Moje uwielbienie do tego zapachu spadło jak grom z jasnego nieba. 3 lata temu buszując po strefie bezcłowej i czekając na samolot do Norwegii - nie myśląc zbyt wiele chwyciłam je do ręki i spryskałam bluzę. A tak - w celu odświeżenia i przyjemniejszego lotu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że totalnie przepadnę...
Bluza włożona do plecaka spowodowała, że praktycznie wszystkie ubrania pachniały Chloe. Po powrocie do Polski nie umiałam rozstać się z bluzą. Myślałam, że jej nigdy nie wypiorę - tak bardzo przypominała mi przyjemne chwile z weekendu w Norwegii. Od tej pory za każdym razem, kiedy wchodziłam do perfumerii, spryskiwałam rękę tym zapachem i wąchałam nadgarstek przez cały dzień. Jednak niektórzy moi znajomi twierdzili, że ten zapach wcale nie jest ładny, że przypomina mydło itd... Dlatego nigdy nie skusiłam się na własny flakonik. Do wczoraj! Będąc z mamą w Douglasie szukałyśmy ładnego zapachu. W pewnym momencie widzę mamę, która podąża do mnie ze słowami "Zobacz jakie te piękne" niosąc w ręce nic innego jak moje cudowne Chloe. Okazało się, że są malutkie flakoniki - 20ml, które swoją drogą wyglądają przepięknie. Jeden z nich musiał się znaleźć w mojej torebce :)
Nuty zapachowe:
nuta głowy: liczi, frezja, peonia
nuta serca: róża, magnolia, lilia
nuta bazy: ambra, drzewo cedrowe
Jest to zapach, którego po prostu nie da się zapomnieć. Jest wyjątkowy i inny niż wszystkie (a takie lubię najbardziej). Zawsze go rozpoznam... chociażby w tłumie zapachów kobiet w kościele ;-)
A wy macie swoje zapachowe historie?