Dane nam było pojechać w ten weekend na Pogórze.
Trzeba było zajrzeć do pszczół. Obawiałam się, że może przez zimę gryzonie przegryzły folię, uciekła woda z torfowiska i pszczoły nie mają wody. Z obawą zbliżyliśmy się w pobliże uli, na szczęście torfowisko przetrwało w nienaruszonym stanie, wilgotne, a w mchu pszczoły pobierały wodę, a to znaczy, że matki czerwią. Zresztą pszczoły wracały do ula obładowane złotym pyłkiem, wokół brzęk na cebulicach i miodunkach, a w sąsiedztwie kwitnąca wierzba.
Dla bezpieczeństwa w czasie suszy przeciągnęliśmy 1000-litrowy zbiornik w pobliże, napełniliśmy wodą, która skapuje powoli na deseczkę i spływa do torfowiska.
To była droga przez mękę, z pięcioma przystankami, bo my słabi, spoceni, żeby tylko wiatr nie owiał, ale zadowolenie z wykonanej roboty jest:-)
Pięknie ten zbiornik nie wygląda, ale mam zamiar obsadzić go różnymi kwitnącymi pnączami i trochę przysłonić.
Przez to moje choróbsko okropnie zbrzydły mi apteczne syropy, przypomniałam sobie o ziołowych cukierkowych tabletkach "Tymianek i Podbiał". A może można zrobić syrop z podobnych składników, przecież teraz kwitnie podbiał, tymianek dam suszony z torebki. I rzeczywiście, w necie jest mnóstwo przepisów, z dodatkiem cukru, miodu, macierzanki, alkoholowe nastawy dra Różańskiego. Wybrałam ten przepis, który pozwala już w następny dzień używać go, a więc pogotować na wolnym ogniu zmieszany podbiał z tymiankiem, potem odcedzić, dodać miód, zagotować i gotowe do spożycia. Dobry specjał, smakowity, aromatyczny, nawet dzieciaki chętnie używają:-)
Podbiał bardzo lubi nieużytki, miejsca rumoszowate, ruderalne, świeżo wzruszone, znaleźliśmy takie na trasie budowy gazociągu, z dala od drogi. W pobliżu szumiał bystry strumyk, na wysokiej skarpie widać było zabudowania dawnego folwarku. Mąż za bardzo nie lubi mojego zbieractwa, bo ja mam dużo cierpliwości, mogłabym tam siedzieć i zbierać, i zbierać. W tych odgłosach przyrody, kląskaniu ptaków, w specyficznym jakby żywicznym zapachu rozkwitłego podbiału ... a dużo jeszcze trzeba? a może już wystarczy?
Przepędziłam go, żeby mi nie przeszkadzał ... idź, zobacz na te zabudowania, może coś ciekawego!
Wrócił zachwycony ... wiesz, jakie to miejsce? jaka solidna konstrukcja budynków! duże wypłaszczenie, z drogi nie widać ... gdybyśmy byli młodsi i mieli dużo pieniędzy, kupilibyśmy to, po remoncie byłoby piękne agro:-)
Skarpy przy starych wiejskich drogach niebieszczą się od przylaszczek, przecudny widok ...
Zrobiliśmy odwrotną pętelkę doliną Jamninki, nad Wiarem i w lesie zielono od czosnku niedźwiedziego ...
Naród zamknięty w domach potrzebuje słońca, ruchu, w zakolu rzeki rozłożyła się młoda rodzinka z dziećmi. Chłodno, oni w kurtkach, na kocyku piknikowym, termos z herbatą, kanapki w koszyku, dzieci rzucają kamyki do wody i mają dużo frajdy. Inni na rowerach, jeszcze inni na spacerze w lesie ... to mieszkańcy miasta, wieś ma swoje zajęcia w polu, na podwórku, w ogrodzie, więc tak źle nie odczuwa kwarantanny.
W wolnej chwili upiekłam ciasteczka z "topionego" ciasta, z marmoladą z derenia i róży, domownicy lubią, zwłaszcza ci mali.
Pod naszą nieobecność podwórze zaniebieszczyło się rozkwitłą cebulicą, gdzieniegdzie złoć ...
Wycieczkę w słowackie Bukovske Vrchy, na ciemiernikowe łąki musi zastąpić mój ogrodowy ciemiernik ...
... rumuńskie wyprawy pozostaną w sferze marzeń ... a miały być dzikie piwonie w Transylwanii ...
... i w górach Macin ...
Mam to szczęście, że mieszkam z wnukami. Wytoczono ciężkie działa do obrony:-)
Wyobrażam sobie tęsknotę dziadków, którzy są pozbawieni kontaktów z rodziną i bardzo im współczuję, ten mały podstępny wróg zdemolował nasze życie.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, słowa otuchy, bądźcie zdrowi, pa!
niedziela, 29 marca 2020
czwartek, 26 marca 2020
W trzecim tygodniu ...
... wychynęliśmy z naszego akwarium na świat, który nie był już taki sam, i już chyba nie będzie.
Dlaczego z akwarium?
Tak już pozostało z poprzednich lat, że kiedy pokazuję akwarium, czyli temat zastępczy, to znaczy że męczy mnie choroba i muszę zostać w domu:-)
Dopadła nas ciężka grypa, takiej jeszcze nie doświadczyliśmy. Kiedy spojrzałam w lustro, popatrzyła na mnie blada twarz o podkrążonych oczach, zapadniętych policzkach, a pieczołowicie wyhodowana oponka gdzieś zniknęła, Powoli wracamy do świata żywych, najgorszy jest brak sił, ani czytać, ani pisać, ani chodzić gdzieś dalej, wybaczcie moją nieobecność na Waszych blogach.
O wędrówkach na razie można pomarzyć, co najwyżej pogrzać w słońcu stare kości na ławeczce przy ciepłej ścianie chatki.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za przyjazną obecność, pozostawione słowa, zdrowia przede wszystkim życzę i dużo optymizmu, wszystkiego dobrego, pa!
Dlaczego z akwarium?
Tak już pozostało z poprzednich lat, że kiedy pokazuję akwarium, czyli temat zastępczy, to znaczy że męczy mnie choroba i muszę zostać w domu:-)
Dopadła nas ciężka grypa, takiej jeszcze nie doświadczyliśmy. Kiedy spojrzałam w lustro, popatrzyła na mnie blada twarz o podkrążonych oczach, zapadniętych policzkach, a pieczołowicie wyhodowana oponka gdzieś zniknęła, Powoli wracamy do świata żywych, najgorszy jest brak sił, ani czytać, ani pisać, ani chodzić gdzieś dalej, wybaczcie moją nieobecność na Waszych blogach.
O wędrówkach na razie można pomarzyć, co najwyżej pogrzać w słońcu stare kości na ławeczce przy ciepłej ścianie chatki.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za przyjazną obecność, pozostawione słowa, zdrowia przede wszystkim życzę i dużo optymizmu, wszystkiego dobrego, pa!
poniedziałek, 9 marca 2020
Po drugiej stronie Makówki ...
Gdyby tak spojrzeć z góry na dopływy naszego potoku, to układają się jak unerwienie liścia. Zazwyczaj niezbyt długie, nawet nie kręte, wypływają ze zboczy wzniesień na zalesionym terenie, płyną głębokimi jarami, wpadają do Gruszowskiego, a z nim do Wiaru.
Najbliżej nam do Makówki, potoku, którego to nazwa kojarzy się z położoną poniżej Makową, to najdalej do niego docieraliśmy lasem, szukając rydzów czy borowików nad samym brzegiem.
Kiedyś poszukałam jego źródeł ... odgrzebałam zasypany listowiem i zmurszałymi gałęziami wypływ wody z gliniastej ściany, popłynęła krystaliczna woda ...
Tak sobie pomyśleliśmy sobotnim rankiem, że tym razem przeszukamy las za Makówką, nigdy tam nie byliśmy, zrobimy kółko i wrócimy do chatki. Ranek obudził się prześliczny, zanim słońce dotknęło promieniami łąk za potokiem, ptactwo urządziło sobie niezły koncert. Trochę słuchałam ich, jak wyniosłam psie miski, zmarzłam jednak na tarasie, więc uchyliłam okna.
Wyraźnie widać szybko przesuwającą się granicę światła i cienia, tak samo w kierunku Kopystańki.
Słońce długo nie świeciło, już widać zbierające się chmury na niebie, ale co nam to przeszkadzało?
Będziemy blisko chatki, nawet jak przyjdzie deszcz, to wrócimy do ciepłego pieca. Jakoś ostatnio nie chce nam się ruszać dalej autem, więc penetrujemy najbliższe okolice, jakże ciekawe.
Znowu wcześniej zebraliśmy się na wędrówkę, wyszliśmy na drogę sąsiednim polem, żeby oszukać psy, bo wypatrywały z okna:-) a przekroczywszy drogę, poszliśmy łąkami na południe.
Czasami warto odwrócić się za siebie ...
Jeszcze widać sąsiedzkie gospodarstwo, nasza chatka skryła się poniżej, a w oddali okazała królowa Pogórza. Kluczyliśmy różnymi zagajnikami, jedne bardziej zarośnięte, inne przetrzebione, ale generalnie bardzo mokro, z ziemi każdym porem sączyła się woda, gdzieś wyżej wybijały okresowe źródełka, które potem wyschną. Przed nami otworzył się widok na kalwaryjskie wzgórze ...
W miejscu, które mieszkańcy nazywają Dwa Lasy, skręciliśmy na zachód miedzy stare drzewa. Zapachniało zbutwiałymi liśćmi, wilczomlecze wypuściły młode odrosty, gdzieś zaniebieszczyły miodunki i cebulice, a jaskrawą żółcią zaświecił podbiał i jakiś dziwny grzyb ...
Schodziliśmy lasem coraz niżej i niżej, mnóstwo leżących połamanych drzew, pni i gałęzi, których nikt tu nie sprząta, niby blisko wsi, a dziko ...
Miedzy drzewami otworzył się kolejny widok, tym razem na Makową ...
Wyszliśmy na otwartą przestrzeń, jakby wypłaszczenie, jeszcze niedawno rosły tu krzaki, ale teren został uporządkowany, krzaki wycięte, tym samym można bardzo miło posiedzieć w słońcu. Nie schodziliśmy do samej wsi, ale znowu łąkami zakrążyliśmy nad stromy brzeg potoku ... z widokami ...
... potem znowu wyżej, w miejsce, gdzie jakby osuwała się ziemia.
Znowu wszędzie ciurkały strumyczki wody wypływające nie wiadomo skąd, teren grząski, dziurawy, jakby aktywny, że można osunąć się razem z nim ...
Znowu weszliśmy w las, kolczaste drapaczyska łapały nas za nogi, sznurowadła od butów, kolczaste zarośla broniły dostępu, ciężko się szło ... czasami w krzakach zaróżowił się rozkwitły wawrzynek wilczełyko ...
Z doliny słychać było szum płynącej wody, może po kaskadach z kamieni, może po pniach drzew, ale słychać było wyraźnie ... to miejsce nazywają Popowa Dolina, kiedyś, kiedy szukaliśmy ziemi do kupienia, proponowano nam tutaj pole:-)
Zanim dotarliśmy od południa nad brzeg Makówki, drogę przegrodził nam jeszcze jeden głęboki jar, którego nie znaliśmy. Nad brzegiem całe łany przebiśniegów, nieśmiałe przylaszczki ...
... dnem płynęła, i owszem, woda, ale pełno białego, drobnego rumoszu wapiennego.
A kiedy przyszliśmy nad brzeg Makówki, zapomnieliśmy się ... gdzie nasz rydzowy las? jedno wielkie pobojowisko, ogromne pniaki po wyciętych olbrzymach, stosy gałęzi, plątanina, że nie można przejść, to strasznie przygnębiające ... to zbrodnia na naturze, czy ktoś odpowie za ten rabunek? ... dlatego widzę światła z Makowej, nie ma drzew ...
Bardzo zmęczeni wróciliśmy do chatki, niby niedaleko, ale ciężko się chodziło ... ogromnie się sterało Dziadostwo wędrówką:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, przede wszystkim zdrowia życzę, pa!
Najbliżej nam do Makówki, potoku, którego to nazwa kojarzy się z położoną poniżej Makową, to najdalej do niego docieraliśmy lasem, szukając rydzów czy borowików nad samym brzegiem.
Kiedyś poszukałam jego źródeł ... odgrzebałam zasypany listowiem i zmurszałymi gałęziami wypływ wody z gliniastej ściany, popłynęła krystaliczna woda ...
Tak sobie pomyśleliśmy sobotnim rankiem, że tym razem przeszukamy las za Makówką, nigdy tam nie byliśmy, zrobimy kółko i wrócimy do chatki. Ranek obudził się prześliczny, zanim słońce dotknęło promieniami łąk za potokiem, ptactwo urządziło sobie niezły koncert. Trochę słuchałam ich, jak wyniosłam psie miski, zmarzłam jednak na tarasie, więc uchyliłam okna.
Wyraźnie widać szybko przesuwającą się granicę światła i cienia, tak samo w kierunku Kopystańki.
Słońce długo nie świeciło, już widać zbierające się chmury na niebie, ale co nam to przeszkadzało?
Będziemy blisko chatki, nawet jak przyjdzie deszcz, to wrócimy do ciepłego pieca. Jakoś ostatnio nie chce nam się ruszać dalej autem, więc penetrujemy najbliższe okolice, jakże ciekawe.
Znowu wcześniej zebraliśmy się na wędrówkę, wyszliśmy na drogę sąsiednim polem, żeby oszukać psy, bo wypatrywały z okna:-) a przekroczywszy drogę, poszliśmy łąkami na południe.
Czasami warto odwrócić się za siebie ...
Jeszcze widać sąsiedzkie gospodarstwo, nasza chatka skryła się poniżej, a w oddali okazała królowa Pogórza. Kluczyliśmy różnymi zagajnikami, jedne bardziej zarośnięte, inne przetrzebione, ale generalnie bardzo mokro, z ziemi każdym porem sączyła się woda, gdzieś wyżej wybijały okresowe źródełka, które potem wyschną. Przed nami otworzył się widok na kalwaryjskie wzgórze ...
W miejscu, które mieszkańcy nazywają Dwa Lasy, skręciliśmy na zachód miedzy stare drzewa. Zapachniało zbutwiałymi liśćmi, wilczomlecze wypuściły młode odrosty, gdzieś zaniebieszczyły miodunki i cebulice, a jaskrawą żółcią zaświecił podbiał i jakiś dziwny grzyb ...
Schodziliśmy lasem coraz niżej i niżej, mnóstwo leżących połamanych drzew, pni i gałęzi, których nikt tu nie sprząta, niby blisko wsi, a dziko ...
Miedzy drzewami otworzył się kolejny widok, tym razem na Makową ...
Wyszliśmy na otwartą przestrzeń, jakby wypłaszczenie, jeszcze niedawno rosły tu krzaki, ale teren został uporządkowany, krzaki wycięte, tym samym można bardzo miło posiedzieć w słońcu. Nie schodziliśmy do samej wsi, ale znowu łąkami zakrążyliśmy nad stromy brzeg potoku ... z widokami ...
... potem znowu wyżej, w miejsce, gdzie jakby osuwała się ziemia.
Znowu wszędzie ciurkały strumyczki wody wypływające nie wiadomo skąd, teren grząski, dziurawy, jakby aktywny, że można osunąć się razem z nim ...
Znowu weszliśmy w las, kolczaste drapaczyska łapały nas za nogi, sznurowadła od butów, kolczaste zarośla broniły dostępu, ciężko się szło ... czasami w krzakach zaróżowił się rozkwitły wawrzynek wilczełyko ...
Z doliny słychać było szum płynącej wody, może po kaskadach z kamieni, może po pniach drzew, ale słychać było wyraźnie ... to miejsce nazywają Popowa Dolina, kiedyś, kiedy szukaliśmy ziemi do kupienia, proponowano nam tutaj pole:-)
Zanim dotarliśmy od południa nad brzeg Makówki, drogę przegrodził nam jeszcze jeden głęboki jar, którego nie znaliśmy. Nad brzegiem całe łany przebiśniegów, nieśmiałe przylaszczki ...
... dnem płynęła, i owszem, woda, ale pełno białego, drobnego rumoszu wapiennego.
A kiedy przyszliśmy nad brzeg Makówki, zapomnieliśmy się ... gdzie nasz rydzowy las? jedno wielkie pobojowisko, ogromne pniaki po wyciętych olbrzymach, stosy gałęzi, plątanina, że nie można przejść, to strasznie przygnębiające ... to zbrodnia na naturze, czy ktoś odpowie za ten rabunek? ... dlatego widzę światła z Makowej, nie ma drzew ...
Bardzo zmęczeni wróciliśmy do chatki, niby niedaleko, ale ciężko się chodziło ... ogromnie się sterało Dziadostwo wędrówką:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, przede wszystkim zdrowia życzę, pa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)