Nie, to nie błąd w pisowni, że ironwoman jest razem pisane.
Najpierw tło postu. Zaczęło się od pewnego dialogu, który miał miejsce tydzień temu, rankiem, w pierwszy upalny weekend tej wiosny.
- No nie ! co jest ?! Gdzie są moje wszystkie krótkie spodenki ?! - zakrzyknął Mój z oburzeniem, z głębi domostwa.
- No tak... zaczyna się zabawa w schowanego...- mruknęłam na to znad kuchenki.
- Słyszysz!!? -rykło znowu z większą mocą - NIE MOGĘ ZNALEŹĆ SPODENEK!
- Szukajcie a znajdziecie ... - pomarmoliłam pod nosem w odzewie, nie przerywając mieszania kaszy jaglanej co bulgotała w rondelku.
- MO-NI-KA! JA MÓWIĘ! do Ciebie! - wściekły krzyk z okolic garderobianych, wywołał poruszenie w okolicach parapetu, na którym wygrzewało się w słońcu kocisko.
- Gadaj zdrów...zamruczałam znowu, tym razem odkrzykując jednak: ZARAZ PRZYJDĘ !
I przyszłam, to jest poszłam, zakręciwszy gaz pod garnkiem , tam gdzie mnie nawoływano. Do garderoby inaczej zwanej kanciapą. Stanęłam na jej progu i nakazałam gestykulacją, by znajdujący się tam chłop opuścił rzeczone pomieszczenie. Gdyż jest ono wielkości bardzo dużej szafy i nie ma w nim miejsca na dwie wrogo nastawione do siebie osoby. W takiej klitce można się co najwyżej poprzytulać, ale na to się raczej nie zanosiło:)
Potem tam gdzie przedtem stał Marek postawiłam krzesło i wlazłam nań:) Następnie zdjęłam z szafy walizę, a z niej wyjęłam między innymi markowe spodenki.
- Patrz uważnie - rzekłam mentorsko do Mego co zapuszczał żurawia zza progu - w tej walizce są Twoje letnie ciuchy, a w tamtych trzech - tu pokazałam paluchem, w których - moje.
- Masz tu swoje spodenki - podałam stos portek właścicielowi - Wybierz sobie, które włożysz.
- Ale one są nieuprasowane - z pretensją w głosie zareagował na to Marek.
- No co Ty powiesz... to sobie uprasuj. Ja nie mam czasu. - odparowałam wybitnie dobitnie. I poszłam sobie, w spokoju kończyć gotowanie kaszy. Tu dygresję uczynię, jak to ja. Uwielbiam jaglaną kaszę i nikt i nic mi w jej przyrządzaniu i pałaszowaniu nie przeszkodzi na dłużej.
Podczas gdy Marek prasował swoje spodenki, mrucząc pod nosem obrażony, że zmuszony został do tak przyziemnej i uwłaczającej męskiej godności czynności, jaką jest bez wątpienia prasowanie, ja doszłam do wniosku, że JUŻ CZAS najwyższy.
By dokonać radykalnych zmian .
A raczej zamian. Wymian. W naszych szafach.
Zimowych ciuchów na letnie.
Co niniejszym czynię od tygodnia. I czego jeszcze nie skończyłam robić. Choć wymieniam dzielnie, codziennie. Chowam i pakuję opatulacze zimowe, oraz rozpakowuję i odświeżam w szybkim praniu, fatałaszki zwiewne. Prasując przed powieszeniem w szafie. Dużo tego i żmudna to robota, ale dla mnie terapeutyczna.
Bo przyznam Wam się, gdyż może tego nie wiecie, że jestem takim dziwnym egzemplarzem baby, która lubi prasować. Z żelazkiem w ręku dobrze mi się myśli, a nawet i tańczy, wtedy kiedy prasuję przy muzyce. Jakoś terapeutycznie na mnie wpływa to, że coś co było wymięte i wyglądało jak psu z gardła wyjęte, nagle za sprawą rąk moich nabiera gładkości. Widok złożonych równiutko, kolorowych stosików ubrań wpływa na mnie kojąco.
Bowiem kiedy ja, ironwoman, wchodzę do akcji z chaosu czynię ład.:)
Tak.
Jednakowoż cieszę się niezmiernie, że jutro znowu się przeistoczę. Z ironwoman w kobietę pracującą zawodowo:) Bo wiadoma to rzecz, że co za dużo przyjemności i terapii żelazkiem to niezdrowo.
Stanowczo. Zdecydowanie. Niewątpliwie.