Śmierć Rodzica jest jak śmierć części nas. Czuję, że jakaś cząstka mnie odeszła, że jej nie ma. Czuję ból, rozgoryczenie, smutek, żal, ogromną pustkę. Tyle by się chciało jeszcze zrobić, powiedzieć, naprawić, przeżyć razem. Myślałam, że nie było między nami aż takiej zażyłości, choć wszyscy mówili, że Tata skoczyłby za mną w ogień. Dziś, po przemyśleniu wielu rzeczy, wielu sytuacji, wiem, że rzeczywiście by skoczył. I ja za Nim też. Zażyłość była, nawet ogromna. Choć nie widać było tego na co dzień, choć kłóciliśmy się często… choć mówiłam wiele złych słów, to to co teraz czuję jest nie do opisania.
Ktoś, kto jest z nami całe życie, od początku, od urodzenia. Ktoś, kto nas wychowuje. Ktoś, kto jest niezależnie od tego, czy zrobimy coś dobrego i gdy wszyscy są z nas dumni, czy zrobimy coś głupiego, że aż wstyd. Ktoś, kto zawsze doradzi, kto zawsze wie co powiedzieć, co zrobić. Kto zawsze odpowie na każde pytanie. Kto chce dla nas jak najlepiej. Po prostu odchodzi i już go nie ma. I nie będzie już nigdy na wyciągnięcie dłoni… Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy jak ważni są dla nas Rodzice. Mama, Tata… najważniejsze osoby w naszym życiu. Choć często nas wkurzają, kłócimy się z nimi, upierając się, że mamy rację, a to oni się czepiają. Strata tak bliskiej osoby jest tak bolesna, tak ciężka do przejścia…
Jest mi tak cholernie źle, smutno, przykro… natłok myśli w głowie nie daje mi spać. Wszystko będzie teraz inne. Już jest inaczej. Jest pusto, jest zupełnie inaczej… wszędzie są ślady Jego obecności, słyszę jeszcze Jego słowa, widzę Jego wzrok. Dzisiaj żałuję każdego złego słowa, każdej bezsensownej awantury, każdego „o Jezu”, każdego „nie chce mi się”, czy każdego przewrócenia oczami na jakąś prośbę. Wiem, że zawsze wszyscy czegoś żałują w takich sytuacjach. I nic z tym już nie da się zrobić, już jest za późno na wszystko. Nie da się na to przygotować, to jest okropny szok, pustka i cisza. A najgorsza jest bezsilność. Kiedy już wiadomo, że zbliża się koniec, i kiedy wiadomo, że nie można już tego zmienić… Taty nie ma już/dopiero 11 dni. A mi już Go tak brakuje...
Wiem, że nie jestem z tym sama. Że jest wiele osób wokół mnie, na których mogę polegać. Jestem im za to bardzo wdzięczna, że po prostu są. Że mam z kim porozmawiać, popłakać albo po prostu posiedzieć i pomilczeć, gdy braknie mi słów. Ale nie ma tu słów pocieszenia. Wmawiam sobie jedynie ciągle, że tam po drugiej stronie jest Mu lepiej, że jest szczęśliwy, że nic Go nie boli. Że jest dobrze. I że będzie czuwał nad nami z góry.
"Wszystko ma swój czas: jest czas spokoju, czas cierpienia, czas bezgranicznej rozpaczy i czas wdzięcznej pamięci..."
Spoczywaj w pokoju, Tato… [*]
Musiałam to po prostu z siebie wyrzucić, czasem łatwiej napisać, niż powiedzieć...