No tak, -5 wcale nie napawa optymizmem, a kiedy wyszłam po drewno do kominka, zauważyłam smętnie obwisłe kwiaty czereśni. Niedobrze ... potem słońce ogrzało świat, czereśnie jakby odżyły, za to kwiaty magnolii zaczęły zmieniać kolor. Zrudziały, jak sparzone wrzątkiem ... wyglądają teraz jak strzępki brązowego, pakowego papieru na gałązkach ... bywało już tak w poprzednich latach.
Młodzież wróciła po południu z arboretum w Bolestraszycach, tam też wszystkie magnolie zwarzone mrozem. My też ruszyliśmy z domu, ale zupełnie bez celu ... bo ileż można siedzieć za stołem?
Bez presji czasowej włóczyliśmy się po bocznych drogach, zaglądając do różnych wioseczek, zagubionych w lasach sieniawskich ... czasami robiliśmy nawrotkę, bo droga kończyła się, a czasami różnymi łącznikami wyjeżdżaliśmy na główną.
Nawet w Sieniawie nie przejechaliśmy przez rynek, tylko wpuściliśmy się w starą, kasztanową aleję, bo z daleka zobaczyliśmy prześwitujące wśród drzew jakieś ruiny.
Ooo! to całkiem stare ruiny, po jednej stronie pałac Czartoryskich, o którym pisałam wcześniej, a tutaj jakaś budowla, na pewno gospodarczego przeznaczenia.
W domu sprawdziłam, to zabytkowy spichlerz, związany z pobliskim portem na rzece San,
Zbudował go w XVIII wieku Mikołaj Sieniawski, przechowywano tu m.in. saletrę, spławianą potem aż do Gdańska. Przez wieki budynek spełniał swoja rolę, aż nadszedł XX wiek i po II wojnie światowej spichlerz upaństwowiono. Kiedy Igloopol był właścicielem, wybuchł tu pożar, spłonął dach i w takim stanie spichlerz trwa do dziś.
Potem przypomniało mi się, że w drodze do tartaku mijałam tabliczkę informująca, że gdzieś w bocznej uliczce znajduje się cmentarz żydowski. Zazwyczaj jeździłam z przyczepką, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby zapuszczać się w wąskie uliczki, bo nie umiem wycofywać.
Dziś można było sobie na to pozwolić.
Wjechaliśmy w plątaninę wąskich uliczek, wypatrujemy, wypatrujemy ... gdzie tu może być kirkut? Wokół jednorodzinne domy, jakaś półkolista brama zamykająca jedna z uliczek ... zapytaliśmy gościa, który wyprowadzał psa ..., tak, to ta brama, ale zamknięta, trzeba dzwonić po kogoś, kto ma klucz ... jakoś odstraszają nas takie sytuacje. Lubimy sami wejść, powłóczyć się porobić zdjęcia, posiedzieć, popatrzeć, bez nadzorującego wzroku i czyjejś obecności.
![]() |
zdjęcie p. Marcin Wygocki |
Zostawiliśmy "czołg" przy drodze, a sami poszliśmy w pola, może uda nam się jakoś wejść od tej strony. Niestety, ogrodzenie było bardzo solidne, ostro zakończone, a na dodatek płynęła przy nim struga w dosyć głębokiej fosie ... więc pozostało nam tylko patrzenie "zza płota".
Macewy stłoczone, jedna przy drugiej, mnóstwo ich, wokół kwitnące tarniny, czeremchy ... trochę dalej bardziej zaniedbane miejsca, ale i wśród traw wyłaniają się kamienne tablice. I znowu w domu sięgnęłam do wiadomości w necie ... kirkut powstał w XVII wieku, na obszarze około niecałego hektara znajduje się ... no właśnie, jedne źródła podają , że 650 macew, inne, że 800, a jeszcze inne, że około 900. Ile by ich nie było, jest to i tak jeden z najlepiej zachowanych kirkutów na Podkarpaciu.
Najstarszy nagrobek pochodzi z 1686 roku. W 1970 roku teren cmentarza został uporządkowany, wystawiono nowy ohel dla cadyka Ezechiela Szragi Halberstama, a to solidne ogrodzenie, które widać na każdym moim zdjęciu, powstało w latach 90-tych
Zastanawia mnie ten drewniany dom przy bramie wejściowej, zwykły wiejski dom ... mam nadzieję, że uda nam się kiedyś wejść tutaj przez bramę, ktoś dokładnie opowie historię tego miejsca, obejrzymy nagrobki, niektóre doskonale zachowane, jak zdołaliśmy wypatrzeć z daleka.
A potem ruszyliśmy dalej w drogę, we wsiach odbywały się wesela, młodzież stawiała "bramy", inni zawzięcie polewali się wodą, a cały świat w zieleni, młodziutkich listkach, słoneczny wiosenny.
Aż zajechaliśmy w lasy roztoczańskie ... stop! czas wracać do domu, wrócimy tu już w sobotę. troszkę bardziej na wschód.