O tym projekcie miało być "głośno" na moim blogu, bo sądziłam, że dokonałyśmy z Anią prawdziwej rewolucji w wyglądzie jednego starego wózka. Ale życie jak zwykle zweryfikowało moje plany i będzie bardzo zwykła robocza fotorelacja z tego, jak pojazd wyglądał PRZED i PO naszej nocnej interwencji.
Tak wyglądał po bardzo intensywnym i nieprzerwanym 6-godzinnym liftingu
AFTER
A w takim stanie dotarł do nas po zakupie
BEFORE
Jednym słowem był O K R O P N Y. Śmierdział, straszył, był kiczowaty i wydawało się, że nic nie da się z nim zrobić.
Siadłyśmy do niego o 24:00, bo dopiero wtedy nasze dzieci zasnęły (masakra, nie wiem, jak to się stało, przecież moje dziecię chodzi spać o 19:00!). Wydawało się, że nie mamy szans zdązyć do świtu, a musiałyśmy, bo na drugi dzień córka Ani obchodziła urodziny i TO był jej prezent urodzinowy. To znaczy MIAŁ BYĆ.
Pierwszy raz liftingowałam wózek. Przyznam, że ciężko było go ugryźć, ale czas robił swoje, więc nie było dużo czasu na dumanie. Buda okazała się największym wyzwaniem - sam demontaż był cholernie ciężki. To jak szycie parosola od podstaw - masz stelaż, a resztę szyj tak, żeby wszystko się zgrało. Miałyśmy wielkie oczy, jak rozprułyśmy całość i miałyśmy zabrać się za krojenie nowego materiału. Było trochę schodów, ale ostatecznie samo szycie poszło stosunkowo szybko, bo Ania niesłychanie mi pomagała. Przy tej współpracy zobaczyłam, jak niektóre projekty stają się dużo łatwiejsze dzięki drugiej osobie, która nawet nie musi szyć. Wystarczy, że jest z drugą parą rąk i głową na karku.
W wyborze kolorystyki pomogły nam koła wózka - cudny pistacjowy! Miałam krateczkę bawełnianą vichy w tym odcieniu (co za traf!), do tego dopasowała nam bawełniana angielska koronka, alkantara ecru - i tak powstała nowa buda. Pachnąca nowością i czystością, a nie papierochami i kurzem.
Później zabrałyśmy się za przyjemne szycie środka, który okazał się nie aż tak przyjemny.. Udało się jednak zrobić go tak, jak należy - bawełna w krateczkę vichy, koronka angielska i bawełna ecru pod spodem. W środku gruuuuba ocieplina i efekt zaskoczył nas same! Wyściółka wózka jest tak przytulna, że śmiało można w nim wozić prawdziwe niemowlę (to, co widać w samym środku wózka jest pościelą z kołyski dla lalek ;-)
Efekt był naprawdę piorunujący, gdy o 6 nad ranem odłożyłyśmy nożyczki i wyłączyłyśmy maszynę. Strasznie żałuję, że nie mam porządnych zdjęć tego cuda, ale dłużej z relacją już czekać nie mogłam, bo cała akcja miała miejsce w październiku 2011, a ja czekam i czekam z nadzieją, że zrobię kiedyś sesję temu cacku.
Można by powiedzieć, że tak niewiele potrzeba, aby z czegoś, na co byśmy nie spojrzały, zrobić coś, co niesłychanie cieszy oko i może dalej dobrze służyć.
Wiem, że jeśli Ania będzie miała kolejne dziecko, właśnie w tym wózku będzie śmigać na spacery
:-D
Pozdrowienia
Aga