czwartek, 23 lutego 2012

Nieudana wyprawa z smacznym zakończeniem. Chleb pszenny nieskomplikowany


Ostatnia wyprawa do domu pod lasem skończyła się pocałowaniem klamki. Pamiętałam o zabraniu kartonów z pustymi słoikami i stosu przeczytanych gazet. Nie zapomniałam o worku ziarna dla ptaków. Prezenty dla znajomych czekały grzecznie zapakowane. Zapomniałam za to o rzeczy najważniejszej. Kluczy. Na nic powtarzanie od wieczora:"weź klucze, weź klucze". Rano po prostu spakowałam wszystkie rzeczy do bagażnika i wesoło ruszyłam w drogę. Po godzinie moja przytomna Mama raczej stwierdziła niż zapytała: klucze wzięłaś. O kurcze! Nie! Nie wzięłam tych cholernych, leżących na widoku kluczy. Na liście rzeczy, o których mogłam zapomnieć nie było kluczy. I właśnie one wyleciały mi z głowy. No cóż. Zamiast wizytacji była wizyta. Nie pytajcie co zrobiłam z z kolekcją pustych słoików. Pająki, kiedy się obudzą ze snu zimowego pewnie pomyślą, że nowoczesność im się objawiła w postaci szklanej instalacji. Jedynym miejscem, którego otwarcie nie wymaga kluczy to zielona budka z dziurą do siedzenia w środku. Nasz Mariot. I tam spoczęło wszystko, co powinno było wylądować w spiżarni. Jest w tym jakiś chichot losu. No, ale jeśli ktoś nie ma w głowie...
Zielona budka z dziurą jest ostatnim miejscem, w którym planowałabym coś przechować. Mam nadzieję, że na tym odludziu nie znajdzie nikt z naglącą potrzebą, bo czeka go niespodzianka. Zresztą, najpierw musiałby wyrąbać tunel w śniegu.
Z tematów prowincjonalnych, podzielę się z wami zachwytem nad kryształowym powietrzem i idealną ciszą wokół. Przed domem jak okiem sięgnąć pusto. Śnieg dookoła, bo zima łaskawie nam panuje, słonko świeciło. Nawet widziałam jedną muchę. Ospała była nieco i jakby się lekko zataczała. Ale nic w tym dziwnego, skoro dni w kalendarzu jej się pomyliły.
Pojedyncze jabłka w sadzie ciągle wiszą, a to najlepszy znak, że zwierzaki mają się w tym roku nieźle.    
Posiedziałyśmy na schodach, przeraziłyśmy wiewiórkę, która się nas zupełnie nie spodziewała, ogarnęłyśmy gospodarskim okiem nasze włości i pojechałyśmy z powrotem.
Po drodze wstąpiłyśmy na niezawodny targ wiejski i jak zwykle wróciłam do domu obładowana workami z mąką wszelkiego rodzaju. Posiadanie młyna w pobliżu jest sprawą nieocenioną. Mieszkając w mieście zapominamy, że mleko daje krowa a nie supermarket, a chleb powstaje z mąki a nie z mrożonych półproduktów.
Owocem tej wyprawy był chleb. Reszta zapasów zapakowana do worków będzie czekała na swoją kolej.



Chleb pszenny nieskomplikowany

wieczorem:

325 g letniej wody
250 g mąki pszennej
  3 łyżki zakwasu żytniego

Wszystko razem trzeba ładnie przemieszać, żeby nie było grudek, przykryć i zostawić do rana.

rano:

300 g maki pszennej (zmieszałam mąkę pszenną chlebową z pszenną pełnoziarniastą w stosunku 2:1)
  1 łyżeczka suszonych drożdży
  7 g soli
  1 łyżka miodu

Część wieczorną oraz część poranną umieszczamy w misie i hakiem mieszamy aż składniki się połączą. Przez pierwsze 5 minut wyrabiajcie na wolniejszych obrotach, przez następne na szybszych. Ja jestem zwolenniczką dopieszczenia ciasta ręcznie. Poświęcam mu więc jeszcze pięć minut i biorę je w obroty. Potem formuję kulę i odkładam do wysmarowanej oliwą miski na 2 godziny i przykrywam folią. W międzyczasie, co godzina składam ciasto jak kopertę. U nas w domu nazywamy to chlebową gimnastyką.
Po dwóch godzinach jeszcze raz składam ciasto i nadaję mu kształt bochenka. Oto i cała moja praca. Reszta należy do chleba. Ile czasu mu potrzeba, żeby podwoił swoją objętość? To zależy. Zazwyczaj zajmuje to około dwóch godzin. Jeśli wasz egzempalarz jest oporny, dajcie mu jeszcze trochę czasu umieszczając go w cieplejszym miejscu. Ja w takich przypadkach wstawiam go do piekarnika i nastawiam funkcję podtrzymania temperatury, czyli 35 stopni. Ale podobno starczy samo włączenie światła w piekarniku, żeby temperatura wzrosła.
Kiedy chleb już urośnie, nacinamy go (używam żyletki) i wkładamy do nagrzanego do 230 stopni piekarnika. Jednocześnie do piekarnika dajemu foremkę z kostkami lodu.
Pieczemy 10 minut a potem obniżamy temperature do 210 i dopiekamy chleb jeszcze 35 minut. Po upieczeniu wyjmujemy na kratkę i smarujemy z wierzchu wodą. Skórka będzie błyszcząca.
Cierpliwie czekamy aż ostygnie (to bardzo trudne zadanie) a potem jemy masełkiem.





Życzę niezapominania i pysznych chlebów
Smacznego

5 komentarzy:

  1. Czyzby to bylo kolejne zapomnienie kluczy? Ja kiedys bylam pasazerem takiego zapominalskiego i skonczylo sie spaniem u sasiadow :P

    (za chlebkiem tesknie, oj tesknie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżby Parlament Europejski poszedł na urlop?

      Usuń
    2. Parlament poszedl prawie caly na urlop w Brukseli. A my sie dzis wahalismy miedzy lezeniem z nogami na biurku i lataniem jak koty z pecherzami!

      Usuń