Kiedy wyszłam dosypać słonecznika do karmnika, od lasu i z pobliskich krzaków niosło wesołym ptasim szczebiotem ... zapowiadał się piękny dzień ...
Horodżenne już oświetlone pierwszymi promieniami słońca, a księżyc nie zdążył jeszcze schować się ... dusza otwiera się na takie widoki. Z wczoraj w telefonie nieodebrane połączenie od Magdy ... przecież dziś idzie rajd po naszej "ziemi", a my nieprzygotowani, bo jakoś umknęło nam ... psy z nami, nie mam butów do wędrówki, no i dylemat, kto zostanie w chatce dyżurować z futrzakami, bo przecież nie zostawi się ich na cały dzień ...
No i usłyszałam upragnione: - Jaki masz masz problem? Bierz trzewiki robocze, plecak i reszta się znajdzie ... podrzucę cię na miejsce startu!
Tak, mąż został w chatce, a ja poszłam z bractwem turystycznym na moją pierwszą wędrówkę w tym roku, tyle znajomych twarzy, niektóre dawno nie widziane:-) W planie zwiedzanie Arłamowa, potem na szlak żółty przez Suchy Obycz, Kanasin do Rybotycz. Potem przejście do Posady Rybotyckiej, do perełki na skalę Polski, do cerkwi obronnej pw, św. Onufrego, na koniec sanktuarium kalwaryjskie.
Ogromna budowla w Arłamowie nie robi na mnie wrażenia, nie moje takie klimaty ... ooo! to, co za oknem, to mnie ciągnie ...
Ale skoro już tu jestem ... to i parę zdjęć z wielkiego świata ... moloch w sercu gór ... a w nim wszystko dla ciała i ducha ...
Wreszcie ruszamy raźno na szlak, śnieg skrzypi pod nogami, ale w miejscach, gdzie pada słońce, już zaczyna być błotniście. Rozwidlenie szlaków, niebieski prowadzi do Paportna, a potem przez połoninki kalwaryjskie do sanktuarium. My wybieramy wersję "żółtą" - do Rybotycz ...
Jeszcze kilka kroków i już jesteśmy na Suchym Obyczu ...
Szczyt zupełnie zalesiony, niewidokowy ... jeszcze o tyle dobrze, że nie ma liści, to gdzieś tam dalej widzi się te przestrzenie przez koronkę gałęzi, latem nie będzie widać nic. Kiedyś była tu wieża widokowa ...
Ech, Bodzio to jak rasowy fotograf ... pięknie składa się do zrobienia ujęcia:-)
Ruszamy dalej ... mamy ułatwione zadanie, startujemy z najwyższego pułapu, schodzimy sobie spokojnie w dół ... biało, biało ...a słońce daje znać o sobie, rozkoszne ciepełko czuje się na twarzy.
W końcu szlak wychodzi na leśną drogę, przy niej szemrze strumień z krystaliczną wodą ... przed nami jeszcze pokonanie tegoż strumienia i już główna droga ... na betonowych płytach niby płytko, pokonujemy w bród ... pisząc to słowo, miałam mały dylemacik ... w bród czy wbród, razem czy osobno ... a jednak osobno, bo "w bród" to przeprawianie się przez wodę, a "wbród" to znaczy mieć czegoś pod dostatkiem ... ech, ten internet, na podorędziu ma się słownik PWN:-)
I wracając do tego "w bród", to oczywiście nalało mi się wody do moich roboczych trzewików, bo one nieodpowiednie na takie przeprawy, język nie ma połączenia zabezpieczającego z cholewką i woda leje się do środka:-)Przy głównej drodze lasy państwowe urządziły parking z miejscem na odpoczynek, fajnie zrobione podłoże odsączające wodę, jakaś krata wypełniona kamieniem, szkoda tylko,że nie wykorzystano drewna do budowy siedzisk, zadaszeń czy płotków, jakoś drewno bardziej mi pasuje do takich miejsc, ale może bardziej o trwałość chodziło, a nie o estetykę?
Zatrzymujemy się tutaj i my na uzupełnienie sił, znaczy poszły w ruch kanapki, różne przegryzki, kawy, herbatki i ... inne napoje:-)
Oooo! docierają do grupy ostatni maruderzy ... kiedyś był tu wypał węgla drzewnego, stały wielkie retorty, pachnące i malownicze dymy zasnuwały całą okolicę, jeszcze długo po przejechaniu czuło się w aucie bukowy dym ... pewnie węglarze gdzieś się przenieśli, gdzieś, gdzie nikomu nie przeszkadza dym ... prawdę mówiąc, lubiłam ten widok, też zapach ...
Ruszamy dalej, przed nami Kanasin ... z poziomu drogi trzeba wspiąć się dosyć stromo pod górkę, szlak zmasakrowany niesamowicie, idzie tamtędy zrywka drewna, a błoto ... to już sami możecie sobie wyobrazić ...
Wreszcie osiągamy kulminację całego pasma ... Kanasin, nigdzie nie ma nawet tabliczki, ale mądre urządzenia mówią, że to tu ...
Kanasin dla mnie jest bardzo bliski, widuję go spod mojej chatki, to najczęściej fotografowany przeze mnie fragment Pogórza /oprócz Kopystańki/:-)
Oto on ... właśnie tym grzbietem wędrujemy ... a mnie udaje się dojrzeć w prześwitach bukowych pni naszą wioseczkę, położoną również wysoko, na grzbiecie sąsiedniego wzgórza:-)
Szlak sprowadza nas w dół, teraz dopiero zaczyna się jazda ... gliniaste błoto oblepia dokładnie nasze obuwie, każdy dźwiga na nogach dodatkowe kilogramy, do podeszwy przylepiają się jakby ogromne koturny z gliny ... dobrze, że przed nami łąka z kałużami, trochę udaje nam się wytaplać z butów tę glinę ...
Zdążamy do głównej drogi, po lewej naszej stronie miejsce po dawnej wsi, Borysławce, a przed nami południowe stoki masywu Kopystańki. Kierujemy się w lewo, do cerkwi w Posadzie Rybotyckiej ...
szkoda, że ominęliśmy Skałę Machunika, ale może nie szkoda? może to zaczątek na następną wyprawę? ...
Mamy otwarte drzwi, możemy zwiedzać do woli, a przy okazji słuchać snującej się historii ... stare malowidła na ścianach ... tajemnicze wejście nad babińcem ...napisy wydrapane w murze przed wiekami ... cerkiew obronna ...
W starych drzwiach znalazły schronienie biedronki azjatyckie ... niezliczone ilości, bo zrobiłam zdjęcie tylko jednej kolonii ...
Na murze przykościelnym mchy ... na pniu lipy mchy ... wszystko doskonale się z sobą komponuje ...
nie pogardziłabym podobnym murkiem koło chatki ... a można takie zaobserwować jeszcze w Rybotyczach ...
Kończył się dzień ... jeszcze przejazd do Kalwarii Pacławskiej, tam czekał na nas obiad ... jak dla mnie nie do przejedzenia, wielkie smakowite porcje ... nie miałam już miejsca na pyszne ciasta, które upiekły dziewczyny, rumiany sernik, i smakowicie wyglądający placek, 10 razy przekładany ... dziś mi okropnie żal, że nie skosztowałam, ale może jeszcze kiedyś będzie okazja:-)
Jeden z ojców klasztoru zajmująco opowiedział nam historię sanktuarium, cudownego obrazu Matki Słuchającej, zgrabnie wplątał słowa legendy ... można obejrzeć ten obraz na żywo, od niedawna działa kamera ... http://www.kalwariapaclawska.pl/kamera/ ... czasami pewnie widać tam i nas, kiedy niedzielnym rankiem palimy świeczki u stóp ołtarza ...
Tuż u stóp wieży widokowej zapłonęło ognisko, na zakończenie rajdu, ale nas już tam nie było ... pomknęliśmy już w mroku do siebie, bo psy zostały same ... baliśmy się, żeby nam chatki nie zjadły ... Amik, jak Amik, ale Mimi jest nieobliczalna:-)
No to jeszcze na tę okoliczność przebiśniegi Wam podrzucę, i rozkwitający wawrzynek wilczełyko ...
Kiedy dziś wracaliśmy do domu, w przydrożnym rowie błysnęło nieśmiało na niebiesko oczko przylaszczki, i na żółto - podbiału ... znaczy przedwiośnie w rozkwicie.
A jak pszczoły oblatują okolicę ... są wszędzie ... sama radość.
Wracaliśmy drogą wzdłuż Sanu, przez nowy most w Chyrzynie ... jakieś ptaki obsiadły suche drzewo tuż nad brzegiem, inne pływały ... jakieś takie, nie czaple, nie kaczki ...możliwe to, że nad Sanem mamy kormorany?????
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, a jak tam u Was, idzie wiosna? pa!