poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Osobliwie wakacyjne środki lokomocji.

Chłonę zapach wina w skwierczącej Toskanii.

Zalewam upał w gardle lodowatym drinkiem nad Morzem Śródziemnym.

Prażę się na żaglówce otoczona pięknem Mazur.

Nie mogę przestać głęboko wdychać rześkości polskich gór.

Ach co to były za wakacje! Moich znajomych. Na Facebooku. Oczywiście;)

 Ja odbyłam całkowicie odmienne podróże.

Moje stopy nie stawiły się w żadnych nowych miejscach, nie pobrudziły się podczas wspinaczki górskiej, nie przecięły po wskoczeniu do dzikiego jeziora z nieznanym gruntem, nie obtarły się od dalekich wędrówek leśnych, a skóra nie pomarszczyła się od długich, słonych kąpieli morskich. Ale czy to znaczy, że nie spędziłam ich bogato? Że nie szukałam innych pamiątek do zachowania w pamięci?



Przewędrowałam niesamowite połacie wyobraźni. Cisza, pustka, pejzaż wpisany w uwypuklony krajobraz natury wsi, do której często i jedynie uciekałam w te wakacje uruchamiał maszynerię wyobraźni. Tam ruszają różne trybiki i nagle, słyszę i widzę. Absolutnie wszystko. Tu kanty pejzażu nie stępiły się licznymi spojrzeniami, tratowaniem stóp niedocenienia natury. To tutaj przechadzam się i rozmyślam czy melancholia wyjdzie z użytku? Czy jestem jedyna? Nihilizm, ironia i sarkazm mają się całkiem dobrze, ale czy moja dusza nie wyjdzie z użytku na podobieństwo kasety magnetofonowej? Zaiste, w moim pokoju retro kaseta leży już na starej maszynie do pisania jako ozdoba. W tym miejscu, na tej wsi, widzę najdłuższą tęcze świata i chcę pobiec w poszukiwaniu jej końca, by uczcić i nagrodzić dziecko w sobie, tutaj szykuję śniadanie na dworze, kartki książki samoistnie przewraca mi wiatr.

Mówi się, że coś „tańczy na wietrze”. Tutaj wyobraźnię porywa huragan. Nieopisany chaos wrażeń. Tutaj drzewa nie tańczą. One pochylają się ku sobie, przygarniają i snują opowieści. Niemi świadkowie mojego dzieciństwa, wieczni towarzysze, żądnej ciszy błogości bezczynności, dorosłości. Żadne drzewa nie są tak głośne jak topole. Ona siedzi obok, a ja zachodzę w głowę jakie myśli podróżują po firmamencie jej umysłu i wyobraźni. Ledwo widoczny uśmiech w kącikach oczu i ust mówi mi, że melancholijnie gdzieś tam mi towarzyszy i wspina się na szczyt tych topoli. To one w tle szumiały, gdy pierwszy raz wyznała mi miłość, chwytając twarz w dłonie i upewniając mnie, powiedziała stanowczo:

„słyszysz? Kocham cię…”



Zatem może wiatr nie wywiał nas zagranicę ani nie przybliżył nowych miejsc rodzimych, co nie oznacza, że nie szukałyśmy wrażeń w znanych już miejscach, nie odkrywałyśmy ich na nowo. Czy długi spacer to nie przygoda? Wypatrywanie osobliwych kształtów drzew, opuszczonych domów albo tych o tak prostych kształtach jakby były zdjęte z dziecięcego rysunku zachwyca nas równie bardzo jak wkroczenie do Narnii. Czuję się równie całkowicie oderwana od ziemi, gdy zaznaczamy swoją obecnością podczas kilku wielkich koncertów tego lata. Nic nie może się równać ogromie wrażeń podczas koncertów Of Monsters and Men czy Hozier’a, podczas tegorocznego Opener’a. Absolutnie nie odbiega od znakomitości polska scena muzyczna zaprezentowana podczas Męskiego Grania, a sielankowość tych wakacji podkreśla darmowy koncert Natalii Przybysz na trawie, kiedy to po koncercie nie mogę się powstrzymać i podejść z pytaniem „Natalia, zrobimy sobie zdjęcie stópek?” Zatem, oto i oneJ



Ale poczekajcie, brakuje tu ścieżki dźwiękowej. Podróżowałyśmy obok siebie w kilkunastu metrach kwadratowych mojej sypialni i odkrywałyśmy nowe dźwięki.


Puszczałyśmy całe zło przeszłości w niepamięć i w milczeniu kroczyłyśmy po kojących wokalach.


Sprawdzałyśmy ścieżki dźwiękowe do nowości kinowych.




Chodziłyśmy do kina, wybierałyśmy własny repertuar na kilkudziesięciu calach telewizora i kilkunastu laptopa. Próbowałyśmy osobliwych seansów wybierając się do Łóżkoteki podczas Festiwalu Transatlantyk, sącząc prosecco, uprzednio racząc podniebienia wykwintnością francuskiej kuchni, przygotowując się balsamicznym hiszpańskim winem. Wracając do auta, po skosztowaniu wyśmienitej kawy po wietnamsku, śmiejemy się unikatowością spotykanych nas zdarzeń, gdy mały kolega zastawia mi auto (nie)znacznie utrudniającym wydostanie się z parkingu Mercedesem! Mina parolatka, który pilnował w jaki sposób się wydostanę, by nie potracić jego auta bezcennie zapisała się w mojej pamięciJ



Bo podróżować muzyką, filmem, jedzeniem też można.  

Zatem, gdybyśmy miały polecić kierunki kina jakie obrać, a w których może macie zaległości, to koniecznie wybierzcie się do Francji, Hiszpanii czy innych krajów europejskich, nie omijając Wielkiej Brytanii i dokumentu „Amy”, który absolutnie kazał mi wyjść z kina na czworakach smutku i przypomniał o porażającym talencie i tragedii życia Amy Winehouse. Francois Ozon znów zachwycił w filmie „Nowa Dziewczyna”. Absolutnie królowało jednak kino hiszpańskie, kiedy to bez wahania wydawałam ocenę 10/10 oglądając „Magical Girl”. Jeśli ktoś tęskni za osobliwością i odrobiną kiczu w kinie koniecznie musi obejrzeć „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu”, którego wydłużone kadry zdjęte jak ze starej pocztówki całkowicie zawładnęły moim sercem. Filmy „Plemię”, „Grubasy”, „Dzikie historie” czy „Biały Bóg” to filmy, których nie zobaczycie już na ekranach kin, ale zdecydowanie warto je dołączyć do swojej filmoteki.  Kategorycznie zabraniam tracenia czasu na obejrzeniu głośnego i przereklamowanego „LOVE” Gaspar’a Noe, który ani nie mówi o miłości ani o seksie, jest banalnym filmem bez opowieści, ani chwytliwych dialogów, za to z taką ilością seksu rzucaną w twarz, dosłownie, że uczyniło to z niego kiepskiego pornosa, jak dla mnie. Dawno nie wyszłam tak rozczarowana z kina z językiem przesyconym samymi nieprzychylnymi uwagami pod adresem filmu, którego wyczekiwałam i specjalnie na przedpremierę  się udałam. Zatem, niewiele zjechałam kilometrów, ale przewertowałam godziny filmowych wrażeń.

Skoro wakacje te nie są takie mobilne, podróżuję pamięcią i wyobraźnią. Przypominam sobie te wszystkie miejsca, w których zabłądziłam autem. We wspomnieniach nie szukam zgiełku, znajomości i powszechności. Widzę ciemne uliczki, baśniowe ogrody, stare, poczciwe babcie. Odtwarzam wszystkie te zbłądzone, zagubione w morzu pozornej nieistotności miejsca, w których słucham i przestrzegam nakazów ograniczenia prędkości, tam gdzie auto i wyobraźnia samoistnie zwalniają. To miejsca, które nie niszczeją od ludzkich spojrzeń i ciężaru stóp. To miejsca, gdzie mogły zacząć się ciekawe opowieści, gdzie nie wyciąga się aparatu, gdzie dopisuje się własne opowieści nieśmiałego podróżnika.

Emil Cioran cytowany w książce Andrzeja Stasiuka „Jadąc do Babadag” radzi byśmy „trzymali się towarzystwa zwierząt, kucali sobie u ich boku jeszcze przez tysiąclecia, wdychali wonie stajni niż laboratoriów, umierali z chorób, a nie z lekarstw, kręcili się wokół naszej pustki i łagodnie w nią zapadali.” I to właśnie książki wytyczyły mi szlaki najlepszych podróży podczas tych wakacji. Słuchałam się ich nostalgii, melancholii, przemyśleń i trzymających mnie na skraju łóżka wrażeń. Kucałam, by pogłaskać miejscowego psa, który wita nas niczym sołtys swoich włości, przedstawialiśmy się sobie, oprowadzał mnie po okolicy, oglądałam wszystko z perspektywy czworonoga, z językiem na wierzchu, wąchaniem okolicy, podskakiwaniem na ciekawsze kąski odosobnienia miejsc, do których poniosły mnie stopy podczas spacerów. Gdzie indziej mogłabym na końcu rzeki, odnodze jeziornej, zobaczyć dwie kąpiące się krowy, które wlepiły we mnie wzrok tak uporczywie, że czułam się jakbym weszła komuś do łazienki i naruszyła jego nagą prywatność.



5937 stron złożyło się na 16 książek, które pochłonęłam w te wakacje. Używanie słowa „przeczytać” nie równa się ilości wrażeń jakie ono dostarczają i tego lata również mnie nie rozczarowały. Przecież pod tym pałacem liter, spotykamy siebie, pukamy do drzwi, które zamknęliśmy za sobą albo i otwieramy te  lśniące nowością. Jak to mawia mój ukochany Andrzej Stasiuk, którego lekturze również musiałam się rytualnie poddać tego lata, książki zawieszają samotność istnienia.

„Jadąc do Babadag” I znów mnie pan, panie Andrzeju, porwał z kanapy, ławki w ogródku, krzesła w kuchni, z wszystkich tych banalnych miejsc, w których pochłaniałam pana słowa, do zupełnie innych krain. Bo kraje i miejsca, które opisuje i odwiedza p. Stasiuk może i są stare oraz zapomniane, opustoszałe, jak te stare, bujane krzesło na strychu obrastające kurzem zapomnienia i braku docenienia, ale i tak natrafi się w końcu ktoś, kto je odkopie i zechce przywrócić do stanu używalności. Jakakolwiek lektura Stasiuka jest idealna na wakacyjne dni, wszelkie jesienne dysfunkcje i zimowe chandry. Mistrz podróżniczego i duchowego pióra!

Raczyłam się kilometrami różnymi gatunkowo, zachwycałam się rozwiązłością wątków w końcu nadrabiając słynną kryminalną trylogię „Millenium”, gdzie równie otwarcie przyjęłam Lisbeth Salander do grona literackiej nieśmiertelności. Rozczulałam się czytając literaturę dziecięcą „Prosiaczek Fryderyk i dzięcioły”, którą otrzymałam w prezencie za zdany ważny egzamin zawodowy. Sir D'arcy Power w cytacie rozpoczynającym książkę, którą mimo, że traktuje o medycynie, czyta się ją niczym kryminał, przyrównuje przedsięwzięcia chirurgów do mocarstwa nazywanego Imperium Chirurgów - dodam od siebie, że każdy z nas powinien je zwiedzić i kupić sobie bilet do Państwa Nauki, do którego tak dostojnie zgrabnie zaprasza nas dr. Hartmann w książce „Triumf Chirurgów”.

Olga Tokarczuk wraz z Agnieszką Holland napisały wspólnie scenariusz i obecnie kręcą thriller moralny na podstawie znakomitej książki „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Bohaterka książki, pani Janina, nie znosi tego imienia, innym ludziom nadaje również swoje własne owoce wyobraźni. Jej zdaniem ludzie powinni mieć imiona odzwierciedlające ich osobowość, więc nazywa ludzi Wielką Stopą albo Dobra Nowina, albo powinni nosić imiona owadów czy ptaków jak Dębosz, Drozofila czy Corvus. Śledzimy świat jej oczami i jej opiniami na temat tego kto zabija jej sąsiadów. Okoliczni mieszkańcy mają ją za wariatkę ślepo wierzącą w horoskopy. Ale co jeśli pani Duszejko ma rację...? Tu żadne słowo nie jest przypadkowe, utkało się w cudownym talencie umysłu pani Tokarczuk i wciągnęło mnie bez reszty. Te porównania, zabawnie-ironiczne przemyślenia zamalowane dobitnymi prawdami o życiu.

Ktoś mógłby powiedzieć czy, aby mocno nie przytyłam w te wakacje, bo widać, że dużo siedziałam, a mało się ruszałam. Cóż za błędny przelicznik. Uwielbiam umysł spuchnięty od przemyśleń i wrażeń, kiedy namacalnie niemal czuję jak zmienia się jego pojemność, która wiecznie jest dodatkowo stymulowana godzinami rozmów z Nią.

Bo widzicie, ja cały rok noszę kombinezon. Drugie ja, oficjalne ja, obecne w pracy, wśród rodziny, w sytuacjach oficjalnych. Zdejmuję go uroczyście tylko przy Niej i w wakacje, kiedy to absolutnie nic nie staje pomiędzy mną a mną. Czuję się wtedy wyjątkowo wolna. Gdy sierpień chyli się ku końcowo powoli odkurzam ten kombinezon, odświeżam go, przygotowuję się do pracy i stawiam w pełnej gotowości działań.


Bo widzicie, jestem Atlantydą, która nie chce siebie uratować. Pierwszy raz w tym roku, suwak ewidentnie się zaciął, a ja nie tylko nie mam ochoty nałożyć na siebie kombinezonu, a co dopiero próbować naprawić ten suwak. Nie szarpię się, wracam z pewną rezygnacją, już z tęsknotą za pełnią siebie przy Niej.



Podczas różnych wydarzeń, nie możemy się widocznie całować w usta, ponieważ soczystość Jej czerwonej szminki odcisnęłaby się znacznie i mnie by rozmazała, dlatego proszę Ją albo Ona robi to znienacka i całuje mnie mocno w policzek, by zostawić odcisk swoich ust. Nie zmazuję go wtedy, noszę go dumnie jako odznakę prawdziwości Nas. Zdarzyło się, że nieświadome niczego, moje obie siostry, podchodząc dwukrotnie rozmazały te szminkę na moim policzku.

Boję się, że wrzesień porządnie rozmaże…mnie.

poniedziałek, 27 lipca 2015

List otwartej prywatności.


Często ostatnio myślę o cyklach życia. O odchodzeniu i przychodzeniu. Pojawianiu się i znikaniu. Pewności i niepewności. Panice i stoickim spokoju. Życiu i śmierci. Słucham, patrzę, obserwuję, chłonę, czuję i widzę.

Widzę chmury i milknę jak głaz zastanawiając się czy w każdym jej majestatycznym kształcie kryją się wszyscy, którzy odeszli. Czy po śmierci stajemy się chmurami? Lubię tę pocieszającą myśl, gdy środek krzyczy niesprawiedliwość, gdy okrutny los zabiera znowu kogoś znajomego z mojego życia. Czy tam jest babcia, jedna i druga, czy tam uśmiecha się M., czy dołączyła do niej właśnie K., a tam w oddali przebija się blask Pani I.? Czasami nie mieszczę w sobie tęsknoty i poczucia niesprawiedliwości, chmury absolutnie pulchnieją we mnie.

Słucham zawsze za oknem odgłosów dziecięcych, czy to śmiechu czy urywek rozmów, nasłuchuję, niczym szpieg, rozmów dzieci sąsiadów z rodzicami, gdy wracają ze szkoły, sklepu, placu zabaw. Na chwilę staję się uczestnikiem ich życia, którego nie posiadam. Życia matki.

Obserwuję życie znajomych i widzę kolejne śluby, obwieszczenia o ciąży, narodzinach, uciechach kolejnego etapu dorosłości w formie rodzicielstwa czy małżeństwa. Przybieram minę całkowicie rozradowanej przyszłej cioci, gdy w środku dostaję tak naprawdę dotkliwy celny strzał prosto w serce, rozrywane na kawałki, rozbryzgujące się w ciągle usypianym instynkcie macierzyńskim.

Pamiętacie małego O. na którego temat rozpływałam się z początkiem roku szkolnego? Jego koniec przyniósł już bardziej rozbrykanego chłopca, który rozpycha się łokciami i próbuje przeżyć na szkolnych korytarzach przez popychanie innych i szarpanie. Mogę na niego patrzeć z uśmiechem, który stara się go udobruchać i uspokoić, a on odwzajemnia je już z pewną dozą smutku i bez przytulania, bo to nie jest już ten sam O., a ja nie jestem jego matką, by nauczyć go, że potrafi lepiej. Kolejne dziecko, które odchodzi w swój świat, a ja tracę jakikolwiek wpływ na jego życie.

Słucham, patrzę, chłonę i czuję jakie to obezwładniające uczucie, gdy obok Ciebie zasypia Twój bratanek, pilnujesz go, poprawiasz kocyk, czytasz przy nim książkę, obserwujesz jego sen, a gdy nagle wyrywa się w złym śnie, otwiera oczy, patrzy na sufit, zdezorientowany nie wiedząc gdzie jest, jeszcze chwila i się rozpłacze, a ja go chwytam za rączkę, spogląda na mnie i nagle ogarnia go spokój, znów ogarnia go sen, bo wie, że jest bezpieczny ze mną. Swoją ciocią, nie matką.

Czuję ogromne szczęście zabarwione smutkiem za każdym razem, gdy moją chrześniaczkę na mój widok rozjaśnia absolutnie szczery uśmiech radości na zabawę i troskę, które ją czekają. Bawimy się, rozmawiamy, bo ma zaledwie 20 miesięcy to jest już bardzo bystra i bez problemu można się z nią dogadać i w ferworze zdarzeń i zabawy nagle zwraca się do mnie i mówi: „mamo”, a mi to słowo staje kołkiem w gardle, staram się nie rozpłakać, spoglądam na jej prawdziwą mamę, zapada niezręczna cisza, a ja z uśmiechem na twarzy prostuję: Kochanie, nie jestem Twoją mamą, ale ciocią, mama jest obok, widzisz?” – bo dzieci słowom przypisują emocje bez szufladkowania. Widoczne emocje mojej obecności przy niej sprawiają, że zdarza się jej nazywać mnie mamą…

Pewnego dnia dwa lata temu, gdy znów puchły we mnie emocje ogromne napisałam list. List do swojego nienarodzonego dziecka…w którym zawarłam wszystkie przeszłe rozważania na temat jego posiadania. Musiałam porozmawiać…

„Do mojego wyczekiwanego, nienarodzonego Dziecka,

Musisz wiedzieć, że przychodzą takie chwile, kiedy obezwładnia mnie wszechogarniający, paniczny strach, że nigdy nie będę Twoją mamą. W takich momentach oczy samoistnie wypełniają się po brzegi łzami, spływają po policzkach i lądują na pustych kolanach, na których nigdy Cię nie przytulę i nie ukołyszę do snu. To momenty, gdy na przykład oglądam jakiś film poruszający temat relacji „dziecko-matka”. Kiedy obserwuję trudy wychowania dookoła. W swojej pracy nauczyciela, gdy widzę wdzięczność dzieci wobec rodziców z okazji Dnia Matki czy Ojca. Ich ciągłe opowieści, obserwowanie jak rosną, rozwijają się, zmienia się ich postrzeganie świata, dojrzałość i poglądy. Widzę jak kształtują się ich charaktery i będąc nauczycielem mogę mieć jedynie namiastkę roli rodziciela-wychowawcy. Nie chcę, by za parę lat patrzono na mnie jak na zdziwaczałą nauczycielkę- starą pannę, bezdzietną, która mieszka z kotami i zabija czas piekąc placki.

Musisz wiedzieć, ze nie ma Cię na tym świecie nie dlatego, że Ciebie nie chcę, ale dlatego, że homofobiczne, polskie społeczeństwo sprawia, że boję Ciebie wprowadzić na ten świat. Odkąd pamiętam zadaję sobie pytanie czy moja krzyczącą od wewnątrz chęć posiadania Ciebie wynika z bardziej egoistycznych czy altruistycznych pobudek, bo wiesz drogie Maleństwo, na świecie istnieje wiele rodzajów miłości, kiedyś mam nadzieję pokażę Ci jej wszystkie formy, a Twoje mądre serce samo je ogarnie swoim rozumem. Pojmiesz, że bycie „innym” nie znaczy „gorszym”, ale wyjątkowym i szczególnym. Dowiesz się, że na świecie istnieją ludzie tacy jak mama, które kochają inne kobiety, a nie mężczyzn, ale są również tacy, którzy kochają inaczej i dobierają się w inne pary i żadna z nich nie jest gorsza czy dziwniejsza od drugiej. Jedyne co będziesz musiało wiedzieć to, to, że ludzie źli to ci, którzy sprawiają, że ktoś taki jak Twoja mama czuje się niebezpiecznie wracając wieczorem do domu trzymając Twoją drugą mamę za rękę. Taki ktoś nazywany jest homofobem, ponieważ boi się odmienności i nie potrafi jej zaakceptować, nie chce spróbować jej zrozumieć. 

Wiedz zatem, że istnieją ludzie, którzy mówią Twojej mamie, że chęć posiadania Ciebie płynąca prosto z mojego serca jest czystym egoizmem, ponieważ byłbyś/abyś narażony/a na uszczypliwości, obelgi i jeszcze „zaraziłbyś/łabyś” się taką samą miłością jaką mama żywi do Twojej drugiej mamy. Przez takich ludzi ciągle pytam siebie czy to nie jest właśnie egoizm to, że chcę Ciebie tylko dlatego, że ja tego chcę. Przeraża mnie wizja dnia, w którym rzuciłbyś/łabyś mi w twarz, jak kamieniem goryczy, słowa: „żałuję, że mnie urodziłaś, żałuję, że jesteś moją matką”. Boję się dnia kiedy będziesz starszy/a i zrozumiesz, że żyjesz w rodzinie trochę „innej” od pozostałych i zarzuciłbyś/łabyś mi, że sprowadziłam Cię na świat, gdzie musisz cierpieć przez moje życie. Martwi mnie dzień, w którym usłyszałabym pytanie wypełnione po brzegi pretensją, dlaczego nie potrafię być z mężczyzną jak „inne”, „normalne” mamy i dlaczego nie możesz mieć ojca.

Potrafię jednak te wszystkie obawy wznieść ponad wszelką wątpliwość, że kocham Cię, choć nie istniejesz. Jesteś wytworem mojej wyobraźni, instynktu macierzyńskiego, moim niespełnionym marzeniem, dopełnieniem, spełnieniem, kontynuacją, dokończeniem, pozostałością, całą mną. Oczami wyobraźni malowałam Ciebie już milionkrotnie, widzę Cię w moich podopiecznych, dzieciach na ulicy, swoich bratankach, chrześniaczce, uczuciach młodszych i starszych. Wierzę, ze pokazałabym Ci, że wszelka odmienność jest źródłem naszej wyjątkowości i nie ma nic złego w tym, kogo i jak kochamy. Musisz wiedzieć, że mało kto, jak Twoja mama, spogląda na świat z perspektywy dziecka i stara się w najmniejszym możliwym stopniu przenosić frustracje i zmartwienia dorosłego życia na dzieci.

Wyobraź sobie Promyczku, że ostatnio usłyszałam, że żyjemy w świecie, w którym matki niewystarczająco kochają swoje dzieci. Złe, niedbałe matki. Pewna pisarka, która sama jest matką, posunęła się do stwierdzenia, że kiedy zostajemy matkami, umieramy… Ja nie wyobrażam sobie umrzeć w macierzyństwie. Wiem, że robiłabym wszystko, by wywiązać się jak najlepiej z zadania jakie sobie powierzyłam – bycia Twoją matką. W świecie traconych wartości, słów bez pokrycia, braku wytrwałości i doceniania tego, co mamy, obiecuję Ci:

- obiecuję przelać na Ciebie całą miłość, czułość i wrażliwość jaką w sobie noszę, które pozwalają mi patrzeć na świat w przyjaźniejszych barwach,

- obiecuję wychować Cię na silną i potrafiącą się bronic osobę, mimo, że pewnie w głębi będziesz się wszystkim przejmować, jak Twoja mama, jednak sprawię, że będzie to dla Ciebie powodem do dumy, a nie wstydu, źródłem Twojej wyjątkowości,

- obiecuję nie szczędzić słów „kocham Cię”, „jestem z Ciebie dumna”, przytulania, wysłuchiwania, pomagania, wspierania i chwalenia,

- obiecuję nie doprowadzić do tego, że będziesz nienawidzić swojego odbicia w lustrze i czuć źle się z jakiegokolwiek centymetra swojego ciała,

- obiecuję nie dopuścić do tego, byś nienawidził/a siebie za to, że zawiedziesz czyjeś oczekiwania albo gdy zawiedziesz siebie,

- obiecuję być dla Ciebie ostoją, silną belką, której możesz się chwycić, gdy będziesz spadać w otchłań złamanych serc, rozczarowań, smutku, kłótni z przyjaciółmi, niepowodzeń życia codziennego,

- obiecuję nigdy nie podnieść na Ciebie ręki,

- obiecuję nie być surową za to, że czasami będziesz nieznośnie psocić, bo w końcu jesteś tylko dzieckiem i nie mogę od Ciebie wymagać pojęcia konsekwencji swoich czynów, które dorośli znają z wyprzedzeniem,

- obiecuję całować Cię w zbite kolano, a nie krzyczeć, żebyś przestał/a się mazać, bo nie jesteś już dzieckiem; w świecie, w którym dzieci coraz częściej i szybciej wychodzą z dzieciństwa próbując już w wieku 10 lat alkoholu czy papierosów,

- obiecuję Ci tego procesu nie przyśpieszać, zatem pozwolę Ci okazjonalnie poskakać po murkach, popłakać, gdy się lekko uderzysz, pośmiać z niekoniecznie śmiesznego dla dorosłego psikusa, poprosić o loda, gdy jeszcze na niego trochę za zimno.

Obiecuję, obiecuję, obiecuję. Wiedz, że mama rzadko używa tego słowa, bo jest dla niej na wagę złota i oznacza nierozerwalną więź i jednoczesną obietnicę spełnienia. Wiem, że mogę obiecywać, zarzekać się, że nie zrobię bądź zrobię powyższe rzeczy, ale wiedz, że będę się starać całym swoim sercem wyciągać wnioski z własnych lekcji życia, jakich udzielili mi, bądź nie, moi rodzice lub rodzice, których w ciągu życia obserwowałam. Moi rodzice, Twoi dziadkowie nie byli idealni, zasłonili gęstymi chmurami wiele sukcesów, wiarę w siebie i poczucie własnej wartości, ale mam to już za sobą.

Marzeniem, niekiedy rozdzierającym serce na strzępy, jest wyobrażenie Ciebie Maleńka jak w Dzień matki słucham wierszyka, którego się dla mnie nauczyłaś i oglądam laurkę, którą z niezdarną wprawą dla mnie zrobiłaś. Ja w podzięce w Dzień Dziecka zabrałabym Cię, gdzie byś tylko chciała i podarowałabym Ci to, co lubisz, bo zawsze słuchałabym Twoich potrzeb i marzeń, ucząc, że takowe się spełniają, jeśli na nie sobie człowiek zapracuje i mocno w nie wierzy. Marzę byś Ty, Ukochany już Synku, opowiadał mi z entuzjazmem na ile drzew się wspiąłeś, ile kałuż przeskoczyłeś, by pokazać mi jakim silnym mężczyzną się stajesz.

Opowiem Ci krótką sytuację z mojego życia. Mama kiedyś pracowała w fundacji ucząc dzieci, które niekoniecznie stać na dodatkowe zajęcia z języka obcego. Pewnego razu jeden z chłopców zaczął wymiotować. Zaprowadziłam go do łazienki, posprzątałam zabrudzony dywan, przytrzymałam mu głowę, przytuliłam, sprawdziłam czy nie ma gorączki. Zadzwoniłam po jego mamę poinformować o sytuacji i z zapytaniem czy jest w stanie przyjechać po chorego syna. Gdy okazało się, że jest w pracy, obiecałam przywieźć go do niej. Po tym jak posprzątałam, usłyszałam od niego: Przepraszam, że sprawiłem kłopot, że pani musi sprzątać i dziękuję. Na te słowa 11-latka, musiałam silnie wstrzymać łzy. Pomyślałam o wartości i sile słów „przepraszam” i „dziękuję”. Pomyślałam „może tak czuje się wdzięczność dziecka względem matki?”

Wyczekując Ciebie za zakrętem obaw i braku wiary w Twoje zaistnienie,

Zawsze gotowa na Ciebie,

Twoja mama”

I może na dziś skończę wylewanie siebie.
Bo czasem wstyd.
A czasem nie umiem inaczej mówić jak palcami o klawiaturę.
Bo czasami absolutnie muszę.

Żeby się nie przelać…zalać…utopić.


wtorek, 14 lipca 2015

Wszechobecna.

Statystycznie rzecz biorąc, ode mnie częściej się odchodzi niż zostaje. Czy to telefonicznie, w lokalu, na łóżku we własnej sypialni. Śmiercią naturalną, wyjazdem za granicę, zdradą. Zrywa się wszelkie łączące nici, które splotły się w nierozwiązalny kłębek nerwów i nieporozumień. Żyję ze sobą niemal trzy dekady, zatem poznałam siebie już całkiem wystarczająco, by wiedzieć, gdzie tkwią różne problemy, co odstręcza, jak coś niszczeje, kiedy zaczyna się rozkład, czai się niewierność.

Nazwałam kiedyś siebie emocjonalną przylepą. Wiem, przerażam. Pewnością. Pewnością uczuć jakie noszę w spojrzeniu, szczerości uwielbienia oddanych w dotyku, prostych gestach. My, generacja impotentów miłości, nie wierzymy, że można nas tak kochać, jakimikolwiek byśmy nie byli. Czasami dopada nas poczucie oszustwa, no bo jak można? Mnie? Kochać?

Przeraża mnie jak bardzo potrzebuję Ciebie. Wszystkie „jak bardzo”, „tak bardzo”, „niesłychanie” – przerażają mnie. Skręcają w kłębek, w który wtula się wtedy w Ciebie mocno i w głębi ducha pyta znów siebie „a co jeśli znów za mocno?”

Emocjonalnie przylepiam się do Ciebie spojrzeniami. Szeregami zdarzeń, manifestacjami troski i oddania pośród zwyczajnych czynności życia codziennego, czy to robię Nam pranie, czyszczę buty, szykuję śniadanie, romantyczną kolację, masuję plecy, prasuję, pytam czy masz ochotę się czegoś napić. Pytanie czy wszystko w porządku zatem jest silniejsze ode mnie, zdradza podświadomość podszytą lękiem, bo co jeśli którego dnia odpowiedź będzie przecząca?

Przy tak silnych uczuciach, ich przeciwwaga nie dziwi, strach jest naturalny. Leżąc na wznak jednej z Naszych licznych nocy tematy przypełzły poważne. Rozważając o śmierci i o tym czy istnieje coś poza nią przyznałam, że nie obawiam się śmierci, obawiam się niebycia i nieczucia. Choć będziemy po drugiej stronie, gdzie może nic już nie ma, więc i nie będziemy świadomi nieczucia, ale mnie i tak dopada momentami ten irracjonalny strach – jak to? Mogę nie żyć, ale jak to będzie nie móc już czuć Ciebie?  

Bo tak, częściej ludzie odchodzą ode mnie niż pozostają. Ona przyjechała do mnie z początkiem lipca, a ja nie posiadałam się z radości na stos wrażeń jaki czeka na Nas podczas nadchodzących dni. Pogoda się dla nas uatrakcyjniła. Od razu wyruszyłyśmy do mojego domu na wsi, by „przywitać” się w odosobnieniu. Następnie czekał na Nas Open’er Festival i urokliwe, pożądliwe Trójmiasto i skwar morskiego powietrza. Koncert dla mnie to zjawisko intymne, to nie zwykłe odhaczenie na liście „wysłuchane na żywo”, to lista mojego życia, ścieżka dźwiękowa naszych emocji. Ekstaza dzielona na dwoje, gdy w tle mam wrażenie, że Of Monsters and Men iście grają tylko dla Nas. „Nie stać mnie na Paryż, ale mam nadzieję, że Ci się podoba”, mówię, gdy po powrocie z koncertowych wrażeń wychodzimy jeszcze na ulice nocnego Gdańska.


Ale to nie koniec, Ona jeszcze ode mnie nie wyjeżdża. Po powrocie z całą pewnością naszego uwielbienia dla niebanalnego kina wybieramy się na francuską jego odmianę do klimatycznego kina w stolicy Wielkopolski, której Ona jeszcze nie widziała. Pragnę karmić Jej zmysły na wszelkie sposoby. Ciągle jestem głodna Jej zadowolenia. Gdy mija Nam wspólnie spędzony tydzień, podświadomość moja dziwi się, że Ona jeszcze ze mną jest. Są wakacje, zatem nie ma narzuconej daty Jej powrotu do domu. Umownie pada na piątek, w czwartek wieczór jednak słyszę te cudowne słowa, że zostanie jeszcze dłużej.

Ze mną? Przecież ze mną nikt tyle nie zostaje…Nie ma jeszcze dość moich nieprzerywanych spojrzeń? Emocjonalnej przylepności i zależności? Przecież pokazywanie tak intensywne, że się kogoś tak pragnie, potrzebuje, kocha, wszystko w nadmiarze może męczyć czyż nie? No ale też chwileczkę, czemu nie miałabym być całą sobą przy Niej? Dlaczego miałabym patrzeć krócej niż tego pragnę prosto w Jej oczy? Dlaczego nie miałabym pożerać wzrokiem Jej ponętnych ust? Dlaczego nie miałabym się z Nią kochać kiedy tylko pragnę? Prawic komplementów, karmić zmysłów, uciekać od tego, co czuję? Więc kiedy zdaje mi się, że Ona zaraz wyjedzie, to oświadcza mi, że jeszcze zostaje. Kiedy wkrada się myśl, że może ma mnie już za dużo, to Ona po śniadaniu wydłuża Nasze udanie się pod prysznic kładąc się na mnie i zalewając falą pożądania, rozpina spodnie…szeptam „rozpieszczasz mnie”, a Ona dziwi się mojemu zdziwieniu, co jeszcze bardziej mnie porusza. Bo ze mną przecież nikt tyle nie dzielił…

Po dwóch tygodniach razem musiałyśmy się dziś rozstać, by znów do siebie za jakiś czas powrócić. A ja? Siedzę i nie wierzę, że Jej tu nie ma i, że zaraz nie wyjdzie z NASZEJ łazienki do NASZEGO pokoju. Tak, pokochałam liczbę mnogą Nas. Absolutnie nie ma mnie, bez Ciebie. To nielogiczny stan abstrakcji. Powstrzymywałam się zatem dziś od łez, bo wiem, że niedługo znów tu będziesz. Tymczasem zostaje mi przewijać album Nas, zapierać własny dech w piersiach przesytem obrazów jaki zostawiłaś w Naszym łóżku. I podejmować próby radzenia sobie z rzeczywistością wypełnioną krzykliwym brakiem Ciebie.

Z pewnością, że wrócisz,

z ciągłym niedowierzaniem, że jesteś

i będziesz.


Wdzięczna ja. 

niedziela, 21 czerwca 2015

Czy Ona mi się śni...?



To ją przypierałam zawsze do ściany w przypływie dzikiego pożądania.

To ona przywierała ciałem do mnie i nie dawała wytchnienia moim pragnieniom.

To ona była tą femme fatale, która odkurza najbardziej mistyczne zakamarki wyobraźni.

Związywała mi ręce pasem…

Kazała odwrócić się tyłem i sprawiała, że napinają mi się wszystkie mięśnie niepewności jej następnego ruchu i kierunku dotyku.

Ona popychała mnie na łóżko i klękała przede mną…

Podzielała mój brak zahamowań, wyprzedzała moje myśli i zawsze zasypiała ze mną nago, nigdy nie czuła potrzeby chowania się za pozorną moralnością ubrań.

Nakazywała przyniesienie lodu i wsuwała go w najgorętsze miejsca absolutu mojego podsycenia.

To przy niej wyciekała cała rozkosz, która skraplała się ze strumieniami potu spływającego po udach, brzuchu, karku, między piersiami, nie potrafiąc już rozróżnić źródła tego wodospadu, była adresatem wyznania „nigdy nie byłam taka mokra”…

Sprawiała, że krzyczałam w ekstazie i nie skąpiła mi orkiestry własnych dźwięków.

To jej pożądliwe spojrzenie znajdywałam na sobie, gdy otwierałam oczy w przypływach rozkoszy. Nigdy go nie odwracała, zwężała go, łasiła się, zniewalała mnie bezczelnym spojrzeniem premedytacji władzy nad moim ciałem.

Zawsze chciałam, by na mnie tak patrzyła. By tak zniewalała i dała się zniewolić. By ciała nabierały tysięcy woltów, elektryzowały się, nie potrafiły się od siebie odczepić, krzyczały z bliska i oddali do siebie i o siebie.

Ona śniła mi się całe życie. Nigdy nie miała konkretnej twarzy, ale konkretne przymioty, wiedziała co lubię i robiła to z bezczelną dokładnością. Zadowalała w nocy, o poranku i w dzień. Potem znikała o poranka brzasku i nigdy nie wracała w tej samej postaci. Jej jedyną stałą była nieobecność i nierzeczywistość. Zwykła senna zmora. Ot co, fantazja.

Pytałam zawsze siebie o rolę fantazji. Czy fantazja z definicji zostaje w sferze wyobrażeń i nie wychodzi z moich erotycznych snów czy jednak przekracza próg majaki sennej, wpełza do sypialni i podsyca Nasze piekielne temperamenty? Czy to wszystko u góry mi się przyśniło? Nie…
Ja nigdy nie sądziłam, że odnajdę tę kobietę ze snów, tę władczynię mojego ciała, oddechu i serca.
Kolejnym z przymiotów Jej absolutnej wyjątkowości i niesamowitości jest fakt, że spełnia absolutnie wszystkie moje fantazje. „Czy masz dziś ochotę na coś specjalnego?” – pyta, ale nie potrzebuje odpowiedzi, sama serwuje coś nowego.

Zjem Cię – informuję Ją tuż przed przyjazdem. Na co Ona, z przypisaną sobie zadziornością, odpowiada – przyrządzam się dla Ciebie, podsycając w sekundzie pożar moich trzewi. Bo wiem, że tak jest. Założy koronkową bluzkę, która odsłania mój uwielbiany dekolt, muśnie usta szminką, by zaznaczyć siebie na mnie przy przywitaniu, w obcasach wkroczy znów w moje życie nieprzeciętnością.

Kobieta – fantazja. Mam coś lepszego. Kobieta – rzeczywistość. Nie jest tą senną, która zostawiała mnie zawsze samą w łóżko, trzaskała drzwiami i znikała, pragnęła, ale nie kochała. Ona po ostatnim krzyku rozkoszy, otwiera ramiona wraz z drzwiami do siebie i wpuszcza mnie do swojego wnętrza jeszcze głębiej. Dzieli ze mną ciało i duszę. Wypijam Ją i wiążę mnie to z Nią na zawsze. Gdy zaczyna zasypiać, ja na Jej plecach kreślę palcami słowo „kocham”, bo wiem jak kocha rysowanie po plecach, a Ona zasługuje na niebanalne wyznania miłości. I nawet jeśli Jej świadomość już nie wyłapuje kolejności literek, to wiem, że Jej ciało wie, co moje na Niej uwieczniło. Uwiecznia po każdym zbliżeniu, spotkaniu. Nic się nie powtarza, nic nie przyrówna się do tego owego pierwszego razu, gdy się kochałyśmy, ale tak jak wydaje Nam się, że my się nie poznałyśmy te kilka miesięcy, ale znałyśmy się od zawsze, to tak samo jest za drzwiami Naszej sypialni. Kochałam się z Tobą całe życie, rzeczywistość teraz tylko nadgania i parzy iskrami.

Uczyniłaś mnie odważną, wyprowadziłaś mnie z zakamarków obumierającej wiary w absolut miłości. Przypomniałaś o wszystkim, czego w życiu pragnęłam. Zrobiłaś więcej. Urzeczywistniłaś się. Ciągle dla mnie jesteś. Nie ma wymówek ani niedomówień między Nami. Chcę Cię pokazać całemu światu. Swojemu światu i tak też czynię. Życie robi nawet więcej, gdy zajeżdżamy do mojego ulubionego miejsca na ziemi i mówisz: „widzę dwoje dzieci, nie – troje! Jednak czworo”. Okazuje się zatem, że w rzeczywistości poznasz całą moją rodzinę i więcej za jednym zamachem. Szukam zatem rodziców, przecież chcę fanfarów, przyjechała miłość mojego życia, zapowiedziałam Ją uroczyście dzień wcześniej! Przedstawiam Ją mamie, która mile ją wita, zajętemu tacie, który tonie w swojej nieśmiałości i na końcu wyskakuje moja siostra, która nie potrafiła schować opadniętej szczęki wrażeń na widok Ciebie. Pierwszy raz nie będzie się liczył nikt prócz Nas, absolutnie nie będę chować uczuć do Ciebie, nie będę puszczać Twojej dłoni. Chciałabym powiedzieć jaka byłam dumna przedstawiając Cię każdemu po kolei i wiedząc jak na Ciebie zareagowali, ale nie potrafią tego wyrazić. Jedynie jeden brat do drugiego cedzi: „popatrz, Junkie przywiozła dziewczynę, a Ty kiedy będziesz miał?!” Ale to nie duma. To ta absolutna pewność, że nikogo więcej nie będę już przedstawiać. Koniec tych szopek, zaczyna się ostatni akt. Kurtyna nigdy nie pójdzie już w dół.

Spędzamy ze sobą długi weekend i staje się on najlepszym w moim życiu. Poznaję Cię w wielu nowych sytuacjach i każda jest przesycona zachwytem i pewnością. Poznaję również Twoich rodziców, którzy nie spodziewali się nigdy, że literka imienia „E” skończy się na „A” i będę w ciele kobiety, a mimo to obiad spędziliśmy miło pomimo uprzednich stanów przedzawałowych, które nawiedziły moją osobę, chcącą dobrze wypaść przed rodzicami swojej miłości. Uwielbiam każdy przekraczany stopień Naszej znajomości, etap intymności, następujące po sobie horyzonty pragnień bez końca.

W kolejny weekend tworzącej się historii Naszej miłości, który właśnie chyli się ku końcowi, gdy patrzę znów na Ciebie z nieukrywaną adoracją, znów obezwładniasz mnie szeptem zmysłowości „zostałam stworzona dla Twojego uwielbienia…”, a ja w duchu znów pytam siebie „skąd ja Cię mam?”. Przekraczasz próg nawet moich najśmielszych snów.

„I ślubuję Ci uśmiech przy porannej kawie, parasol w deszczu i stokrotki na wiosnę…”




Troszczyć się o Ciebie w zdrowiu i chorobie, spalać żywym pragnieniem, iskrzyć miłością, nigdy nie przestając Cię kochać…


wtorek, 19 maja 2015

Kochając Tą Jedyną.

Chciałabym napisać książkę o Tobie, o Nas, o tym, co Nas połączyło. Nie jestem władcą słów, uciekają mi, gdy najbardziej ich potrzebuję, nie mieszczą tego, co czuję w pełni, nie jestem wielkim też pisarzem, by posiąść umiejętność idealnego odwzorowywania rzeczywistości, obrazów i zdarzeń, które po każdym spotkaniu intensyfikują Nasze uczucia. A chciałabym nim być, by Nasza miłość nigdy nie zgasła, ale płonęła na kartach ponadczasowej księgi, gdy My już będziemy gdzieś po drugiej stronie, gdzie nie rozdziela się scalonych w jedno dusz. Bo musi takie miejsce istnieć, prawda? W przysiędze małżeńskiej, która jakoś bardziej dotyka mojego wnętrza w języku angielskim, mówi się „until death do us part”. Zmieniam na „even after death that will never do us part”. Bo ja nawet w to zaczęłam wierzyc. Że nie puścisz mojej ręki nawet po śmierci.

No bo jak mam to wszystko wyrazić? Pierwszy raz mam wrażenie, że słowa mnie zawodzą, one nie wystarczą, one nie opiszą, nie wyrażą, nie obejmą swą objętością i ograniczeniami słownictwa tego wszystkiego, co czuję i co widzę, gdy na Nią patrzę. Język polski, żaden język nie stworzył i nie zastąpi języka miłości, którym rozmawiamy ze sobą, gdy jesteśmy obok siebie. A chciałabym Ci podarować najpiękniejszy bukiet słów. Opisać jak się we mnie głęboko zasadziłaś, zapuściłaś korzenie, a teraz rośniesz  w siłę rozgałęziając się po wszystkich zakończeniach nerwowych i drobinkach duszy.

Czekam na Nią. Uwielbiam patrzeć jak wysiada z taksówki. Czuję się jakby miała z niej wysiąść największa gwiazda i stoję wiecznie podekscytowana i zdenerwowana jak nastolatka czy Ona ucieszy się równie bardzo na mój widok.

No i jak to opisać? To Jej wysiadanie? To jaka niezwykła jest dla mnie pozorna zwyczajność tej czynności. Gdy jej obcasy stykają się z ziemią, a włosy rozwiewa wiatr, mi serce szaleje tornadem emocji. Czekam aż podniesie wzrok i spotka się z moim. Z trudem powstrzymuję chęć pobiegnięcia w Jej stronę i rzucenia się na szyję, usta i udami na Jej biodra. „Jak będzie wyglądać? Czym mnie dziś powali?” Ta myśl jak starannie wszystko dobiera, poczynając od doboru koloru paznokci, krwistej szminki, garderoby, biżuterii, ta nieśmiała myśl, że to też po to, by mi się podobać i kusic jeszcze bardziej, budzi we mnie podniecenie i niemożność powstrzymania się od komplementu, który Ją zapewni jak szałowo, niesamowicie, seksownie wygląda. Ona zawsze ubiera się i wygląda tak, że bym od razu chciała z Niej to wszystko ściągnąć.

Nasi rodzice nie ułatwiają egzystencji Naszej miłości. Nie raz zostałyśmy zdenerwowane i wyprowadzone z równowagi przed Naszym kolejnym spotkaniem. Nie wyobrażam sobie zatem rozpocząć spotkania od niczego innego, jak od przytulenia Jej mocno. Nie puszczenia po kilku sekundach. Chcę Nas scalić, chcę stopić, chcę roztopić się w roztworze z Nas, by po chwili zlać się w jedną silną skałę, która od wszystkiego będzie Cię chciała uchronić i zawsze przy Tobie silnie stać. Odczarowujesz rzeczywistość i jej czarne moce. Uwielbiam to uczucie wzajemnego uspokajania siebie. Jak nagle „Oni” się nie liczą. Jak zapominam o wszystkim, co mnie ciągnęło w dół przez minione dni. Siadamy na łóżku i nagle wszystko odchodzi, unosi się i wylatuje przez szparę w oknie, a my usadawiamy się w sobie na nowo i nie mam ochoty już wychodzić zza drzwi Nas przez wszystkie nadchodzące dla Nas godziny.

Słucham Jej zwierzeń, czuję jak uchodzi z Nas napięte powietrze zmartwień oraz utrudnień i nagle stykamy się ze sobą oczami, najbardziej elektryzująco i silnie, tak jak lubimy najbardziej. Słowa gdzieś nagle uciekają, wypełnia Naszą przestrzeń błoga cisza. Walnęłaś mnie znowu piorunem. We mnie nie wbiła się strzała Amora, ona mnie rozszarpała na strzępy i przebiła wnętrze bezboleśnie. Braknie mi na chwilę tchu. Póki nie wpuszczamy powietrza do płuc pocałunkami, scałowując z siebie cały makijaż. Pokochałam Nasz rytuał rozcierania Twojej szminki z mojej twarzy. Zawsze proszę Ciebie byś mnie „poprawiła”, bo zachłannie pragnę każdego rodzaju Twojego dotyku. Czuję, że coś kombinujesz, że znów masz coś dla mnie w zanadrzu, znów wyciągasz dla mnie „papierowe kwiaty” i zabierasz do kina na wyczekiwany film, ja odwzajemniam się kolacją i dobrym winem. Kocham celebrację Nas, każdą minutę w tej nadchodzącej wieczności.
No i jak to opisać? To jak kochasz się po raz pierwszy z osobą, którą bezgranicznie kochasz, aż zastaje Cię niespodziewanie świt? Odzwierciedlanie wrażeń w lustrze słów nie opisze ich tak naprawdę, zamkną się wtedy w patosie, banale i czymś zakrawającym na pikantny erotyk. Powiem, że było miejsce na wszystko. Na czułość, na nieokiełznaną dzikość, na spuszczenie lwów z łańcuchów, na przyciskanie do skraju wytrzymałości, na cierpliwość, na dokładność, na wielokrotność…doznań. Nie wahałam się ani przez chwilę odkąd się poznałyśmy, że Nasza rozkosz będzie równie wielowymiarowa jak Nasza znajomość. Bo mogę uchylić rąbki wrażeń, mogę wspomnieć jak myślałam, że autentycznie oszaleję, gdy cierpliwie przemierzała językiem moje uda, a zębami ściągała bieliznę, a to i tak nie odda tego, co czuło moje ciało i ja sama, to tajemnica skrywana między mną a Nią, a ścianami, które nagrywały odgłosy Naszej rozkoszy…
Nie będzie to trącić przesadą, gdy powiem, że ja bezustannie czuję się na skraju szaleństwa, kompletnego oddania i miłości, ronienia łez wdzięczności, a zarazem niedowierzania? Można mówić: „Ale Junkie, przecież byłaś już w związkach, kochałaś, słyszałaś, że ktoś kocha, co w tym takiego innego?” Śmiałam się na drugi dzień, że nie jesteśmy już dziewicami. Ale jest w tym właśnie wiele prawdy. Bo kochać się z osobą, z którą chce się spędzić resztę życia, z tą jedyną i największą miłością można tylko raz i na zawsze.  Bo ja nigdy nie czułam takiego równie intensywnego stopnia odwzajemnienia zaangażowania i oddania. Bo nikt nie patrzył na mnie całym swoim sercem i jestestwem. Żyjemy w świecie, który stara budować nas tak, byśmy zawsze zostawiali coś dla siebie, a Ona daje mi wszystko i więcej. Bo ja nigdy nie patrzyłam, nie całowałam, nie dotykałam i nie kochałam się z miłością mojego życia. Całe życie, wszystkie przeszłe porażki, niepowodzenia, błędne wybory torowały mi drogę do Niej, to wszystko to było preludium do wieczności, do dziewiczej miłości, która ma moc unicestwienia wszelkiego zła i otwierająca nową, czystą kartę  Naszych historii.

Tylko ja widzę tego dowody, to ja je czuję, to ja je filtruję i wiem, że nie są ułudą mojego naiwnego serca zawsze wierzącego w dobre zakończenia. To ja czuję głębokość Jej spojrzeń i tego, że nigdy ich ode mnie nie odwraca. To mnie przechodzą elektryzujące dreszcze, gdy nachyla się nade mną do pocałunku, a ja czuję się najsmakowitszym kąskiem, który zaraz pożre. To mnie ściska w dołku na każde Jej wspomnienie. To ja zapominam słów, gdy nagle przemierza dłońmi pod stołem po moim udzie albo gdy splata swoją dłoń z moją.  To ja odczuwam fale podniecenia, gdy wychodzę pół nago na chwilę z łazienki, bo czegoś zapomniałam, a Ona podchodzi od tyłu, całuje dziko mój kark, chwyta za biodra i znów czuję, że chce mnie zaciągnąć do łóżka rozkoszy. To ja odczuwam pewność, że nie kłamie, gdy mówi, że sprawianie mi przyjemności, daje Jej tyle samo satysfakcji jak jej otrzymywanie.  To mnie zalewa skromność i niepohamowana radość, że udało mi się Ją rozbawić do łez. To ja się rozpływam, gdy chwyta moją twarz w swoje dłonie i wygładza wszystkie troski. To ja odlatuję, gdy nawet muska mnie stopą, gdy zasypiamy obok siebie. To ja wiem, że Jej przytulanie się do mnie, przyciskanie oddechu i ust do karku przed snem, to nie zwykły umowny obowiązek związków, tylko Jej autentyczna miłość do Naszej bliskości.



Zatem jeśli człowiek nie czuje tego wszystkiego, nie patrzy na osobę obok w podobny sposób, nie zalewa go nieustanna fala miłości i pożądania, jeśli ktoś nie potrafi powiedzieć na tę osobę obok „to ta jedyna”, „chcę się z nią zestarzeć”, „chcę przy Niej rodzic się i umierać”, „wierzę, że Jej ręka nie puści mnie nawet po drugiej stronie wieczności” – to szukaj dalej, bo to ciągle nie ten adres.

Ja zamieszkałam w domu Nas, nikt i nic mnie z niego nie wyprowadzi i nie wyrzuci siłą.


niedziela, 3 maja 2015

Ona rysuje mój sufit.



„Trzęsę się jak liść, więdnę pod spodem podczas burzy, to wszystko odbija się echem we mnie, czy naprawdę będziesz mnie kochać, z wszystkimi moimi myślami, z wszystkimi winami, boję się, że nie będziesz, boję się, że nie, jestem dziwakiem, jestem obcym” – chciałam usiąść na łóżku i pokazać Jej tę piosenkę od pierwszej do ostatniej nuty, bo jest istnym pięknem, a my to piękno zobaczymy wspólnie na żywo podczas koncertu za dwa miesiące! Bo ten utwór zasłyszany przed paroma dniami pięknie swoją intensywnością opowiedział moją tęsknotę i ciężar rozłąki. Rozłąki i tęsknoty, które po każdym spotkaniu ważą jeszcze więcej…

Dni stają się sztucznymi wypełniaczami pustej przestrzeni, gdy Jej nie widzę. Zaczynam strasznie nie lubic dni bez Niej. To jakaś nielogiczna abstrakcja, że tak połączone osoby muszą tak często pozostawać rozłączone fizycznie. Choć nikt inny nie potrafi tak namacalnie zaznaczać bezustannie swojej obecności słowami jak Ona, to ja po każdym spotkaniu chcę tylko więcej i więcej.
Uzależniłaś mnie po tym weekendzie skracaniem dystansu. Mentalnego i fizycznego, bo uwielbiam Cię dotykać, ale i słuchać, gdy dajesz mi siebie na te dwa najważniejsze sposoby komunikacji międzyduchowej. Skracasz dystans, gdy siedzimy w pubie sącząc ulubione trunki, a Ty powoli opowiadasz mi siebie, odsłaniasz kawałek po kawałku. Skracasz dystans po powrocie siadając na mnie i z żarliwą cierpliwością i w pełni świadomą bezczelnością powoli rozpinasz mi koszulę patrząc w oczy, po minutach wieczności spojrzeń w oczy, słyszysz moje spojrzenie i nachylasz się powoli do pocałunku, jakbym była najsmaczniejszym kąskiem, gdy… Tylko Ty i ja wiemy ile jękliwych „gdy”, ile niecierpliwych uniesień bioder połączyło Nas na mnóstwo iskrzących sposobów w ten weekend… Intymne szczegóły spotkania pozostają między Nami, ale wszyscy muszą wiedzieć jak nie potrafię spokojnie koło Niej wysiedzieć, jaką dumę czuję, gdy mogę spacerować obok Niej dłonią w dłoń, zasypiać i budzić się obok Niej, obserwować jak szykuje się do dnia. Do dnia spędzanego ze mną. Nakładasz tą swoją soczyście seksowną szminkę przed lustrem i podchodzę do Ciebie, zadziornie kładąc podbródek na Twoim ramieniu, nie chcę Ci przeszkadzać, lubię Cię obserwować, podkreślić chcę tylko, że „ładnie razem wyglądamy, nie sądzisz?”

Jestem osobą, która silnie odczuwa wszelkie bodźce zewnętrzne. Chciałam Ci powiedzieć, dlaczego tak przemówiła do mnie zakończona lektura ostatniej książki obejmująca historię trzech kobiet żyjących na przestrzeni różnych okresów historii. Ich wspólnym mianownikiem był pewien społeczny ostracyzm, na który się skazały ze względu na to, że zbyt intensywnie odczuwają i żyją we własnym wykreowanym marginesie świata. Jedna z bohaterek mdleje podczas koncertu filharmonii, bo tak silnie podziałała na nią muzyka. Gdy się ocknęła była zmuszona udawać, że zwyczajnie zasłabła, podczas, gdy zemdlała z nadmiaru wrażeń. Ja przy Tobie ciągle czuję się na skraju omdlenia. Wszystko intensyfikujesz, przecież do Nas cały świat się śmieje, a dzikie zwierzęta wychodzą nocą z bezpiecznych nor, by wyjść Nam naprzeciw. My autentycznie stworzyłyśmy dla siebie swoją osobistą Narnię. Wracamy nocą z drinka i w środku betonowego miasta, spotykamy lisa, który przystaje i patrzy Nam prosto w oczy zaginając z ciekawością ucho i głowę. Jesteśmy zachwycone tym prezentem dzikości w miejskiej dżungli, by parę kroków dalej napotkać kolejne dzikie zwierzę przebiegające ruchliwą ulicę, najpewniej jeża. Większość czasu nie chcemy opuszczać łóżka, ale gdy wychylamy się na zewnątrz świat pogodnieje, pozwala przysiąść przy fontannie na ławce, wypić kawę, zjeść pyszne jedzenie na świeżym powietrzu, które nieustannie przerywamy długimi spojrzeniami w oczy, Twoim szeptem „uwielbiam spędzać z Tobą czas”, który rozbrzmiewa mi w sercu szczęścia.  Wiecie jak drogocenne jest znaleźć kobietę, która wszystkim zachwyca się w równym stopniu i nie nudzi Jej najmniejszy skrawek świata, przyrody i błogiej ciszy?



A to nie był łatwy wyjazd, krzyczał na mnie, próbował zniechęcić, dobić, przybić silnie do podłogi. Kazał mi zastanawiać się nad karmą życia. Kazał zwątpić w samą siebie durnymi zrządzeniami losu. Zapięłam sobie wszystkie plany na ostatni guzik, by nie mieć niemiłych zaskoczeń, ale rzeczywistość postarała się za mnie. Wlepiła mi mandat 200złotowy i 6 punktów karnych w drodze do Niej, a o 23 w nocy w drodze powrotnej, 170km od domu przebiła mi oponę i kazała szukać wulkanizatora pracującego całą dobę i zamawiać lawetę i z 5 godzinnej podróży zrobiła prawie 9 godzinną.

Pytam Cię w środku nocy dlaczego tak bardzo testuje los moją cierpliwość, mówię Ci, że wydaje mi się, że jestem w miarę dobrym człowiekiem i dlaczego świat nie może mi tego czasami oddać w pełni, a nie fragmentarycznie? Odpowiadasz, jak zawsze dla mnie słusznie, że może właśnie po to jestem, po to wydarza mi się coś złego, bym mogła w przyszłości pomóc komuś innemu, gdy mu się coś złego przytrafi, może taka jest rola mojej karmy. Mimo wszystko nie rozkleiłam się w środku nocy, zmarznięta, trochę przestraszona, pozostawiania sama w podejrzanej dzielnicy dużego miasta. Zadzwoniłam i zorganizowałam sobie pomoc, wszystko będzie dobrze. Dodałaś, że mój „Leoś” po prostu przeżywa swoją pierwszą operację, czym niesłychanie mnie rozbawiasz. To tylko pieniądze, to tylko samochód, to tylko rzeczy. Co mnie obchodzi to wszystko, gdy mam największą wartość w postaci Ciebie w swoim życiu. Na to nie ma wyceny, nie wystawia się uczuć na aukcję, nie przyrównuje do finansowych przeciwności losu.



Załączam Naszego ukochanego James’a Baya, gdy odwożę Cię do domu w blasku słońcu i podmuchach wiatru i nie chcę by trwało to zaledwie 15 minut. Jadę i myślę „Chcę już zawsze Ją tak kochać, niech ten stan nigdy się nie kończy”. Ciągną się za mną kilometry niepowiedzianych wyznań miłości. Czuję się jak nowonarodzony szczeniak, który co dopiero przyszedł na świat i poznaje wszystko od nowa, i w chwili, gdy poznał co to miłość, gdy nauczył się kochać, to bezustannie merda ogonem w radości i pragnie jedynie być równie bardzo kochany. Chcę być zagłaskana miłością.

Stajemy na parkingu i goni mnie czas i przymus bycia punktualną w odebraniu innych pasażerów. Ta presja czasu i niechybne rozstanie. Ta perspektywa miliona wrażeń, pobudzeń pragnienia, cielesnych i duchowych zbliżeń zalewa mnie niespodziewanie z niesłychaną siłą. Patrzę na Ciebie i nagle zaciska mi gardło. Mi serce wali przy Tobie, gdy Cię widzę, gdy mnie całujesz, dotykasz, patrzysz, zwierzasz się z siebie. Ale jeszcze nigdy nie waliło mi tak serce w przypływie fali silnego smutku rozstania. Nie wiedziałam co się dzieję, jak mogło być tak silne i mnie tak obezwładnić. Znam ten fizyczny stan, wiem co zaraz się stanie, znam te pięść zaciskającą mi gardło, trzęsącą się dolną wargę, że zaraz zaleje się łzami, a przecież nie chcę, nie chcę rozstawać się z twarzą mokrą od łez, ale od Twoich pocałunków. Wypuszczam drżąco i powoli powietrze z ust kilka razy, by uspokoić nadchodzącą hiperwentylację. Patrzę Ci w oczy i mocno ściskam dłoń, by się uspokoić, dopuszczam tylko do tego, by zaszkliły mi się oczy. Nic nie spływa po twarzy. Pytam Ciebie retorycznie „jak można być tak szczęśliwym?” Po chwili dodaję „Czy Ty wiesz, jak ja za Tobą szaleję?”, a wtedy Ty chwytasz moją twarz silnie w swoje obie dłonie i całujesz tak, jak jeszcze nikt inny mnie nie pocałował. Rozkładasz moje serce na łopatki, a ja jeszcze bardziej nie chcę odjeżdżać…

Jak wiecie, niedawno były Jej urodziny, więc to ja wręczałam Jej prezent, ale to Ona również sprezentowała mi z okazji minionego Światowego Dnia Książki, dzieło, o którym mówiłam od miesięcy. Wszystko, co dostaje od Niej dotykam i traktuję z największym namaszczeniem. To jej obecność w moim życiu rysuje mój sufit kalejdoskopem wrażeń i uczuć.



Mój sufit krzyczy:

„Kocham Ją!”

Wiecie?


Bo Ty przecież tak…;*

środa, 15 kwietnia 2015

Opleciona tęsknotą.

Tęsknię za Tobą.

Dla mnie to nigdy nie były puste słowa. To autentyczny fizyczny stan ciała, psychiczne obezwładnienie duszy. Nie ma w tym ani krzty pustki, ciszy czy trywialności. Jest w tym cała złożoność uczucia, jakie do Ciebie żywię. Moja tęsknota może być opłakana w skutkach albo brzemienna w najwyższe uniesienia, obleczona w żywe obrazy wspomnień majaczące za wzgórzem każdego obowiązku dnia codziennego, na który z trudem wspinam się każdego dnia. Czy siedzę nad rzeką, czy z rodziną przy ognisku, czy pracuję, czy prowadzę auto, czy oddycham, śpię, wstaję, żyję. Bo tęsknie za Tobą, cokolwiek robię. Bo to ciągle się nie zmienia.

Nie ma ucieczki od tęsknoty za Nią.
Ścina mnie dziś z nóg.
Sadza mnie w kącie, buja w osamotnieniu i każe ssać kciuk bezbronności.
Dziś znów jestem naga i piętnastoletnia.
Skrada się, rozwiewa zimnym powietrzem ubrania i próbuje oziębić, gdy serce grzeje mnie z nasiloną siłą.
Siłą mojej bezgranicznej miłości do Ciebie.
Choć wiem, że każda minuta przybliża mnie do Ciebie, a każdy kilometr zostanie pokonany, pozwól mi dziś smucić się tęsknotą.
Bo to ten piękny rodzaj smutku, nie trzeba go od razu zabijać, ponieważ on niekoniecznie rujnuje, ale buduje.
W dalszym ciągu dokłada cegiełki docenienia, zachwytu i czułości.
Brakuje mi Jej piękna. Brakuje zbliżeń. Ciepła oddechu, gdy coś do mnie mówi. Żaru Jej obecności. Zwyczajnej-niezwyczajnej rozmowy. Jej zniewalających oczu i rozbrajającego uśmiechu. Błysku, gdy wybucha cudownym śmiechem. Możliwości spojrzenia na Nią, krzycząc od środka "jesteś całym moim światem". Mój dziś lekko poszarzał, bo za długo Cię nie widzi.
Dni wloką się niemiłosiernie bez Niej, ten dzisiejszy nie zna litości dla mojego stęsknionego serca.

Zatem zapytana o to co u mnie słychać, odpowiadam, że tęsknię za Nią, nikt nie traktuje tego szczególnie poważnie. Bo co to takiego ta tęsknota. Minie jak zawsze, cierpliwości trzeba. „Przecież niedługo się zobaczycie”, to chyba najgorsze pocieszenie świata.  Nie zareaguje tak nikt, kto tęsknił kiedyś całym sobą, całym swoim życiem, każdym oddechem, ruchem, krokiem. Ktoś, kto kiedykolwiek z tęsknoty uczynił całe swoje jestestwo. Przypływają od Was też ciepłe fale słów, znajomi i nieznajomi proszą o więcej słów, w które ubieram historię Nas, więcej ciepła, bo tak dobrze im się grzać w ogniu Naszego uczucia. To niesłychanie ciepłe i dla mnie, i jestem za to wdzięczna.
Pamiętam co odpowiedziałaś, gdy po raz pierwszy powiedziałam, że za Tobą tęsknię. Powiedziałaś, że jestem zatem pierwszą osobą, która faktycznie za Tobą tęskni. Nie pojmuję tego, nie pojmuję tego jak można nie dać się obezwładnić tęsknocie za kobietą taką, jak Ty. Szaleńcami są ci, którzy nie pozwalają sobie tęsknic. Twoje niedowierzanie w swoją wyjątkowość, ciągle zaskoczenie, jest częścią Twojej niesamowitości. Wytwarzasz wokół siebie aurę stoickiego niepokoju i nie zdajesz sobie z tego nawet sprawy. Ciągnie się za Tobą atmosfera burzy, wyczuwalna nawet parę godzin, dni, tygodni po Twoim przejściu. Kogo nie kusi wyjrzenie za okno, wyjście na powietrze, gdy na niebie zbiera się burza, błyskawice, gromy piekielne miłości? Móc tęsknic za Tobą to nieznośnie znośny stan wewnętrznego niepokoju.
W całej swej absorbującej naturze, tęsknota mimo wszystko pozostaje uczuciem nieskazitelnie pięknym. Chusteczka zakrapia się tylko łzami czystego uczucia, niezmieszanego uczuciem goryczy, dla Ciebie mam same słodycze. Cukierki wyobraźni, którymi karmię siebie i Ciebie w czasach rozłąki. Czasami, ale tylko czasami, sekundami w wieczności są te chwile, gdy siadam podkulona na łóżku, tulę mocno kolana i tęsknota się skropli. Zaraz potem jesteś Ty mówiąca, że przecież i gdy mi jest przykro, to i na Ciebie pada zimny deszcz, a ja w życiu nie pozwolę na Twoje złe samopoczucie świadomie. Nie będę Nam kazać wchodzić do kąpieli jakichkolwiek udręczeń. Siadam do pionu, chwytam za laptopa i piszę tęsknotę, oplatam się Nią i ubieram w przyjazne słowa.
Czujesz?
Tęsknię za Tobą.
Nie tylko słowami.
Całą sobą.

Ja tęsknię za Tobą. 




piątek, 27 marca 2015

Bezkres zachwytu.

Tydzień temu o tej porze…stąpałam z nogi na nogę wyczekiwania. Teraz nadchodzi weekend bez Niej. Marny następca poprzedniego – najlepszego weekendu w całym moim życiu. Nie wiem czy wszyscy z Was znają, ale istnieje fotoblog opowiadający ludzkie historie o nazwie „Humans of New York”, który śledzić można na stronie internetowej lub Facebooku


Chętnie go śledzę, ponieważ dostarcza dużo ciepła, zadumy i docenienia, gdy fotograf zatrzymuje przypadkowych przechodniów i zadaje im przeróżne pytania, wydobywając z nich ludzkie historie, tragedie, refleksje czy śmieszne sytuacje. Padają pytania o najlepszy dzień w życiu, o najbardziej inspirującą osobę w życiu, najsmutniejsze doświadczenie, złamane serce, wielkie miłości, nadzieje, zmiany, obawy. Sama często  korzystam z tej strony jako narzędzia dydaktycznego, by uczyć dzieciaki empatii, ludzkiej dobroci czy inspiracji. Moja wyobraźnia i wewnętrzny filozof lubią pisać różne scenariusze w mojej głowie. Wyobrażam sobie, że gdyby Brandon Stanton wyminął mnie na ulicy, to zderzyłby się z silną manifestacją moich uczuć na twarzy. Zatrzymałby mnie i na pewno o coś zapytał, by po chwili zrobić temu zdjęcie, pochwycić choćby najmniejszą kreskę tego jak codziennie maluję na swojej twarzy uczucie do Niej.

Gdyby zapytał o najpiękniejszą chwilę w życiu, to powiedziałabym, że to ta chwila, w której Ona wyszła mi na spotkanie, a potem cały dzień dążył do tego, by Nasze spojrzenia utknęły już w sobie na zawsze. Najsmutniejszym momentem mianowałabym ten, w którym, choć nie wiadomo jak długo odkładanie rozstanie, to jednak musiało nastąpić i musiałyśmy wysiąść z auta, by się pożegnać. Ale jednocześnie podkreśliłabym, że gdy widziałam Ją odchodzącą w tylnym lusterku, to widziałam w tym chodzie nostalgię anioła, ale i szczęście. Powiedziałabym mu, że nie mam w sobie ani krzty obawy, zawahania, a przyszłość kreśli się zielonymi liniami nadziei i pozytywnych zmian. Złamane serce? Nie raz leżałam na podłodze marząc, by mnie pochłonęła i ten ból mnie pożerający. Zaszczytem byłoby mieć serce złamane przez Nią. Ale, jak nigdy przedtem, ani trochę się tego nie obawiam.

Zaczynam to pisać i muszę przerwać. Zakładam kurtkę, zamek zapinam pod samą szyję, ręce wkładam głęboko w kieszenie, tak jak lubię najbardziej. Muszę wyjść na spacer, zatkać uszy muzyką. Rozpiera mnie uczucie do Ciebie. Rozrywa na wszystkie strony. Wyłania łzy szczęścia i tęsknoty. Ona mówi, że łapałaby je w specjalnie celebrowaną fiolkę. Fiolkę – kto tak mówi? Oczywiście, że tylko Ona. Nie mogę skończyć się zachwycać nad Jej lirycznością i oryginalnością komunikacji swoich uczuć. Kto inny zjadałby tak szczegóły, jeśli nie Ona. Unikatowość Jej komplementów skrapla mnie pragnieniem i spala rumieńcem jak najbardziej skromną i seksowną kobietę jednocześnie. Nikt nie rejestrował mnie wcześniej tak jak Ty. Pamiętasz wszystko, co Ci kiedykolwiek pokazałam czy powiedziałam. Nie sądziłam, że znajdę kiedyś dom dla swoich bezdomnych uczuć i że ktoś będzie chciał pomieścić mnie całą w sobie.



Mówisz, że Twoim ulubionym zajęciem teraz jest odtwarzanie żywych obrazów Nas niczym ulubiony film z ukochaną ścieżką dźwiękową złożoną z mojego oddechu. Urzeka Cię moje zdjęcie z dzieciństwa w przebraniu pajacyka, którego osobiście się wstydzę. Uśmiechasz się na mój nawyk ciągłego związywania i rozpuszczania włosów. Zachwycasz się moim podbródkiem i linią szczęki, a ja zaczynam nagle patrzeć na siebie zupełnie inaczej. Nie wiedziałam, że mam tak czuły podbródek, póki nie chwyciłaś go swoimi dwoma palcami i nie zawładnęłaś nim swoim językiem. Nie wiedziałam, że tak podniecą mnie nawet Twoje muśnięcia palcem. Nie podejrzewałam, że mam aż tak daleko sięgające przedłużenie kręgosłupa do moich trzewi, póki nie zaczęłaś przemierzać jego wzniesienia swoimi palcami z góry na dół z precyzją i bezczelną cierpliwością. W oddechu słyszałaś jak bardzo chcę się obrócić i na Tobie usiąść. Wracam z pracy, dzwonię do Ciebie i jak zwykle mija kilka godzin, a żadna z Nas nie umie odłożyć słuchawki. Ale ta rozmowa…to najbardziej zmysłowa jaką przeprowadziłam. Nasze erotyczne dialogi po spotkaniu nasiliły się intensywnością wrażeń, bo ubrały się w zapachy, smaki, dotyki nareszcie nam skosztowane. Chciałam dotykać Cię głosem, oddechem, mruczeniem, a Ty to wszystko chłonęłaś.

Ty wszystko słyszysz, widzisz, odnotowujesz, zapamiętujesz, nie ignorujesz. Jesteśmy najbardziej wnikliwymi obserwatorami siebie samych, kochamy autoanalizę Nas i zachwytom nie ma końca. Ja widzę Twoje zadziorne przytykanie języka do zębów, a Ty wiesz dlaczego nagle przyciągam Cię do siebie za kurtkę. Wiesz, że to, że ciągle przytykam sobie Twoje dłonie do ust, to niepohamowana pokusa tego, by ssać Twoje palce. Patrzysz na kusząco zatapiające się kostki lodu w whiskey, a ja słyszę wyraźnie, co chcesz z nimi zrobić na moim ciele. Prosisz o masaż, zapewniam, że zrobię to z przyjemnością, bo wychodzi mi to „nie najgorzej”, po czym dodajesz, że dobrze wiesz, że „nie najgorzej” to moja skromna wersja powiedzenia „mistrzowsko”.

Jak Ty mnie dobrze czytasz – mówię z kolejnym zachwytem. Na co Ona odpowiada „Każdy wers Ciebie, jest mi tak bliski, jakbym była współautorem powieści Ciebie”. A moje kartki rozpuszczają się z pewności, że spotkałam swoja bratnią duszę. Że doszłam do kresu cierpienia i mogę głośno szeptać, że zasłużyłyśmy na szczęście. Bo mówisz, że „uwielbiasz, gdy patrzę na Ciebie jak na szczęście”. A ja codziennie budzę się i mimo wszystko nadal nie wiem czym zasłużyłam sobie, by taka kobieta jak Ty była piórem, które pisze po moich kartach. Ale Ona nagle sprawiła, że poczułam, że może warto nie odkładać mnie na półkę, że warto otworzyć okładkę, zajrzeć do środka, bo tam czeka wiele wrażeń i uczuć, na których nie powinien osiadać kurz osamotnienia.

Pytasz co mówię, gdy inni pytają o Nasze pierwsze spotkanie. Bez wahania odpowiadam zdaniem, które zawsze pada w filmach, gdy nagle główny bohater uświadamia sobie w prostocie jakiejś chwili zachwytu nad swoją ukochaną, że :

"I'm gonna marry that girl". 


Kończę piosenką z płyty, którą mi podarowała, włącznie ze słowami od Niej, które wcieliła w moje życie, a powiesiłam teraz w swoim pokoju.




No bo czy życie z Nią nie jest najpiękniejszym co mnie w życiu spotkało?