Pierwszy przymrozek dotarł i do nas. Zresztą śledziłam prognozy pogody, żeby zdążyć pozbierać ostatnie papryki, pomidory, osłonić wysiany na jesień koper. Z dolinki za grządkami zawsze ciągnie chłodem, jakby płynęła tam podziemna rzeka. Nawet latem, kiedy wieczorem schodzi się z rozgrzanych łąk, przejście przez to obniżenie jest jak zanurzenie się w chłodnej wodzie.
Wieczór poprzedzający zapowiadany przymrozek, a tym samym zachód słońca wyzłocił całą okolicę, pobliskie pasma gór przysłoniła leciutka mgła, a komary w cieple ostatnich promieni "słupkowały" przed krzakami. Ostatnio źle sypiam, mała drzemka wieczorem, potem długo w noc książka, potem Mima chce, żeby ją wypuścić, czekam aż wróci, zapalam lampkę, gaszę, sen nie przychodzi, znowu zapalam. Wstaję przed świtem, o szarej godzinie ... o, tak, czuje się mróz, a w oczy uderza niezwykła białość. Świat pokryty szronem, pobielony aż po horyzont, zachodnie niebo całe w różowej zorzy porannej... jeszcze trochę i pierwsze promienie oświetlą górkę z kolorowymi drzewami.
Mróz nie zaszkodził jabłkom, schowanym w trawie pod jabłoniami. Zbieram je, kroję na cząstki i suszę na sitach nad kuchnią, ale to kropla w morzu przy tej ilości. Do zimowego pochrupania i dodatek do herbaty.
Przy ogrodzeniu zerwałam owoce z krzaka dzikiej róży. Ręce podrapane, ale kilka garści suszy się już też jako dodatek owocowej herbaty.
Pisałam Wam wcześniej, że prawie całe lato walczyłam z nornicami na grządkach. Próbowałam świec dymnych, wkładanych w głębokie korytarze, żeby je wykurzyć, potem siostra poradziła, żeby wkładać do nor szmatki nasączone benzyną ... przychodzę rano, a niektóre szmatki powyciągane na zewnątrz:-) Oczywiście przenosiły się z grządki na grządkę, raz pod ogórkami, raz pod poziomkami, młodą cebulę czy selery wciągały pod ziemię, tylko resztki sterczały z ziemi. W końcu przeniosły się do tunelu foliowego, gdzie zaczęły podkopywać całkiem spore już pomidory, a one więdły w upale, bo przecież korzenie wisiały w powietrzu ... wreszcie w sklepie ogrodniczym poradzono mi, żebym użyła karbidu. A więc po kawałku karbidu do nory, do tego polanie wodą i zatkanie dziury. Nie powiem, śmierdzi to paskudztwo, ale jest skuteczne, nornice wreszcie wyniosły się, więc polecam ten sposób, gdyby ktoś na przyszłość walczył z tymi gryzoniami:-)
Ponieważ narobiłam mnóstwo różnych marmolad, trzeba je teraz wykorzystywać. Sezon jabłkowy trwa, więc szarlotek chyba moja rodzina ma dosyć:-) ale takie drożdżowe ślimaczki z kruszonką i dereniową marmoladą do porannej kawy jak znalazł.
Przy takiej porannej kawie obserwowaliśmy ostatnio z mężem walkę jeleni na łąkach na Horodżennem. Mocowały się, splecione porożem, z łbami niziutko, krążyły wkoło, odskakiwały, znowu atakowały, pewnie gdyby były bliżej, to słychać byłoby stuk uderzającego o siebie poroża. A łanie skupione w stadku na drugim końcu łąki, pasły się spokojnie i pewnie czekały, który to kawaler zwycięży i uderzy w konkury:-)
I tak zaczął nam się dzień ciekawych obserwacji zwierzęcych, bo potem w drodze na zakupy zatrzymaliśmy się w lesie, a przez drogę zupełnie spokojnie przechodziło spore stado dzików, a ja znowu bez aparatu. Osobniki różnej wielkości, małe, duże, śmieszne, zadarte ogony, zostawiły po sobie na asfalcie tylko mokre ślady raciczek.
Skoro już wyjechaliśmy z chatki, to tradycyjnie pętla pod Arłamów i dolina Jamninki.
I znowu w lesie zerwało się do lotu z przydrożnego drzewa ogromne ptaszysko, duże skrzydła i pewnie ciężkie, bo długo leciał przed autem, nie mogąc za bardzo wzbić się ponad drzewami. Patrzyliśmy pod słońce, ciężko było rozpoznać, co to. Potem po lewej obniżył lot, wleciał w przerwę między drzewami i dopiero teraz zobaczyliśmy, że to chyba orzeł przedni, brązowe połyskujące pióra.
Posiłkuję się zdjęciami Stefana, mojego blogowego znajomego, który to z Anią też napotkał ptaszysko, ale siedzące w trawie ...
Już w dolinie Jamninki znowu ciekawe spotkanie, drogę spokojnie przeszedł nam żbik, zapadł gdzieś w trawę albo przydrożne krzaki, bo nijak nie mogliśmy go wypatrzeć. I tu znowu pokażę zdjęcia Stefana, bo ich spotkanie ze żbikiem było o wiele ciekawsze.
To był ciekawy poranek, ale pokażę jeszcze inne zdjęcia Stefana, zdobycze złapane obiektywem aparatu z wycieczek po Pogórzu. To bocian czarny i puszczyk uralski, mam nadzieję, że nie pokręciłam nazw:-)
Byłam wczoraj na cmentarzu posprzątać mogiły, na cmentarzu byli także sprzątający pracownicy. Kontenery wypakowane po brzegi wypalonymi zniczami, plastikowymi ozdobami, bukietami sztucznych kwiatów, zastraszające ilości. W tym roku będą stroiki ekologiczne, z gałęzi jodły, bo przy budowie składu drzewa kilka poszło pod piłę, z szyszkami, korą, wrzosem, bluszczem, owockami róży i co tam jeszcze znajdę:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!