Bezimienna mieszka za górami
strachu, ukrywanych kompleksów, niespełnionych obietnic, uporczywie trwającej
nadziei, i lasami lat zwalczania samej siebie i osób wyniszczających jej góry i
lasy bycia najlepszą wersją siebie w obliczu obłudnego świata.
Mieszka na drugim piętrze swojej
samotni, drugie drzwi duszy na lewo, kanapa rozkładana na łóżko, również po
lewej od serca, która dawno już na dwa nie była rozkładana i nie pamięta co to
ciepło zasypiania przy drugiej istocie ludzkiej nieskomponowanej z bawełny,
potocznie zwanej kołdrą.
Dawno temu…i nie żyła długo i
szczęśliwie. Bezimienna od dziecka rzadko miewała gości. W życiu poznała tylko
jedną osobę, która parę razy odprowadziła ją do domu. A przecież zawsze miała długie
włosy w pełni gotowości zbrojnej by spuścić je z okna swej samotni i kogoś do
siebie podciągnąć. Wszystkim zawsze nie
po drodze, zawsze w biegu, zawsze w przeciwnym kierunku do szczerości,
spontanicznych, wielkich gestów, inicjatywy, szczypty romantyzmu z erotyzmem. W
dorosłym życiu Bezimienna wyrobiła w sobie przez to patologiczny nawyk
wyglądania przez okno w razie, gdyby warczący silnik serca, stukające obcasy o
chodnik obojętności, okazały się jej niespodziewanych gościem, który zapuka do
drugich po lewej drzwi duszy.
Bezimienna odkąd pamięta miewała
wielu nieproszonych gości, o których nie było trudno kiedy to pokój zawsze
musiała dzielic z jednym z rodzeństwa. Zbyt mało kątów do skulenia, zbyt mało
przestrzeni do prywatności, zbyt mało powietrza do bycia w pełni sobą.
Nieproszony strach przed ojcem, siostrą jedną, bratem drugim. Bezimienna
obiecała sobie gościc w sobie samą siebie, poznawać siebie, być wierną sobie,
odkąd zrozumiała, że starszy nie zawsze ma rację i nie ma na celu Twojego dobra
psychicznego, tylko materialne.
Skoro brak w życiu Bezimiennej
gości proszonych, szukała ich ona w postaciach fikcyjnych. To wtedy natrafiała
na zwierciadła siebie, utwierdzała w przekonaniu, że wszystko z nią w porządku,
że życie, rodzina mogą być inne. Ukochała sobie filmy i książki, które
obrazowały chociażby skrawki jej samej. Byli jej ulubionymi goścmi. W końcu to
Michelle Pfeiffer czy Robin Williams utwierdzili ją w przekonaniu, że w życiu
chce nie tylko nauczać, ale edukować, wychowywać i inspirować. Nie ojciec
karcący jej ubogi wybór kariery, nie zawsze milcząca matka w chwilach życia
ważnych. Dziś Bezimienna jest z siebie dumna, bo wyedukowała nawet własną
rodzinę. Przestali jej życzyć męża i wyśmiewać wieczną pasję oglądania i
czytania. Dziś w każdy dzień zakończenia roku szkolnego, matka wzdycha na jej
widok i mówi jej, że wygląda nieziemsko. Bezimienna widzi wtedy w oczach matki,
że jest jej wielkim osiągnięciem i całuje ją wtedy, o przytuleniu nie
zapominając. Bo nawet tego Bezimienna nauczyła swoich rodziców - tulenia ich
przeszłych błędów i wyciskania dobroci na stare lata.
Bezimienna latami budowała siebie
od podstaw, starając się nie być zależną od spojrzeń i ocen innych. Myślała, że
już po tylu ranach w samo serce i jego okolice, opancerzyła winowajcę w siłę i
szybką regenerację. Gdy w jej życiu zabrakło tej „najważniejszej”, nauczyła siebie
zabierać na randki i prezentować sobie rzeczy wzbogacające jej wnętrze.
Obiecała sobie nigdy nie być próżną i leniwą. Życie to ciągła praca nad samym
sobą. Stagnacji mówi stanowcze NIE. Przyszedł dzień kiedy Bezimienna przestała wypatrywać
przez okno tej niespodziewanej, która rzuciłaby ją na kolana wyczekiwania. Nauczyła
zapraszać siebie samą do kina i na dobrą kolację, czerpać radość z otaczającej
rzeczywistości, nowych smaków serwowanych podniebieniu, uszom, oczom, ciału,
wszystkim zmysłom.
Zatem to miał być wieczór jak nie
jeden w jej życiu. Kupiła sobie dobre, wytrawne czerwone wino, oliwki, ser
pleśniowy. Dzień wcześniej zakupiła nową książkę do kolekcji. Usadowiła się na
swojej prywatnej kanapie bezpieczeństwa. Pierwszy kieliszek otwiera naczyńka
zmysłów i łaskocze delikatnie poczucie humoru. Drugi kieliszek przemienia
Bezimienną w rozkoszną istotę, która przelewa swoją czułość na swój obecny
obiekt zainteresowania. Trudno jej wtedy nie chcieć pocałować, przytulic i gdzieś
porwać. Ale to nie ten dzień. Dziś Bezimienna jest na randce sama ze sobą.
Tak przynajmniej myślała. Dopóki
nie zjawili się przy trzecim kieliszku nieproszeni goście. Wtargnęła bezczelnie
pani niska samoocena, zaraz za nią z buciorami zwaliła się wdowa zgorzkniałość,
w ślad za nią powędrowała rozwódka braku nadziei na kogoś za oknem. Bezimienna
bierze głęboki oddech, napina mięśnie i całymi siłami próbuje zamknąć drzwi,
żeby przez szparę nie przecisnął się jeszcze popsuty humor, łzy i kiepski sen. Myślała,
że jej się udało. Zatem nagle dopadła ją ta nieposkromiona, ciągle w niej
drzemiąca, potrzeba wyjrzenia za okno.
To był ułamek sekundy.
Wiatr zawiał mocniej.
Nawet byście nie zdążyli krzyknąć.
Bezimienna wychyliła się za
mocno.
Roztrzaskana na chodniku obojętności,
leży, jeszcze oddycha i wydycha z siebie ciche:
„Po prostu chciałam, żebyś tu
była…”
Tęsknota aż krzyczy w szepcie poranka ...
OdpowiedzUsuńPrzytulam <3
Wyciskasz łzy, jak tą dobroć ze swoich rodziców.
Kocham :*
Moja Najcudowniejsza:*
UsuńMówiłam już jak uwielbiam dzielic z Tobą wzruszenia?:)
Kocham nad życie;*