Pogoda skłania do ziewania. Zmierzch zapadł ok. 9 rano i właśnie po ośmiu godzinach oblężenia zamienił się w noc. I jak tu nie ziewać. Podobno gdzieś tam są jakieś ciepłe kraje, ze Słońcem prawie zawsze w zenicie, ale czy to prawda? Trudno uwierzyć.
A mówiąc o podróżach- my wybieramy się na Sylwestra do Krempnej. Będziemy mieszkać w ośrodku "Pod jodłą", przy którym jest Karczma Beskidzka. Ośrodek to pozostałość po PRL i mocno się to tam czuje, co akurat i dla mnie, i dla ekipy jadącej ze mną jest atutem, będzie jak na wycieczce w podstawówce. Karczma, gdzie wykupiliśmy sobie Sylwestra, jest barakiem z płyty OSB, z kominkiem, świetnym wyborem piw niepasteryzowanych , czeskich i słowackich, z tanim, przepysznym domowym jedzeniem. A teraz dla ciekawych, kto z nami jedzie lista:ja, Alicja (dziewczyna Grzecha), Kamila, Jadzia, Iwonka, Marian, Pawelosz, Kolędzioł, Grzesiek W., Grzechu. Może pojedzie także Krzychu, jeśli go do tamtej pory nie przeżucą do Afganistanu.
Tego ziewającego , ciemnego, niemrawego dnia ten plan jest jak małe Słońce na moim niebie;)
Pojazd dla Pięknej Nataszy działa, Natasza jeździ nim sobie po scenie i podobno zarówno ona, jak i Janusz są bardzo zadowoleni. My po trzech dobach produkcji tego cuda spaliśmy po 12 godzin.
I to by było na tyle, idę owinąć się w pled, leżeć po ciemku, gapić się za okno czekając na moich chłopaków i starać się nie zasnąć.
środa, 24 listopada 2010
piątek, 19 listopada 2010
"Fajnie jest być sobą"
Powiedział wczoraj mój syn. Ciekawe, czy za lat 10 też tak powie. Czy inaczej- koszmarny okres dojrzewania go poturbuje i tą prostą prawdę odkryje z powrotem tak, jak jego mama jakieś 20 lat później. Na razie jest czysty jak łza, choć już czasem kłamie.
-"Coś tu śmierdzi, zrobiłeś kupę w majtki?"pytam w domu.
-"Nieee, to z kanalizacji..."
?!
A czasem jest szczery do bólu . Robię wszystko, żeby czuł, że szczerość popłaca, lecz wiem przecież, że jest cholernie niewygodna dla takiego tzyipółatka. E tam, dla wszystkich bywa niewygodna, he he.
Dziś krzyczy z pokoju'Mama, zaświeć światełko!". Pytam po co, bo ogląda tv, ma nocną lampkę. Miły półmrok. "Bo chce zobaczyć kozę!" Krzyczy dalej. "Jaką?" pytam , naiwna. A on "Z nosa!". I co robić? Wyrazić obrzydzenie, oburzenie, to zniechęcić go do prawdy. Wiem, wiem, to żadne dylematy, za te 10 lat to się dopiero zacznie. Tak mówią doświadczeni.
Pomimo, ze naiwność to cecha dzieci, mi się niestety przydaża. Ostatnio gdzieś w domu, podczas krzątaniny rzuciłam okiem na biedronkowa gazetę telewizyjną, a tam na okładce wielkimi literami" Rzuc patelnię!". O, pomyślałam, a uważałam, że takie gazety są zachowawcze, a tu taka agitacja, żeby babki w końcu wyszły z kuchni, w piękny świat, no no no. Jakiś czas potem popatrzyłam uważniej i przeczytała"Rzuć palenie!". Niby też chwalebne, ale oj!
Jakiś czas temu zadzwoniono do mnie z prośbą o dokończenie rzeźby konia , potrzebnego jako rekwizyt teatralny . Pojechałam do Szczecina, tam okazało się, że konik wygląda jak łoś, i to z Czarnobyla, ma 3, 5 metra wysokości i tak na prawdę trzeba go zrobić od nowa, no, prawie. W trzy dni. I fajnie było. To nie ironia. Tak się trochę zmierzyłam z tym, bo byłam sama, w wielkiej pracowni od rana do nocy , pijąc kawę i paląc papierosy walczyłam z bydlęciem. Trudno powiedzieć, czy wygrałam, bo metalowe rusztowanie, na którym opierała się cała konstrukcja było źle ustawione. Zrobiłam, co mogłam.
Mieszkałam w pokoju gościnny w teatrze. Na ostatnim pietrze. Z okna o świcie:Widziałam to tylko wcześnie rano, a potem w nocy. I zadałam panu dozorcy sławetne dla dyletantów w Szczecinie pytanie" A którym tramwajem dojadę do morza?"Nawet się nie śmiał, bo jest podobno przyzwyczajony.
Koń jaki jest każdy widzi. Czasami koń z łosia bywa taki:
Teatr państwowy obrośnięty jest rozlicznymi, abstrakcyjnymi pracownikami. W labiryncie zadymionych korytarzy i tunelików,pomiędzy klamotami sprzed lat je sobie salami z Biedronki wprost z opakowania, zagryzając bułką leciwy, bezzębny pan , zwany Kazikiem. Pan służy generalnie do tego, że wie gdzie co jest. Jest takim dyskiem C dla całego tego śmietnika. Przewodnikiem. Inny pan z drugim panem za szafą ze spektaklu z 87 roku*, popijają piwko, palą papieroski, ale chętnie przytrzymają mi styropianik, bo oni są tu "OD KOŃSERWACJI". I hahaha. Uśmiali się serdecznie . Czułam się tam jak postać z książki. I na prawdę było fajnie.
I jedziemy dalej, husario. Teatr. Jutro będę rzeźbiła duże opony do imitacji samochodu dla Nataszy Urbańskiej. Ostatnio mój mąż poznał Józefowicza i ją. "Przybiłem dzisiaj piątkę z Nataszą". " Jaką Nataszą", pytam, bo nikt by się nie spodziewał, że z tą. "Urbańską". I tu się zaczął pogrążać. "Łaadna jest, bardzo. Ładniejsza niż w tv. " I ciągnie mój kochany mąż dalej. "Myślałem że jest wysoka, o ona jest twojego wzrostu."Tu nie wytrzymałam i wypaliłam" A Janusz?". "Ooo, wysoki, jak ja. Ale szczupły.."
No więc robię opony dla pięknej Nataszy. I w przeciwieństwie do takiej na przykład pani, która filetując tony zimnych ryb wspomaga się czasem fantasmagorią , że być może w pewien postny piątek jakiś kardynał tą właśnie rybkę włoży do swych czcigodnych ust(bo czemu nie?), akurat o moją oponę na pewno prędzej czy później oprze się kształtny pośladek Pięknej Nataszy.
Zmykam!
*BezzębnyKazik mi powiedział, bo szafa była specyficzna, spytałam go o nią.
piątek, 5 listopada 2010
Kupiliśmy sobie kawałek Łokcia
No i stało się. Kupiliśmy ten kawałek Beskidu. Na razie jestem w lekkim szoku, ale cieszę się niemożebnie. Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek, nie dostaliśmy na przykład kredytu, ale Rodzina i Przyjaciele, pomimo pewnego zdystansowania się co do naszego zakupu wsparli, pożyczyli nawet trochę pieniędzy i Łokieć jest nasz. Niestety nie starczyło na razie na część bobrową, ale ona poczeka na nas, innej możliwości nie ma:)
Najpierw pojechałam sama, była mgła i deszcz, wróciłam lekko załamana, bo nie było widać NIC. Potem pojechałam z Siostrą i jej mężem i wtedy już z lekka nas zatkało, bo Beskid jest , no ,po prostu- niesamowicie, czarodziejsko piękny. Przepiękny. Nie ma w nim bieszczadzkiej czy tatrzańskiej cepeliady, na razie i jeszcze jest autentyczny. W każdą z dróg prowadzących wgłąb wielkiej łąki chcieliśmy wejść, nad każdym potokiem posiedzieć i bezmyślnie powrzucać kamienie, tak sobie porobić nic.
Ale odbiegłam od głównego wątku. Siostra z mężem od razu zarazili się syndromem ZTNZ, czyli Zostać Tu Na Zawsze, i przystępują na początku grudnia do przetargu dotyczącego działki w pobliżu. Pojechali, niestety już beze mnie, bo nie mogłam, do Krempnej z geologiem i tenże ocenił nasz Łokieć na nieosuwiskowy, co było dla mnie jednym z ostatnich stresów, po niedostaniu kredytu. Geolog ocenił pozytywnie, osuwisk niet i pozostał przedostatni i ostatni test-czy Mariuszowi i Rochowi się spodoba. I nadszedł taki dzień, że pojechaliśmy w końcu we trójkę, Mariusz chodził, chodził, milczał, w końcu powiedziałam, że coś się mało zachwyca. A on mi na to, że po prostu jest wzruszony. Że jest przepięknie. Ostatni test Łokcia wypadł nad wyraz pozytywnie, bo Roch wykrzyczał"Mamo, to jest góra lasu!!" i szalał, biegał, tarzał się, przedzierał przez las łokciowy.
Narwaliśmy tarniny na nalewkę, posłaliśmy całusa górom i pojechaliśmy kupić. Kupiliśmy i mamy:):):)
Roch robi zdjęcia. Lepiej.I całkiem nieźle.
To powyżej to zdjęcia z naszej działki i z cmentarza wojennego z I wojny. Na razie naszymi najbliższymi sąsiadami są Kurt , Ian , Otto i inni, którzy zginęli tu 100 lat temu i śpią na Łokciu. Zaskakująco wiele osób szło do nich zapalić świeczkę, kiedy my buszowaliśmy po naszej działce, a potem zrobiliśmy piknik, wcinając mielone. Staruszek na motorowerze marki Romet, dziewczynka kilkunastoletnia, pani, wyglądająca na nauczycielkę na emeryturze.
I my zapaliliśmy im znicz, dobrze zaprzyjaźnić się z sąsiadami, choćby to były duchy.
Najpierw pojechałam sama, była mgła i deszcz, wróciłam lekko załamana, bo nie było widać NIC. Potem pojechałam z Siostrą i jej mężem i wtedy już z lekka nas zatkało, bo Beskid jest , no ,po prostu- niesamowicie, czarodziejsko piękny. Przepiękny. Nie ma w nim bieszczadzkiej czy tatrzańskiej cepeliady, na razie i jeszcze jest autentyczny. W każdą z dróg prowadzących wgłąb wielkiej łąki chcieliśmy wejść, nad każdym potokiem posiedzieć i bezmyślnie powrzucać kamienie, tak sobie porobić nic.
Ale odbiegłam od głównego wątku. Siostra z mężem od razu zarazili się syndromem ZTNZ, czyli Zostać Tu Na Zawsze, i przystępują na początku grudnia do przetargu dotyczącego działki w pobliżu. Pojechali, niestety już beze mnie, bo nie mogłam, do Krempnej z geologiem i tenże ocenił nasz Łokieć na nieosuwiskowy, co było dla mnie jednym z ostatnich stresów, po niedostaniu kredytu. Geolog ocenił pozytywnie, osuwisk niet i pozostał przedostatni i ostatni test-czy Mariuszowi i Rochowi się spodoba. I nadszedł taki dzień, że pojechaliśmy w końcu we trójkę, Mariusz chodził, chodził, milczał, w końcu powiedziałam, że coś się mało zachwyca. A on mi na to, że po prostu jest wzruszony. Że jest przepięknie. Ostatni test Łokcia wypadł nad wyraz pozytywnie, bo Roch wykrzyczał"Mamo, to jest góra lasu!!" i szalał, biegał, tarzał się, przedzierał przez las łokciowy.
Narwaliśmy tarniny na nalewkę, posłaliśmy całusa górom i pojechaliśmy kupić. Kupiliśmy i mamy:):):)
Roch robi zdjęcia. Lepiej.I całkiem nieźle.
To powyżej to zdjęcia z naszej działki i z cmentarza wojennego z I wojny. Na razie naszymi najbliższymi sąsiadami są Kurt , Ian , Otto i inni, którzy zginęli tu 100 lat temu i śpią na Łokciu. Zaskakująco wiele osób szło do nich zapalić świeczkę, kiedy my buszowaliśmy po naszej działce, a potem zrobiliśmy piknik, wcinając mielone. Staruszek na motorowerze marki Romet, dziewczynka kilkunastoletnia, pani, wyglądająca na nauczycielkę na emeryturze.
I my zapaliliśmy im znicz, dobrze zaprzyjaźnić się z sąsiadami, choćby to były duchy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)