Etykiety

eksperymenty (37) jestem mamą (37) prace plastyczne (28) przyroda wokół nas (24) piątki z eksperymentami (23) z papieru (20) prezenty (17) wiosna (17) zabawy na świeżym powietrzu (17) zmysły pracują (17) świat zwierząt (16) sposób na dziecko (14) miejsca na wycieczki (13) nauka czytania i pisania (13) polecam (13) zima (13) lato (12) wesoła matematyka (12) woda (12) dzieci w kuchni (11) Boże Narodzenie (10) igłą i nitką (10) recykling (9) rośliny (9) tekściory (9) Tatry z dziećmi (8) nowe doświadczenia (8) zabawy ruchowe (8) zabawy z niemowlęciem (8) zmysłowe piątki (8) Wielkanoc (7) farbami (7) kwiaty (7) niekoniecznie pędzlem (7) projekt tęcza (7) przygotowanie do czytania i pisania (7) Kosmiczny listopad (6) OK (6) Pomoce dydaktyczne (6) dla mamy (6) kosmos (6) kreatywne (6) zabawy z małym dzieckiem (6) dotyk (5) pisanie (5) wakacyjna szkoła 2015 (5) wyklejanka (5) fotografia (4) kolorowe nutki (4) książki (4) smak (4) sprawdzenie wiedzy (4) słuch (4) Słońce (3) Ziemia (3) czytanie ze zrozumieniem (3) dla niejadka (3) jesień (3) kalendarz adwentowy (3) kartki (3) konspekty lekcji (3) patriotycznie (3) pomysły na w-f (3) projekty (3) równowaga (3) w mojej klasie (3) węch (3) zabawy dla pierwszaków (3) zabawy w domu (3) zabawy w szkole (3) zabawy ze słowami (3) ciąża (2) las (2) lekcja inaczej (2) mali rzeźbiarze (2) pisanie nie musi być nudne! (2) storyline (2) tutorial (2) układanki (2) wakacje (2) walentynki (2) wzrok (2) z komputerem za pan brat (2) zabawy integrujące (2) zdrowie (2) BuJo nauczanki (1) Nowy Rok (1) OK zeszyt (1) człowiek (1) escape room (1) gry komputerowe (1) gry na lekcjach (1) gry planszowe (1) inne (1) jak się uczyć (1) lalki (1) lapbook (1) mała fizyka (1) mikołąjki (1) mnemotechniki (1) noc naukowców (1) ogień (1) origami (1) pamięć (1) pojazdy (1) postanowienia (1) powietrze (1) warzywa (1) wyzwania (1) zabawy dla maluchów (1) zabawy z angielskim (1) zabawy z muzyką (1) zasady w klasie (1) zwierzęta (1) życie z nastolatką (1)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jestem mamą. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jestem mamą. Pokaż wszystkie posty

środa, 24 lipca 2019

Nasze dzieci to pierdoły...

   Warto przeczytać. Mocny, ale bardzo prawdziwy artykuł. Polecam!

https://www.gazetaprawna.pl/amp/892103,nasze-dzieci-to-najwieksze-pierdoly-na-swiecie-hodujemy-zombi-ktore-nie-wiedza-kim-sa.html?fbclid=IwAR01-EzO8MKILPkITrUpf9vGEpbl31SGWOKxEnkZyBJ-MrOLUTcx2c6Fuog

    Od razu zaznaczę- moje dzieci są w ZHP. Syn lat 9 właśnie wrócił z 10-dniowej kolonii zuchowej w lesie. Spał pod namiotem, mył się co kilka dni w jeziorance. Nie był zachwycony, kiedy po niego przyjechaliśmy. Uwielbia nocować w lesie. W czasie zajęć biegał po chaszczach, strugał drewno scyzorykiem i siusiał w drewnianej latrynie. Nie martwiłam się ani przez minutę. Sama tak właśnie spędzałam przez wiele lat moje wakacje.

     Córka lat 12 jest właśnie na swoim pierwszym obozie harcerskim. Do ZHP wstąpiła dopiero we wrześniu, bo wcześniej zbiórki kolidowały jej ze szkołą muzyczną. Teraz nie przepuści żadnej okazji, żeby spędzić czas z przyjaciółkami z zastępu. Na obozie spędzi w sumie 21 dni. Śpi na pryczy, którą sama zbudowała z drewna. Musiała ją zaprojektować, wymierzyć, przyciąć drewno i pozbijać w całość. Mówi, że jest mega wygodnie. Jej ubrania są nieco przybrudzone i lekko wilgotne, bo leżą w namiocie na drewnianej półce, którą też zbudowała sama. Jakoś nikomu to nie przeszkadza. Co kilka dni ma dyżur w kuchni i nocną wartę w obozie głównym. Już dwa razy stała od 24-2.00. Mówi, że było trochę strasznie, ale fajnie. W głosie słyszałam dumę, że dała radę. Kolejne warty już jej nie przerażają. Ja też jestem z niej dumna.

     Jako mamę cieszę się, że moje dzieci mają okazję zobaczyć choć trochę, jak wyglądały wakacje ich rodziców. Niektóre rzeczy się w międzyczasie zmieniły, ale z grubsza wygląda to tak samo. Odwiedziliśmy ich z naszą najmłodszą pociechą. Mieliśmy w planie jedną nockę pod namiotem, ale Amelce tak bardzo się podobało, że zostaliśmy na dwie. Wiemy już, że za rok ona też zacznie swoją harcerską przygodę.

sobota, 6 kwietnia 2019

Skutek uboczny ospy

    Tak się kończy przymusowe spędzenie dwóch tygodni w domu z mamą :) Mela zaczyna pisać. Pierwszy raz podpisała się bez patrzenia na wzór. Jestem z niej bardzo dumna 💗







Oczywiście, chęć nauki pisania nie wzięła się z niczego. Podczas tych dwóch tygodni myślałam, że oszaleję zamknięta w domu. Ratowały mnie krzyżówki. Amelka od około roku mi po nich "pisze". Dodatkowo, co chwilę podchodzi i pokazując paluszkiem pyta, co to za litera. Każe sobie pisać proste wyrazy i je czyta (mama, tata, las, kot). Ostatnio polubiła też wspólne czytanie (wcześniej nie miała do tego cierpliwości). Znosi mi swoje książeczki i każdą czytamy po kilka lub kilkanaście razy. Cieszę się, bo nieczytające dziecko byłoby plamą na moim honorze :) A teraz zapałała chęcią do samodzielnego podpisywania swoich rysunków (trochę zachęcona przeze mnie, przyznaję :)). Jak tylko trochę opanowała podpisywanie się, wykorzystała nowa umiejętność na baloniku. Żeby nikt nie miał wątpliwości, do kogo należy :) Grunt to dobra motywacja :D

* obok podpisu, który jest w połowie do góry nogami, jest żyrafa z włosami taty (chociaż tata włosów już nie ma :)) i balonikiem w ręce,...  której nie ma :D Uwielbiam opisy dziecięcych rysunków.

sobota, 20 października 2018

Dzień Nauczyciela

   Dzień Nauczyciela był co prawda już prawie tydzień temu, ale w ostatnim czasie moje życie nabrało znowu takiego tempa, że nie mam kiedy publikować postów na bieżąco. Dzieciaki codziennie fundują mi jakieś atrakcje.

Koniec wakacji, na przykład wyglądał u nas tak:


Nie wiem, czy wspominałam, ale początek wakacji był podobny, z tą różnicą, że w gipsie była córka. Ta sama ręka, ta sama kość. Rodzeństwo 👬

Dzień Nauczyciela, z kolei spędziłam tak:


Wstrząs mózgu i na szczęście już czuje się dobrze, ale strachu nam napędził.

Na osłodę, cudowni uczniowie i rodzice z mojej klasy przygotowali dla mnie niespodzianki. W piątek dostałam zdjęcie mam trzymających kwiaty i prezent dla mnie (niestety, kwiaty nie przetrwały tygodnia ). A w czwartek, kiedy wróciłam po tygodniu nieobecności, dzieciaki mnie wyprzytulały, wręczyły cudowne laurki i prezent. Jedyny w swoim rodzaju:





Oby reszta tego roku obyła się bez kolejnych atrakcji. Przed szpitalem dostanę niedługo własne miejsce parkingowe, jak tak dalej pójdzie 😂

środa, 14 marca 2018

Hm...

    Kiedy poprosisz swoją nastolatkę, żeby odkurzyła podłogę i chwilę potem nie możesz jej nigdzie znaleźć.... :)


środa, 29 listopada 2017

Pora na kalendarz adwentowy :)

    U nas w tym roku nie ma niestety czasu na stworzenie nowego kalendarza, ale stary jest jeszcze w dobrej formie, więc nikt płakać nie będzie. Możecie go zobaczyć tutaj.  W zeszłym roku zabrakło i weny i w kieszonkach były tylko słodycze i przybory szkolne, ale w tym roku zamierzam zrobić niektóre kieszonki z nieco inną zawartością.  To będzie niespodzianka (jeśli moja najstarsza córka sobie tu nie zajrzy :D- jeśli czytasz, to właśnie teraz zamknij stronę. Doczytasz w święta i sprawdzić czy nie kłamałam :))

   W tym roku w planie są też karteczki z małymi przyjemnościami, np. rodzinna gra w chińczyka, wspólne śpiewanie z gitarą, spacer do cukierni, wspólne oglądanie świątecznej kreskówki), ale też zadania- np. wyczyść buty przed mikołajkami :) W podobnym stylu będzie kalendarz adwentowy dla moich pierwszaków. Poprzednia trzecia klasa sama zrobiła kalendarz z rolek po papierze toaletowym (klik). Apetyt rośnie w miarę jedzenia i w tym roku chcę kalendarz z dzieciakami uszyć. Jeśli się uda, pochwalę się oczywiście na blogu :)

🎄

poniedziałek, 27 listopada 2017

Idealny poranek w wykonaniu matki trójki

  Przepis na idealny poranek? Nic trudnego. Wyobraź sobie to: Na początek zachoruj dziecko na chorobę zakaźną, żeby mieć kilka dni wolnego od pracy. Wtedy się lepiej wstaje pierwszego dnia po zwolnieniu. Serio. A najlepiej wstaje się, kiedy telefon nagle w nocy się rozładuje (48% baterii o 23.00...) i najstarsza córka budzi Cię ze słowami "Mamusiu, czy Ty wiesz, że jest już siódma?". Zapomina dodać, że siódma minut 20, a 7.30 to ostateczna pora wyjścia z domu, żeby się nie spóźnić. Wyskakujesz z łóżka z energią trzylatka i biegasz w kółko, myśląc intensywnie, co musisz zrobić, a co możesz sobie odpuścić. I wychodzi na to, że śniadanie można zjeść w pracy, dzieciom zamiast śniadania wystarczy dać w łapkę kilka złotych, bo zdążą coś kupić w sklepiku szkolnym, za to makijażu odpuścić sobie absolutnie nie można. Po chwili plan działania jest gotowy. Idziesz do sypialni nastawiona na wojnę- musisz obudzić trzylatka do przedszkola, po tygodniu nieobecności i spania do 9.00. A tu niespodzianka- trzylatek już nie śpi i pyta Cię radośnie, czy może iść do "cekola". Może. Ufff.
Rzucasz maluchowi ubranie i wciskasz się w koszulkę. Kiedy jeszcze nie widać Twojej głowy, słyszysz pukanie do drzwi. To Twoja ośmioletnia sąsiadka przyszła gotowa, żeby ją też zawieźć do szkoły. Trudno, zobaczy Cię w samej koszulce i majtkach. Nie pierwszy i nie ostatni raz zapewne....

Maluch ubrany, ja mam już nawet spódnicę i bluzkę. Nerwowo pokrzykując na starszaki (niewinne, bo już gotowe i nawet z psem zdążyły wyjść) wciskam buty równocześnie szarpiąc włosy maluszka (jak na złość- świeżo umyte wieczorem i nie rozczesane, długości do pasa...). Maluszek stoi twardo i nawet nie piśnie, ale na plecach czuję oddech małej sąsiadki. " Hm, no i właśnie dlatego my zawsze wstajemy wcześniej". Nie morduję jej wyłącznie z braku czasu. Normalnie zero instynktu samozachowawczego......

Cudem o 7.33 jesteśmy w aucie i ruszamy spod domu. Dojeżdżamy do bramy osiedla i pada nieśmiałe pytanie "Mamusiu, czy tatuś pamiętał, żeby wystawić rano śmietnik?". Zanim odpowiedziałam, sąsiadka zapewniła mnie, że oba kosze są ich. Wrrr. W głowie mam teraz wizję krwawej sceny z mężem z roli głównej. Ma to dość mocny związek z wyrzuceniem ok.22 dnia poprzedniego połowy zawartości zamrażarki..... Trudno, uduszę go jak znajdę chwilkę wieczorem.
Tymczasem postanawiam cieszyć się tym, jak sprawnie nam poszło uszykowanie się. Rozważam nawet celowe zaspanie kolejnego dnia, kiedy parkuję pod przedszkolem, a moja najstarsza znowu nieśmiało zagaduje "Mamusiu, a pamiętałaś o karcie do przedszkola?" Fuck! Nie pamiętałam. Plus 2 minuty do poranka, bo trzeba podreptać do sekretariatu i zameldować dziecko. Na szczęście obyło się bez kolejki, a mijałam samych facetów, którzy przepuszczali mnie w drzwiach. Znowu in plus.

Ruszamy z przedszkola z minutowym zapasem czasu. Rano to wiele. Znowu ufff, choć już lekko spanikowane. Szybko wyrzucam dzieciaki z auta i nie daję się zagadywać. Jest dobrze. Mam całe 20 minut na dotarcie do pracy, a potrzebuję max.15.  W połowie drogi mam dziwne poczucie, że o czymś jeszcze zapomniałam. A, tak. Nagle przypominam sobie, gdzie jest karta do przedszkola. Leży na stole w salonie. Razem z kluczami do pracy.....

Pan woźny opanowuje sytuację i podaje mi "zestaw ratunkowy", ale tak się głupio składa, że własnie od dziś trzeba się najpierw wpisać do zeszytu. Czekam cierpliwie na swoją kolej. Zdyszana dobiegam wreszcie do moich pierwszaków. O dziwo, moja sala jest otwarta, a wszyscy są już w środku.  Kochana woźna uratowała sytuację swoim zapasowym klucze. Znowu ufff, tym razem już pewniejsze. Dzieciaki piszczą z radości, przytulają mnie i robi mi się ciepło na sercu. Wstawiam wodę na herbatkę, dolewam soku z cytryny. Robię łyczek i delektuję się spokojem. Jeszcze minutka do dzwonka. Ufff. I właśnie wtedy wpada koleżanka i pyta, na której lekcji chcę iść na te płatne warsztaty, o których pisała dwa tygodnie temu..... Ups....

Na szczęście, reszta dnia przebiegła już spokojnie i bez niespodzianek. Mąż jednak wystawił śmietnik i nie będzie nam śmierdziało zepsutym jedzeniem przez kolejne dwa tygodnie. A na poprawę humoru dorzucił przypomnienie, że kończy mi się abonament telefoniczny i mogę sobie wybrać nowy aparat. Taki, który się nie rozładowuje po kilku godzinach snu :) Taki happy end to ja rozumiem :)

Zgadnijcie:
- na ile procent naładowałam wieczorem telefon?
- kiedy pakowałam klucze i kartę do przedszkola?
 - ile budzików  w ilu telefonach nastawiłam wieczorem?

:) Historia z poprzedniej środy, ale nadal czuję stresik, jak sobie przypomnę tę pobudkę :D

środa, 31 maja 2017

Mam kolejnego muzykanta w domu

       W dodatku kolejnego przyszłego wiolonczelistę :) Krzysiu dostał się do szkoły muzycznej. Bardzo się z tego powodu cieszymy i jesteśmy dumni z kolejnego utalentowanego dziecka w naszej rodzinie.
       Przy okazji egzaminów (tak, tak, to nie takie hop siup) przyszedł mi do głowy pomysł na posta. My byliśmy już na takim egzaminie (o uroczej nazwie "Badanie przydatności") drugi raz. Rok temu Krzysiu egzamin zdał, ale komisja odrzuciła jego kandydaturę ze względu na niedojrzałość emocjonalną. I mieli rację. W tym roku miał już zupełnie inne podejście.
      W związku z tym, że jesteśmy już przez to weteranami (i przez moją wrodzoną gadatliwość) rodzice, których spotkaliśmy na egzaminach, zadawali mi mnóstwo pytań. Okazuje się, że znałam odpowiedź na większość z nich i dlatego pomyślałam, że mogę się tym podzielić z Wami. Jeśli chcielibyście, żeby Wasz maluch (albo wcale nie taki maluch, bo nasza szkoła przyjmuje kandydatów do 17. roku życia) dostał się do szkoły muzycznej, ten post jest dla Was.



     Zacznę od tego, jak może wyglądać taki egzamin (może, bo na pewno w każdej szkole nieznacznie się on różni). U nas wyglądał bardzo podobnie jak przesłuchanie do chóru szkolnego, w którym śpiewałam w podstawówce. Być może opiekunka chóru zainspirowała się właśnie takimi egzaminami.

     Na egzamin dziecko powinno przygotować sobie dowolną piosenkę. Chodzi o to czy zaśpiewa ją czysto i rytmicznie. Jeśli piosenka jest znana, tym łatwiej będzie komisji ( u nas 3-5 nauczycieli) ocenić, czy została zaśpiewana czysto. Później dziecko musi powtórzyć wyklaskany przez nauczyciela rytm, określić czy zagrane na pianinie dźwięki są niskie czy wysokie, powtórzyć fragment zagranej melodii. Tak u nas wyglądał pierwszy etap. Komu udało się przez niego przebrnąć, mógł podejść do etapu drugiego. Tu znowu dzieci śpiewały piosenkę (mogły tę samą), słuchały fragmentu utworu muzycznego, który musiały dowolnie dokończyć. Musiały też wybrać sobie instrument perkusyjny i po jednym wysłuchaniu utworu zagrać na tym instrumencie do muzyki. Mój synek musiał też wybrać bardziej pasujący instrument (do wyboru miał marakasy i bębenek).

      Brzmi strasznie? Niekoniecznie, jeśli wcześniej odpowiednio przygotujesz dziecko. I nie mam tu na myśli siedzenia na dwa dni przed badaniem po nocach i ćwiczenia powtarzania rytmów. Zatem jak to zrobić? U nas sprawdziło się kilka rzeczy:

1. Po pierwsze i najważniejsze- nam, jako rodzicom słoń na ucho nie nadepnął :) Czyli tak, umiemy śpiewać.

2. Nasze dzieci wychowują się przy muzyce. Na początku było to moje śpiewanie w ciąży, potem kołysanki na dobranoc, Muzyka Bobasa, a później radio i CD z naszą ulubioną muzyką.

3. Bawimy się z dziećmi w różne muzyczne i rytmiczne zabawy ( o tym będzie jeszcze osobny post)

4. Uwrażliwiamy je na muzykę, słuchając często muzyki klasycznej (jeśli ktoś bardzo nie lubi, polecam muzykę filmową).

5. Duuuużo śpiewamy z dziećmi. Piosenki ze szkoły, przedszkola, ale głównie radiowe hity :) Czasem wymyślamy swojej teksty do znanych piosenek i robimy konkurs, czyja przeróbka jest najlepsza. Ostatnio naszym przebojem jest przeróbka Beaty Kozidrak:
 "Jesteś serem,
białym lub żółtym
chyba zaraz Cię zjem..." :) Nasz hymn śniadaniowy.

6. Pozwalamy im tworzyć własne instrumenty perkusyjne i na nich grać. Nigdy nie zabranialiśmy też bawić się gitarą (w domu są dwie), póki nie robili jej krzywdy :)

7. Słuchamy nie tylko muzyki, ale też dźwięków natury, głosów ludzkich (określamy do kogo podobny, np. wysoki pan, chudziutka starsza pani; miły czy nieprzyjemny) czy odgłosów miasta.

Uf, tyle na początek. W kolejnym wpisie rozwinę bardziej wątek zabaw rytmicznych i muzycznych. Mam nadzieję, że komuś się przyda.

sobota, 27 maja 2017

Atrakcyjny dzień

     Ale mieliśmy dzisiaj przeżycia! Nie dosyć, że dzieciaki pierwszy raz w życiu jechały pociągiem (całe 16 minut, dzięki czemu już 2,5 godziny później byliśmy u dziadków :)) to jeszcze miały okazję podziwiać (?) prawdziwy pożar, który w dodatku sami zgłosiliśmy na straż pożarną. Paliła się trawa koło dworca. Najpierw ogień był malutki, ale po jakimś czasie dym stał się ciemniejszy, a płomienie było widać z kilkuset metrów, więc uznaliśmy, że z ogniem nie ma żartów i zadzwoniliśmy pod 998. Krzysiu podał mi numer, zanim zaczęłam dzwonić :) Niestety, całej akcji gaśniczej nie obejrzeliśmy, bo właśnie podjeżdżał (trąbiąc na strażaków na torach) nasz pociąg.
    Zanim wróciliśmy do domu (wygodnie, samochodem z tatusiem :)) Amelka padła. Oby już na noc....

     Samą wycieczkę pociągiem polecamy. Dla dzieci wożonych głównie samochodem, to duża atrakcja, a widoki zdecydowanie ciekawsze niż z tramwaju czy autobusu. Poza tym, ile nowych rzeczy poznaliśmy- tablica odjazdów i przyjazdów była do odszyfrowania, szukanie odpowiedniego peronu, poznanie zasad kulturalnego zachowania się w środkach komunikacji publicznej. My czujemy niedosyt i już planujemy dłuższą wycieczkę.














Miła, choć szalona sobota :)

środa, 24 maja 2017

Tatry z dziećmi- część 2. Dolina Strążyska

      Pierwsza pobudka w Zakopcu była ciężka. Dzieci, pełne wrażeń i po kilkunastu godzinach w samochodzie baaaardzo dłuuuugo nie mogły zasnąć. Atrakcja w postaci łóżka na antresoli dla starszaków wcale nie pomagała. Melka uparcie chciała tam wchodzić. Na dodatek przed zaśnięciem płakała, że chce do domu. Powtórkę zrobiła ok.1.30 w nocy.... Na szczęście dosyć szybko udało mi się ją uspokoić, ale zanim znowu zasnęła musiałyśmy zaliczyć wizytę w wc i przygotowanie ciepłej wody z cytrynką. Dospała tylko do 7, bo słońce ją obudziło. Oj, zatęskniłam za domowymi roletami....

      Mimo to, postanowiliśmy, że zrobimy sobie nieco luźniejszy dzień, ale tak czy siak idziemy na wycieczkę. Szkoda nam było marnować piękną pogodę na chodzenie po Krupówkach. Tym bardziej, że prognoza na kolejne dni nie wyglądała obiecująco...

     Wybór padł na Dolinę Strążyską. Trasa niezbyt wymagająca, ale atrakcyjna dla dzieci. Nasze były zachwycone. Marudziły tylko przy spacerze do wejścia do Parku Narodowego. Mieszkaliśmy dosyć blisko, więc postanowiliśmy przejść się pieszo. Dzieci szybko znudził widok spadzistych dachów i wąskich uliczek. Na szczęście, po przejściu "magicznej bramy" stał się cud. Dzieciom nagle wróciły siły, a Amelka przestała narzekać, bo...zasnęła :)

     Od razu uwaga techniczna dla Dużych Rodzin- do Parku Narodowego możecie wejść za darmo i bez kolejki. Musicie tylko pamiętać o zabraniu Kart Dużej Rodziny. Pokazujecie je przy wejściu strażnikowi, a zaoszczędzone pieniądze odkładacie na lody :)

     Cała trasę daliśmy radę pokonać bez wózka. Melka przespała tylko pierwsze 15-20 minut, a potem dzielnie tuptała po nóżkach. Za Chiny nie chciała być na rękach, nawet kiedy nalegaliśmy (trasa ciągnie się w nieskończoność z ciekawskim dwulatkiem :)).

      Kiedy już dzieci zaczęły przebąkiwać, że robią się zmęczone, pojawiła się nagroda- piękny widok na Giewont. Zmęczenie minęło jak ręką odjął. I bardzo dobrze, bo nagle pojawiły się też zapasowe siły, żeby potuptać jeszcze do Siklawicy. Dzieciaki były pod ogromnym wrażeniem, bo pierwszy raz w życiu widziały wodospad. Dodatkową radość na całej trasie sprawił im śnieg. Nie spodziewały się, że jeszcze go zobaczą przed wakacjami :)

Przed wyprawą, lekcja z mapą :)




Po wejściu do Parku, codzienny punkt obowiązkowy- poznanie (a przez kolejne dni przypominanie) zasad panujących w Parku. To ważne, tym bardziej, że patrząc na zachowanie niektórych ludzi, było mi wstyd, że reprezentujemy ten sam gatunek. Palenie, rzucanie śmieci i wnoszenie pod kurtką psa było niestety na porządku dziennym :( Bardzo nam to psuło nastroje i wiarę w ludzi.




Mały bałwanek, dużo radości :)




Atrakcja dnia- Giewont.


I Siklawica. Nawet ja się załapałam na kilka zdjęć tym razem :)



Takim to dobrze :) Przy wodospadzie oblodzenie było tak mocne, że woleliśmy jednak nie ryzykować. Potem dalej tuptała po nóżkach. Na samym końcu zaliczyła piękno skok w sam środek kałuży. Było trochę płaczu i przebieranie :)






Niestety, aparat zjechał z plecaka i Giewont się tym razem nie załapał :)  statyw spokojnie leżał sobie w samochodzie.....




Zjeżdżalnia w wersji turystycznej. Spodnie całe :)




      Bardzo udana wycieczka. Trasa łatwa, do Polany Strążyskiej spokojnie można dojechać wózkiem na dużych kołach. Z Siklawicą już gorzej, ale ludzie zostawiali po prostu wózki i szli dalej pieszo. Atrakcji po drodze całkiem sporo. Moje dzieci polecają :)

poniedziałek, 15 maja 2017

Tatry z dziećmi- część 1. Skalne Miasto Podzamcza

Jak już wspominałam, przedłużyliśmy sobie w tym roku weekend majowy i spędziliśmy tydzień w Tatrach. Marzyliśmy o tym od dawna, bo ostatni raz w górach byliśmy całe 10 lat temu, z półroczną Julką :)




Wierzyć mi się nie chce, że to pyskujące dziewczę z wiecznym fochem (stąd domowy przydomek Fochmistrzyni :)) było takie małe i słodkie :)

Tym razem nie zapowiadało się tak lekko. Zdecydowanie łatwiej zapakować malucha do nosidła, niż dreptać z trójką, wożoną na co dzień wszędzie samochodem...

Droga z podpoznańskiej Rokietnicy do Zakopanego jest dłuuuuuuga. Im masz więcej dzieci, tym jest dłuższa. Serio! No chyba, że wyjeżdżasz tak, jak planujesz...

- Wyjdziemy o 3, żebyśmy rano byli na miejscu
- Ale kochanie, ty wracasz z pracy dopiero ok.23, musisz się trochę przespać
- No dobra, o 4.

***
- Kotek, jest 4. Spakowałam nas, tylko wpakuj to wszystko do auta
-OK, za 10 minut pakujemy dzieci do auta i jedziemy

***
- Mamusiu, a gdzie my wyjeżdżamy tak wcześniej? Przecież jest dopiero 6.40...

Także ten tego....

A dlaczego pakowałam nas w środku nocy, zamiast kilka dni wcześniej? Bo....jesteśmy super rodzicami. Wakacje zaklepaliśmy w październiku (atrakcyjna cena), a dzieci dowiedziały się dopiero za Częstochową, dokąd jedziemy i że nasz weekend majowy nie kończy się po weekendzie :)
Niestety, niespodzianki łączą się zazwyczaj z moimi zarwanymi nockami. Taki dziwny zbieg okoliczności....

Wracając do wyjazdu
Wyjechaliśmy przed 7, licząc na to, że dzieciaki prześpią jeszcze chociaż ze 2 godziny. Myliliśmy się. W związku z tym, że ich bezczelnie okłamaliśmy, średnio co 20 sekund z którychś ust padało pytanie:
- daleko jeszcze?
- a dlaczego jedziemy do Antka (kuzyn, do którego niby mieliśmy jechać) tak wcześnie?
- a jak długo się do nich jedzie?
- a ostatnio droga wyglądała inaczej
- czy my się nie zgubiliśmy?
- nie przypominam sobie, żebyśmy wcześniej jeździli do nich autostradą
- ja chcę wiedzieć, dokąd jedziemy
- muszę siusiu
- chcę jeść
- kiedy będziemy na miejscu?

I tak mniej więcej do godziny 14, kiedy to wreszcie krajobraz uległ znaczącym zmianom i naszą najstarszą latorośl olśniło. Miało to miejsce w bardzo malowniczy miejscu, które odwiedziliśmy po drodze (niekoniecznie bardzo po drodze, ale taki był zamysł mojego małżonka).
- Czy my nie jedziemy przypadkiem w góry?

Tu nastąpiła zmiana frontu. Z dzieci jęcząco-marudzących, nagle w aucie zrobiły się rozchichrane aniołki. Przecież od kilku tygodni dopytywały mnie, czy kiedyś pojedziemy w góry, bo kolega był i bo fajną książkę przeglądali i by kiedyś też chcieli. A ja z kamienną twarzą, pękając ze śmiechu w środku odpowiadałam, że może za dwa, trzy lata, jak Melka podrośnie... :)

Piękne miejsce, które odwiedziliśmy (nie do końca) po drodze, to Skalne Miasto Podzamcza, w Ogrodzieńcu. Trochę ścieżek do przetestowania małych nóżek, kilka skałek o ciekawych kształtach i ruiny zamku. No i zbyt wiele straganów z pamiątkami. Na szczęście udało nam się powstrzymać dzieciaki przed wydaniem wszystkich pieniędzy już pierwszego dnia naszego wyjazdu.











Tu zaczęliśmy trening z pilnowania szlaków :)


Ciekawe spotkania na szlaku


Każdy wędrowiec musi mieć laskę :)











I tak nam właściwie minął pierwszy dzień naszej wyprawy. Do Zakopanego dojechaliśmy około 19.00. Po zameldowaniu i rozpakowaniu w Duchu Tatr, nikt już nie miał siły na spacery. Mimo to, ok.21 poszliśmy jeszcze na małe zakupy spożywcze i padliśmy ze zmęczenia. Wcześniej jednak dzieci opisały swoje wrażenia w nowych notatnikach. To nam dało chwilkę na drzemkę :) Polecam takie rozwiązania. Notatniki z tackami i długopisami kupiłam za grosze w Netto. Dzieci codziennie miały opisywać swój dzień, co zapamiętały, co im się podobało. Dodatkowo, robiły rysunki. Taka chwila wyciszenia jest potrzebna po ciężkim dniu. Szczególnie rodzicom :)


Na dzisiaj tyle, bo i tak się rozpisałam. W kolejny poście nasza pierwsza górska wyprawa.