Ranek obudził się całkiem ładny, przejrzyste niebo, rześko, powietrze wypełniał delikatny odgłos dzwoneczków ... owieczki już poszły na wypas. Słońce oświetliło strome ściany skalne, widok imponujący.
Rowerzysta sprawnie złożył swoje gospodarstwo, przytroczył juki do roweru i poszedł sobie, pewnie do wąwozu.
My zaś najpierw ugotowaliśmy kawę, dopiero potem ruszyliśmy szlakiem dnem wąwozu Turda. W nocy spadł niewielki deszcz, było dosyć ślisko na białych kamieniach, a im słońce wyżej szło do góry, tym bardziej zwiększała się wilgotność powietrza, było jak w saunie.
Najpierw szeroką drogą wśród drzew, potem stromą, wąską ścieżką skrajem rzeki Hasdate ...
|
O! jakiegoś nieszczęśnika przygniótł głaz! |
Wody płynęły w rzece bure i mętne, znaczy, że gdzieś wyżej w górach leje.
I rzeczywiście, kiedy odsłonił się szerszy widok, w głębokiej gardzieli wąwozu zobaczyliśmy ciemne chmury i pierwszych powracających śpiesznie turystów. Doszliśmy do trzeciego wiszącego mostu nad rzeką i powrót, żeby tylko zdążyć przed deszczem.
Auto było już spakowane, pomachaliśmy więc właścicielowi kempingu i ruszyli w dalszą drogę.
Nad rzeką Aries ruiny kamiennego bastionu chyba, może strażnica ...
W planie była wspinaczka do ruin twierdzy Liteni ... na rumuńskim blogu wyczytałam, że najkrótsza droga prowadzi z miejscowości Moara de Padure, co oznacza Młyn Leśny. Przejechaliśmy wolniutko całą miejscowość, ani jednego oznaczenia, jakiejś tablicy, ani nawet śladu drogi odbijającej na prawo, niebo bardzo niepewne ... machnęliśmy ręką i pojechaliśmy dalej. Jak zwykle zostanie coś na następny raz ... a dobrze radził Wojtek, że z drugiej strony, od wioski Liteni prowadzi wygodna, szutrowa droga.
Czasami trzeba było pokonywać drogowe przeszkody ...
Pogoda psuła się coraz bardziej, jakoś tak wychodziło, że wjeżdżaliśmy w dany teren tuż po ulewie.
Strumienie toczyły brudne, błotniste, czasami aż rude wody, spływające gdzieś z gór. No, to całkiem niewesoło ...
Gdzieś w pobliżu wioseczki Plopi mieliśmy skręcić w drogę, która wyprowadzi nas do głównej trasy ... gdy jechałam tędy ludzikiem na googlemaps, droga pięła się wysoko serpentynami, co prawda szutrowa, ale przejezdna. My zaś ciągle zjeżdżaliśmy w dół, coraz bardziej błotnistą i dziurawą drogą, skończyły się domy, wokół las i las, jak z filmów o Drakuli, ciemny i złowrogi ...
Wykolebaliśmy się po dziurach z 5 km, zamiast zbliżać się do ludzkich osad, wjeżdżaliśmy coraz głębiej w masyw Gór Gilau. Nawet nie robiłam zdjęć, aparat wypadł mi z ręki, a mnie wbiło w fotel głęboko, nawet nie ma kogo spytać, ani śladu człowieka... zawracajmy! - krzyknęłam w okropnej panice. Jestem straszna panikara, zawróciliśmy i okazało się, że przegapiliśmy we wsi stromy skręt, od razu do góry. Tak, to ta droga, ucieszyłam się niezmiernie ... wyjechaliśmy wysoko, a tam kwitnące łąki, ogrodzone pastwiska, nawet zagrody, ludzie mieszkają ... po raz pierwszy w życiu patrzyliśmy na przechodzącą burzę prawie z góry ...
Gdzieś pisali, że skoro w jednych górach leje, to trzeba zmienić na inne ... zatem przemieścimy się w serce Apuseni, pojedziemy na Padis, miejsce specyficzne i klimatyczne bardzo, a ponieważ było już późne popołudnie, to i miejsca na nocleg poszukamy.
Zatankowaliśmy auto, zrobiliśmy zakupy spożywcze i ruszyliśmy dalej w drogę.
Jechaliśmy brzegiem zbiornika Gilau z urządzeniami elektrowni wodnej, potem Tarnita, a jeszcze potem Fantanele ...
GPS skierował nas do kolejnego wąwozu Ordancusei, jego dnem prowadziła wygodna betonówka ... byliśmy tu chyba ze dwa lata temu, ale tylko wśród skalnych ścian wąwozu, tym razem pojechaliśmy dalej, wysoko w góry, bo taka była wyznaczona trasa ...
Ta gładka droga wyprowadziła nas wysoko na pastwiska, gdzie w lecie pasą się stada, a na cały sezon przenoszą się tu rodziny razem z dziećmi ... wyobrażacie sobie? Zatrzymaliśmy się przy drodze, wokół las, gdzieś w przepaścistym dole mocne dzwonienie dzwonków i porykiwanie bydła, pewnie spędzają je na noc. W lasach bardzo dużo wyłamanych drzew, pracują przy ich usuwaniu ludzie i zwożą ciężkie pnie wozami. Ludzie i konie ciężko pracują, wozy zaopatrzone są w ręczne hamulce, które klekoczą pod górkę, a z górki trą niemiłosiernie, bo inaczej ciężki wóz połamałby koniom nogi, a sam spadł w przepaść. Wiecie, co mnie uderza? tam, w tym trudnym terenie, odludnym, czy to ciobani wysoko na pastwiskach, czy właśnie ci ciężko pracujący ludzie, czy babeczki pracujące w polu, kiedy pytamy o drogę - wszyscy pozdrawiają: Buna ziua! Buna ziua! Na szlaku pozdrawiają starsi, młodsi już nie:-)
Na samym końcu tej gładziutkiej drogi nieduży monastyr ... i koniec dobrej drogi ...
Przeurocza okolica, tym bardziej, że wyszło słońce, a w słońcu świat wygląda od razu lepiej. Przy drodze kwitną łany wierzbówki kiprzycy, która przydaje kolorów widokom ...
Ale przecież droga miała nas poprowadzić na Padis, czyżby gps nas oszukał? ... nie, skierował nas w kolejną szutrówkę, z ogromnymi koleinami, wypłukanymi przez deszcz, może to już blisko ...
Jedziemy, i jedziemy, na Padis wysoko, a nas sprowadza coraz niżej, gps zawiesił się, a potem powiedział, że nie znajduje drogi o wyznaczonych parametrach ..... o, matko, znowu niewiadoma, gdzie my wyjedziemy?
Ale z przeciwka nadjechało auto terenowe z dzieckiem obok kierowcy, chyba zbliżamy się do osady ... nic, ciągle nic, jak droga dziurawa, to kilometry wolno uciekają ... na rozdrożu następny pojazd.
Na nasze pytanie Padis? mężczyzna z uśmiechem pokazał ręką w lewo, a to jesteśmy w domu ... za długi czas następny pojazd, tym razem kamper z Niemcami, pomachali, pojechali, potem jakiś berlingo chyba ... oho, chyba blisko, skoro taki ruch! A droga masakra, sterczą ostre skały, kałuże po deszczu o niewiadomym dnie ... największe zaskoczenie czekało nas za chwilę: malutkie autko terenowe z przyczepą kempingową, a w nim młodzi ludzie z pieskiem. Rumuni ... zapytali po angielsku, jak długo po takiej drodze, bo oni jadą od rana, a na Padis nie dojechali ... o, matko, jak oni przebiją się do dobrej drogi? to dobrych kilka naprawdę ekstremalnych kilometrów ...
Pożegnaliśmy się i za chwilkę zobaczyliśmy drewnianą tablicę z napisem PADIS 5 km ...co za ulga.
Miałam nadzieję na zachód słońca, ale nie zdążyliśmy. Nocleg zaoferowano nam bardzo drogi, ekskluzywny, wybraliśmy tanią wersję, " na Diogenesa", jak później śmialiśmy się.
Dwa łóżka z czystą pościelą, sanitariaty w podwórzu, my sobie poradziliśmy po swojemu, przecież już tu nocowaliśmy kilka razy, wiemy gdzie są łazienki w budynku na korytarzu:-) W namiotach obok nocowały dwie rodziny Polaków, nauczyciele z dziećmi, więc wakacje mają długie ... z Poznania byli. Pogadaliśmy chwilę, a potem znalazła się gitara i popłynęły w noc "Bieszczadzkie anioły", w rumuńskich Karpatach rozległo się "O mój rozmarynie" i jeszcze inne pieśni. Tak do północy, bo oni jechali potem na trasę fogaraską, a jeszcze potem na Błotne Wulkany, mieli wcześniej wstać. A ja w nocy, przed zaśnięciem myślałam o tych młodych ludziach z przyczepą kempingową, może dalej błąkają się po bezdrożach karpackiej puszczy? wzdrygnęłam się ...
Rankiem odwiedziliśmy jeszcze Poianę Glavoi, pojechaliśmy specjalnie na placintę z bryndzą i dobrą kawę. Sporo namiotów, psów ...
A po górach kwitły tojady, intensywnie fioletowe, piękne ...
... niebo nad górami znowu chmurzyło się ...
... nad Węgrami przeszedł orkan ... legły pod naporem wiatru sztuczne, kruche lasy topolowe i akacjowe ...
Przy drogach i zza płotów ogrodów Słowacji i Węgier pyszniły się ogromne kwiaty, sezon na hibiskusy bagienne. Kwiaty wyglądają jak zrobione z bibułki, imponujące wielkością, kolorami ... żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia ... cudeńka!
|
zdjęcie ze strony funkie.pl |
Wracaliśmy wzdłuż granicy z Węgrami, drogą od Oradei w kierunku Satu Mare, ogromne pola arbuzów, melonów, przydrożne straganiki ... i upał.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za uwagę, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!