Przespałam całą drogę, a kiedy otworzyłam oczy na krakowskim niebie już pokazało się słoneczko!
Na dworcu spotkaliśmy się z Borze i Dollbbym - uśmiechy od ucha do ucha, uściski - taka ekipa powitalna to marzenie! :)
Dollbuś umilił nam swoim towarzystwem drogę do Borze, po czym rydwanem numer 10 udał się dalej... Po wejściu do mieszkanka zastał mnie standardowy widok - czerwona łuszcząca kanapa, wszechogarniający artystyczny nieład i TO.
Potem było coraz lepiej. Nagle uznałyśmy z Just, że warto zabawić się w krawcowe i zaczęłyśmy szyć i szyć, i szyć... Potem znowu szyłyśmy. I skończyło się na szyciu. Powstała cała kolekcja nazwana '稣'. A w jej skład wchodziły piżamowe indiańskie kreacje, piżamko-spodnie w kratę, piżamko-koszulki misiowe i piżamko-płaszcze.
Potem były pierogi. A jakże! Ruskie z Carrefoura (bardzo smaczne swoją drogą). Na szybko ogarniałyśmy burdel po szyciu.
W końcu dołączyli do nas panowie, pogaduchy, śmiechy itd, maminy sernik z gruuuubą warstwą czekolady, herbatka - czyli nasz tradycja ;]
Piter z Marcinem jak zawsze uciekli przedostatnim tramwajem, a my jakby to powiedzieć, otworzyłyśmy wino i szyłyśmy dalej :D
W Justowym showroomie zapanował chaos, rozstawił się wybieg, a naczelny projektant pławił się w blasku fleszy!
Ależ bardzo proszę, zwróćcie uwagę na te dodatki, ta klasa, ten szyk, to futerko, panterka i... Piórko...?
Ostatni plan na nocne szycie - niespodzianka na rano...! Chyba już każdy wie, że Dollbby nie ma serca pozostawić na targu biednych małych sierotek wołających o pomoc, czy to są tzw. plastelinką, czy Grzesiem w różowym dresie, czy Superstarrem bez nogi. A że zbiera na szczytny cel musiałyśmy go powstrzymać.
I tak o to w nocy powstał "kaftan anty lalkowy" z satynowej piżamy i flanelowej koszuli!
Tu o to w prezentacji Mobe (która w końcu do nas dołączyła!) 'przytulonej' do latarni :)
Następnie udaliśmy się do kawiarnie której lepiej z nazwy nie wymieniać po tym co tam zostawiliśmy....
W międzyczasie Mobe w końcu nauczyła mnie do czego są te wszystkie przyciski na mojej lustrzance... I pokazała jak zdjęć nie robić....
... i jak je robić dobrze.
(Proszę nie pytać xD - inwencja 'tfórcza' Mobe i Just xD)
Potem, co było potem... Potem nalegałam na plener, więc poszliśmy na obiad. Robiliśmy sobie rodzinne fotki w PRL-owskiej jadłodajni, zmieniając płeć, siedząc w kaftanie anty lalkowym i wsuwając naleśniki ze szpinakiem.
W końcu dołączyła do nas Mad, której choć na chwilkę udało się wyrwać od obowiązków. Kierowaliśmy się do Borze, a na placu przed jej mieszkankiem postanowiliśmy zrobić kilka ujęć. Skończyło się na bieganiu za gołębiami, bo baterie umarły.
Z czerwonej kanapy impreza przeniosła się na antresolę, tam było odrobinę lalkowo. A my pijąc wino złapaliśmy taką fazę, że tarzaliśmy się po materacu z pluszakami.
O to sarenka Saturnin udaje precla.
To Gerard...
I kubeczkowe szaleństwo! Mobe sprawiłą, że chciało nam się stukać i klaskać w rytm piosenki Anny Kendrick. Kto jest odważny może spróbować swoich sił :)
Potem działy się rzeczy jeszcze dziwniejsze, nie można było się powstrzymać od śmiechu kiedy na dwa głosy śpiewano "kiełbasę nietłustą" na przemian z arią o Pocahontas. Biegałam jak głupia z aparatem, nota bene Pitera a nie swoim, żeby uchwycić te niezapomniane chwile ^^
I trzeba było wracać do domu, ale po takich meetach człowiek nabiera energii na cały tydzień. Tak poza tym nasze spotkania z typowo lalkowych robią się spotkaniami grupy przyjaciół... A lalki no cóż - to miły dodatek :)
Na koniec i na pocieszenie, nasz ucieszone paszcze - ocenzurowane oczywiście ;p Kocham Was (Marcin Ciebie też!)! ;)

