Bardzo Was przepraszam za kilkutygodniowe
zniknięcie. Niestety nie potrafię pisać, kiedy w świecie pozablogowym
dzieje się nie najlepiej. Potem oczywiście była tradycyjna wyprawa na
Roztocze. Aż dwa tygodnie słodkiego leniuchowania i wspaniała
czytelnicza rozpusta. W sierpniu zapowiadał się jeszcze jeden wyjazd, tym
razem do Włoch, ale skończyło się na planach. Trudno, może w przyszłym
roku...
Po raz kolejny z całego serca dziękuję Wam za cierpliwość, pamięć, ciepłą życzliwość i zaglądanie do Lektur Lirael, choć od dawna nie pojawiło się tu nic nowego.
Liczba
przeczytanych przeze mnie książek, wytrwale czekających na wzmiankę na
blogu, to w tej chwili mistyczne 44, tak więc natychmiast zaczynam
nadrabiać zaległości. :)
Pszczółka i spółka
O książce Ewy Złotowskiej dowiedziałam
się dzięki Paren, która nie
tylko mi ją poleciła, ale również pożyczyła, za co serdecznie dziękuję. Dotąd autorkę
kojarzyłam przede wszystkim z głosikiem rezolutnej Pszczółki Mai i
niezapomnianą Pippi Langstrumpf. Nigdy wcześniej nie słyszałam o Największych
miłościach świata, a okazało się, że przeczytany przeze mnie egzemplarz to
już drugie wydanie.
Dedykacja
właściwie streszcza całość: „Książeczkę tę poświęcam pamięci wszystkich braci
mniejszych, którzy nie zawsze potrafią
mówić, ale zawsze potrafią kochać”[1]. Największe miłości świata to pisane
sercem wspomnienia autorki. Najważniejszą rolę odgrywają w nich portrety
zwierząt. Feluś, Pompon, Sara, Jagusia, Wasyl, Gracja, Klara i inni
zostali opisani z tkliwością, bardzo emocjonalnie, ale jednocześnie bez słodkiego
ciumkania, typowego dla rozmów o pupilach. W każdym razie ja chyba czasem ciumkam.
Autorka jest osobą dowcipną i uczuciową, co
zdecydowanie wyszło książce na dobre. Bohaterowie opowieści to nie tylko jej koty i
psy. Piękna jest na przykład historia papużki Balbinki, która umarła z miłości.
Ciekawym pomysłem okazały się dialogi ze zwierzętami, trochę w duchu Colette. Książka robi wrażenie bardzo
szczerej. Złotowska bez minoderii wspomina o najważniejszych wydarzeniach w
swoim życiu, nie unikając trudnych tematów.
W braciach mniejszych autorka ceni przede
wszystkim życiową mądrość, prostolinijność i szczerość. Duże wrażenie zrobiły
na mnie fragmenty poświęcone bezmyślnemu okrucieństwu ludzi wobec zwierząt. Przyznam,
że po prostu rozpłakałam się czytając o tym, jak sąsiedzi zmasakrowali kota pani
Ewy.
Wątpię, czy psychopatyczni sadyści sięgają po
takie ciepłe książki jak wspomnienia Złotowskiej, a szkoda, bo walory
wychowawcze Największych miłości świata dają się zauważyć natychmiast. Warto
wspomnieć, że autorka nie tylko pisze o zwierzętach, również pomaga czworonogom w potrzebie.
Sympatycznym dodatkiem do ładnie wydanej książki
są zdjęcia z domowego archiwum, które pozwalają poznać pupilków aktorki niemal
osobiście. Natomiast niemiło wspominam literówki. Nie podobała mi się też dygresja
na temat wychowania dzieci z pochwałą klapsów:
„A może dobrze jest czasem po prostu spuścić lanie?!!!” [2]
„To wprost niesamowite jak taka przeprana pupa ustawia rozumek na miejsce.” [3]
Nie wątpię, że intencje były dobre, że
autorka tylko zżyma się na tak zwane bezstresowe wychowanie w wersji karykaturalnej, ale po
raz kolejny wyrażę wątpliwość, czy w kraju, w którym pobite dzieci to
stały wątek dzienników telewizyjnych, publiczne głoszenie takich teorii
przez znaną i
lubianą osobę jest dobrym pomysłem.
P.S.
Na muzycznym blogu Paren
znajdziecie fragment
książki Ewy Złotowskiej. A tutaj wywiad z autorką, o kotach i nie tylko.
___________________
[1] Ewa Złotowska, Największe miłości
świata, Vizja Press&IT, 2010,
s. 188.
[2] Tamże, s. 86.
[3] Tamże, s. 87.
Moja ocena: 4,5
![]() |
Ewa
Złotowska.
|