środa, 16 października 2013

Podsumowanie koziego sezonu

Październik zbliża się ku końcowi, a ja nadal przerabiam  mleko. W tym roku dziewczyny nie mają ochoty się zbyt szybko zasuszyć. W zeszłym roku o ile sobie przypominam w końcu sierpnia już było właściwie po mleku. Inna sprawa że chorowałam i trochę z musu zaczęłam je zasuszać.  Podsumowując sezon mleczny 2013 należał do udanych. Jestem dużo bogatsza w wiedzę praktyczną i teoretyczną dotyczącą przetwarzania mleka. Pierwsze próby zrobienia sera dojrzewającego wyszły bardzo obiecująco. Co prawda dopiero za kilka tygodni będę wiedziała czy zrobiłam produkt który zadowoli mnie i moją rodzinę, ale tyle to już poczekamy. Z musu przejęłam też stanowisko "wędzarniczego", do tej pory robił to święty, zazwyczaj kiedy miał więcej czasu w niedzielę. Nauczyłam się i ja. Chociaż muszę przyznać, że wędzenie w zimnym dymie wcale nie jest taką prostą sprawą. Szczególnie kiedy trzeba obsługiwać palenisko na wolnej przestrzeni bez zadaszenia. Dzisiaj wędziłam od rana w deszczu, kilka razy ogień wygasł całkowicie. Niestety nadal muszę się zadowolić zwykłą beczką i kawałkiem rury. Mam nadzieję że na przyszły sezon jednak wędzarnia, taka jaka mi się marzy powstanie.

Do mojego małego stadka przybył Dzidziol i Hania. Zobaczymy jak się koziołek spisał dopiero pod koniec zimy lub wiosną. Od tego zależy czy zostanie z nami jeszcze w przyszłym roku. Z Hani, alpejskiej kozy jestem też bardzo zadowolona. Ma dobry charakter, pyszne mleko i szybko zaprzyjaźniła się z pozostałymi kozami. Z tegorocznych maluchów została tylko córka Jadzi, niesforna Fifi, która wszystko na to wskazuje pewnie wkrótce przejmie przywództwo po mamie. Jest zadziorna, bardzo pewna siebie jak na niespełna 8-miesięczną kozę.  Chciałabym w przyszłości rozbudować obórkę żeby móc trzymać większe stadko, no ale zobaczymy jak się dalej wszystko potoczy. Kozy to nie tylko zabawne komunikatywne zwierzaki. To przede wszystkim wiele obowiązków. Karmienie, pojenie, wyrzucanie obornika, który narasta ani się człowiek obejrzy. Wieczne naprawianie ogrodzeń no i oczywiście niszczycielstwo. Mimo zabezpieczeń, siatek i płotów koza i tak znajdzie sobie drogę żeby zjeść nam nasz ulubiony z trudem wypielęgnowany krzaczek lub drzewko. Dlatego dawno porzuciłam mrzonki o pięknym ogrodzie. Oczywiście nie oznacza to że w koło domu nic nie rośnie. Mam kwiaty, krzewy i inne rośliny. Zostało jednak tylko to z czego kozy nie zdążyły poogryzać kory lub to co odrasta na wiosnę i walczy o przetrwanie. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Mam kozy, nie mam ogrodu. Niszczycielstwo zazwyczaj przybiera na sile o tej porze roku ponieważ na łąkach nie ma już zbyt wiele roślin, którymi zadowalają się kozy. Za wszelką siłę starają się więc wtargnąć do ogródka. Nie będę wymieniać co zjadły, bo chyba łatwiej by było napisać czego nie lubią :)

Jakiś czas temu po rozważeniu wszystkich za i przeciw zdecydowałam się zarejestrować kozy.  Kiedy kupowałam pierwszą z nich nie miałam pojęcia że jest obowiązek rejestracji tych zwierząt. Długo wahałam się czy zakolczykować moje dziewczyny. Długo by opisywać moje rozważania i rozterki z tym związane. To temat być może kiedyś na kolejny wpis. W każdym razie moje dziewczyny mają "piękne" ozdoby w uszach i już tak będzie musiało zostać. 

Zostawiam zdjęcie jeszcze pachnących serów i uciekam zobaczyć co słychać w obórce. Pozdrawiam. 



poniedziałek, 14 października 2013

Niedziela

Nareszcie doczekaliśmy się kilku ciepłych dni. Taką jesień muszę przyznać to i ja nawet lubię. Rano mgła otula wszystko jak okiem sięgnąć, ok 10 wyłania się piękne słońce, a koło południa można już nawet spacerować w krótkim rękawku. Szkoda tylko, że tak mało  ciepła tej jesieni, a jeśli wierzyć w prognozy ma się robić coraz chłodniej.
Trzeba wykorzystać ten czas maksymalnie. Wybraliśmy się więc na wycieczkę. Celem miało być zebranie dzikiej róży na wino. Patrząc na smętne miny kóz zamkniętych w zagrodzie udało mi się "przekabacić" świętego żeby je zabrać do góry. Nie było łatwo, ponieważ uważał że rozejdą się nam po okolicy i szukaj wiatru w polu. Wypuściłam  jednak towarzystwo z zagrody i w drogę. Na początku nie były chętne iść za nami, jednak w miarę oddalania się od domu zaczęły się bardzo pilnować.




Początek wspinaczki. W oddali uważniejszy obserwator dostrzeże dach naszego domu.



Kozy dzielnie maszerują. Co prawda trwa to dość długo ponieważ muszą chwytać co smaczniejsze kąski. Jak zwykle Dzidziol trzyma się blisko mnie, a Hania zawsze pozostaje na końcu.

Pokonaliśmy już najbardziej strome zbocze. Przed nami roztaczały się takie widoki.




Tam daleko majaczą Tatry po słowackiej stronie. Niestety zdjęcie robione telefonem pod słońce, więc nie bardzo widać. Ale uwierzcie na słowo, są tam :)


Idziemy dalej. Niestety róży bardzo mało, święty rozczarowany.  Za to jakie widoki :)
Zwalniamy trochę, dajemy towarzystwu najeść się napotkanych roślin i krzewów.



Po dłuższej chwili zbieramy się znowu do drogi. Róży jak nie było tak nie ma. Mijamy zagajnik. Kozy niezbyt chętnie, ale nadal idą za nami.







Wreszcie naszym oczom ukazuje się polana a na niej taki widok.



Mamy ogromną ochotę kontynuować wycieczkę, cały czas z nadzieją że znajdziemy więcej krzaków owoców dzikiej róży na wino. Zresztą widoki są piękne. Niebawem mam też nadzieję spotkać stado kóz i owiec które właściciel wypasa na tych terenach.

Niestety w pewnym momencie nasza Jadzia, przywódczyni robi w tył zwrot i uznaje że dalej nie idzie. Wszystkie kozy podążają za nią. Cóż było robić, z pewnym ociąganiem i my zawróciliśmy. Spotkaliśmy je na słonecznej polance gdzie pasły się w najlepsze. Święty z barku róży zajął się zbieraniem głogu a ja rozkoszowałam się widokami i ciepłem promieni słonecznych.





W międzyczasie odnalazł nas Filip który dołączył do wycieczki.




A nawet zebrało mu się na zabawę.








A potem w przeciągu bardzo krótkiej chwili zaszło słońce, powiał chłodny wiaterek i trzeba było wracać do domu.





A  przed domem na tarasie czekała na nas koteczka która na razie jest za mała na takie wycieczki.


Nadal mi szkoda lata i bardzo żałuję że to chyba ostatnia taka piękna, ciepła i słoneczna niedziela w tym roku. Może zima okaże się łaskawa ?


Dziękuję Wszystkim miłym czytelniczką za porady w sprawie koteczki. Ma się dobrze, poznała już podwórko i śmiga po całym obejściu. Jest ciekawska, bardzo przyjacielska, odważna i miła. Biegunka ustąpiła po podaniu leków. Niestety nadal ma problemy z kuwetą. Ma swoją osobistą ponieważ Filip  i załatwia swoje potrzeby na zewnątrz. Cóż, może wkrótce się nauczy.


















środa, 9 października 2013

Koty

Dziękuję wszystkim za pomoc. Kotek okazał się kotką, o dziwo zdrową i rozdartą do granic. Biegunka powoli ustępuje, nie ma kociego kataru, ani innych chorób. Zaropiałe oczy zakraplam dwa razy dziennie. Niestety nadal załatwia się na posłaniu czym doprowadza mnie do rozstroju nerwowego bo co jak co, ale kocie kupy śmierdzą okropnie.
Próbowałam ją zapoznać z Filipem, ale ten nie jest zupełnie zainteresowany. Ucieka jak najdalej i patrzy z wyrzutem. Wzięłaś sobie to wychowuj, ja się nie mieszam i wcale a wcale nie interesuje mnie to małe, wrzeszczące coś. Suka również z całkowitą obojętnością przyjęła rozdartego kociaka. Razem z Filipem wylegują się na tarasie ignorując wszelkie próby zapoznania się z nowym intruzem. Pewnie wiele czasu upłynie nim zaakceptują nową towarzyszkę. Co mnie cieszy nie ma w nich agresji. Chłodna obojętność. Dziwny ten zwierzęcy świat. Ich oczy zdają się mówić, mieliśmy spokój a ty znowu musiałaś do domu coś przytargać. Cóż, poniekąd mają rację ....




,


wtorek, 8 października 2013

Wszyscy mają, mam i ja

... mógłby żartobliwie zabrzmieć tytuł dzisiejszego wpisu, albo moda na kota.
 Niestety sytuacja wcale nie jest śmieszna. Wraz z zaczynającymi się chłodami jesiennymi i zbliżającą się zimą sytuacja wiejskich zwierzaków zaczyna robić się tragiczna. Oczywiście nie wszystkich, ale niestety świadomość wielu osób jest nadal niska w naszym społeczeństwie. Bieda zmusza często do drastycznych kroków. W naszym miasteczku biedy raczej nie ma, ludzie radzą sobie, większość pracuje na miejscu, część na wyjazdach. Niestety zwierzęta traktują w sposób okrutny. W przeciągu ostatnich kilku dni przybłąkały się do nas dwa psy, chciano mi "wcisnąć" chorą kozę której "nie opłacało" się leczyć, a strach było zjeść.. No a wczoraj jeden z kociaków które "jakaś dobra dusza" pozostawiła na cmentarzu trafił do nas . Nie powiem że jestem zachwycona i kotkiem i sytuacją. Biedaczysko wymaga intensywnego leczenia, i kamienia. Zaropiałe oczy, pasożyty i pewnie inne schorzenia. Trzeba kociaka leczyć i odkarmić, na razie skóra i kości.
Nie jestem typową kociarą. Muszę się nawet przyznać że koty chyba nawet mnie nie lubią. Mnie też jest bliżej do psów i kóz. W ciągu 4 lat mieliśmy tutaj trzy kotki i jeden miot szczęśliwie wychowanych kociąt, które znalazły nowe domy i żyją do dzisiaj. Czyste,śliczne, wysterylizowane. Trzy kotki zaginęły. Został Filip który nie oddala się od domu, ale też nie łapie myszy. Po prostu jest, szczęśliwie już trzeci rok. Z Filipem łączy mnie szczególna więź. Być może dlatego że często obrywa od  obcych kocurów, które czasami zabłąkają na nasze podwórko i zwyczajnie mi szkoda tego fajtłapy. A może dlatego że urodził się w naszej kuchni i tyle lat już trwamy razem. Nie jestem dla niego zbytnio wylewna, nie pozwalam mu się wałęsać po łóżkach ani spacerować po blatach kuchennych. Natomiast zawsze może liczyć na schronienie i  michę smacznego jedzenia. Kot zna swoje miejsce i zwyczaje panujące w domu. Dlatego daleka byłam od przygarniania kolejnego. Ale jest i trzeba tą biedę wyleczyć. Może się utrzyma, a w przyszłości stanie się łowną, sympatyczną kotką/kotem, może kiedyś nawet złapie jakąś małą myszkę ?

Kochani czytelnicy, czy ktoś z Was wie jak nauczyć kota czystości. Na razie mimo powystawianych kuwet maluch załatwia się na swoim posłaniu. Wsadzam go do piasku po każdym jedzeniu, niestety on uparcie wraca do koszyka załatwić potrzeby. I czym karmić tego kociaka. Nie wiem ile może mieć tygodni. Maleństwo i chudzielec z niego, mieści się na dłoni.
Zdjęcia wstawię jak się zbiorę żeby zrobić.