16 sierpnia 1944 roku z Północnych Włoszech wystartował Liberator dowodzony przez kpt. Georga Lawrie, był to drugi wspólny lot tej maszyny i tych ludzi z zaopatrzeniem dla walczącej Warszawy. Misję wykonali, zrzut z bronią trafił w ręce Polaków działających w placówce "Hamak" w Puszczy Kampinoskiej, stamtąd karabiny maszynowe, pistolety, granatniki typu PIAT i granaty, trafiały w ręce Powstańców. Gdy wracali dopadły ich dwa niemieckie nocne myśliwce. Nie mieli szans, strącenie Liberatora zapisano asowi nocnego myślistwa na froncie wschodnim Leutnantowi Gustawovi Francsi;sowi.
Postanowiłem odwiedzić to miejsce.
Do Dębna podjechałem busem, to najlepszy środek lokomocji na trasach podmiejskich, jeżdżą co chwila, więc nie trzeba znać rozkładu jazdy, wystarczy wiedzieć skąd odjeżdżają. Oczywiście z planów iż odwiozę żonę do pracy, potem dzieciaki do szkoły i od razu sobie pójdę, nie wyszło nic. Jeden zapomniał pracy na ZPT, drugi czapki, a jeszcze to, a jeszcze tamto... suma niewielkich drobiazgów, dała w konsekwencji godzinne opóźnienie i konieczność modyfikacji planów.
Ale koniec końców do Dębna dotarłem i rozpocząłem wędrówkę.
Dębno - pomnik w 20 lecie odzyskania niepodległości Polski, poległym na polu chwały
Punkt kontrolny szlaku niebieskiego - będzie, mnie prowadził przez znaczną część drogi.
Zamek w Dębnie
Cmentarz w Dębnie - poza starymi, ciekawymi nagrobkami, jest tu tez kwatera z czasów I Wojny Światowej i to ona była głównym celem, aczkolwiek tego ze zobaczyłem więcej bynajmniej nie żałuję.
Z cmentarza kieruję się w lewo, niebieskim szlakiem prowadzącym stad do Zakliczyna, przez kilkaset metrów pokrywa się on ze szlakiem św. Jakuba,
którym szedłem w zeszłym roku. Prowadzi wzdłuż strumienia, małej rzeczki, o uroczej nazwie Domońka. Kija są tu zupełnie nieprzydatne, wręcz przeszkadzają, plącząc się w wysokiej trawie. Jednak szybko dochodzę do drogi asfaltowej, prowadzącej z Dębna do Granic Dębińskich. Tu oczywiście kije idą w ruch, pomagając mi utrzymać stabilny rytm marszu. Przerywany tylko w celu zrobienia zdjęcia.
Granice Dębińskie
Zielone drzewo na szlaku, ktoś miał ciekawy pomysł i to faktycznie jest nader widowiskowy obiekt,
Po mniej więcej kilometrze asfalt się kończy, dalej podążam drogą szutrową, klnąc na swoją głupotę, bo zamiast szczurokotek, wzułem trampki, przez co moje biedne rozhartowane podeszwy, boleśnie odczuwały każdy kamień a były ich tysiące.
Z drugiej strony widoki uniemożliwiały roztkliwiane się nad sobą.
Kraina sadów i plantacji
Dobra ziemia, świetne nasłonecznienie i... powiedzmy sobie szczerze... komu by tu się chciało orać?
Za to krzewy porzeczek ciągną się po widnokrąg.
A nieco wyżej rzędy, starannie przyciętych jabłoni.
To już Łysa Góra.
Tablica opisująca ostatni lot Liberatora.
W prawo obok tablicy, na narożnym słupku ogrodzenia, widać tabliczkę, to ona wskazuje gdzie trzeba iść.
Zejście do wąwozu jest bardzo strome, na odcinku może 200 metrów mamy aż 7 poziomic - każda po 10 metrów różnicy. Poza obszarami skalnymi, takich pochyłości, nie powstydzą się żadne góry.
W Wąwozie jest cicho i skromne.
A sam pomnik to zaledwie maleńka mogiła - lecz teraz bez szczegółów, dziś ważna jest droga, miejsca po drodze opiszę w osobnych postach.
Z wąwozu wychodzę okrężną drogą, kierując się mapą i busolą. Zresztą jest tam też całkiem sympatyczna dróżka wysypana tłuczniem, problem w tym że potem dociera się do rozstajnych dróg przy których brak oznaczeń, a którąś trzeba wybrać, w prawo czy w lewo... ot zagwozdka. Wyżej znów rozstaje i oznaczenia szlaku, problem w tym że także bez znaków kierunkowych w efekcie wiedząc że jest się na dobrej drodze... nie wie się w którym kierunku zmierzać. No ale od czego sprzęt? Rozkładam resztki mapy na ziemi, orientuję je w/g wskazań busoli. Więcej mi nie potrzeba.
Wracam w miejsce z którego rozpocząłem zejście do wąwozu, wkrótce też opuszczam niebieski szlak, do Porąbki Uszewskiej zmierzając żółtym.
Popatrzcie na horyzont - już wiecie czemu ta kraina nazywa się Beskidem Wyspowym?
Niestety zdjęcia nie oddają wszystkiego, Dobrze tu być wcześniejszą porą, wiosną lub słoneczną jesienią, gdy poranne mgły zalewają doliny a ponad nie wystają jedynie szczytu wzgórz - niczym wyspy z morza.
Już w Porąbce schodzę też z żółtego i kierując się instynktem szukam drogi przy której znajdę kolejny cmentarz wojenny.
Wcześniej jednak dolinka potoku Niedźwiedź - bo z Niedźwiedzy płynie - gdybym nie zmitrężył godziny na duperele właśnie stamtąd bym nadchodził. Potoczek jest płytki, wątły i ... jak dobrze popada zamienia się na kilka godzin w ryczącego potwora - ot taki Gremlin (one też po kontakcie z wodą zaczynały rozrabiać).
Po lewej szkoła w środku elegancka neogotycka bryła kościoła.
Zdaję się na instynkt i ... nagle coś każe mi się odwrócić w prawo, gdzieś między krzewy, zarośla, busz straszliwy i trawy.
Jest - znalazłem go Cmentarz wojenny nr 280 oraz... w co trudno mi uwierzyć, zachwaszczony, zrujnowany, opuszczony.. zapomniany - cmentarz katolicki, dla miejscowych, parafialny... więc czemu?
Usiłuję się dowiedzieć.
Przede mną ostatni już punkt rajdu
Sanktuarium Matki Bożej z Loudr
A ściślej mówiąc jego replika...
Choć trzeba przyznać że całkiem z gustem zrobiona, bez plastiku, sztucznych kwiatów, kiczowatych kolorów itp. charakterystycznych dla ludowej religijności akcentów.
Dzwonie do Kazka, Mieszka w o0kolicach i będzie zaraz jechał do pracy - tak zresztą korelowałem rajd, by być we właściwym miejscu o właściwej porze.
Już ruszał, nie zdążyłem nawet zjeść Horalki. śpieszno mu było, chciał jeszcze przed pracą zrobić przegląd techniczny swojego auta....
I
w ten sposób
otrzymałem premię od losu!
Jak ktoś czyta mojego bloga i komentarze dłużej, to doskonale wie że mój stosunek do motoryzacji jest cokolwiek niechętny.
Ale ta maszyna jest po prostu piękna!
Właściciel (obok) wrzucił w nią straszny szmal, lecz efekt uzyskał znakomity.