Witajcie :)
Nie było mnie sporo czasu, bo mam go po prostu coraz mniej. Oprócz tego, że normalnie pracuję to zajęłam się działalnością gospodarczą, której właścicielem jest mój ukochany :)
Zajmujemy się szyciem tekstyliów domowych, dekoracji dla naszego domu, a także pościeli 100 % bawełnianej.
Bawełna bez żadnych domieszek jest dla nas po prostu najzdrowsza.
Dlaczego sen jest tak istotny?
Prawidłowe wysypianie się jest bardzo
ważne, ponieważ to właśnie, kiedy śpimy nasz organizm się regeneruje.
Zdrowy sen = dobre samopoczucie + energia na drugi dzień.
Jest kilka zasad, dzięki którym nazajutrz będziemy szczęśliwsi Emotikon smile
Po pierwsze warto chodzić spać mniej więcej o tych samych porach, najlepiej przed północą.
Pamiętaj również, że sypialnia to
miejsce naszego spokoju. Zadbaj o odpowiedni nastrój, aby spało się
lepiej. Nie zasypiaj przy jaskrawym świetle, czy też włączonym
telewizorze.
Jeśli lubisz czytać książki, to zamień telewizor na dobrą lekturę.
Zadbaj również o odpowiednią wygodę.
Nie jedz ciężkostrawnych potraw tuż przed snem.
Nie oszukujmy się. Łóżko powinno być wygodne i zapewniać Tobie odpowiednią ilość miejsca.
Nie zapomnij także o pościeli. Najlepiej, aby była bawełniana i
zapewniała odpowiedni komfort. Przy spełnieniu powyższych zasad, Twój
sen na pewno będzie spokojny, a nazajutrz samopoczucie na pewno będzie
lepsze.
Dbajmy o siebie! :-)
środa, 8 kwietnia 2015
niedziela, 2 listopada 2014
Włosy
Witajcie :)
Wreszcie zabrałam się do napisania o moich przeżyciach z włosami. Od pewnego czasu znowu wypadały i to garściami. Nie miałam już na to sił. Z pomocą przybyła moja koleżanka, która w prezencie urodzinowym podarowała mi maseczkę BRAHMI oraz naturalny olej arganowy. Ucieszyło mnie to, bo z opakowania maski wynika, że jest w 100 % naturalna, zapobiega wypadaniu włosów i przeznaczona jest również na problemy skórne.
Maska jest w formie proszku, pudru.
Według opakowania należy ją wymieszać z wodą do uzyskania ''papki''. I nałożyć na skórę głowy.
Ja postanowiłam ten zabieg troszkę urozmaicić i połączyłam go z olejowaniem włosów.
Maskę również przygotowałam w inny sposób niż opisany na opakowaniu, a mianowicie wymieszałam ją z wodą oraz oliwą z oliwek.
Wyszło z tego to:
Wyglądem bardzo nie zachęca, ale jak wiadomo, ważne jest działanie, a nie wygląd :)
Wtarłam papkę w skórę głowy, a na włosy dodatkowo zastosowałam olejowanie. Oliwę z oliwek wymieszałam z olejkiem arganowym i nałożyłam na włosy.
Na włosy założyłam czepek kąpielowy i dodatkowo owinęłam głowę w ręcznik, robiąc ''turban''.
I tak na 3 godzinki.
Maska BRAHMI :
Plusy:
+ilość
+łatwość przygotowania
+maseczka już po pierwszym użyciu rzeczywiście poprawiła kondycję skóry głowy
+pomaga w problemach skóry głowy
+100 % naturalna
+mam wrażenie, że moje włosy ''podniosły się''
+włosy po użyciu są sypkie i lśniące (być może to efekt dodania oliwy z oliwek)
+zapach (jak na ziołową maseczkę to zapach znośny, wiadomo fiołkami nie pachnie, ale też nie śmierdzi)
+skuteczność - rzeczywiście poprawia wygląd włosów już po pierwszym użyciu
+po dłuższym używaniu wyraźnie mniej włosów wypada
Minusy:
-czas, w którym maska ma pozostawać na głowie
-wygląd po przygotowaniu :P
-ciężko się nakłada na dłuższe włosy
Reasumując minusy to żaden problem przy tylu zaletach. Maska jest warta kupna, po jej zużyciu do końca na pewno ją zakupię. Uważam, że to był trafiony prezent. Jestem naprawdę mile zaskoczona. Dzięki tej masce, uwierzyłam w produkty naturalne i jakoś bardziej mnie zainteresowały.
O olejku arganowym nie ma co pisać, jest to produkt, który będzie w mojej kosmetyczce zawsze. Tak samo oliwa z oliwek.
Z tego, co wiem jest kilka sklepów internetowych, w których tę maskę można kupić, ale znalazłam jeden, który oferuje wszystkie produkty są naturalne, a wybrałam ten sklep, dlatego, że ma w asortymencie kosmetyki zarówno z Maroka, jak i z Indii.
www.layla-sklepmarokanski.pl/
Wreszcie zabrałam się do napisania o moich przeżyciach z włosami. Od pewnego czasu znowu wypadały i to garściami. Nie miałam już na to sił. Z pomocą przybyła moja koleżanka, która w prezencie urodzinowym podarowała mi maseczkę BRAHMI oraz naturalny olej arganowy. Ucieszyło mnie to, bo z opakowania maski wynika, że jest w 100 % naturalna, zapobiega wypadaniu włosów i przeznaczona jest również na problemy skórne.
Maska jest w formie proszku, pudru.
Według opakowania należy ją wymieszać z wodą do uzyskania ''papki''. I nałożyć na skórę głowy.
Ja postanowiłam ten zabieg troszkę urozmaicić i połączyłam go z olejowaniem włosów.
Maskę również przygotowałam w inny sposób niż opisany na opakowaniu, a mianowicie wymieszałam ją z wodą oraz oliwą z oliwek.
Wyszło z tego to:
Wyglądem bardzo nie zachęca, ale jak wiadomo, ważne jest działanie, a nie wygląd :)
Wtarłam papkę w skórę głowy, a na włosy dodatkowo zastosowałam olejowanie. Oliwę z oliwek wymieszałam z olejkiem arganowym i nałożyłam na włosy.
Na włosy założyłam czepek kąpielowy i dodatkowo owinęłam głowę w ręcznik, robiąc ''turban''.
I tak na 3 godzinki.
Maska BRAHMI :
Plusy:
+ilość
+łatwość przygotowania
+maseczka już po pierwszym użyciu rzeczywiście poprawiła kondycję skóry głowy
+pomaga w problemach skóry głowy
+100 % naturalna
+mam wrażenie, że moje włosy ''podniosły się''
+włosy po użyciu są sypkie i lśniące (być może to efekt dodania oliwy z oliwek)
+zapach (jak na ziołową maseczkę to zapach znośny, wiadomo fiołkami nie pachnie, ale też nie śmierdzi)
+skuteczność - rzeczywiście poprawia wygląd włosów już po pierwszym użyciu
+po dłuższym używaniu wyraźnie mniej włosów wypada
Minusy:
-czas, w którym maska ma pozostawać na głowie
-wygląd po przygotowaniu :P
-ciężko się nakłada na dłuższe włosy
Reasumując minusy to żaden problem przy tylu zaletach. Maska jest warta kupna, po jej zużyciu do końca na pewno ją zakupię. Uważam, że to był trafiony prezent. Jestem naprawdę mile zaskoczona. Dzięki tej masce, uwierzyłam w produkty naturalne i jakoś bardziej mnie zainteresowały.
O olejku arganowym nie ma co pisać, jest to produkt, który będzie w mojej kosmetyczce zawsze. Tak samo oliwa z oliwek.
Z tego, co wiem jest kilka sklepów internetowych, w których tę maskę można kupić, ale znalazłam jeden, który oferuje wszystkie produkty są naturalne, a wybrałam ten sklep, dlatego, że ma w asortymencie kosmetyki zarówno z Maroka, jak i z Indii.
www.layla-sklepmarokanski.pl/
wtorek, 21 października 2014
Powrót
Witam :)
Niestety zaniedbałam trochę bloga, ze względu na totalny brak czasu, aczkolwiek ostatnio postanowiłam się trochę zorganizować i wrócić tutaj na bloggera i uraczyć swoją obecnością.
Co prawda nie dodam dziś nic, co mogłoby być ciekawe, ale mam taki zamiar już wkrótce.
A mianowicie znowu mam niesamowity problem z włosami od jakiegoś czasu i właściwie to zadecydowało, a wręcz zmusiło mnie do powrotu na bloggera. Po pierwsze dlatego, że wiele blogerek ma podobny problem i lektura z tego tematu bardzo się przyda, a po drugie, dlatego że zaopatrzyłam się w kilka produktów, które mam nadzieję, że pomogą moim włosom dojść do ładu i będę o nich pisać na bieżąco.
Pozdrawiam!
Niestety zaniedbałam trochę bloga, ze względu na totalny brak czasu, aczkolwiek ostatnio postanowiłam się trochę zorganizować i wrócić tutaj na bloggera i uraczyć swoją obecnością.
Co prawda nie dodam dziś nic, co mogłoby być ciekawe, ale mam taki zamiar już wkrótce.
A mianowicie znowu mam niesamowity problem z włosami od jakiegoś czasu i właściwie to zadecydowało, a wręcz zmusiło mnie do powrotu na bloggera. Po pierwsze dlatego, że wiele blogerek ma podobny problem i lektura z tego tematu bardzo się przyda, a po drugie, dlatego że zaopatrzyłam się w kilka produktów, które mam nadzieję, że pomogą moim włosom dojść do ładu i będę o nich pisać na bieżąco.
Pozdrawiam!
piątek, 28 marca 2014
Zniszczone włosy po remoncie.
Witajcie kochane!
Po dość długiej przerwie wracam :-)
Zaniedbałam bloga, ale mam na to wytłumaczenie... Podjęłam jakiś czas temu pracę, przez co na blogu wpisy pojawiały się rzadziej, bo nie potrafiłam przestawić się na tryb pracy. Po pracy przychodziłam trochę wyczerpana i najczęściej kończyło się to oglądaniem telewizji i spędzaniem czasu z moim TŻ :-)
W między czasie miałam remont pokoju dziennego, który trwał aż miesiąc, więc blogowanie tym bardziej musiało pójść na ostatni plan.
Natomiast teraz poukładałam sobie tak czas, aby znaleźć czas na dalsze prowadzenie bloga.
I dziś chciałabym napisać kolejny raz na temat włosów.
To, co przeszły moje włosy podczas remontu to chyba istne ''piekło''. Pył od gipsu i gładzi, farba i tak dalej, doprowadziły do tego, że moje włosy zniszczyły się niesamowicie.
Wcześniej zaczęłam miewać problemy z wypadaniem włosów, z którym po części się uporałam, po to, aby przez remont zacząć mieć problemy z okropnie suchymi i łamliwymi włosami. W ten sposób pewnego dnia, będąc w łazience, bardzo się przeraziłam... Moje włosy potrafiły łamać się ''jak zapałki''. Wierzcie mi, to było okropne uczucie, włosy suche, zniszczone, nieprzyjemne w dotyku, w dodatku bardzo łamliwe. Kupiłam maskę wzmacniającą włosy oraz szampon nadający połysk. Połysk był, ale włosy nadal się łamały, wypadały, a każda ingerencja szczotki kończyła się bólem.
W końcu postanowiłam stworzyć swój własny plan kuracji.
Aby włosom nadać połysku oraz maksymalnie nawilżyć zastosowałam po prostu kremowanie włosów, o którym pisałam wcześniej na moim blogu KLIK.
Następnego dnia włosy ponownie umyłam i nałożyłam na nie maskę 1 minutową Gliss Kur tyle, że nie trzymałam jej na włosach minuty, a godzinę :).
Włosy zaczęły się jako tako rozczesywać. Kolejnym krokiem, jaki podjęłam kolejnego dnia to zrobienie swojej własnej mieszanki.
Do miseczki wlałam oliwę z oliwek, dodałam żółtko oraz trochę odżywki ułatwiającej rozczesywanie. Mieszankę nałożyłam na włosy na około 3 godziny, po czym spłukałam dużą ilością wody.
Włosy odżyły, ale na pewno nie tak, jak było wcześniej. Rozczesują się już w miarę dobrze, trochę odżyły, ale mam wrażenie, że efekt nabłyszczenia jest trochę taki jednorazowy albo raczej jednodniowy.
Mam nadzieję, że kontynując te metody włosy wrócą do takiego stanu, jak przed remontem ;-)
Po dość długiej przerwie wracam :-)
Zaniedbałam bloga, ale mam na to wytłumaczenie... Podjęłam jakiś czas temu pracę, przez co na blogu wpisy pojawiały się rzadziej, bo nie potrafiłam przestawić się na tryb pracy. Po pracy przychodziłam trochę wyczerpana i najczęściej kończyło się to oglądaniem telewizji i spędzaniem czasu z moim TŻ :-)
W między czasie miałam remont pokoju dziennego, który trwał aż miesiąc, więc blogowanie tym bardziej musiało pójść na ostatni plan.
Natomiast teraz poukładałam sobie tak czas, aby znaleźć czas na dalsze prowadzenie bloga.
I dziś chciałabym napisać kolejny raz na temat włosów.
To, co przeszły moje włosy podczas remontu to chyba istne ''piekło''. Pył od gipsu i gładzi, farba i tak dalej, doprowadziły do tego, że moje włosy zniszczyły się niesamowicie.
Wcześniej zaczęłam miewać problemy z wypadaniem włosów, z którym po części się uporałam, po to, aby przez remont zacząć mieć problemy z okropnie suchymi i łamliwymi włosami. W ten sposób pewnego dnia, będąc w łazience, bardzo się przeraziłam... Moje włosy potrafiły łamać się ''jak zapałki''. Wierzcie mi, to było okropne uczucie, włosy suche, zniszczone, nieprzyjemne w dotyku, w dodatku bardzo łamliwe. Kupiłam maskę wzmacniającą włosy oraz szampon nadający połysk. Połysk był, ale włosy nadal się łamały, wypadały, a każda ingerencja szczotki kończyła się bólem.
W końcu postanowiłam stworzyć swój własny plan kuracji.
Aby włosom nadać połysku oraz maksymalnie nawilżyć zastosowałam po prostu kremowanie włosów, o którym pisałam wcześniej na moim blogu KLIK.
Następnego dnia włosy ponownie umyłam i nałożyłam na nie maskę 1 minutową Gliss Kur tyle, że nie trzymałam jej na włosach minuty, a godzinę :).
Włosy zaczęły się jako tako rozczesywać. Kolejnym krokiem, jaki podjęłam kolejnego dnia to zrobienie swojej własnej mieszanki.
Do miseczki wlałam oliwę z oliwek, dodałam żółtko oraz trochę odżywki ułatwiającej rozczesywanie. Mieszankę nałożyłam na włosy na około 3 godziny, po czym spłukałam dużą ilością wody.
Włosy odżyły, ale na pewno nie tak, jak było wcześniej. Rozczesują się już w miarę dobrze, trochę odżyły, ale mam wrażenie, że efekt nabłyszczenia jest trochę taki jednorazowy albo raczej jednodniowy.
Mam nadzieję, że kontynując te metody włosy wrócą do takiego stanu, jak przed remontem ;-)
sobota, 30 listopada 2013
Pielęgnacja mojej twarzy
Hej kochane!
Na wstępie chciałabym podziękować Lexy z bloga http://zyciowa-salatka.blogspot.com/ za nominację do LIEBSTER AWARD :) Super dzięki! W następnej notce więcej na ten temat :)
Z góry przepraszam za tak długą przerwę w pisaniu. Niestety pewne okoliczności sprawiły, że niestety nie miałam zupełnie weny na pisanie, a szczerze powiedziawszy trochę tematów na bloga w między czasie się zebrało :) Tak więc powracam
tutaj na dobre :)
Szykuję kilka zmian dotyczących bloga, ale wszystko w swoim czasie. Myślałam przez chwilę nawet nad zmianą nazwy, ale odwiodłam sama siebie od tego pomysłu. Chodzi głównie o to, że nie chcę, aby mój blog skłaniał się tylko do rzeczy stricte kosmetycznych, bo chciałabym, żeby był on chociaż trochę odzwierciedleniem mojej osoby. Już na samym początku prowadzenia bloga zakładałam, że będzie on nie tylko kosmetyczny, ale także czasami przewinie się tutaj wątek kulinarny. Ale dobra dość tego gderania, a przejdę do rzeczy.
Dziś chciałabym przybliżyć Wam trochę tego, jak dbam o swoją twarz.
Zacznę od żeli i peelingów, których używam do mycia twarzy.
Jak zauważycie na zdjęciu niżej pojawił się antybakteryjny żel do mycia twarzy z firmy SORAYA... Jakoś na początkach mojego photobloga (znajdziecie do niego linka na górze strony w zakładkach) był wpis o najgorszych kosmetykach i niestety ten kosmetyk pojawił się w tej notce. Cóż... Nie nawidzę marnować kosmetyków, a szczególnie ich wyrzucać, postanowiłam po dłuższym czasie wypróbować go ponownie. I trochę się zdziwiłam, bo nie wiem, czy wtedy moja skóra miała gorszy okres, czy po prostu żel tak działał, że wysypało mnie strasznie. Być może była to kwestia ''wyciągnięcia całego syfu, który tkwił w mojej twarzy" (przepraszam za wyrażenie) i stąd efekt wyprysków. W każdym razie na tę chwilę używam go około 3 razy w tygodniu i nie zauważyłam tego, co działo się wcześniej, kiedy zaczęłam go używać, czyli kilka miesięcy temu. Co więcej, czuję, że twarz naprawdę się oczyszcza. Koszt takiego żelu to około 17 zł.
Na codzień do mycia twarzy używam lipidowego żelu do mycia dla dzieci firmy MIXA, który otrzymałam do testów i który sprawdza się niesamowicie świetnie. Jest delikatny, nie szczypie w oczy i ma bardzo delikatny, ''dziecięcy'' zapach.
Twarz po umyciu jest odświeżona i nigdy nie miałam z nim problemów, a używam już go kilka tygodni. Koszt w Rossmanie to około 15 zł.
Około 3, a nie kiedy nawet 4 razy w tygodniu, po umyciu twarzy żelem, używam także peelingu z Joanny. Z racji tego, że moja cera na twarzy ''ma zmienny humor'', także jestem zmuszona by dbać o nią w sposób szczególny. Przede wszystkim mam wrażenie, że moja cera jest sucha, ale jednak od czasu do czasu pojawiają się na niej wypryski. Jest to szczególnie uciążliwe, kiedy przychodzą kobiece dni. Dlatego też staram się odświeżać ją w miarę regularnie i używam peelingu, aby złuszczyć naskórek.
Peeling z Joanny o zapachu gruszki jak to każdy peeling, natomiast zapach ma fenomelnalny. Koszt to nieco poniżej 4 zł.
Czasami też, kiedy mam więcej czasu, bawię się w samodzielne przygotowanie peelingów (przepisy na peelingi znajdziecie w zakładce poradniki/tutoriale).
Kiedy twarz jest już oczyszczona nakładam krem nawilżający.
Na codzien używam kremu z firmy BALEA, który niestety w Polsce nie jest dostępny, ale jak dobrze poszukamy, może się trafić na allegro, a normalnie kupimy go w niemieckiej drogerii DM. Jest to świetny krem, który świetnie nawilża i mimo, że jest to krem na dzień, ja stosuję go również na noc. Jak dla mnie sprawdza się ZNAKOMICIE, jest bardzo wydajny i będę bardzo ubolewać, kiedy mi go zabraknie.
Posiadam również drugi krem, którego używam raczej pod makijaż i jest to krem z firmy SORAYA z kolagenem i elastyną. Na początku byłam trochę negatywnie nastawiona do tego kremu, sama nawet nie wiem dlaczego, ale suma sumarum kupiłam go w Rossmanie za cenę około 11 zł i nie żałuję. Krem dobrze nawilża twarz, ma też zaletę tego typu, że nadaje się do każdego rodzaju skóry. Od taki po prostu kremik za niewielką cenę, ale raczej krzywdy nie powinien nikomu zrobić.
Od czasu do czasu lubię także maseczki do twarzy. Często robię je samodzielnie, co również możecie znaleźć w zakładce poradniki/tutoriale), ale kiedy jednak mam lenia to sięgam po zapas jaki mam akurat w moim łazienkowym koszyczku. Często są to maseczki saszetkowe firm takich, jak PERFECTA (Dax) I BIELENDA. Poniżej na zdjęciu jest maseczka SOS z Perfecty, bo ta akurat mi została. Jest to maseczka, która doskonale nadaje się zaaplikowanie przed jakimś wyjściem. Bardzo dobrze nawilża twarz i jestem mega zadowolona z tego produktu. ''Saszetkowce'' Bielendy i Perfecty z reguły sprawdzają się na mojej twarzy, z wyjątkiem jednej - maseczki z bodajże aloesem z Perfecty, o której kiedyś już pisałam.
Maska do twarzy, którą mam w ''pełnej wersji'' jest to maska firmy AVON Soultions TOTAL RADIANCE. Szczerze mówiąc kupiłam ją dosyć dawno i używam jej sporadycznie. Termin ważności jeszcze nie dobiegł końca, a mam ją dosyć długo. Używam jej sporadycznie, kiedy czuję, że naprawdę moja skóra jest sucha. Maseczka bardzo dobrze nawilża skórę, delikatnie ją napina i jak dla mnie delikatnie rozgrzewa. Jest ogólnie okey, ale zostawia tłusty film na skórze, co może być dla niektórych uciążliwe. Nie wiem, czy jeszcze jest dostępna w katalogach.
To są takie podstawowe kosmetyki, których używam do pielęgnacji twarzy. Niestety albo i stety, ale ostatnimi czasy zaczęłam regularnie dbać o skórę twarzy i poświęcać jej więcej czasu, gdyż jestem nałogowym palaczem i niestety zaczęłam już zauważać tego skutki na mojej skórze.
To na tyle z mojej strony na temat pielęgnacji skóry twarzy.
Jeśli
Was nie zanudziłam to napiszcie mi w komentarzach Waszych ulubieńców do
twarzy, może jest coś wartego uwagi, co dobrze oczyszcza i nawilża
skórę??
Ten wpis znajdziecie również na moim photoblogu www.agatam2908.fbl.pl
Etykiety:
avon,
avon solutions,
Balea,
elastyna i kolagen,
pielęgnacja twarzy,
poradnik,
poradniki,
soraya,
soraya krem,
total radiance,
żel antybakteryjny
poniedziałek, 4 listopada 2013
Mariza Selective puder ryżowy oraz szmaragdowa wyspa
Hej kochane. Nie pisałam ostatnio, ponieważ natłok zdarzeń niezależnych i jednocześnie przykrych dla mnie dał mi ''popalić''.
Jakiś czas temu odwiedziła mnie Dorotka. Od razu pomyślałam, że ta buźka świetnie nadaje się do wypróbowania kilku rzeczy, które w ostatnim czasie pojawiły się w mojej kosmetyczce m.in puder ryżowy Mariza oraz fixer od KOBO.
W związku z tym, iż zdjęcia robione były nocą, w dodatku Dorota ubrana była a'la motocyklista, postawiłam na czarno-szare perłowe cienie, a usta wykończone zostały pomadką w kolorze cielistego różu.
Poniżej przedstawiam kilka zdjęć, które robiłyśmy, a jeszcze niżej zapraszam na recenzję pudru ryżowego oraz cienia do powiek firmy MARIZA.
Puder ryżowy od firmy Mariza otrzymałam w ramach prezentu od wspomnianej firmy razem z dwoma cieniami, bazą silikonową oraz konturówką do ust. Dostałam paczkę już jakiś czas temu, ale tak naprawdę musiałam troszkę te kosmetyki poużywać, żebym mogła cokolwiek o nich napisać. Dziś chciałabym się skupić na pudrze ryżowym oraz zielonym cieniu, a właściwie zielonym wpadającym w turkus, z niżej przedstawionego zestawu.
Tak wyglądał prezent od Marizy.
Tak naprawdę najbardziej z całego prezentu od firmy, ucieszył mnie właśnie puder ryżowy. Od dłuższego czasu przymierzałam się do jego kupna, gdyż jedyny sypki puder, jaki był w tamtym czasie w moim posiadaniu to puder rozświetlający od E-NATURALNE.pl , który jest świetny, ale potrzebne było coś, co będzie dobrze matować i będzie równie trwałe.
Puder ryżowy Mariza Selective
Plusy:
+cena (katalogowa 17,90 zł)
+dobrze matuje
+nie bieli, a tym samym nie daje efektu mąki na twarzy
+trwałość (na mojej cerze wytrzymuje kilka dobrych godzin bez poprawek, na Doroty skórze tak samo)
+opakowanie - poręczne, trwałe, odkręcane, puder przy odkręcaniu nie wysypuje się.
+wydajność
Minusy:
-dostępność (internet, katalog Mariza)
Perłowy cień do powiek Szmaragdowa Wyspa Mariza Selective
Plusy:
+dobra pigmentacja
+cena 13,90 zł w katalogu Mariza za 3 g
+dobrze się aplikuje
+mimo, że jest perłowy ''nie zalatuje'' taniością, a nawet bardziej przypomina cień satynowy, co jak dla mnie jest zaletą
+nie roluje się na powiekach
Wady:
-dostępność (internet, katalog Mariza)
-trwałość, trzeba go poprawiać, bo trzyma się około 2 godzin, a później zaczyna zanikać
Szczerze mówiąc często używam tego cienia na dolną powiekę, tak jak poniżej na zdjęciach :)
piątek, 25 października 2013
Wybór pędzli do makijażu. Zestaw, czy kompletowanie.
Hej kochane :)
Wiele osób początkujących (jak ja) boryka się z problemem doboru kosmetyków tak, aby kosmetyki były dobrej jakości, jednocześnie nie obciążając zbytnio i tak niskiego budżetu. Wpadłam na mały pomysł, stworzenia na blogu krótkiej ''sagi'' o tanich rozwiązaniach, jeśli chodzi o początki wizażu.
Dziś chciałabym napisać kilka słów od siebie, tak właściwie to chciałabym Wam trochę przedstawić jak to wygląda z mojej - początkującej strony. Wiele z nas jest na różnych etapach, jeśli chodzi o opanowanie sztuki makijażu. Ja jestem na etapie początkowym, czyli prawdopodobnie najgorszym jeśli chodzi o budżet, a to on najczęściej jest przyczyną dużych rozterek dotyczących wyboru kosmetyków. Jasne, że są osoby, które tego problemu nie mają jak zaczynają, więc mogą pozwolić sobie na kosmetyki profesjonalne z wyższej półki cenowej. Jeśli natomiast nie dysponujemy wysokim budżetem to myślę, że ten wpis może być chociaż troszkę przydatny.
Od razu zaznaczę, że wszystko, co opisuję, jest moim osobistym odczuciem i niekoniecznie może podobać się komuś innemu. Wiem też, że niektóre rozwiązania mogą być irytujące dla osób, które makijażem zajmują się bardziej profesjonalnie, ale myślę, że każdy z nas miał za sobą jakieś początki. Lepsze, czy gorsze, ale były.
Tak więc przejdźmy do sedna.
Dziś wpis poświęcam pędzlom, ponieważ czytając fora, natykam się na wiele tematów, związanych z wyborem pierwszych pędzli do makijażu.
Pędzle są zmorą każdej początkującej wizażystki, która boryka się z ograniczonym budżetem. Opinie na temat wyboru pędzli są podzielone. Jedne osoby twierdzą, że lepiej kupować pędzle pojedynczo i przez jakiś czas kompletować, niż kupić od razu cały zestaw. Jasne... Jest to całkiem okey rozwiązanie, ale dla osób, które malują tylko siebie i na swojej osobie ćwiczą. Owszem wtedy można pędzle sobie kompletować i na początku posiadać np 5 pędzli.
Kiedy jednak kusi nas, aby poćwiczyć na innych osobach np znajomych, babciach, mamach, ciociach i tak dalej - wówczas takie rozwiązanie niekoniecznie może być dobre.
Sama po sobie wiem, że do makijażu, w którym używam kilku kolorów, używam po prostu kilku pędzli. Z każdym różniącym się kolorem, biorę nowy, czysty pędzel. Kolejna kwestia to kwestia higieny. O pędzle trzeba odpowiednio dbać, a dodatkowo, jeśli malujemy inne osoby, to ważna jest zarówno higiena, jak i dezynfekcja.
Osobiście długo rozważałam zakup pędzli. Nie miałam zbyt dużego budżetu, jednocześnie chciałam, aby były dobrej jakości, posłużyły mi na dłużej no i żeby było ich troszkę więcej.
Czytałam opinie, sama takich opinii zasięgałam u bardziej profesjonalnych osób i mój wybór padł na zestaw 20 pędzli z firmy LancrOne plus osobny pędzel do konturowania twarzy, również tej firmy.
Po kilku miesiącach ich użytkowania, jestem pewna, że wybór był dobry i nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Pędzle są już po wielu praniach i nie mogę narzekać, za wyjątkiem pędzla do omiatania twarzy, bo ten jednak nie spełnił moich oczekiwań. Jednak pozostałe jak najbardziej trzymają się w dobrej formie i sądzę, że jedyny dodatkowy zakup, który może mnie czekać niedługo to wybór kolejnego pędzla do blendowania, ponieważ pędzel, który znajdował się w zestawie robi bardzo miękkie przejścia, aczkolwiek to, że chcę sobie dokupić inny, nie oznacza, że ten, który znajduje się w zestawie jest zły.
Do pędzli dołączone było także etui, które zepsuło moje pierwsze wrażenie o tych pędzelkach, gdyż ''zalatywało'' lakierem. Podkreślam, że tylko etui niezbyt ładnie pachniało.
Poniżej zdjęcie pędzla-miotełki, który jako jedyny z tego zestawu do niczego się nie nadaje, no chyba, że do ozdoby :P
Tu pędzel do nakładania i rozcierania bronzera, różu, czy rozświetlacza.
... oraz wyżej wspomniany pędzel do blendowania.
Za zestaw 20stu pędzli do makijażu zapłaciłam 75 zł.
Niestety nie pamiętam, ile zapłaciłam za pędzel do nakładania i rozcierania bronzera i różu, ale myślę, że nie więcej niż 20 zł.
Razem zmieściłam się w niecałych 100 zł i mogłam zacząć malować już nie tylko siebie, ale również innych.
Wiele osób początkujących (jak ja) boryka się z problemem doboru kosmetyków tak, aby kosmetyki były dobrej jakości, jednocześnie nie obciążając zbytnio i tak niskiego budżetu. Wpadłam na mały pomysł, stworzenia na blogu krótkiej ''sagi'' o tanich rozwiązaniach, jeśli chodzi o początki wizażu.
Dziś chciałabym napisać kilka słów od siebie, tak właściwie to chciałabym Wam trochę przedstawić jak to wygląda z mojej - początkującej strony. Wiele z nas jest na różnych etapach, jeśli chodzi o opanowanie sztuki makijażu. Ja jestem na etapie początkowym, czyli prawdopodobnie najgorszym jeśli chodzi o budżet, a to on najczęściej jest przyczyną dużych rozterek dotyczących wyboru kosmetyków. Jasne, że są osoby, które tego problemu nie mają jak zaczynają, więc mogą pozwolić sobie na kosmetyki profesjonalne z wyższej półki cenowej. Jeśli natomiast nie dysponujemy wysokim budżetem to myślę, że ten wpis może być chociaż troszkę przydatny.
Od razu zaznaczę, że wszystko, co opisuję, jest moim osobistym odczuciem i niekoniecznie może podobać się komuś innemu. Wiem też, że niektóre rozwiązania mogą być irytujące dla osób, które makijażem zajmują się bardziej profesjonalnie, ale myślę, że każdy z nas miał za sobą jakieś początki. Lepsze, czy gorsze, ale były.
Tak więc przejdźmy do sedna.
Dziś wpis poświęcam pędzlom, ponieważ czytając fora, natykam się na wiele tematów, związanych z wyborem pierwszych pędzli do makijażu.
Pędzle są zmorą każdej początkującej wizażystki, która boryka się z ograniczonym budżetem. Opinie na temat wyboru pędzli są podzielone. Jedne osoby twierdzą, że lepiej kupować pędzle pojedynczo i przez jakiś czas kompletować, niż kupić od razu cały zestaw. Jasne... Jest to całkiem okey rozwiązanie, ale dla osób, które malują tylko siebie i na swojej osobie ćwiczą. Owszem wtedy można pędzle sobie kompletować i na początku posiadać np 5 pędzli.
Kiedy jednak kusi nas, aby poćwiczyć na innych osobach np znajomych, babciach, mamach, ciociach i tak dalej - wówczas takie rozwiązanie niekoniecznie może być dobre.
Sama po sobie wiem, że do makijażu, w którym używam kilku kolorów, używam po prostu kilku pędzli. Z każdym różniącym się kolorem, biorę nowy, czysty pędzel. Kolejna kwestia to kwestia higieny. O pędzle trzeba odpowiednio dbać, a dodatkowo, jeśli malujemy inne osoby, to ważna jest zarówno higiena, jak i dezynfekcja.
Osobiście długo rozważałam zakup pędzli. Nie miałam zbyt dużego budżetu, jednocześnie chciałam, aby były dobrej jakości, posłużyły mi na dłużej no i żeby było ich troszkę więcej.
Czytałam opinie, sama takich opinii zasięgałam u bardziej profesjonalnych osób i mój wybór padł na zestaw 20 pędzli z firmy LancrOne plus osobny pędzel do konturowania twarzy, również tej firmy.
Po kilku miesiącach ich użytkowania, jestem pewna, że wybór był dobry i nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Pędzle są już po wielu praniach i nie mogę narzekać, za wyjątkiem pędzla do omiatania twarzy, bo ten jednak nie spełnił moich oczekiwań. Jednak pozostałe jak najbardziej trzymają się w dobrej formie i sądzę, że jedyny dodatkowy zakup, który może mnie czekać niedługo to wybór kolejnego pędzla do blendowania, ponieważ pędzel, który znajdował się w zestawie robi bardzo miękkie przejścia, aczkolwiek to, że chcę sobie dokupić inny, nie oznacza, że ten, który znajduje się w zestawie jest zły.
Do pędzli dołączone było także etui, które zepsuło moje pierwsze wrażenie o tych pędzelkach, gdyż ''zalatywało'' lakierem. Podkreślam, że tylko etui niezbyt ładnie pachniało.
Poniżej zdjęcie pędzla-miotełki, który jako jedyny z tego zestawu do niczego się nie nadaje, no chyba, że do ozdoby :P
Tu pędzel do nakładania i rozcierania bronzera, różu, czy rozświetlacza.
... oraz wyżej wspomniany pędzel do blendowania.
Za zestaw 20stu pędzli do makijażu zapłaciłam 75 zł.
Niestety nie pamiętam, ile zapłaciłam za pędzel do nakładania i rozcierania bronzera i różu, ale myślę, że nie więcej niż 20 zł.
Razem zmieściłam się w niecałych 100 zł i mogłam zacząć malować już nie tylko siebie, ale również innych.
piątek, 18 października 2013
Miała być inspiracja, jest halloween.
Hej dziewczyny ! :)
Dziś krótka notka.
Miała być inspiracja od Laury, wyszedł Halloween i to w moim mniemaniu średnio udany. Na żywo podobał się trochę bardziej :)
Cóż, zapraszam do obejrzenia i komentarzy.
Malowałam na Agnieszce :)
Użyte kolory. Fiolet Glazel, pomarańcz - pigment Essence nr 07,paleta Sleek I-Divine Glory odcień District, oraz nieoznaczone kolory z Palety Technic Electric.
I to by było na tyle. Niestety aparat się rozładował, a ja tak się spieszyłam cały dzień, że zapomniałam go naładować.
Dziś krótka notka.
Miała być inspiracja od Laury, wyszedł Halloween i to w moim mniemaniu średnio udany. Na żywo podobał się trochę bardziej :)
Cóż, zapraszam do obejrzenia i komentarzy.
Malowałam na Agnieszce :)
Użyte kolory. Fiolet Glazel, pomarańcz - pigment Essence nr 07,paleta Sleek I-Divine Glory odcień District, oraz nieoznaczone kolory z Palety Technic Electric.
I to by było na tyle. Niestety aparat się rozładował, a ja tak się spieszyłam cały dzień, że zapomniałam go naładować.
środa, 16 października 2013
Technic Electric recenzja palety
Witajcie kochane!
Długo tu nie pisałam, ale już jestem, wracam i zamierzam dalej rozwijać bloga.
Ostatni czas był czasem kompletowania przeze mnie kosmetyków do makijażu. Było kilka zakupów kolorówki i myślę, że następne posty będą raczej recenzjami produktów, które ostatnio nabyłam.
Dziś recenzja troszkę kontrowersyjnych paletek według mnie, ponieważ opinie na temat tych palet są raczej podzielone na dwie grupy. Jedna grupa je uwielbia, inna krytykuje za wszystko. Ja mogę już śmiało powiedzieć, że należę do tej pierwszej grupy. Po prostu pokochałam te ''tanioszki''.
Paletki TECHNIC
Każdy cień w paletce jest bardzo dobrze napigmentowany. Kolory są PRZEPIĘKNE i nie są to przypadkowe kolory nawrzucane ''a, bo będzie pasować''. Każdy odcień jest naprawdę piękny.
Paletka znajduje się w trwałym opakowaniu, bardzo przypominającym opakowanie Sleekowskich paletek, różni się jedynie tym, że jest naklejka, jak paleta wygląda w środku. Jak dla mnie to jest duży plus.
Oczywiście w opakowaniu znajduje się lusterko oraz dwustronna pacynka.
Wykonałam dzisiaj sobie makijaż paletką Metalic i o dziwo trzymał się cały dzień. Cienie nie rolują się na powiekach. Użyłam pod cienie własnoręcznie robionej bazy ( przepis TUTAJ ).
Niestety nie zrobiłam zdjęcia makijażu, bo jeszcze wtedy nie myślałam, że zamieszczę wpis na blogu, ale myślę, że to nic straconego i zaległości nadrobię wkrótce.
Plusy:
+świetna pigmentacja cieni
+cena, cena i jeszcze raz CENA
+opakowanie
+przepiękne kolory
+jakość
+cienie perłowe nie dają efektu taniości, jak to bywa w przypadku tanich cieni perłowych
Minusy:
-niektóre cienie się osypują, aczkolwiek są przecież na to skuteczne sposoby
-niestety, jeśli szukacie cieni matowych - w tych paletkach nie znajdziecie ani jednego
Reasumując, gdyby firma Technic wypuściła jakąś wersję matowych cieni, wówczas według mnie, mogłaby być sporą konkurencją dla Sleeka. Cena tych paletek w stosunku do jakości to jest jakaś parodia. 11,90 za tę jakość? JAK NAJBARDZIEJ NA TAK!
Poniżej na zdjęciu SWATCH'e z przykładowymi kolorami na dwóch bazach, jedna moja własnoręcznie zrobiona baza, druga to baza pod cienie firmy MUA.
Długo tu nie pisałam, ale już jestem, wracam i zamierzam dalej rozwijać bloga.
Ostatni czas był czasem kompletowania przeze mnie kosmetyków do makijażu. Było kilka zakupów kolorówki i myślę, że następne posty będą raczej recenzjami produktów, które ostatnio nabyłam.
Dziś recenzja troszkę kontrowersyjnych paletek według mnie, ponieważ opinie na temat tych palet są raczej podzielone na dwie grupy. Jedna grupa je uwielbia, inna krytykuje za wszystko. Ja mogę już śmiało powiedzieć, że należę do tej pierwszej grupy. Po prostu pokochałam te ''tanioszki''.
Paletki TECHNIC
Każdy cień w paletce jest bardzo dobrze napigmentowany. Kolory są PRZEPIĘKNE i nie są to przypadkowe kolory nawrzucane ''a, bo będzie pasować''. Każdy odcień jest naprawdę piękny.
Paletka znajduje się w trwałym opakowaniu, bardzo przypominającym opakowanie Sleekowskich paletek, różni się jedynie tym, że jest naklejka, jak paleta wygląda w środku. Jak dla mnie to jest duży plus.
Oczywiście w opakowaniu znajduje się lusterko oraz dwustronna pacynka.
Wykonałam dzisiaj sobie makijaż paletką Metalic i o dziwo trzymał się cały dzień. Cienie nie rolują się na powiekach. Użyłam pod cienie własnoręcznie robionej bazy ( przepis TUTAJ ).
Niestety nie zrobiłam zdjęcia makijażu, bo jeszcze wtedy nie myślałam, że zamieszczę wpis na blogu, ale myślę, że to nic straconego i zaległości nadrobię wkrótce.
Plusy:
+świetna pigmentacja cieni
+cena, cena i jeszcze raz CENA
+opakowanie
+przepiękne kolory
+jakość
+cienie perłowe nie dają efektu taniości, jak to bywa w przypadku tanich cieni perłowych
Minusy:
-niektóre cienie się osypują, aczkolwiek są przecież na to skuteczne sposoby
-niestety, jeśli szukacie cieni matowych - w tych paletkach nie znajdziecie ani jednego
Reasumując, gdyby firma Technic wypuściła jakąś wersję matowych cieni, wówczas według mnie, mogłaby być sporą konkurencją dla Sleeka. Cena tych paletek w stosunku do jakości to jest jakaś parodia. 11,90 za tę jakość? JAK NAJBARDZIEJ NA TAK!
Poniżej na zdjęciu SWATCH'e z przykładowymi kolorami na dwóch bazach, jedna moja własnoręcznie zrobiona baza, druga to baza pod cienie firmy MUA.
poniedziałek, 7 października 2013
Jak poradzić sobie z suchą skórą nóg? Olejowanie nóg.
Hej dziewczyny!
Na wstępie, chciałabym powiedzieć, że czytam coraz więcej na temat zdjęć makijaży, z racji tego, że moje zdjęcia nie wychodzą tak jakbym chciała i mam nadzieję, że wkrótce ''coś" na to poradzę. Ale do sedna...
Dzisiejszy post na temat suchej skóry, z moich własnych doświadczeń.
Pewnie niejedna z Was ma podobny problem do mojego - bardzo sucha skóra na nogach, że można po nich paznokciem ''pisać i rysować''.
Do tej pory nie przywiązywałam do tego wagi. Przede wszystkim w moim przypadku jest problem tego typu, że nie jestem systematyczna w balsamowaniu swojego ciała i robię to jak mam ''wenę'' i ochotę :P .
Kilka balsamów do ciała przez moją łazienkę się już przewinęło od tańszych, po te troszkę droższe i tak naprawdę tylko dwa z czystym sumieniem mogę polecić, ale o tym pod koniec notki.
Ostatnio przyszły do mnie kosmetyki marki Skarb Matki. Kosmetyki otrzymałam za darmo w ramach akcji testowania, do której się załapałam dzięki portalowi SampleCity.
Kosmetyki, które otrzymałam są przeznaczone dla niemowląt i dzieci. I tak naprawdę dzięki tym kosmetykom, odkryłam swój sposób na moje suche nogi.
Chciałabym zwrócić uwagę, na kosmetyk, który pięknie się nazywa EMULINKA - emulsja olejowa do kąpieli dla niemowląt i dzieci.
W sposobie użycia nadmienieni są również dorośli, więc kto mi zabroni skorzystać z kosmetyku dla niemowląt, który posiada właściwości natłuszczające i nawilżające.
Pierwszą kąpiel zrobiłam zgodnie z zaleceniem producenta, czyli do wanny wypełnionej wodą wlałam odmierzone miarką (załączoną do opakowania) 25 ml emulsji (taka ilość zalecana jest do kąpieli dorosłych).
Woda po wlaniu emulsji nabrała mlecznego koloru. Szczerze powiem, że ten sposób niewiele pomógł i po nogach dalej można było ''pisać" i nie zauważyłam szczególnego nawilżenia przy mojej osobie. Mojemu TŻ również zrobiłam kąpiel z EMULINKĄ, na niego podziałała taka kąpiel zbyt natłuszczająco. Stwierdził, że po kąpieli czuł się jakby był spocony. To był mój błąd, bo on ma skórę z tendecją do przetłuszczania.
Wracając do mojej osoby z problemem suchych nóg :P SKARB MATKI wspomniał również na opakowaniu, o miejscowym oczyszczaniu skóry. Przy następnej kąpieli oprócz wlania do wanny odmierzonej emulsji, po umyciu nóg, po prostu siedząc w wannie zaczęłam wcierać emulsję w nogi, po czym wszystko spłukałam. Efekt? Nareszcie skóra stała się inna, niż "znałam" ją do tej pory. Bardziej nawilżona i gładka.
No okey, ale nie każdy ma dostęp do kosmetyków Skarbu Matki (ja ich jeszcze nie spotkałam w drogeriach, aczkolwiek może po prostu nie zwróciłam uwagi).
Z racji tego, że to emulsja olejowa, to dlaczego nie skorzystać z możliwości zwykłej oliwki dla dzieci lub po prostu kuchennej oliwy z oliwek, która swoją drogą ma też właściwości odżywcze dla naszej skóry.
Tą samą czynność zrobiłam z oliwą z oliwek. Efekt? Jeszcze bardziej zadowalający, jak w przypadku Emulinki. Każdą z tych czynności wykonuję w wannie, oczywiście na wcześniej oczyszczonych nogach. Na łydkach nie widać wspomnianych już wcześniej śladów np. podczas drapania :P. Nogi stały się gładsze i przyjemniejsze w dotyku.
Nie zrażajmy się do ceny oliwy z oliwek. Nie dość, że jest zdrowa w kuchni, to jest dobra dla skóry. W Biedronce oliwę można kupić za niecałe 12 zł i wg mnie jest to dobra jakościowo oliwa. Można jej spokojnie używać także w kuchni (mam małe pojęcie o oliwach, bo co jestem u mamy we Włoszech to jakąś przywożę), a oliwa ta starcza naprawdę na długo.
Podczas kąpieli łatwiej jest mi wykonywać jakieś czynności pielęgnacyjne dla skóry niż po wyjściu z wanny. Oczywiście nikt nie powiedział, by obu metod nie połączyć. Ja po prostu mam ze sobą problem natury leniwej i tak jak już napisałam wcześniej, jak mam chęci to się balsamuję, a jak nie mam to odpuszczam.
Efekt ''olejowania'' nóg przypadł mi do gustu, a co więcej poprawił wygląd mojej skóry na nogach, nawilżył ją i wygładził.
Jeszcze na chwileczkę wrócę do tematu balsamów i kremów do ciała. Tak jak pisałam wcześniej kilka już ''zwiedziło'' moją łazienkę i ''dotknęło'' skórę, a tak naprawdę dwa mogę uznać za dobre, które naprawdę coś zdziałały.
Pierwszego używam również do kremowania włosów, a o kremowaniu włosów przeczytać możecie TUTAJ.
Jest to ISANA krem do ciała z masłem shea i kakao. Dobrze nawilża skórę i jest to mój ulubieniec, bo ma u mnie wiele zastosowań, począwszy od ciała, idąc przez zamiennik olejku do masowania pleców mojego TŻ, a kończywszy na kremowaniu włosów.
Drugi to typowy balsam do ciała, który dostaniemy jak nam się poszczęści na allegro lub... w niemieckim DM'ie. Odkąd wyprowadziłam się do wielkopolski, brakuje mi zakupów w niemieckiej drogerii DM i kupowania dm'owskich kosmetyków BALEA.
Balsam BALEA z Q10 jest dla mnie niezastąpiony, bardzo ubolewam nad tym, że już mi się skończył. Na tę chwilę niestety nie mam możliwości kupienia go ponownie, aczkolwiek jak tylko będę miała to na pewno go zakupię. Razem z dziennym kremem do twarzy tworzą niezły duet.
Na wstępie, chciałabym powiedzieć, że czytam coraz więcej na temat zdjęć makijaży, z racji tego, że moje zdjęcia nie wychodzą tak jakbym chciała i mam nadzieję, że wkrótce ''coś" na to poradzę. Ale do sedna...
Dzisiejszy post na temat suchej skóry, z moich własnych doświadczeń.
Pewnie niejedna z Was ma podobny problem do mojego - bardzo sucha skóra na nogach, że można po nich paznokciem ''pisać i rysować''.
Do tej pory nie przywiązywałam do tego wagi. Przede wszystkim w moim przypadku jest problem tego typu, że nie jestem systematyczna w balsamowaniu swojego ciała i robię to jak mam ''wenę'' i ochotę :P .
Kilka balsamów do ciała przez moją łazienkę się już przewinęło od tańszych, po te troszkę droższe i tak naprawdę tylko dwa z czystym sumieniem mogę polecić, ale o tym pod koniec notki.
Ostatnio przyszły do mnie kosmetyki marki Skarb Matki. Kosmetyki otrzymałam za darmo w ramach akcji testowania, do której się załapałam dzięki portalowi SampleCity.
Kosmetyki, które otrzymałam są przeznaczone dla niemowląt i dzieci. I tak naprawdę dzięki tym kosmetykom, odkryłam swój sposób na moje suche nogi.
Chciałabym zwrócić uwagę, na kosmetyk, który pięknie się nazywa EMULINKA - emulsja olejowa do kąpieli dla niemowląt i dzieci.
W sposobie użycia nadmienieni są również dorośli, więc kto mi zabroni skorzystać z kosmetyku dla niemowląt, który posiada właściwości natłuszczające i nawilżające.
Pierwszą kąpiel zrobiłam zgodnie z zaleceniem producenta, czyli do wanny wypełnionej wodą wlałam odmierzone miarką (załączoną do opakowania) 25 ml emulsji (taka ilość zalecana jest do kąpieli dorosłych).
Woda po wlaniu emulsji nabrała mlecznego koloru. Szczerze powiem, że ten sposób niewiele pomógł i po nogach dalej można było ''pisać" i nie zauważyłam szczególnego nawilżenia przy mojej osobie. Mojemu TŻ również zrobiłam kąpiel z EMULINKĄ, na niego podziałała taka kąpiel zbyt natłuszczająco. Stwierdził, że po kąpieli czuł się jakby był spocony. To był mój błąd, bo on ma skórę z tendecją do przetłuszczania.
Wracając do mojej osoby z problemem suchych nóg :P SKARB MATKI wspomniał również na opakowaniu, o miejscowym oczyszczaniu skóry. Przy następnej kąpieli oprócz wlania do wanny odmierzonej emulsji, po umyciu nóg, po prostu siedząc w wannie zaczęłam wcierać emulsję w nogi, po czym wszystko spłukałam. Efekt? Nareszcie skóra stała się inna, niż "znałam" ją do tej pory. Bardziej nawilżona i gładka.
No okey, ale nie każdy ma dostęp do kosmetyków Skarbu Matki (ja ich jeszcze nie spotkałam w drogeriach, aczkolwiek może po prostu nie zwróciłam uwagi).
Z racji tego, że to emulsja olejowa, to dlaczego nie skorzystać z możliwości zwykłej oliwki dla dzieci lub po prostu kuchennej oliwy z oliwek, która swoją drogą ma też właściwości odżywcze dla naszej skóry.
Tą samą czynność zrobiłam z oliwą z oliwek. Efekt? Jeszcze bardziej zadowalający, jak w przypadku Emulinki. Każdą z tych czynności wykonuję w wannie, oczywiście na wcześniej oczyszczonych nogach. Na łydkach nie widać wspomnianych już wcześniej śladów np. podczas drapania :P. Nogi stały się gładsze i przyjemniejsze w dotyku.
Nie zrażajmy się do ceny oliwy z oliwek. Nie dość, że jest zdrowa w kuchni, to jest dobra dla skóry. W Biedronce oliwę można kupić za niecałe 12 zł i wg mnie jest to dobra jakościowo oliwa. Można jej spokojnie używać także w kuchni (mam małe pojęcie o oliwach, bo co jestem u mamy we Włoszech to jakąś przywożę), a oliwa ta starcza naprawdę na długo.
Podczas kąpieli łatwiej jest mi wykonywać jakieś czynności pielęgnacyjne dla skóry niż po wyjściu z wanny. Oczywiście nikt nie powiedział, by obu metod nie połączyć. Ja po prostu mam ze sobą problem natury leniwej i tak jak już napisałam wcześniej, jak mam chęci to się balsamuję, a jak nie mam to odpuszczam.
Efekt ''olejowania'' nóg przypadł mi do gustu, a co więcej poprawił wygląd mojej skóry na nogach, nawilżył ją i wygładził.
Jeszcze na chwileczkę wrócę do tematu balsamów i kremów do ciała. Tak jak pisałam wcześniej kilka już ''zwiedziło'' moją łazienkę i ''dotknęło'' skórę, a tak naprawdę dwa mogę uznać za dobre, które naprawdę coś zdziałały.
Pierwszego używam również do kremowania włosów, a o kremowaniu włosów przeczytać możecie TUTAJ.
Jest to ISANA krem do ciała z masłem shea i kakao. Dobrze nawilża skórę i jest to mój ulubieniec, bo ma u mnie wiele zastosowań, począwszy od ciała, idąc przez zamiennik olejku do masowania pleców mojego TŻ, a kończywszy na kremowaniu włosów.
Drugi to typowy balsam do ciała, który dostaniemy jak nam się poszczęści na allegro lub... w niemieckim DM'ie. Odkąd wyprowadziłam się do wielkopolski, brakuje mi zakupów w niemieckiej drogerii DM i kupowania dm'owskich kosmetyków BALEA.
Balsam BALEA z Q10 jest dla mnie niezastąpiony, bardzo ubolewam nad tym, że już mi się skończył. Na tę chwilę niestety nie mam możliwości kupienia go ponownie, aczkolwiek jak tylko będę miała to na pewno go zakupię. Razem z dziennym kremem do twarzy tworzą niezły duet.
Subskrybuj:
Posty (Atom)