem tak: ło Matko Bosko Czestochosko, co to jest! Przyznaję z ręką na sercu, że przetrwałam przez bite 30 minut filmu, po czym przebrnęłam przez niego w trybie ekspresowym, przewijając go. Gorszego dziadostwa nie oglądałam już dawno... Co to w ogóle za gra aktorska - nad którą notabene rozwodzili się recenzenci, że jest świetna, rewelacyjna, a aktorzy sprostali zadaniu. Wiecie co... chyba, że ta gra aktorska była taka kiepska, oddając tym samym durnotę samych postaci. Wtedy jestem skłonna się zgodzić, że gra aktorska była fenomenalna. Pod żadnym innym pozorem: NIE. I uprzedzam: chodzi mi tylko o grę w tym filmie. Znam Jamiego z innych produkcji i wiem, że aktorem jest świetnym. Po prostu przyszło mu odegrać tak denną postać i już. Tak samo z Dakotą.
W ogóle klimat tego filmu rozwalił mnie na łopatki, a ekran mojego monitora mogłabym połknąć w całości - tak ziewałam. Nuuudne i mdłe jak flaki z olejem. Nic... Kompletnie NIC się nie działo. Muzyka była dobrana adekwatnie do danej sytuacji, więc równie senna i melancholijna jak cały film. Akcji zero. Humoru zero, a jak już się dopatrzyłam, to strasznie niszowy. Ani krzty pozytywnych odczuć po filmie. Wiecie, nie spodziewałam się niczego konkretnego po tej adaptacji, ale to co otrzymałam jest jeszcze gorsze niż mogłoby mi się wydawać.
Z tego, co mi wiadomo, a dowiedziałam się z prawego źródła - wiele scen zostało wyciętych, czy też okrojonych. Teraz myślę, że to nawet dobrze, bo wątpię, żeby były one choć odrobinę ciekawe. A na pewno musiałabym sobie wypalić rozgrzanym pogrzebaczem moje zielone ślepka. Już miałam ochotę zrobić to w czasie oglądania, ale w zasadzie film był tak melancholijny, że po prostu mi się nie chciało.
Żeby nie okazać się kompletną ignorantką, wspomnę może komu zapewne spodoba się film. Na pewno osobom, którym przypadła do gustu powieść E L James. Na pewno osobom, którym mimo, iż się nie spodobała, to są ciekawe jak historia tej dwójki wypadła na wielkim ekranie. Może się ona również spodobać osobom, które w ogóle styczności z książką nie miały, a lubią tego typu filmy.
Co prawda, na pewno moja opinia nie zrobi na nikim wrażenia, ponieważ na jedną osobę, której nie przypadła do gustu ta historia, przypada z pięćdziesiąt, które ją pokochają. Zostało to udowodnione naukowo!
Co prawda, na pewno moja opinia nie zrobi na nikim wrażenia, ponieważ na jedną osobę, której nie przypadła do gustu ta historia, przypada z pięćdziesiąt, które ją pokochają. Zostało to udowodnione naukowo!
AHAHAHA!
A na sam koniec zapodam Wam kilka śmiesznych obrazków.
Wyszło z tego pięćdziesiąt razy na NIE. A! I to nie jest Prima Aprilis. Ekranizacja naprawdę według mnie, jest denna. Jednak nie spodziewałam się, że z takiej treści powstanie coś dobrego, więc to raczej nie jest wina producentów.