Witajcie!
Upały nie dają za wygraną! Już nawet nie są przyjemne, szczególnie dla osób, które tak jak ja raczej powinny unikać słońca...
Dziś przychodzę do Was z recenzją kosmetyków od Bielenda. Marka znana, lubiana, ma swoje złote strzały i denne buble. Przetestowałam kosmetyki z serii Green Tea i co o nich sądzę?
Matujący krem na dzień zamknięty jest w klasycznym, szklanym słoiczku z plastikową nakrętką, z foliowym zabezpieczeniem, 50 ml. Krem ma zielonkawy kolor, jak przystało na zieloną herbatę. Lekka konsystencja powoduje, że już niewielka ilość kosmetyku odświeża i nawilża naszą cerę. Zapach jest nieco przeperfumowany i średnio kojarzy mi się z zieloną herbatą, ale dla nie odpowiada, nawet jego intensywność jest w porządku, bo szybko wietrzeje ze skóry.
Jeżeli chodzi o efekty, to nie szczególnie widzę, aby matowił skórę, ale może dlatego, że używam go od początków trwania upałów, a jednak w takich temperaturach trudno nie uronić kropli potu i się po prostu nie błyszczeć. Osobiście nie wymagam tego od kremu - to zadanie podkładów i pudrów.
Jak wspomniałam wcześniej krem jest lekki, szybko się wchłania, widocznie nawilża skórę, która staje się delikatna i miękka w dotyku, nie zostawia lepkiego filmu. Jest wydajny.
Producent poleca go jako bazę pod podkład - tu też nie mam zastrzeżeń, jednak ja odczekałam ok. godziny zanim zaaplikowałam kolorowe mazidła na twarz.
Serum Zielona Herbata zamknięte jest w szklanej, przeźroczystej buteleczce, z poręczną pipetką. Nawet jedna porcja wystarcza na całą twarz. Zapach jest identyczny jak w przypadku kremu. Pierwsze aplikacje powodowały zaczerwienienia i obawiałam się alergii, jednak po kilku chwilach odczyn znikał, a po kilku aplikacjach nie ma już nic. Serum szybko się wchłania, choć jeszcze chwilę czuć je na twarzy, w końcu ma działać w nocy. Stosuję nieco dłużej, jakoś od kwietnia i jestem niezwykle zadowolona! Czuję, że cera promienieje i jest nawilżona.
Serum zapakowane jest w kartonowe pudełeczko, kolorystycznie adekwatne do kremu, ale już je niestety wyrzuciłam.
Zarówno krem jak i serum nie uczuliło mnie, nie zapchało, nie spowodowało żadnych problemów (z odczynem po serum spotkałam się w kilku opiniach, ale tak samo jak u mnie po kilku aplikacjach znikał).
Świeży, bliżej nieokreślony zapach raczej zachęca niż odstrasza, a efekty jak najbardziej pozytywne! W ostatnim okresie naprawdę rzadko się maluję i czuję, że nie muszę, także skóra jest w dobrej kondycji!
W zanadrzu mam także ogromną utle płynu micelarnego z tej serii, jednak musi odczekać swoje (aż mnie korci, żeby go użyć!) a i tak bardziej ciekawi mnie seria Botanic Spa Rituals, tak zachwalana przez wiele osób.