Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Recenzje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Recenzje. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 grudnia 2012

Gdzie warto pojechać w grudniu? Budapeszt.


Grudzień w tym roku spędzam na wyjazdach. W ubiegłym tygodniu odwiedziłam Budapeszt, który pokochałam. W maju nie zachwycił mnie aż tak bardzo jak teraz. W zimie to przepiękne miejsce. Cała starówka wygląda jak wycięta z bajki Disneya. Wszędzie są kolorowe stragany, pachnie grzanym winem, a śliczne światełka i dekoracje rozświetlają ulice. Padające płatki śniegu wpisują się idealnie w bajkowy klimat...

Gdybyście kiedykolwiek mieli okazję odwiedzić Budapeszt, gdy rozpocznie się grudzień - zachęcam gorąco. Jarmark Bożonarodzeniowy rozciąga się dosłownie wszędzie - czy byłam w centrum, czy kilkanaście stacji metra dalej wszędzie można było poczuć klimat nadchodzących świąt.


Grzane wino w wielkich dzbanach lub garach ogrzewanych drewnem. Pachniało niesamowicie!

Lokalne słodkości wypiekane na bieżąco.

Street food :)

Przesłynna zupa gulaszowa. Zawsze myślałam, że gulasz jest gęsty - węgierski gulasz to po prostu zupa z wielkimi kawałkami mięsa i paprykowym smaku. Rozgrzewająca i aromatyczna :)

Ptasie mleczko, floating island - Madártej
Pyszny deser składający się z delikatnej pianki pływającej w gęstym kremie waniliowym. Lekki i pyszny.


Tym razem spędziłam troszeczkę więcej czasu na Węgrzech niż ostatnio i zauważyłam, że pod względem kulinarnym jesteśmy bardzo podobnymi narodami. Mięso, kiełbasa, chleb - można znaleźć wiele potraw i składników, których używamy w Polsce i przygotowujemy na co dzień. Zupełną pewność zyskałam, gdy któregoś dnia na stołówce na obiad zupełnie nieświadomie wybrałam panierowany plaster mortadeli.

Natomiast co spotkałam po raz pierwszy to pogacze. Małe przekąski z ciasta drożdżowego, na wytrawnie, z serem żółtym lub ziarnami. Bardzo smaczne i mam nadzieję, że uda mi się je przygotować na sylwestra.

Teraz jestem w zupełnie innym mieście na kolejnej konferencji naukowej, wkrótce podzielę się z Wami zdjęciami stąd :)

P.S - w Budapeszcie jadłam najlepsze w życiu naleśniki, w maleńkiej naleśnikarni, o której powiedzieli mi węgierscy studenci. Francuzi mogą się uczyć od nich jak powinny smakować naleśniki. Bardzo gorąco polecam!
Nagyi Palacsintazoja1015 Budapest, Batthyany ter 5

wtorek, 4 grudnia 2012

Gęś i spotkanie z Mistrzem


Pozdrawiam z zaśnieżonego Budapesztu!
W przerwie między mądrymi wykładami z fizyki wysokich energii na konferencji, na której w której właśnie uczestniczę znalazłam chwilę czasu, aby podzielić się z wami wspomnieniami z cudownych warsztatów. Miałam olbrzymią przyjemność pracować przez kilka godzin z samym Kurtem Schellerem! Tak, tak, dobrze kojarzycie - ten fantastyczny kucharz z wielkimi, białymi wąsami :)

W warsztatach miałam możliwość uczestniczyć w ramach akcji Kujawsko - Pomorska Gęsina na św. Marcina. Jeśli chodzi o moje umiejętności - hm... no cóż, jak byłam młodsza to widziałam gęsi biegające po podwórku u cioci na wsi. Ale w kuchni? Nigdy. Cieszyłam się jak dziecko z zaproszenia na warsztaty i szczerze powiedziawszy, to był najlepszy prezent urodzinowy w życiu :)




A jak wyglądały warsztaty?
Na początku każdy z uczestników dostał proste zadanie do wykonania - obierz ziemniaki, pokrój marchewkę i pietruszkę, itp. Cała formuła była inna niż na warsztatach, w których uczestniczyłam wcześniej i bardzo mi się podobała. Kurt dowodził nami wszystkimi i przygotowywał dania, a my mu pomagaliśmy. Dzięki temu widziałam jak powstaje każde danie, które gotowaliśmy.


A co przygotowaliśmy?

  • 3 gęsi pieczone w całości, jedna z nich była nadziana

  • gęś po meksykańsku z najlepszym ryżem, jaki jadłam w życiu


A po gotowaniu mogliśmy to wszystko zjeść :) Wszystko było przepięknie przygotowane i podane - spójrzcie:


Wszystkie wskazówki i uwagi były bardzo cenne - począwszy od tego, że dowiedziałam się, że zupełnie nie umiem kroić i nawet nóż trzymam źle :) Później było już tylko lepiej. Nauczyłam się oczyszczać gęsie żołądki i przygotowywać pierożki won-ton. Wiem też, jak ładnie odkroić piersi z upieczonej gąski, aby wciąż miały kształt piersi i jak podzielić gęś na części. Poznałam również kilka przydatnych sztuczek w kuchni, które zdecydowanie ułatwiają gotowanie. Warte uwagi były również dodatki, które przygotowaliśmy - włoska kapusta gotowana w mleku to coś przepysznego, a smak ryżu był niezapomniany,


Dziękuję pięknie za zaproszenie na warsztaty i mam nadzieję, że będę mogła uczestniczyć jeszcze kiedyś w podobnych :)


środa, 28 listopada 2012

Olka i SAM


Dziś opowiem Wam o jednym z trendowych miejsc w stolicy. Bo jak można tutaj mieszkać tyle czasu i jeszcze nigdy nie być na przesłynnym śniadaniu? W ten weekend odwiedziła mnie moja siostra i postanowiłam nadrobić zaległości :)


SAM czyli Stowarzyszenie Amatorów Mąki to przytulny lokalik na Powiślu. Łatwy dojazd jest dla mnie dużym plusem. Miejsce w środku zawsze się znajdzie, choć osób w środku nie brakuje. Bardzo przyjemna atmosfera. Luźna i przyjacielska. Pomimo obecności kilku "gwiazd", czym zachwycała się moja młodsza, wszyscy dobrze się czuli w środku. Świetnym pomysłem jest common table.

Ale... przecież nie wystroju będę Wam opowiadać godzinami. Co mnie zachwyciło? Tak, modne bajgle!
Ciepłe, chrupiące, mięciutkie... Ach, chyba błędem jest pisać o nich przed zjedzeniem śniadania. Może brakuje mi porównania z innymi śniadaniowniami, może jedyne bajgle jakie jadłam wcześniej to moje własne, ale SAMowe smakowały wyśmienicie. Polecam wersję z pastą jajeczną - prosty dodatek do wspaniałego pieczywa. Do tego duża latte...


Teraz już koniecznie muszę iść zjeść śniadanie :) A jeśli macie blisko to polecam wpaść na bajgla do SAMa.

P.S - jeśli daleko, to też. I możecie wziąć mnie ze sobą do towarzystwa :)

Gdybyście jednak mieli zupełnie za daleko - to tutaj znajdziecie mój przepis na bajgle

Miłego dnia!

niedziela, 7 października 2012

Papirus? Jestem na nie!


Lubię nowości. Lubię próbować różnych rzeczy, które pojawiają się od czasu do
czasu na sklepowych półkach. Lubię proste rozwiązania i korzystam z ułatwiaczy - używam warzywka/vegety, choć z lokalnego sklepiku, która nie ma w składzie 95% soli. Korzystam z gotowych sosów, gdy nie mam czasu ugotować prawdziwego, a do dania przydałaby się odrobina. Gdy mam czas, kupuję w weekend pieczarki i robię najlepszy sos pieczarkowy na świecie. A gdy w środku tygodnia lodówka świeci pustkami i rozmrażam gołąbki od Mamy, wtedy cieszę się, że w tym samym czasie, gdy mikrofalówka ma włączony tryb rozmrażania, mogę zrobić szybko sos, w sam raz na obiad dla jednej osoby. Wiem, że wiele osób powie, że to sama chemia, że to nie jest gotowanie. Ale, chemia jest we wszystkim, a na prawdziwe gotowanie trzeba mieć czas i siłę.

Wczoraj po raz pierwszy miałam okazję użyć przesłynnego papirusu, którym zachwyca się znakomita część blogosfery. I jestem w szoku? Poważnie? Rozumiem reklamy, które mają oszukiwać. Ale czy szanujący się kucharz-amator może polecić papirus?

Muszę przyznać - pomysł na smażenie bez tłuszczu - świetny. Popieram i stosuję od dawna. Olej roślinny suszony czy sproszkowany w składzie? Przesada. Kolorowe opakowanie krzyczy o zdrowym smażeniu, bez tłuszczu, bez oleju. Dobrze. Ale skąd ta soczystość? Skąd te tłuste ślady na palcach podczas przewracania mięsa? No właśnie... Tłuszcz jest w składzie super zdrowego papirusu.

Przejdźmy do smaku... Wybrałam wersję czosnek z ziołami, widziałam jeszcze samą wersję ziołową, podobno są w sumie cztery warianty. Lubię zioła, lubię czosnek. Nie lubię soli. Nie lubię przesadnej ilości warzywka. A na papirusie jedyne co zauważyłam, to bardzo duża ilość warzywka. Ziół zupełnie nie poczułam w smaku, jeśli chodzi o czosnek... Sól czosnkowa na pewno znalazła się w składzie mieszanki.

Pomysł na papirus mnie załamał. Jedyne co mi się spodobało to sam sposób przygotowania kurczaka. Kolejnym razem zrobię tak samo, tylko przygotuję swój własny papirus. Kawałek papieru do pieczenia, mieszanka ziół i przypraw, kilka kropli oleju. Proste i banalne.


Tak się lekko czuję rozczarowana. Tym całym sztucznym zachwytem i tym całym sztucznym światem...

środa, 22 sierpnia 2012

Lyon i najlepsze lody na świecie

Teatr rzymski w Lyonie
Nie, nie porzuciłam jeszcze bloga. Przez ostatnie miesiące po prostu nie dzieje się nic kulinarnie fascynującego - makaron z pesto, kanapka z awokado, sałatka z surimi... Powrót do Francji powinien być przecież fascynujący, a nie jest. Na gotowanie nie mam czasu albo siły (późne powroty z pracy i upały nie sprzyjają kreatywności).




A jednak. Poniedziałkowa wycieczka do Lyonu zmusiła mnie do wyjęcia aparatu podczas jedzenia. Pierwsza myśl - reaktywuję Takie tam! Tym odkryciem po prostu muszę się z Wami podzielić. Na jednej z wielu uliczek uroczego starego miasta można znaleźć genialną lodziarnię - Terre Adélice. Porcje są olbrzymie, a lody przepyszne. Najtrudniejszy był wybór smaków - wszystkie wyglądały tak zachęcająco. Ostatecznie zdecydowałam się na wanilię, figę i specoolus (z kawałkami herbatników), moi towarzysze podróży chwalili miętę, cytrynę i kawę arabica.

Wierzcie mi, tak głębokich w smaku, tak pełnych lodów nigdy nie jadłam. Do tego kawałki fig... Mogłabym wcinać takie codziennie...




Jeśli będzie w Lyonie - koniecznie spróbujcie. Cena jest również bardzo przystępna - za 3 olbrzymie gałki zapłaciłam 5 euro.

 Garść informacji:
Lyon - najstarsze miasto we Francji, trzecia co do wielkości aglomeracja. Leży w środkowo-wschodniej części kraju, nad rzekami Rodanem i Saoną. Założony przez Rzymian w 43 r. p.n.e. Dziś można zwiedzić teatr rzymski, który jest świetnie zachowany pomimo upływu lat. Mnóstwo katedr, przepiękne stare miasto z tajnymi przejściami w wiekowych kamieniczkach.

 A tutaj - kilka ciekawych fotek. Czy zauważacie coś niepasującego? Przyjrzycie się głęboko :)


wtorek, 27 marca 2012

Lunch w Cafe Milano


Okropnie zaniedbuję bloga. Źle mi z tym. Przez nowe zadania i obowiązki powoli zapominam o gotowaniu. Do tego stopnia, że zostałam przyłapana z gorącym kubkiem przez współlokatorki. Masakra, prawda?

Czasem jednak zdarza mi się odwiedzić jakąś restaurację i zjeść coś dobrego. Dziś byłam na lunchu w Café Milano. To moja druga i udana wizyta w tym miejscu. 

CAFÉ MILANO to miejsce magicznych spotkań, odpoczynku i relaksu przy tradycyjnych daniach włoskich i wybornej kawie Lucaffe. To miejsce, gdzie możesz poczuć się jak w Mediolańskiej kawiarni przy Piazza Cordusio i zakosztujesz tradycyjnych dań włoskich przygotowanych na miejscu ze świeżych produktów według najlepszych przepisów.


Faktycznie, środek miasta a tam czas się zatrzymuje. Jest spokojnie, cicho, przyjemnie. Miła muzyka w tle. Nie ma tłoku. Idealne miejsce, żeby zatrzymać się na chwilę. 



Dziś na lunch zjadłam sałatkę z serem pleśniowym, winogronami i sosem balsamico. Prosta, ale smaczna. Podobało mi się takie połączenie składników - do zrobienia w 10 sekund, a efekt jest zadowalający. Można by pokusić się o użycie różnych rodzajów sałaty.
Na drugie danie poprosiłam o spaghetti carbonara. Właściwie to uświadomiłam sobie, że pierwszy raz jadłam inną carbonarę niż mojej produkcji. Była kremowa, smaczna, ze słuszną ilością szynki. Do tego garść kiełków (dla mnie duży plus).


R. wziął zupę pomidorową z ryżem. Jemu smakowała, ja nie przepadam za pomidorówką. Chociaż tego ryżu w jego zupie nie widziałam ;) Do tego pizza z oliwkami i pomidorami. Cieniutka z dużą ilością dodatków. Dużym plusem było to, że R. wyszedł najedzony i to bardzo.

Polecam gorąco!


A poza tym - mam bardzo ciekawy pomysł na projekt. Trzymajcie kciuki za powodzenie :) Zdradzę Wam więcej szczegółów jak wypali choć pierwsza jego faza.

Miłego dnia :)


CAFÉ MILANO
ul. Koszykowa 34/50
00-675 Warszawa

Zdjęcia pochodzą ze strony http://www.cafemilano.com.pl

czwartek, 16 lutego 2012

Festiwal Pizzy w Pizza Hut

Dzieje się dużo.

 Po pierwsze - od piątku jestem inżynierem. Brzmi dumnie :)
W związku z moją obroną inżynierską i magisterską D. wybraliśmy się na Festiwal Pizzy w Pizza Hut. Jakoś tak się składa, że zawsze czyjąś obronę tam celebrujemy :) Pizzy chciało mi się bardzo, zwłaszcza, że dzień wcześniej był światowy dzień pizzy i ze wszystkich blogów się do mnie uśmiechała :) No ale, trzeba było zacisnąć zęby i się uczyć... W Pizza Hut za to poszaleliśmy.

Festiwal jest cudowny. Podobnie jak w ubiegłym roku - płacisz raz, jesz ile chcesz. A zjedliśmy dużo. Było pysznie. Czy coś mnie zaskoczyło? Chyba nie. Nie wiele nowego w tegorocznej edycji, w tamtym roku byłam 2 razy i prawdopodobnie przetestowałam wszystkie smaki. A nie - panowie kelnerzy :) Byli cudowni :) Mamy swoje stałe miejsce w pizzerii, zawsze trafiamy na ten sam stolik. Pan roznoszący pizzę ćwiczył piruety i obroty przed nami. Wytrzymał wrzaski D. na pół restauracji, że to jej ulubiona i ma przyjść do nas, a nie karmić innych (więcej z nią nie wychodzę :P).

Czy warto?
Tak! 22 zł za dużo kawałków pizza + 5 zł za napój = super wieczór. Zabierzcie przyjaciół i ruszajcie na testowanie smaków. Może ktoś odkryje swoją ulubioną kombinację? Zupełnie inną niż ta, którą lubił zawsze. Ja polecam Makaresz - suszone pomidory, różne sery i rukola. Pizza Korona z kremową końcówką - super pomysł. Alpejska. Supreme. Przetestujcie, popróbujcie, pochwalcie się, którą z nich pokochaliście.


A w najbliższych dniach - moja pizza :) i relacja z dzisiejszych warsztatów w kuchni Knorr. Buziaki dla uczestniczek i kucharzy! Było bajecznie :)

wtorek, 22 listopada 2011

Ministerstwo Kawy - lubię!


Ile razy wracałam z uczelni okrężną drogą (czyli muszę zrobić zakupy), zawsze miałam ochotę wstąpić do Ministerstwa. Przyciągała mnie tabliczka z napisem "najlepsza kawa w mieście" i ciekawość. Bo nowe zawsze przyciąga. Za pierwszym razem się zdziwiłam - o, kawiarnia! Skąd ona się tu wzięła. I ciągnęła mnie do siebie od października. Ale jakoś nie miałam okazji wejść. Do dziś. Dziś po bardzo ciekawym wykładzie zapragnęłam kawy. Mając 2 wolne godziny stwierdziłam, że czasu jest idealnie dużo. Ok, fakt, że chwalili się wifi również zadziałał na korzyść.
Wnętrze - bardzo proste. Bez zbędnych udziwnień, szaleństw i wariacji. Mała kawiarnia - dużo przestrzeni. Podobało mi się. Przypominało troszeczkę cudowną kawiarnię z Lozanny, gdzie prostota wygrała jeśli chodzi o dekorację. Wygodny narożnik, przyjemne kolory. Czego chcieć więcej? Kawy!

Moja latte mnie zaskoczyła - podana niestandardowo w wysokiej szklance a w dużej filiżance. Może dla fanatyków podawania latte byłby to błąd, ale nie dla mnie - kocham pić z filiżanek :) Mam swoje dziwactwa - nie znoszę zwykłych, prostych, przezroczystych szklanek, walcowatych kubków i nieforemnych filiżanek. Dlatego mam swoje 3 kubki, których używam zazwyczaj (wszystkie są pościnane niestandardowo), sześciokątne szklanki do zimnych napojów itp :) Ta filiżanka, choć całkiem spora była wygodna w użyciu :)

A smak? No cóż, chyba nie da się zepsuć latte - smakowała tak, jak powinna smakować :) Przed zamówieniem odpowiedziałam na podchwytliwe pytanie - podwójne espresso? Pani, która przygotowywała była bardzo miła - widać, że prowadzą to dziewczyny z pasją. Druga testowana kawa to karmelowa mocha, która była olbrzymia. I pyszna - słodziak z dużą ilością bitej śmietany.

 Z za lady uśmiechały się też ciasta i kanapki, których nie próbowaliśmy. Kawa wystarczyła do pełni szczęścia :)

Zdecydowanie duży plus - i za atmosferę i za lokalizację :) Gdyby jeszcze wprowadzić zniżkę dla studentów lub promocję na latte to go to pokochałabym Ministerstwo Kawy całym sercem :)

http://ministerstwokawy.com/

czwartek, 10 listopada 2011

Restauracja Canton - gorąco odradzam


Jakiś czas temu znalazłam na Grouponie ciekawą ofertę. Zniżka na jedzenie w restauracji Canton. Propozycja ciekawa - jesz ile chcesz za 29,90. Względnie sporo, zniżka była 50% więc długo się nie zastanawiałam - 15 zł kosztuje przeciętny chińczyk, dlatego chętnie się wybrałam. Wolny czas znalazł się w sobotę. Wyczytałam, że obowiązuje rezerwacja. Dzwonię. Nie, nie, nie, w dzień to nie da rady, tłumy. Na 18 dopiero. Myślę, ok. Pani pyta się mnie czy bardziej mi nie pasuje 18.30, bo o 18 chyba jeszcze zajęte. Aha... niech będzie 18.30. Jedziemy na tę Wolę, szukamy miejsca. Takie niby-znane, a tu nie ma i nie ma. Biegamy, szukamy. O! Jest. Świetnie ukryte i schowane. Ale jest. Wchodzimy. I trochę się załamałam. Lokal malutki i odstraszający. Wystrój skrajnie minimalistyczny, szare płytki na podłodze, brudny biel na ścianach. Kilka prostych drewnianych stolików. Jakieś świeczki, niby dla ocieplenia klimatu. Wchodzimy, przypominamy się. Pani przepraszając za brak wolnych miejsc proponuje nam miejsce między ścianą a drzwiami wejściowymi. Nie, no wcale tu nie ma lekkiego przeciągu. Wcale w sali obok nie ma kilku wolnych stolików 4 osobowych. Ale niby zarezerwowane. Niby tak, ale przez godzinę nikt się nie pojawił. Wniosek - klient z Grouponem = nie warty uwagi klient. Ciekawe podejście.

Pani dała nam kartę, abyśmy podziwiali wygórowane ceny wszystkiego, co trzeba by dokupić (30 zł za jedzenie i cała reszta płatna?) czyli napoje i desery. Poprosiliśmy Nestea - nie ma! Ok, niech będzie sok. I "zapraszam na wycieczkę, pokażę wam na czym polega nasza restauracja." Myślałam, że na jedzeniu i się nie pomyliłam. "Tu są dania na grilla, bierze się i niesie kucharzowi, ale dla groupona dopłata. Tu dania główne, tu sałatki, to można jeść. Tutaj wok, też do kucharza, i też z dopłatą". Grill mnie nie powalił, jedno mięso w jakieś marynacie i papryka z warzyw, przeżyję bez. Wok mnie rozśmieszył - trochę makaronu sojowego i kilka krewetek - przeżyję bez. Dania dla mnie. Może najpierw zacytuję jak przedstawia je restauracja na swej stronie:

Restauracja Canton Kuchnie Świata to coś więcej, niż tylko proste menu i popularne dania znane ze wszystkich lokali gastronomicznych. U nas klient sam dobiera sobie składniki i proporcje. Wybiera dokładnie to, na co ma ochotę. Naszym zadaniem jest przygotowanie posiłku zgodnie z życzeniem klienta i na jego oczach.
Dzięki bogatej ofercie sałatek, past, zup, mięsiw, owoców morza czy makaronów można tworzyć dziesiątki pysznych kompozycji, które za każdym razem będą smakować całkiem inaczej. Liczy się pomysłowość i odwaga w odkrywaniu nowych smaków.

Tak. Zdecydowanie coś więcej niż proste dania. Bo przecież ugotowanie makaronu na papkę takie proste nie jest. Tak przeraźliwie rozgotowanego makaronu w życiu nie jadłam. Bogata oferta sałatek kończy się na tradycyjnych surówkach z pudełek - czerwona kapusta, marchewka z czymś tam, aaa - oryginalna sałata pekińska z sosem i śladowymi ilościami dodatków. Szalenie bogaty wybór past - carbonara i dwa makarony wybełtane z mdłym sosem. Mięsiwa -tak, całe jedno. Mięso nawet było smaczne, ale smakowało wszystkim obecnym, wobec czego trochę było go mało... Ryba w sosie, którą Rafał wziął za pulpety i w smaku nie odczuł różnicy. Obrzydliwa carbonara. Zupełnie mdła i niesmaczna (i tu się zgadzam, że to coś więcej niż popularne danie - okropnie zepsute danie). Kolejny dodatek - pieczone ziemniaki. A raczej przyprawy z ziemniakami. Zupełnie powalające połączenie soli, przypraw do potraw indyjskich i ziół prowansalskich, nie spotykane nigdzie indziej. Przypraw kucharze nie pożałowali - ziemniaki się w nich zgubiły.
 
Czytam dalej stronę:
Prócz bogatej oferty dań głównych naszym klientom proponujemy również szereg napojów, wśród których warto wymienić m.in. świeżo wyciskane soki grejpfrutowe i pomarańczowe, różnego rodzaju kawy, zaczynająć od małej expresso, a kończąc na wyśmienitej late. Dla amatorów złocistego trunku przygotowaliśmy piwo beczkowe marki Carlsberg i Okocim.


Tak, przepyszny sok "świeżo wyciskany". Pani postawiła nam dwie szklanki i dwie butelki soku Cappy... Kawy owszem zaczynają na espresso (swoją drogą, co to jest "expresso"?) i kończą się na latte. Tylko nic pomiędzy nimi nie ma. Drinki powyżej 15 zł...

Jest to jedna z niewielu restauracji w Warszawie, jak i w całej Polsce, gdzie można odbyć kulinarną podróż po świecie jedynie za 29,99zł. Potrawy przygotowywać będą dla Państwa najlepsi kucharze, a wśród nich rodowity Nepalczyk oraz znany i lubiany Grzegorz Komendarek.

Podróż kulinarna po świecie... Tak, światową potrawą była nieudana carbonara i tyle było tej kuchni światowej. Bo kilka krewetek i makaron sojowy nie tworzy jeszcze kuchni chińskiej. Polskością też nie pachniało. Ot takie resztki z kilku obiadów. Kucharz kręcił się jeden, machał w samotności patelnią, bo nikt z obecnych nie skusił się na woka ani grilla.

Zabrakło mi w tej restauracji tego czegoś. Gdy wychodzę coś zjeść, chciałabym spróbować czegoś, czego nie jadłam lub nie umiem/nie lubię/nie potrafię przygotować. Dania proste jak drut, a do tego porażkowo przygotowane. I pani kelnerka, która chciałaby być miła, ale pytaniem czy może zabrać nasze talerze widząc, że jeszcze nie kończymy trochę mnie załamała.

Może jestem wymagająca, ale uważam, że jako kucharz-amator robię jedzenie dużo lepsze. I nie rozgotowuję makaronu.

Bardzo, bardzo, bardzo nie polecam.



Obrazek i cytaty zaczerpnęłam ze strony restauracji.

niedziela, 9 października 2011

Festiwal Makaronów w Pizza Hut

Na festiwal pierwszy raz poszliśmy w tamtym roku. Było naprawdę fajnie - dostaliśmy kartę, kelner poinformował nas, że porcje będą mniejsze i wybieraliśmy co chcieliśmy. W tym roku forma się zmieniła - nie mogliśmy wybrać dania, na salę od czasu do czasu wpadał człowiek z wielką patelnią i nakładał chętnym porcję konkretnego makaronu. Mi się podobało, zdecydowanie jest to ciekawszy sposób, jednak ma pewne minusy. Jednym z nich jest to, że makaron ze szpinakiem i łososiem był na sali 3-4 razy, a niektórych nie widziałam wcale.

W sumie w restauracji spędziliśmy dużo ponad 3 godziny. Spróbowałam kilku rodzajów makaronów (generalnie wszystkich, jakie w tym czasie się pojawiły). Czy da się zjeść aż tyle? Da. Porcje są bardzo malutkie, dosłownie próbujemy. Przy pierwszym daniu był to olbrzymi plus - tagiatelle z papryczkami chili wypalały wszystko. Na szczęście lasagne ze szpinakiem załagodziła pożar :) Oczywiście można prosić o dokładkę/większą porcję/olbrzymią porcję. Gdy poprosiliśmy kelnera, żeby do nas przyszedł, gdy tylko pojawi się lasagne z mięskiem, przyszedł i zaproponował, że zostawi nam całą wielgaśną patelnię. Aż tyle nie byśmy nie dali rady, ale dostaliśmy po 3 zwyczajowe porcje. Co ważne - w Pizza Hut lasagne jest formie roladek. Może w smaku nie jest to mistrzostwo świata (wiadomo, ja bym dodała dużo więcej mięska) to sama forma jest super. Muszę kiedyś się zmotywować i spróbować poskręcać takie ślimaki ;)


Jeśli chodzi o atmosferę, to podobało mi się bardzo. Pizza Hut Zodiak - czyli przy Rotundzie w Warszawie, zmieniła wystrój. Jest rewelacyjnie. Restauracja jest dużo jaśniejsza, jest optycznie więcej miejsca i przestrzeni. Z przytulnej, zatłoczonej i ciemnej knajpki stała się przestrzennym (wciąż zatłoczonym, ale to plus), jasnym miejscem.
Kelnerzy... Pan, który wprowadza ludzi jest bardzo sympatyczny - żartuje, stara się, zagaduje (a to sztuka, gdy restauracja pęka w szwach, a przy wejściu kolejka). Niestety, chyba trafiliśmy na zmianę dyżurów, bo o ile pani, która zaczęła przyjmować nasze zamówienie pojawiała się dość często (dolewka napoju, pytanie, czy wszystko ok), tak później kelnerzy o nas zapomnieli :( W końcu musieliśmy złapać kogoś i zapytać, czy jeszcze o nas pamiętają. Również przynoszący makarony omijali nasz stolik, co po 40 minutach było dość irytujące. Zwłaszcza widząc, że panowie przy stoliku obok dostają 4 porcję, a u nas pustki... Pierwsze 20 minut tłumaczyliśmy sobie, że oni dopiero przyszli, ktoś zaraz do nas przyjdzie, ale gdy kelner przychodził do nich a od nas uciekał nie było miło.  Jednym, który o nas pamiętał, był pan wprowadzający gości, który pytając nas jak nam się podoba, usłyszał, ze zapomnieli wszyscy o nas, krzyknął tak głośno "KELNER!!!!!!!!!!!", że chyba pół sali go słyszało :) I fakt, że niektóre dania trafiały do nas chłodne, też jest sporym minusem.

Ogólnie - szału nie było, ale warto. Chociażby dlatego, że za 25 zł mamy okazję najeść się do syta (albo i bardziej) i spróbować nie jednego, a kilku/kilkunastu makaronów. Trzeba tylko zarezerwować sobie trochę czasu, bo zdecydowanie nie jest to wyjście na chwilę, w czasie lunchu. Jak pisałam, my byliśmy ponad 3 godziny, a wyszliśmy tylko dlatego, że ostatni pociąg Dominiki miał zaraz odjechać :)

I jeszcze jeden wielki plus - nikomu nie przeszkadzało, że robię zdjęcia :) Nawet jeden z panów kelnerów, widząc aparat, stwierdził, że chyba się do nas dosiądzie na sesję :) Dlatego możecie zobaczyć pełną relację fotograficzną,

A co jest na zdjęciach?

1. Lasagne klasyczne - z mięsem i sosem pomidorowych (pycha!)

2.1 Spaghetti pesto - fajne, pierwszy raz jadłam pesto ;)
2.2 Kokardki w sosie pomidorowym
2.3 Penne carbonara - mają naprawdę dobrą carbonarę - zdecydowanie nie smakuje jak jajecznica :)

3.1  Spaghetti ze szpinakiem i łososiem - generalnie nie przepadam za rybą, ale było dobre.
3.2 Farfalle concreto (albo podobnie brzmiąca nazwa) - zapiekane kokardki z papryką i pewnie czymś jeszcze, czego w mojej porcji nie było - kocham wszystkie zapiekane makarony ;)
3.3 Spaghetti bolognese - bez szału. Mało mięsa, dużo przecieru pomidorowego.

4. Lasagne ze szpinakiem - pa ram pa pa pam... I'm lovin' it :)

5.1 Okrutne tagiatelle peperoncino? - baaaaaardzo ostre
5.2 Znów kokardki, ale nie pamiętam jakie - co widać na zdjęciu? Wielkość porcji a wielkość talerza :)

Jeszcze pamiętam penne z pieczarkami - dobre, ale było go tak malutko (5 klusków), że nie było czemu robić zdjęcia :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...