Jakiś miesiąc temu byłam na kursie, gdzie prowadząca wspomniała o metodzie storyline jako o przeżytku. Wyszłam lekko oburzona. Stosuję tę metodę prawie w każdej klasie. Dzieci ją uwielbiają.
W tym roku w wersji okrojonej na razie. Miałam spory problem z ogarnięciem zachowania moich pierwszaków. Mam klasę, która zna się od przedszkola. Zna też dobrze szkołę, bo chodzili tu do zerówki. Nikt się niczego nie boi i są mega głośni. Jak już tradycyjne metody zostały przetestowane, postanowiłam załatwić sprawę inaczej.
Pewnego dnia, chwilkę po rozpoczęciu zajęć pan woźny przyniósł nam list. Okazało się, że to list od tajemniczej Pani J. Żeby się dowiedzieć, kim ona jest dzieci miały wykonać rząd zadań. Poznawaliśmy je jedno po drugim, każde w kolejnym liście, w odstępach kilku dni. Wśród zadań były między innymi:
- zaśpiewać pięknie piosenkę jesienną
- wykleić rysunek jesienny kulkami z krepy
- wykonać plakat o tym, które ptaki odlatują na zimę, a które zostają.
- wykonać jeżyka z ziemniaka i wykałaczek
- pozbierać na spacerze owoce jesieni
- wysuszyć liście, a następnie wykleić z nich obrazek
- wykleić kontur parasolki plasteliną
Przede wszystkim jednak, w każdym liście prosiła, żeby dzieci ładnie i cicho się zachowywały. I chyba wzięły to sobie jednak do serca, bo z listu na list było coraz lepiej. Jak było gorzej, to przez kilka dni nie było listów. Na początku pojawiły się też one w różny sposób- przyczepione magnesem do tablicy, położone na parapecie, przyniesione przez panią z ksero. Później zastawaliśmy je przyczepione zawsze na osobnej tablicy. Z każdym listem pojawiał się też listek, bądź listki z literami. Ostatnim zadaniem dzieci było ułożenie imienia tajemniczej Pani J. z otrzymanych liter.
Teraz codziennie pytają mnie, czy pani zima też im będzie dawała zadania :) Więc się ktoś z Was chce urozmaicić dzieciom zimę, zachęcam do tej metody.