Rozpoczęłam poszukiwania jakiegoś zgrabnego kredensiku, najlepiej używanego, bo w naszej chatce wszystko jest z odzysku:-)
Ten stary, po kolejnych przesuwaniach, ustawianiach wysypał z siebie sporo próchna, a także wyłamały my się już i tak sfatygowane nogi,
Poszedł więc do pomieszczenia gospodarczego, żeby schować w swych czeluściach różne sprzęty i narzędzia pszczelarskie męża.
A ja znalazłam, taki jak sobie wymarzyłam, przestudiowawszy wszystkie dostępne ogłoszenia ... i jeszcze żeby cena była przyjazna, i żeby był z desek ... i to całkiem blisko.
Ma nawet lustro tuż nad blatem, nic nie trzeba było przy nim robić, tylko przetrzeć i przełożyć graty z jednego do drugiego.
Tylko te szybki ... widać całą zawartość na półkach, i to nie zawsze piękną.
A to puszki z kawą, herbatą, kartoniki z kaszą, ryżem, szklanki i kubki tworzą swoisty różnorodny mix, bo nie ma tu rzeczy na pokaz, a wszystko użytkowe.
To i wpadłam dziś do zaprzyjaźnionego szklarza, znalazł mi szybki z innego kredensu starego, przez nie już nic nie będzie widać:-)
Takie piaskowane w gwiazdeczki. Pewnie po południu mąż je wymieni, chociaż ... dopiero teraz przyszedł mi do głowy pomysł. Przecież w dzieciństwie widywałam takie "zabezpieczenia", ukrywające to, co na półkach ... koronkowe firaneczki, złapane w pół jakąś zmyślną wstążką z kokardą:-)
Przy okazji ... no, nie mogłam się oprzeć ... nabyłam też stół, taki do kompletu, też w bardzo dobrym stanie ...
Już widzę przy nim 100-letnie krzesła, które stoją na strychu starej kamienicy, w rodzinnym domu męża, z jakiejś starej fabryki wiedeńskiej, jak patrzyłam na nalepki pod nimi, filia Thoneta czy coś bardzo podobnego, bo już nie pamiętam. Te krzesła to pewnie z wyprawy ślubnej Buni, babki męża.
Dolarów w tej szufladce nie było, ani żadnych pamiętników:-)
Zostało w tym domu, przeznaczonym do rozbiórki, jeszcze trochę fajnych rzeczy, ale co? dysponujemy ograniczona powierzchnią, nie zmieścimy wszystkiego.
Znalazłam jeszcze w poszukiwaniu koronek w swojej komodzie taki drobiażdżek, kupiłam go w sh, na wzór do dziergania, bo wydał mi się bardzo oryginalny ...
Takie maleństwo, dosłownie kawałeczek ... trzeba tylko dokładnie patrzeć na kolejne rzędy, potem już idzie łatwiej. Nie raz już kopiowałam takie znaleziska, najtrudniej zacząć robótkę:-)
Po tych mroźnych i zimowych krajobrazach już nie ma śladu.
Wczoraj w nocy spadł deszcz, potem oblodzenie skapało z drzew w rzęsistym deszczu, a dziś rano ... koniec zimy. Ptaków jakby mniej w karmniku, a śpiewają już jakby wiosennie.
Za to w okolicy, gdzieś tam za potokiem dało się słyszeć wycie wilków, sąsiad też to potwierdził.
Nasza "panienka z okienka":-)
To jej punkt obserwacyjny, odkryła skrzynię pod oknami i już jej stamtąd nie przepędzi, obszczekuje cały świat. Mimi ma się dobrze, humor dopisuje, apetyt także, jadłaby na okrągło, dziękuję za troskę, dobre słowa.
A na koniec jak zwykle Kopystańka, tu jeszcze w bieli, u nas poranny cień, a ona już w słońcu.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziekuję za odwiedziny, pa!
31 komentarzy:
Piękne nowe-stare meble. Szkoda ze bez pamiętnika w szufladce ;-)
Dobrze, że Mimi ma się już dobrze!
Serdeczności zasyłam,
BB
niezłe "drobiazgi" :-) pozdrowienia
Przypomniał mi się podobny stół jaki stał u babci i ta szuflada, w której były przeróżne cudeńka, dla nas dzieci nieznane. U mnie też już po zimie, wręcz wiosenne klimaty ale ja z uporem maniaka czekam jeszcze na konkretną zimę. Pozdrawiam
Lubię takie " meble z duszą". Każdy z nich mógłby opowiedzieć swoją historię. Gdy są w grupie, to pewnie, gdy nikt nie widzi i nie słyszy, szepczą swoje opowieści. Ja niestety mam tylko różne "drobiazgi z duszą", ale może z czasem?..
Życzę Ci jak najwięcej takich "skarbów". Uściski ;)
Jakie zgrabne meble.:) Wiesz, że mnie się pierwsze te firaneczki skojarzyły. Ale szybki śliczne.:)
Miło czytać, że Mimi ma się dobrze.:)
Serdeczności:)
Piekne skarby upolowalas! Szybki stylowe ale firaneczki tez szykowne :-) pozdrawiam serdecznie
Optuje za firaneczkami!!!A dla Mimi dużo głasków.
Mnie tez sie pomyslalo w pierwszym momencie o firaneczkach..chociaz masz juz koronku w oknach i na stole, moze wobec tego szybki, nie bedzie z duzo tego szedelka w pokoju...ale Ty sama juz sobie to ulozysz. Bardzo mi sie podoba to zielone okno, no i smutno, ze zima sobie juz poszla...pozdrawiam serdecznie
Marysiu stół jest piękny !!!!
Podobny z toczonymi nogami pamiętam z dzieciństwa. Kiedy pojawił się pies myśliwski ogryzł owe tłoczenia i skończyła się uroda stołu....
Mam nadzieję że Mimi nie pójdzie w ślady mojej suni.
Kredensik piekny! Ja chyba zawiesilabym koronki, ale decyzja nalezy do ciebie.
Fajne jest to, ze w Polsce mozna jeszcze upolowac takie piekne meble z dusza, za rozsadna cene.
Panienka z okienka jest widoczna, i teskni za wiosna.
Serdecznosci Marysiu
Masz szczęście Marysiu, już drugi dom meblujesz. Fajne mebelki.
Beata, do naszej chatki zupełnie nie pasują nowe meble, muszą być używane, z duszą:-) śmiałam się przy zakupie, że jeśli w wydrążonych nogach stołu znajdę dolary, to będą moje; coś mi się przypomina, przeczytane, albo oglądane dawno, że dziadek tak pochował pieniądze, i pocięły je na sieczkę jakieś stworzenia:-) Mimi daje czadu, ze zdwojoną energią; pozdrawiam.
Polanko, dojrzewamy powoli do tego, żeby jakoś uporządkować tą naszą chatkę, bo na razie jest wielki groch z kapustą:-) do tego wszystkie szmaciane dywaniki pozdejmowane, bo przecież Mimi zostawia kałuże na potęgę, jak nie zdążę jej otworzyć drzwi; pozdrawiam.
Aleksandro, a takich szufladach u mnie w domu chowane były jakieś ważne papiery, w których szperałam namiętnie, mimo zakazu; niewyobrażalne błoto u nas, zamarznięta ziemia nie przyjmuje jeszcze wody, a psy mają błoto aż na grzbietach, no i podłoga ... lepiej nie mówić; dopiero kończy się styczeń, zima jeszcze będzie; pozdrawiam.
Bożena, powiedziałam tym panom, od których brałam meble, że ich babcia na pewno będzie zadowolona, tam, w niebie, że jeszcze komuś posłużą, a że posłużą, w to nie mam wątpliwości, są bardzo solidne; pozdrawiam.
Grażyno-M, stary kredens był bardzo "kobylasty", w kącie było mu dobrze, po przestawieniu nijak nam nie pasował, a że nadszedł kres jego służby w domu, przenieśliśmy go dla pszczół, też jeszcze posłuży; Mimi uciekła śmierci spod kosy, to paskudna choroba ta parwowiroza, cieszymy się my również; pozdrawiam.
Maniu, wydębiłam te szybki u szklarza, mąż już je wprawił, ale orzekł, że kredensik stracił głębię, popatrzyłam na zdjęcia w komórce i ... a! sama, na własne oczy muszę to zobaczyć jutro, kto wie, czy nie wrócimy do starych szybek:-) pozdrawiam.
Sukienko, pewnie tak się stanie w końcowym efekcie:-) Mimi zamerdała w podzięce tym swoim chudym ogonkiem:-) pozdrawiam.
Grażyno, być może będą jakieś delikatne firaneczki, bo mąż wstawił szybki w gwiazdki, i mówi, że przedtem było lepiej; ocenię to jutro:-) Mimi ładnie w zielonym, prawda? zimy ani śladu, błoto przeokropne, ratuje nas w bramie wjazd, zrobiony z kamyczków, utonęlibyśmy w błocie; pozdrawiam.
Zofijanko, od kompletu mebelków babci jest; aleś mnie pocieszyła z tym ogryzaniem nóg przez psa, nie wierzę suni za grosz, ona jest nieobliczalna, o! siedzi teraz i kłóci się ze mną, że się nią nie zajmuję; sen z oczu spędza mi to błoto, Amik w błotnistych frędzlach, mała błoto ma na grzbiecie, cóż, tylko nogi im wycieram, a i tak bez skutku:-) pozdrawiam.
Ataner, pewnie będą delikatne koronki, nowe szybki jakby nie wpasowały się w całość, ale zobaczymy:-) udało mi się znaleźć ogłoszenie, dom do rozbiórki, a tam stare meble, ceny niewygórowane, warto spróbować:-) oj tak, a zwłaszcza za suchym terenem pod nogami, bo błoto daje wszystkim popalić; ale tak, za wiosna to i ja też wyglądam:-) pozdrawiam Cię.
Bogna, zdarzyło mi się już w moim życiu trochę meblować, bo sporo przeprowadzek za nami:-) a teraz szukanie różności z "duszą" do chatki to sama przyjemność; dzięki i pozdrawiam.
PIĘKNY TEN KREDENS na dwa kilometry widać że ma duszę ... kocham takie wnętrza ..
a jak pachnie ten kredens ?
Malino, pachnie domem, troszkę jakby cynamonem ... i odrobinę woskiem pszczelim, bo mąż mi też tam upchnął kawałek:-) właściwie to cieszę się, że kredensik znalazł swój dom, nie poszedł pod siekierę i do pieca, posłuży nam wiele lat, a może i do końca, bo to solidna, stara robota:-) pozdrawiam.
Oj, ładne drobiazgi! I spory kredens i stół solidny a w nich najbardziej zachwycają mnie szufladki.
Masz rację, do chaty nie pasują nowe sprzęty, moje też zawsze 'awansują' z pokojów do izby, z izby do przedsionków, z przedsionków do gospodarczego. Stylu to może nie ma ale miłości dużo. Niech Wam służą jak najdłużej!
Kredens jest cudny:) Serdeczności
Krzesła Thonet? Toż to skarby masz tam na tym strychu! A stół jak widzę dębowy. I nawet kluczynki przy szufladzie nie trzeba wymieniać, taka ładna i niezniszczona.
A na szyby przezroczyste jest jeszcze inny prosty sposób: w internecie są do nabycia takie folie samoprzylepne na szyby. Daja taki efekt, jak piaskowane szkło.
No ale szydełkowa koroneczka będzie bardziej stylowo wyglądała.
Ledwo rzuciłam okiem na twój blog i wiem, że jest to kolejna perełka, które lubię czytać... a wstęp, o kozach i pszczołach to przecież jakbym o sobie czytała :D Pozdrawiam :)
Piękny kredens... sama szukam od lat ale na razie tak na luzie, chociaż miejsce czeka na niego od początku :) Stół... stół jest rewelacyjny taki prawdziwy, a nie ja teraz robią stołko-stoły bez wyrazu i tej stołowej elegancji :)))
Krystynko, tak, ładne wykonanie, i uchwyty takie nietuzinkowe, cieszą mnie te nabytki; mówiłam, że nic nie będziemy dokupować, ale przydałaby się jeszcze niewysoka i nieszeroka komoda, żeby nie zasłaniała widoku na okno, a żeby pomieściła jakieś szpeje niezbędne typu butelki, szklanki i kieliszki:-) nieustawne to pomieszczenia wyjątkowo, a to za duże, a to zasłania, a to nie da się rozłożyć jakiegoś legowiska, i tak kombinujemy; pozdrawiam.
Paulino, i ja cieszę się, że znalazł u nas dobre miejsce i przedłużymy mu żywot; pozdrawiam.
Iwonka, tak, to po babci męża, żałuję teraz bardzo, bo już za moich czasów poszły gdzieś stare meble, ale przedtem mnie to nie interesowało, a teraz pluję sobie w brodę:-) nowe-stare mebelki solidne, gdzieś w jednym uchwycie trzeba tylko uzupełnić drucik; szybki już wstawione, mogą być, tylko wzrok musi się przyzwyczaić, nawet ładnie widać, że nadstawka w kredensiku taka brzuchata; pozdrawiam.
Agatek, pszczoły już są, kóz chyba nie będzie, nie poradzę sobie, kiedy urodziłyby się koziołki, bo sama wiesz, że ich los nieciekawy; właśnie , nie ma porównania starego mebelka z nowym, nawet jak jest pięknie postarzony, dla mnie nie muszą to być jakieś antyki, absolutnie nie, ale właśnie takie "z duszą" pozdrawiam.
Jeszcze o tym nie pisałam, ale nasz koziołek miał pierwsze genetyczne zadanie do wykonania czyli jednak można wykorzystać kozła. Wiem... jeden... a co zrobić z 5-6-8... ale naprawdę wierzę, że nie muszą kończyć fatalnie. Aczkolwiek kury, kaczki i świnki też się je... nie wspominając i krówkach, więc... Ale jestem taka z niego duma :D Mój koziołek jest już taki dorosły :D
Wiem, szurnięta jestem ale to dziedziczne obciążenie :D
Już wiesz, że u mnie za szafą siedziały wilki:-), więc się ich boję!!!!
Agatko, u nasze j sąsiadki było w tym roku 5 koziołków, ani jednej samiczki, wszystko poszło pod nóż; i, niestety, kończą fatalnie; pewnie, że człowiek jest zadowolony, sam wychowa od małego, potem stadko powiększa się; nie, wcale nie jesteś szurnięta, tylko oddana swojemu gospodarstwu:-) pozdrawiam.
Basiu, wcale nie cieszę się, że u nas tyle wilków, jest to jednak jakieś zagrożenie, może nie dla nas, a dla zwierzyny wszelkiej, w tym i naszych psów; pozdrawiam.
Swego czasu, jeszcze z mego dzieciństwa, pamiętam meble z domu mojej ś.p. Babci. Wielkie i ciężkie gdańskie szafy, masywne drewniane łóżka, jakieś skrzynie posagowe, ale i własnoręcznie robione przez ś.p. Dziadka zydle, zydelki i ławy. Pamiętam też skrzyneczkę zapinaną rzemykiem, w której przechowywane były dziadkowe akcesoria do golenia: brzytwa, mydło, ałun i druga, podobna tylko bardziej zmyślna z dwuskrzydłowym wiekiem - ta z kolei służyła do przechowywania past i szczotek do butów. Do tego w domu, lub na strychu kryła się cała masa różnych skarbów: kołowrotki, luźne wrzeciona do nich, dębowa tara z wałkiem do maglowania pościeli i mnóstwo różnych drobiazgów, nieznanego przeznaczenia. Dziś chętnie bym to wszystko w domu poustawiał, zwłaszcza piękne krzesła z ciemnego drewna, intarsjowanego jasnym w jakieś rozety, czy malowane ręcznie w jakieś kwiaty komódki. Tyle, że kto to wie, gdzie dziś tego szukać? Z tego co wiem, część tych skarbów trafiła do skansenu. Jedną komodę uratował pracownik z muzeum ściągając ją ze stosu drewna, przeznaczonego do spalenia...
Stare meble z czasem zastąpiły nowe "czeczoty" i meblościanki a wraz z meblami uleciał gdzieś i duch domu... Szkoda...
Mebelki wspaniałe! a sama mam takie firaneczki zastawki za szybkami w drzwiach. Ale szyby wygodniejsze w "obsłudze".
A jak psina już nic jej nie grozi?
Raals, szkoda, wielka szkoda, dobrze, że chociaż część tych skarbów trafiła do skansenu czy muzeum, z zapartym tchem czytałam, jak opisujesz dom swoich dziadków; myślisz, że u nikogo z rodziny nie ma na strychu tych pozostałości? nic nie zostało? toż to skarby bezcenne; w jakim regionie Polski mieszkali Twoi dziadkowie? pozdrawiam serdecznie.
Mażena, po wstawieniu szybek w gwiazdeczki mąż narzekał, że kredensik stracił głębię, ale nie jest tak źle, a co najważniejsze, zawartości nie widać; Mimi ma się już dobrze, ma dopiero 4 miesiące, a już tyle choróbsk ją dopadło, nigdy nie mieliśmy takich kłopotów z psem; pozdrawiam.
Mario,
nawet domu dziadkowego już nie ma. Znaczy jest, ale stoi gdzie indziej. Sprzedany został wiele, wiele lat temu i przewieziony do innej wsi. Skarby strychowe musiały być wtedy uprzątnięte i pewnie większość trafiła do pieca, bo co bardziej wartościowe artefakty przetrzebili już wcześniej pracownicy skansenu. W miejscu obok starego domu stoi dziś duży, murowany. Po wyburzeniu większości starej drewnianej zabudowy stajniano-chlewikowo-stodolnej podwórze się zrobiło wielkie, choć i stare małe nie było. Zniknęła gdzieś nawet studnia z żurawiem i drewnianą cembrowiną, która stała przy drodze prowadzącej na pola i pastwiska. W ogóle już nie ta wieś...
A jeśli o region pytasz, to mowa o Podlasiu. Gdzieś tam w muzeum w Ciechanowcu jest tkana narzuta na łóżko. Kiedy byłem u babci na wakacjach, zjawili się właśnie ludzie ze skansenu i dopytywali o różne starocie. Zabrali wtedy m.in. tę narzutę. Miała wytkaną na brzegu datę, której dziś oczywiście nie pamiętam, ale pamiętam, że do pełnej setki brakowało jej już tylko kilka lat. Poprzecierana była i pościel spod niej przezierała, ale była jeszcze wtedy w codziennym użyciu! Tylko na niedzielę babcia zakładała nowe narzuty, żeby bardziej świątecznie w domu było.
Tak mi się zatęskniło pod wpływem tych wspomnień, że aż mnie ciągnie, żeby odwiedzić dawno nie widzianego stryja i stryjenkę. Ale to następnym razem. Za trzy godziny - wyjazd na Pogórze!
Raals, już pewnie jesteś w drodze, kiedy czytam komentarz, sporo kilometrów przed Tobą; bardzo sugestywny opis wsi Twoich dziadków, aż żal, że takie wsie, domostwa, sprzęty odchodzą w niebyt; co tu mówić o rzeczach, i ludzie odchodzą na zawsze, ale zostają w nas wspomnienia, o, chociażby takie, jak te:-) udanego wyjazdu życzę, niech pogoda nie spłata Ci figla:-) pozdrawiam.
No i spłatała :) Jak tylko minąłem Przemyśl, zaczęło sypać dość intensywnie. Do przełęczy nad Huwnikami jechałem już po białym. Potem dolina Wiaru na powrót czarna droga, jakby nic się nie działo - a podjazd na Kalwarię znowu w śniegu, a właściwie w mieszance śniegu z piachem, który już jakiś traktor rozsypywał. Po drodze dwa auta, którym nie udało się wdrapać - pozostawione na poboczach. Mnie szczęśliwie się udało, choć samochodem trochę na stromiznach targało na boki, a koła traciły przyczepność i chwilami buksowały w tym śniegobłocie.
Za to następnego ranka z takiej pogody byłem wielce rad - bo widoki się przepiękne otworzyły na leszczyńskie łąki i dolinę Sopotnika - wszystko w śniegu, bieluteńkie, świeżutkie i nieskażone szarością. Spod kapliczek na północnym krańcu Kalwarii z kolei mieliśmy piękny widok na całą dolinę Wiaru. Powietrze bardzo było przejrzyste, więc i Kopystańkę i zabudowania Gruszowej widać było bardzo wyraźnie. Aż dziw bierze, że tak mało amatorów tych widoków. Kalwaria wyludniona - wieczorem w mało którym domu widać było światło. A turystów też ze świecą szukać. Niewiele obcych rejestracji dało się zauważyć. Dom Pielgrzyma zamknięty na głucho.
Z jednej strony niby (tak egoistycznie patrząc) to cieszy, bo nie lubię tłumów, a z drugiej - zawsze to parę groszy by wpadło miejscowym, wcale przecież niezamożnym ludziom. A przecież do tłumów, to tam jeszcze bardzo daleko.
Turyści jak już tam się trafią, to częściej tacy przelotem, jadący w Bieszczady. I nawet czasem nie wiedzą, jak bardzo warto się zatrzymać...
Raals, sama byłam zdziwiona, kiedy mąż przyjechał rano z Pogórza, a na aucie biała czapa śniegu, i mówi, że tam sypie:-) właśnie ta droga kalwaryjska sprawia wiele niespodzianek, przy wjeździe, jak i przy zjeździe, zwłaszcza przy świeżo spadłym śniegu; Pogórze nie jest zbyt popularne wśród turystów, Bieszczady to już nobilitacja wśród wędrowców, nie szkodzi, że w tłumach, bo czym się pochwalą, że na połoninki wyszli, albo na Kopystańkę? tu potrzeba naprawdę wielkiego miłośnika, a takich niewielu, może to i dobrze; nie wszyscy lubią samotność na szlaku, gdzie czasami przez cały dzień nie spotkasz człowieka; dobrze nam tutaj, wśród mieszkańców, z racji tej, że bywamy co niedzielę na Kalwarii, znamy już z widzenia prawie wszystkich, spotykamy się czasami w sklepie, wymieniamy pozdrowienia; a zatem pozdrawiam i ja.
Prześlij komentarz