Często ostatnio myślę o cyklach
życia. O odchodzeniu i przychodzeniu. Pojawianiu się i znikaniu. Pewności i
niepewności. Panice i stoickim spokoju. Życiu i śmierci. Słucham, patrzę,
obserwuję, chłonę, czuję i widzę.
Widzę chmury i milknę jak głaz
zastanawiając się czy w każdym jej majestatycznym kształcie kryją się wszyscy, którzy
odeszli. Czy po śmierci stajemy się chmurami? Lubię tę pocieszającą myśl, gdy
środek krzyczy niesprawiedliwość, gdy okrutny los zabiera znowu kogoś znajomego
z mojego życia. Czy tam jest babcia, jedna i druga, czy tam uśmiecha się M.,
czy dołączyła do niej właśnie K., a tam w oddali przebija się blask Pani I.?
Czasami nie mieszczę w sobie tęsknoty i poczucia niesprawiedliwości, chmury
absolutnie pulchnieją we mnie.
Słucham zawsze za oknem odgłosów
dziecięcych, czy to śmiechu czy urywek rozmów, nasłuchuję, niczym szpieg,
rozmów dzieci sąsiadów z rodzicami, gdy wracają ze szkoły, sklepu, placu zabaw.
Na chwilę staję się uczestnikiem ich życia, którego nie posiadam. Życia matki.
Obserwuję życie znajomych i widzę
kolejne śluby, obwieszczenia o ciąży, narodzinach, uciechach kolejnego etapu
dorosłości w formie rodzicielstwa czy małżeństwa. Przybieram minę całkowicie
rozradowanej przyszłej cioci, gdy w środku dostaję tak naprawdę dotkliwy celny
strzał prosto w serce, rozrywane na kawałki, rozbryzgujące się w ciągle
usypianym instynkcie macierzyńskim.
Pamiętacie małego O. na którego
temat rozpływałam się z początkiem roku szkolnego? Jego koniec przyniósł już
bardziej rozbrykanego chłopca, który rozpycha się łokciami i próbuje przeżyć na
szkolnych korytarzach przez popychanie innych i szarpanie. Mogę na niego patrzeć
z uśmiechem, który stara się go udobruchać i uspokoić, a on odwzajemnia je już
z pewną dozą smutku i bez przytulania, bo to nie jest już ten sam O., a ja nie
jestem jego matką, by nauczyć go, że potrafi lepiej. Kolejne dziecko, które
odchodzi w swój świat, a ja tracę jakikolwiek wpływ na jego życie.
Słucham, patrzę, chłonę i czuję
jakie to obezwładniające uczucie, gdy obok Ciebie zasypia Twój bratanek,
pilnujesz go, poprawiasz kocyk, czytasz przy nim książkę, obserwujesz jego sen,
a gdy nagle wyrywa się w złym śnie, otwiera oczy, patrzy na sufit,
zdezorientowany nie wiedząc gdzie jest, jeszcze chwila i się rozpłacze, a ja go
chwytam za rączkę, spogląda na mnie i nagle ogarnia go spokój, znów ogarnia go
sen, bo wie, że jest bezpieczny ze mną. Swoją ciocią, nie matką.
Czuję ogromne szczęście
zabarwione smutkiem za każdym razem, gdy moją chrześniaczkę na mój widok
rozjaśnia absolutnie szczery uśmiech radości na zabawę i troskę, które ją
czekają. Bawimy się, rozmawiamy, bo ma zaledwie 20 miesięcy to jest już bardzo
bystra i bez problemu można się z nią dogadać i w ferworze zdarzeń i zabawy
nagle zwraca się do mnie i mówi: „mamo”, a mi to słowo staje kołkiem w gardle, staram
się nie rozpłakać, spoglądam na jej prawdziwą mamę, zapada niezręczna cisza, a
ja z uśmiechem na twarzy prostuję: Kochanie, nie jestem Twoją mamą, ale ciocią,
mama jest obok, widzisz?” – bo dzieci słowom przypisują emocje bez
szufladkowania. Widoczne emocje mojej obecności przy niej sprawiają, że zdarza
się jej nazywać mnie mamą…
Pewnego dnia dwa lata temu, gdy
znów puchły we mnie emocje ogromne napisałam list. List do swojego
nienarodzonego dziecka…w którym zawarłam wszystkie przeszłe rozważania na temat
jego posiadania. Musiałam porozmawiać…
„Do mojego wyczekiwanego,
nienarodzonego Dziecka,
Musisz wiedzieć, że przychodzą
takie chwile, kiedy obezwładnia mnie wszechogarniający, paniczny strach, że
nigdy nie będę Twoją mamą. W takich momentach oczy samoistnie wypełniają się po
brzegi łzami, spływają po policzkach i lądują na pustych kolanach, na których
nigdy Cię nie przytulę i nie ukołyszę do snu. To momenty, gdy na przykład
oglądam jakiś film poruszający temat relacji „dziecko-matka”. Kiedy obserwuję
trudy wychowania dookoła. W swojej pracy nauczyciela, gdy widzę wdzięczność
dzieci wobec rodziców z okazji Dnia Matki czy Ojca. Ich ciągłe opowieści, obserwowanie
jak rosną, rozwijają się, zmienia się ich postrzeganie świata, dojrzałość i
poglądy. Widzę jak kształtują się ich charaktery i będąc nauczycielem mogę mieć
jedynie namiastkę roli rodziciela-wychowawcy. Nie chcę, by za parę lat patrzono
na mnie jak na zdziwaczałą nauczycielkę- starą pannę, bezdzietną, która mieszka
z kotami i zabija czas piekąc placki.
Musisz wiedzieć, ze nie ma Cię na
tym świecie nie dlatego, że Ciebie nie chcę, ale dlatego, że homofobiczne,
polskie społeczeństwo sprawia, że boję Ciebie wprowadzić na ten świat. Odkąd
pamiętam zadaję sobie pytanie czy moja krzyczącą od wewnątrz chęć posiadania
Ciebie wynika z bardziej egoistycznych czy altruistycznych pobudek, bo wiesz
drogie Maleństwo, na świecie istnieje wiele rodzajów miłości, kiedyś mam
nadzieję pokażę Ci jej wszystkie formy, a Twoje mądre serce samo je ogarnie
swoim rozumem. Pojmiesz, że bycie „innym” nie znaczy „gorszym”, ale wyjątkowym
i szczególnym. Dowiesz się, że na świecie istnieją ludzie tacy jak mama, które
kochają inne kobiety, a nie mężczyzn, ale są również tacy, którzy kochają
inaczej i dobierają się w inne pary i żadna z nich nie jest gorsza czy
dziwniejsza od drugiej. Jedyne co będziesz musiało wiedzieć to, to, że ludzie
źli to ci, którzy sprawiają, że ktoś taki jak Twoja mama czuje się
niebezpiecznie wracając wieczorem do domu trzymając Twoją drugą mamę za rękę. Taki
ktoś nazywany jest homofobem, ponieważ boi się odmienności i nie potrafi jej zaakceptować,
nie chce spróbować jej zrozumieć.
Wiedz zatem, że istnieją ludzie, którzy mówią
Twojej mamie, że chęć posiadania Ciebie płynąca prosto z mojego serca jest
czystym egoizmem, ponieważ byłbyś/abyś narażony/a na uszczypliwości, obelgi i
jeszcze „zaraziłbyś/łabyś” się taką samą miłością jaką mama żywi do Twojej
drugiej mamy. Przez takich ludzi ciągle pytam siebie czy to nie jest właśnie
egoizm to, że chcę Ciebie tylko dlatego, że ja tego chcę. Przeraża mnie wizja
dnia, w którym rzuciłbyś/łabyś mi w twarz, jak kamieniem goryczy, słowa: „żałuję,
że mnie urodziłaś, żałuję, że jesteś moją matką”. Boję się dnia kiedy będziesz
starszy/a i zrozumiesz, że żyjesz w rodzinie trochę „innej” od pozostałych i
zarzuciłbyś/łabyś mi, że sprowadziłam Cię na świat, gdzie musisz cierpieć przez
moje życie. Martwi mnie dzień, w którym usłyszałabym pytanie wypełnione po
brzegi pretensją, dlaczego nie potrafię być z mężczyzną jak „inne”, „normalne”
mamy i dlaczego nie możesz mieć ojca.
Potrafię jednak te wszystkie
obawy wznieść ponad wszelką wątpliwość, że kocham Cię, choć nie istniejesz.
Jesteś wytworem mojej wyobraźni, instynktu macierzyńskiego, moim niespełnionym
marzeniem, dopełnieniem, spełnieniem, kontynuacją, dokończeniem, pozostałością,
całą mną. Oczami wyobraźni malowałam Ciebie już milionkrotnie, widzę Cię w
moich podopiecznych, dzieciach na ulicy, swoich bratankach, chrześniaczce,
uczuciach młodszych i starszych. Wierzę, ze pokazałabym Ci, że wszelka odmienność
jest źródłem naszej wyjątkowości i nie ma nic złego w tym, kogo i jak kochamy.
Musisz wiedzieć, że mało kto, jak Twoja mama, spogląda na świat z perspektywy
dziecka i stara się w najmniejszym możliwym stopniu przenosić frustracje i
zmartwienia dorosłego życia na dzieci.
Wyobraź sobie Promyczku, że
ostatnio usłyszałam, że żyjemy w świecie, w którym matki niewystarczająco
kochają swoje dzieci. Złe, niedbałe matki. Pewna pisarka, która sama jest
matką, posunęła się do stwierdzenia, że kiedy zostajemy matkami, umieramy… Ja
nie wyobrażam sobie umrzeć w macierzyństwie. Wiem, że robiłabym wszystko, by wywiązać
się jak najlepiej z zadania jakie sobie powierzyłam – bycia Twoją matką. W świecie
traconych wartości, słów bez pokrycia, braku wytrwałości i doceniania tego, co
mamy, obiecuję Ci:
- obiecuję przelać na Ciebie całą
miłość, czułość i wrażliwość jaką w sobie noszę, które pozwalają mi patrzeć na
świat w przyjaźniejszych barwach,
- obiecuję wychować Cię na silną
i potrafiącą się bronic osobę, mimo, że pewnie w głębi będziesz się wszystkim przejmować,
jak Twoja mama, jednak sprawię, że będzie to dla Ciebie powodem do dumy, a nie
wstydu, źródłem Twojej wyjątkowości,
- obiecuję nie szczędzić słów „kocham
Cię”, „jestem z Ciebie dumna”, przytulania, wysłuchiwania, pomagania,
wspierania i chwalenia,
- obiecuję nie doprowadzić do
tego, że będziesz nienawidzić swojego odbicia w lustrze i czuć źle się z
jakiegokolwiek centymetra swojego ciała,
- obiecuję nie dopuścić do tego,
byś nienawidził/a siebie za to, że zawiedziesz czyjeś oczekiwania albo gdy
zawiedziesz siebie,
- obiecuję być dla Ciebie ostoją,
silną belką, której możesz się chwycić, gdy będziesz spadać w otchłań złamanych
serc, rozczarowań, smutku, kłótni z przyjaciółmi, niepowodzeń życia
codziennego,
- obiecuję nigdy nie podnieść na
Ciebie ręki,
- obiecuję nie być surową za to,
że czasami będziesz nieznośnie psocić, bo w końcu jesteś tylko dzieckiem i nie
mogę od Ciebie wymagać pojęcia konsekwencji swoich czynów, które dorośli znają
z wyprzedzeniem,
- obiecuję całować Cię w zbite
kolano, a nie krzyczeć, żebyś przestał/a się mazać, bo nie jesteś już
dzieckiem; w świecie, w którym dzieci coraz częściej i szybciej wychodzą z
dzieciństwa próbując już w wieku 10 lat alkoholu czy papierosów,
- obiecuję Ci tego procesu nie przyśpieszać,
zatem pozwolę Ci okazjonalnie poskakać po murkach, popłakać, gdy się lekko uderzysz,
pośmiać z niekoniecznie śmiesznego dla dorosłego psikusa, poprosić o loda, gdy
jeszcze na niego trochę za zimno.
Obiecuję, obiecuję, obiecuję. Wiedz,
że mama rzadko używa tego słowa, bo jest dla niej na wagę złota i oznacza
nierozerwalną więź i jednoczesną obietnicę spełnienia. Wiem, że mogę obiecywać,
zarzekać się, że nie zrobię bądź zrobię powyższe rzeczy, ale wiedz, że będę się
starać całym swoim sercem wyciągać wnioski z własnych lekcji życia, jakich
udzielili mi, bądź nie, moi rodzice lub rodzice, których w ciągu życia
obserwowałam. Moi rodzice, Twoi dziadkowie nie byli idealni, zasłonili gęstymi
chmurami wiele sukcesów, wiarę w siebie i poczucie własnej wartości, ale mam to
już za sobą.
Marzeniem, niekiedy
rozdzierającym serce na strzępy, jest wyobrażenie Ciebie Maleńka jak w Dzień matki słucham wierszyka, którego się dla mnie nauczyłaś i oglądam laurkę, którą
z niezdarną wprawą dla mnie zrobiłaś. Ja w podzięce w Dzień Dziecka zabrałabym
Cię, gdzie byś tylko chciała i podarowałabym Ci to, co lubisz, bo zawsze słuchałabym
Twoich potrzeb i marzeń, ucząc, że takowe się spełniają, jeśli na nie sobie
człowiek zapracuje i mocno w nie wierzy. Marzę byś Ty, Ukochany już Synku,
opowiadał mi z entuzjazmem na ile drzew się wspiąłeś, ile kałuż przeskoczyłeś,
by pokazać mi jakim silnym mężczyzną się stajesz.
Opowiem Ci krótką sytuację z
mojego życia. Mama kiedyś pracowała w fundacji ucząc dzieci, które
niekoniecznie stać na dodatkowe zajęcia z języka obcego. Pewnego razu jeden z
chłopców zaczął wymiotować. Zaprowadziłam go do łazienki, posprzątałam
zabrudzony dywan, przytrzymałam mu głowę, przytuliłam, sprawdziłam czy nie ma
gorączki. Zadzwoniłam po jego mamę poinformować o sytuacji i z zapytaniem czy
jest w stanie przyjechać po chorego syna. Gdy okazało się, że jest w pracy,
obiecałam przywieźć go do niej. Po tym jak posprzątałam, usłyszałam od niego:
Przepraszam, że sprawiłem kłopot, że pani musi sprzątać i dziękuję. Na te słowa
11-latka, musiałam silnie wstrzymać łzy. Pomyślałam o wartości i sile słów „przepraszam”
i „dziękuję”. Pomyślałam „może tak czuje się wdzięczność dziecka względem matki?”
Wyczekując Ciebie za zakrętem
obaw i braku wiary w Twoje zaistnienie,
Zawsze gotowa na Ciebie,
Twoja mama”
I może na dziś skończę wylewanie
siebie.
Bo czasem wstyd.
A czasem nie umiem inaczej mówić
jak palcami o klawiaturę.
Bo czasami absolutnie muszę.
Żeby się nie przelać…zalać…utopić.