niedziela, 22 grudnia 2013

"Życzenia"

             Izerek chyba jeszcze nie do końca wie, że zbliża się jakaś rewolucja. W poniedziałek wyjeżdżamy do rodziców i już to będzie nowe. Jak zwykle, gdy zobaczy bagaże zacznie być niespokojny, podekscytowany, będzie czujny i gotowy do wymarszu.
            Tymczasem jak małe dziecko zagląda do garderoby, gdy tylko uchyli się do niej drzwi. Dlaczego? Otóż stoi tam pudło z prezentami i łobuz zapamiętał, że jest tam prezent dla niego. Spytacie: jak to, zapamiętał? Otóż nie interesuje go nowa obróżka, czy świnka zabawka, ale jest tam ciasteczko i ucho. To czuł i to go mocno ciekawi. Już sobie wyobrażam, jak wgramoli się pod choinkę w poszukiwaniu swojej paczuszki.
             Jednak najpierw czekało go kąpanie. Gdyby to było morze lub jezioro, no kałuża choćby, to Izerek byłby przeszczęśliwy. Jednak prysznic to zupełnie co innego. Chłopak wchodził jak skazaniec, bo nie miał wyjścia. Swoim spojrzeniem pokazywał, co myśli o takich niepotrzebnych zabiegach pielęgnacyjnych. Niestety spotkania z pieskami wieczorem już też nie będzie, zatem czeka nas  koncert i histeria. Zobaczcie na filmie jakie fikołki odstawia piesek po kąpieli w swoim legowisku.

FILM: Izerkowe fikołki
 
             Gdy mały przesechł trochę postanowiliśmy wybrać się na Starówkę. Ludzi było sporo, trwały już przygotowania do Sylwestra i jakiegoś koncertu kolęd. Izerek nie bardzo lubi spacerki w miejscach, gdzie nie ma trawki. Okazywał to całym sobą. Zainteresowało go jednak kilka rzeczy. Pierwszą z nich była Motława, w łepetynie kombinował jakby tu wskoczyć i popływać. Uwięziony na smyczy patrzył z zazdrością na kaczuszki.
      


 


              Inna rzeczą, która zaintrygowała pieska była szopka. Izercio stwierdził, że mało tu zwierzątek i będąc puszystym po kąpieli z powodzeniem udawał owieczkę:) I był najpiękniejszy w tym stadku!
 


            Z kolei szpetna choinka (więcej na blogu fotograficznym) zdecydowanie nie podpasowała pieskowi. I miał rację. 



                 Bardzo zaprzyjaźniał się z kamiennym lwem przed Dworem Artusa. Był odważny i mężny, prawdziwy bohater.

 

Zerknął na urokliwą ulicę Mariacką i już gnał do skrawka trawy w pobliżu.
 


                 Jednak kilka kroków dalej czekały na niego aż 4 groźne lwy z fontanny. Psinie zabrakło odwagi w zetknięciu z olbrzymami.

 

                     Na jego usprawiedliwienie wypada powiedzieć, że ten lew rzeczywiście patrzył bardzo groźnie. Zatem wydaje się być słuszna duża ostrożność pieska.




             Zaglądał potworowi w oczy i jakoś nie miał ochoty na bliższą znajomość. Dopiero czwarty lew okazał się być niegroźny, ponieważ...spał. Izerek spokojnie ułożył się obok niego.


 


Na koniec wycieczki spotkał zielonego przyjaciela:)




            Teraz psina odpoczywa i jutro wyjazd.  Świąteczne przygotowania mogą się okazać dla pieska owocne, bo zawsze coś można zwędzić, coś skubnąć, a już dziadkowi z pewnością jakieś frykasy, całkiem przypadkiem spadną na podłogę. No bo przecież to całkiem normalne, że podczas jedzenia kilka plastrów wędliny spada poza stół, prawda? Ale cóż, każdy musi mieć święta. Podczas ubiegłorocznych Izerek zachwycał się smażoną rybką i tortem czekoladowym. Zobaczymy, jakie smaki będą w tym roku:)
             Na te przepiękne pierniczki wykonane przez Alusię tez miał ochotę, ale nie dostał ani okruszka.


 

 
Z okazji nadchodzących Świąt
życzę wszystkim dużo spokoju, miłości,
radosnych przeżyć w gronie rodziny i przyjaciół,
wszystkiego, co najlepsze.

piątek, 6 grudnia 2013

"Mikołajki"

                6 grudnia to dzień, który chyba wszyscy znają jako jeden z przyjemniejszych w roku. Mikołajki. Sama nie wiem, czy więcej radości sprawia otrzymywanie podarków, czy też ich dawanie. Gdy ma się dzieci, choćby i te nastoletnie, to otrzymywanie nie ma takiego znaczenia, ale radość daje obdarowywanie i obserwowanie emocji. Im mniejsze dziecko, tym weselej.
                 Tegoroczny mikołajkowy ranek obudził mnie około 4.30 dziwna jasnością. Co się stało? Otóż Mikołaj z wielkiego wora wysypał pierwszy w tym roku śnieg. Od razu zrobiło mi się weselej, jakoś tak świąteczniej. W pracy też wszyscy temu nastrojowi ulegli, choć niektórzy, z powodu tradycyjnego zaskoczenia drogowców jechali do pracy trzy razy dłużej niż zwykle.
                  Spodziewałam się, po medialnych komunikatach, że tej nocy nie pośpię, bo Orkan Ksawery miał dawać czadu. Chyba obudziłam się zdziwiona spokojem. Wiało, owszem, ale bywało gorzej i nikt wtedy alarmu nie robił.
                  Spokojnie wypiłam kawkę i co chwila zerkałam na uroczy zimowy krajobraz. Wreszcie hrabia Izercio przeciągnął, się, przyczłapał i położył łepetynę na moich kolanach na znak chęci spacerowych. Przyodziałam się zimowo, po raz pierwszy i ruszyliśmy, oboje radośni, choć każdy z innego powodu. Gdy psina wyszedł przed klatkę, to stanął jak wryty. Wieczorem lał deszcz, a tymczasem rano leżał biały dywan. Śniegu napadało naprawdę sporo, na jakieś 7-8cm. Gdy Izercio odważył się ruszyć i przekonał się co do smaku i zapachu tego białego czegoś, zaczęło się brykanko. Szalał jak bączek, turlał się i tarzał, biegał w tę i z powrotem jak szalony. Śmiałam się do rozpuku, a przecież śmiech to zdrowie. Rzucałam małemu kulki, a ten zjadał z apetytem lody w naturalnej postaci. Ulepiłam nawet wielka kulę, aby psina mógł podrapać łapkami. Zadowoleni wróciliśmy do domu. Miło rozpoczął się ten dzionek.
                   Wracając do huraganu. Ostrzegano, aby nie wychodzić, że kto może powinien pozostać w domu, był pomysł zamykania szkół. Cóż, z pełną świadomością mieszkanki Gdańska mogę powiedzieć, że były to komunikaty, dla tej części kraju przesadzone. Maszerowałam główną ulicą Wrzeszcza w samo południe - padało, owszem, ale w grudniu to chyba normalne, prawda? Korki - jak zwykle, gdy spadnie śnieg. Wiatry - nie większe niż zwykle.
                  Razem z Alą wybrałyśmy się nad morze, aby zobaczyć sztorm, bo też ostrzegano, aby w żadnym wypadku nie chodzić w stronę plaży. Widziałam gorsze sytuacje w Zatoce. Amatorów fotografowania i zobaczenia sztormu było wielu, ale wszyscy komentowali i byli zawiedzeni. Ale wszystkich cieszyła zimowa sceneria, bo cały dzień opadów sprawił, że miejscami śniegu było prawie do kolan.
                  Ale dla nas była to frajda, a dla Izerka z pewnością największa. Trudno go było sfotografować. Miał tyle do zobaczenia, tyle do załatwienia, tyle radości z tego, że mógł brykać radośnie.
 

           Pierwsze pozowanie zakończyło się szybciej niż zdążyłam ustawić aparat, bo psina pognał przed siebie.




           Ta mina mówi sama za siebie. Jakby chłopak chciał powiedzieć : "Tyle śniegu, tyle atrakcji, a ja muszę tu siedzieć i się uśmiechać".
 


 
Oto piękny Mikołaj - Izerek w zimowej scenerii.
 

  




Izercio na molo na Zaspie, a w tle Orkan Ksawery.

 


Na inne fotki zapraszam na blog fotograficzny:)


 

- Proszę, proszę, chodźmy do domku, kuperek mi zmarzł!
O nie, tak Izerek nigdy nie mówi i nie o to prosi. Ala miała śnieżkę, a Izercio uwielbia kulki śniegowe.
 

Nie wiem, kto cieszył się dziś bardziej, Ala czy Izerek.

 
  



 
Po powrocie do domu zjadł, przykimał godzinkę, a teraz idzie do piesków. To będzie szaleństwo.
 
Fotki kiepskiej jakości, ponieważ obiektyw się psuje, pogoda kiepska, raz jasno, raz ciemno, śnieżek i wicher. Ale było cudnie:)
 
Wszystkim życzymy
miłego Mikołajkowego wieczoru i weekendu,
a także zimy pięknej, śnieżnej, mroźnej,
choć nie tak długiej jak poprzednia.