Pomimo, że od kwietnia, czyli od momentu przeprowadzki, mamy
sporo roboty, wrzesień i początek października wydają się najbardziej
przepełnione pracami. Ostatnio wspominałam o remontach wewnątrz oraz na dachu.
My sami natomiast ogarniamy kilka spraw równolegle. Przygotowujemy oficynę na
potrzeby naszej muzealnej ekspozycji. Prace wydają się być już na finiszu.
Wystarczy jeszcze zamontować kraty w oknach (wymóg rozporządzenia ministra), uszczelnić
przerwy między belkami, ustawić i opisać muzealia.
Czynności przy organizowaniu
muzeum przerwała nam nagła potrzeba udania się Krzysia do Zapusty. Po
wprawieniu antywłamaniowych drzwi, Chłop wyjechał, a po powrocie oczekiwały na
niego ważniejsze sprawy do ogarnięcia. To bardzo denerwujące, kiedy jest kilka
rozgrzebanych rzeczy na raz.
Tymczasem ja zajęłam się malowaniem oraz pracami
porządkowymi w ogrodzie. Ptaki zakończyły lęgi, prawdopodobnie te, które miały
odlecieć, już się wymeldowały na zimę, owoce na leśnych jeżynach przejrzały lub
zostały przerobione przez nas na winko (wina jeżynowego nigdy wcześniej nie robiliśmy!)
zabrałam się więc za czyszczenie granicy posesji z drogą, wzdłuż konstrukcji
zwanej na wyrost płotem. Płot wciąż czeka na wymianę, a my nie mamy kiedy tego
zrobić. Zanim jednak go wymienimy, trzeba tę wiekową konstrukcję odsłonić. Z
trudem w mozolnym tempie odkrywam metr po metrze zarośnięte połacie ogrodu przy
okazji zbierając pod rosnące nogami grzyby-kanie i maślaki.
W tym roku obrodziły orzechy włoskie. Nazbierałam spory ich
karton zaledwie z kilku metrów kwadratowych i końca nie widać.
Jabłka tradycyjnie w większej części się zmarnują, bo z 3 ha
sadu są ich tony. Dostaliśmy wprawdzie namiar na skup, którego właściciel
mógłby ponoć podstawić przyczepę dla większej ilości jabłek, ale okazało się,
że w żadnym wypadku nie ogarniemy tego tematu z braku czasu i ogromu
ważniejszych prac.
Urodzaj na owoce uruchomił we mnie instynkt gromadzenia
zapasów na zimę. Trwa więc w najlepsze domowe przetwórstwo. Zrobiłam słoiczki z
dżemem jabłkowo-śliwkowym z dodatkiem cynamonu i imbiru.
Słodko ostry smak
niezwykle przypadł mi do gustu. Obecnie przerabiamy winogrona sąsiadów na wino. Nasze krzaczki, pozyskane z zapuściańskich winorośli, są zbyt
młode i jeszcze nie owocują. Jabłka dokładnie na ten sam cel zostaną przerobione w dalszej kolejności.
Nie zapominam też o ogrodzie ozdobnym. Zamawiam sadzonki, sadzę cebulki, a
klomb zasilamy ściółką zrobioną z gałęzi z czyszczenia ogrodu. Kupiliśmy sobie
do tego celu niszczarkę do gałęzi. Wydaje mi się, że to mądry pomysł. Zamiast
bez sensu palić odpady, przerabiamy je na ściółkę, która z czasem rozłoży się
na próchnicę. Róże to uwielbiają, a my mamy poczucie, że jesteśmy tacy eko, że
hej :-)
Równolegle do tych wszystkich czynności, urządzamy wnętrza.
Zamawiam przez Internet meble, jeździmy po całej okolicy za akcesoriami i
innymi historiami. Trzeba jeszcze coś jeść, a więc swoje w kuchni przy garach odstać i
trzeba też spać, a szkoda, bo w nocy można byłoby nadgonić trochę prac.
Niestety, po każdym dniu, który zaczyna się teraz o 6.30, o 22.00 padam na ryj
i śpię snem kamiennym. Nie ma już mowy o dręczącej mnie niegdyś bezsenności.
Praca fizyczna, szczególnie ta na świeżym powietrzu, leczy skutecznie kłopoty
ze snem.
Żeby mi się nie nudziło, zapisałam się na studia
podyplomowe, kierunek Muzeologia, organizowane przez Instytut Etnologii i
Antropologii Kulturowej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Studiowanie na UJ było zawsze moim marzeniem,
a do kierunku Muzeologia przymierzałam się już dawno, jednak mieszkając na
Dolnym Śląsku, pomysł ten wydał mi się zbyt karkołomny i kosztowny ze względu na odległość. Studia
zaczynam jutro, zjazdy będą co miesiąc w weekendy aż do lipca. Póki jeszcze nie
mam absorbującego zajęcia przy gościach, powinnam dać sobie radę. Wiele sobie
obiecuję po tych studiach. Poprzednie studia podyplomowe- Zarządzanie
dziedzictwem kultury, które odbyłam na Uniwersytecie Wrocławskim, bardzo dużo
mi dały. Oczywiście, na nowo pojawił się problem wyprawki dla studentki, opisany
kilka lat temu przy okazji poprzednich studiów, jednak wciąż jak najbardziej
aktualny :-)
W tym całym przedstawionym wyżej kontekście, wybraliśmy się jak
niemal codziennie, do Gdowa po zakupy. Po wyjściu ze sklepu, za szybą auta ujrzeliśmy ulotkę. Chłop zabrał ją spod wycieraczki, zerknął i rzekł:
-Zobacz, organizują tutaj kursy językowe i kurs tańca.
Zapisz się, zajęłabyś się czymś.
-$#%##$$$@@@!!!!!!!
Ja pierdzielę! W takich chwilach mam ochotę powrócić do
mojego dawnego planu na życie i zostać skrajną feministką.