Witajcie kochani!
Dziś pochwalę się i pożalę równocześnie.
Pochwalę się nową współpracą, którą w ostatnich dniach nawiązałam. Otrzymałam maila od firmy Vesna Lorenc, która zajmuje się PR takich marek jak Merz Special, Beko czy Groupon. Zaproponowano mi 3-miesięczne testowanie suplementu diety Merz Special Dragees.

Dlaczego się zgodziłam?
Wierni czytelnicy mojego bloga być może pamiętają, że recenzowałam już Merz Special. Byłam wtedy po miesięcznej kuracji i już widziałam pierwsze efekty, z których byłam bardzo zadowolona. Niestety nie zdecydowałam się kontynuować kuracji, czego potem bardzo żałowałam. Dlatego kiedy firma Vesna Lorenc zwróciła się do mnie z taką propozycją, byłam zachwycona.
Z przyjemnością wypróbuję działanie Merz Special na dłuższym dystansie ;)

Tutaj macie link do mojej recenzji MERZ SPECIAL DRAGEES - KLIK

Start kuracji już 1 czerwca- taki miły prezent na dzień dziecka dla moich pazurków, włosów i skóry ;)

Jakie efekty ma zapewnić mi kuracja Merz Special Dragees?
- piękna, promienna skóra
- zdrowe włosy
- mocne paznokcie
Nie ukrywam, że najbardziej zależy mi na wzmocnieniu paznokci. Mojej skórze też przyda się pomoc po tym, co teraz przechodzi. Włosy są w niezłym stanie, ale wsparcie od wewnątrz też im nie zaszkodzi.

Najwięcej problemów sprawiają mi moje paznokcie. Nie robię z nimi nic strasznego, a one wyglądają jak po wojnie- łamią się, rozdwajają, są kruche i miękkie. Nakładam na nie odżywkę (aktualnie Paloma NailExpert), ale to nic nie daje.
Oto, jak wyglądają moje paznokcie przed rozpoczęciem kuracji. Po trzech miesiącach pokażę Wam efekty stosowania Merz Special.
Obiecałam Wam kiedyś wyjaśnienie, dlaczego moje paznokcie są takie krzywe- otóż obcinam je tak jak trzeba, by ukryć rozdwojenie, połamanie i inne ich problemy. Zresztą sami zobaczcie, jakie są popękane, porysowane. Skórki to już w ogóle tragedia- odżywka strasznie je wysusza.




A na koniec fotki paczki, którą dostałam od Vesna Lorenc.
Dodam, że paczka wysłana kurierem, dotarła błyskawicznie. Samo pudełeczko podbiło moje serce- widać, że firma się stara.
W pudełku poza suplementem znalazłam również deklarację, którą muszę podpisać i odesłać firmie (zgoda na wykorzystywanie tego, co o Merz Special napiszę)- koperta już zaadresowana, znaczek naklejony, więc za nic nie muszę płacić. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ta dbałość o szczegóły :)



3 opakowania - po jednym na każdy miesiąc.

W każdym opakowaniu znajduje się słoiczek wypełniony tabletkami Merz Special.

Dziękuję Pani Magdalenie za profesjonalny i miły kontakt oraz całej firmie Vesna Lorenc za zaufanie.


W ramach chwalenia- moje dzisiejsze drugie śniadanie (czujcie się skuszeni na taką zdrową porcję witamin):

Witajcie kochani po krótkiej przerwie!
Przyznam się Wam szczerze, że potrzebowałam małego resetu mózgu- musiałam trochę odpocząć od pisania pracy, blogowania, w ogóle od Internetu. Wracam jednak pełna energii i zapału do pracy :)

Dziś poznacie moją opinię o jednym z legendarnych kosmetyków- mydle Alep. Jego właściwości zachwalała już niejedna blogerka, dlatego kiedy okazało się, że wygrałam konkurs (organizowany przez blog Taniki i eko-drogerię Biolander) i będę mogła na własnej skórze wypróbować to mydełko, byłam bardzo szczęśliwa i jednocześnie ciekawa. Aktualnie po Alep nie ma już nawet śladu, dlatego myślę, że to odpowiedni czas, by podzielić się z Wami moją opinią.
Panie i Panowie- przed Wami mydło Alep Excellence Oliwkowe 100% Bio.




Opakowanie: Mydełko spakowane jest w papierową torbę z małym foliowym "okienkiem", przez które widać zawartość. Na torbie mamy niewielką naklejkę z najważniejszymi informacjami o mydle.


Użytkowanie: Mydło ma bardzo naturalny, delikatny zapach- przypomina trochę nasze tradycyjne szare mydło, ale czuć w nim też oliwkową nutę. Mi ten zapach nie przeszkadzał, choć oliwek nie lubię. Potęgował wrażenie, że używam kosmetyku w pełni naturalnego,  nie "ulepszonego" żadnymi sztucznymi zapachami.
Kostka pieni się całkiem nieźle- oczywiście nie wytwarza tyle piany co zwykłe mydło, ale jak dla mnie wystarczająco dużo. Piana jest bardzo kremowa, delikatna.
Ma tylko jeden minus- może się troszkę rozmakać i mięknąć w mydelniczce, jeśli stosujemy go kilka razy dziennie. Jeśli użyjemy go do mycia twarzy rano i wieczorem, zdąży wyschnąć w ciągu dnia i przez noc, więc problemu z rozmakaniem nie będzie.
Plusem mydełka jest jego niesamowita wydajność.
Przy myciu twarzy radzę uważać, bo kiedy mydełko dostanie się do oka lub do nosa, bardzo piecze.

Efekty: Jednym słowem - WOW!!! Jeśli kiedykolwiek słyszeliście jakieś pozytywne opinie o działaniu mydeł Alep, to mogę Wam powiedzieć, że to była prawda. Mydełko cudownie oczyszcza skórę- radzi sobie z makijażem- już po jednym myciu miałam idealnie zmyty makijaż. Równocześnie nie wysusza i nie podrażnia skóry. Pierwszy raz w życiu po umyciu twarzy mydłem i wodą nie miałam uczucia ściągnięcia skóry. Cera była bardzo delikatna, lepiej utrzymywała nawilżenie.
Mydło sprawdzało się też do higieny całego ciała.

Skład: Mydło zawiera jedynie trzy składniki! Jest w pełni naturalne, delikatne. Dzięki takiemu składowi polecam to mydło dla wszystkich wrażliwców, dla osób walczących z jakimiś problemami skórnymi a nawet dla małych dzieci.


Dostępność: Na pewno Biolander oraz inne eko-drogerie internetowe. Stacjonarnie może być problem z dostępem do produktów Alepia- na pewno w sieciowych drogeriach takich mydełek nie znajdziemy.
Cena: 17,00zł za 190g.

Ocena: 6/6 (To mydło jest po prostu boskie. Żaden, nawet pięknie pachnący żel do mycia twarzy nie zastąpi Alepii. Jego popularność nie jest w żadnym stopniu zasługą dobrego marketingu, a jedynie świetnej jakości i efektów, jakie Alep może dać. Ja na pewno na jednym mydle Alep nie poprzestanę- mam zamiar wypróbować wszystkie, bo rodzajów Alep jest naprawdę mnóstwo! To mydełko wędruje na moją listę KWC)


Piszcie, czy znacie Alepię i czy stosowałyście kiedyś mydełka Alep. Jeśli nie, to polecam- Wasza skóra będzie Wam za to wdzięczna- niezależnie od tego, czy jest tłusta czy sucha, wrażliwa czy też nie, młoda czy dojrzała- Alep uszczęśliwi każdą cerę ;)

Ściskam Was mocno i dziękuję za wsparcie, które mi dajecie :*
Na wszystkie komentarze postaram się odpowiedzieć w najbliższym czasie :)
Witam Was kochani!
Bardzo dziękuję wszystkim za rady i wsparcie, jakie wyrażaliście w komentarzach pod moim poprzednim postem. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak wiele to dla mnie znaczy. Nie spodziewałam się takiego odzewu ani tak pozytywnej reakcji- spodziewałam się, że część osób napisze "fe, po co się tym chwalisz?!". Pozytywnie mnie zaskoczyliście :)

Zgodnie z obietnicą zdam Wam relację z mojej dzisiejszej wizyty u dermatologa.
Trafiłam do bardzo sympatycznej pani w średnim wieku. Zbadała mnie bardzo dokładnie (łącznie z pieprzykami na plecach, które kazała badać co pół roku), wypytała o wszystko- poza standardowym zestawem pytań o przebieg i o wcześniejsze leczenie, pytała jeszcze o to:
  • czy robi się to w jednym miejscu czy w różnych? (po zastanowieniu odpowiedziałam, że w jednym- w sumie wcześniej nie zwróciłam na to uwagi)
  • czy moja skóra po myciu jest sucha, a potem się tłuści? (taaaaaak)
  • czy mam łupież albo inne problemy ze skórą głowy? (niet)
  • hormony, leczenie tarczycy (musiałam streścić całą historię związaną z radioterapią i zapewnić, że teraz już hormony są ok)
  • czy te strupy się roznoszą- tzn zaczyna się w jednym miejscu, a potem się rozprzestrzeniają? (tak)

Po spisaniu moich odpowiedzi w komputerze pani doktor wydała diagnozę. Stwierdziła, że na mojej skórze są dwa problemy:
  1. Bąbelki, strupy, nadżerki - to może być herpes, ale równie dobrze może to być liszajec zakaźny
  2. Tłusta skóra, pryszcze, blizny, przebarwienia - trądzik lub łojotokowe zapalenie skóry

Obiecała leczenie po kolei każdego z nich, jednak zapowiedziała, że na jednej wizycie się nie skończy.
Podstawą będzie pozbycie się tego, co aktualnie mam na twarzy, czyli opryszczki lub liszajca.
Oczywiście od razu po powrocie do domu sprawdziłam, jak przebiegają te dwie przypadłości i czym się od siebie różnią. Po kolei:

OPRYSZCZKA
- spowodowana przez wirus herpes
- objawia się najczęściej w okolicach ust i/lub otworów nosowych (u mnie: na twarzy, ale nie przy ustach)
- na skórze pojawiają się małe pęcherzyki wypełnione płynem, a następnie ropą (u mnie: tylko płynem)
- pojawienie się pęcherzyków poprzedzone jest swędzeniem skóry
- po około 2 dniach w miejsce pęcherzy tworzą się strupy (u mnie: strupy tworzą się jeszcze tego samego dnia co pęcherze)
- płyn z pęcherzy zawiera wirusy- może powodować wtórne infekcje
- wirus atakuje w momencie osłabienia organizmu

OPRYSZCZKA WARGOWA
Źródło zdjęcia: http://www.pasozyty.eu

LISZAJEC ZAKAŹNY
- spowodowany przez zakażenie paciorkowcowo-gronkowcowe
- objawia się najczęściej na twarzy - w okolicach ust i nosa
- na skórze pojawiają się pęcherze wypełnione wodnistą treścią
- pęcherze mają bardzo miękką i delikatną otoczkę, dlatego łatwo pękają i tworzą duże strupy o żółtym, miodowym kolorze
- pod strupami znajdują się bolesne nadżerki
- niekiedy tworzą się zajady (u mnie występują bardzo często- podobno jest to spowodowane brakiem witaminy B, a ja tej witaminy mam pod dostatkiem- zajady u mnie bardzo ciężko wygoić)
- może być powikłaniem innej choroby (u mnie np. trądziku- poprzez wyciskanie czy zadrapanie mogłam przenieść do rany bakterie)

LISZAJEC ZAKAŹNY
Źródło zdjęcia: http://www.maluchy.pl


Jak widać- objawy dość podobne w przypadku obydwu chorób. Leczenie jednak zupełnie inne. Opryszczkę leczy się lekami przeciwirusowymi, liszajca- antybiotykiem.
Pani dermatolog uznała, że skoro poprzednio antywirusy mi nie pomogły, to warto teraz postawić na antybiotyk- dostałam więc doustnie Unidox i Detromycynę w maści. Kontrola za tydzień, do tego zakaz wychodzenia na zewnątrz (antybiotyk uwrażliwia na promieniowanie słoneczne, a strupów filtrem nie posmaruję).

Zobaczymy, jak będzie przebiegać leczenie. Jestem jednak bardzo pozytywnie nastawiona i pocieszona. Będę co jakiś czas pisać, jak wygląda sytuacja :)

A na koniec mały update zdjęciowy.
Tak wyglądał mój lewy policzek dwa dni temu:

Lewy policzek - dwa dni temu

Lewy policzek dzisiaj.
Strupy ładnie się goją, pozostaje rumień.
Zaznaczyłam też ten strup, który jest nowy- widać od razu, jaką ma żółtą barwę. To mogłoby pasować do objawów liszajca.

Prawa strona nosa - dzisiaj.
Widać nowy, duży strup.
Zdjęcie ukazało też moją skórę nago- rozszerzone pory, przebarwienia, krosty. To problem nr2, o którym pisałam powyżej.

Pozdrawiam Was ciepło i jeszcze raz dziękuję za wsparcie :*
Witam Was ciepło!
Ostatnio wróciły moje problemy skórne- ze względu na to od piątku nie wychodzę z domu (nawet na spacer z psem). Humor mam paskudny- każde spojrzenie w lustro powoduje u mnie po prostu przerażenie. Na jutro zaprosiłam na obiad mojego chłopaka, teraz jednak dopadły mnie wątpliwości, czy aby luby nie przestraszy się mnie i nie ucieknie z krzykiem.

Nie jestem pewna, czy dobrym pomysłem jest opisywanie tego, dlatego z góry zaznaczam: jeśli jesteś przed, po lub w trakcie jedzenia- nie czytaj dalej! Zdjęcia zamieszczone w tym poście mogą się niektórym wydać obrzydliwe, dlatego jeśli nie chcesz oglądać czegoś takiego, wróć na mojego bloga innym razem.

Dlaczego mimo wszystko napiszę Wam o tym?
Chcę dzielić się z Wami nie tylko opiniami o kosmetykach, ale również cząstką mojego życia codziennego. Poza tym czuję się troszkę osamotniona w moim problemie- nikt z mojego otoczenia nie rozumie, co mi dolega, sama sobie nie potrafię pomóc. Przegrzebuję Internet w poszukiwaniu pomocy, ale nic konkretnego nie znajduję. Mam nadzieję, że kiedyś ktoś, kto będzie miał podobny problem, trafi na mojego bloga i znajdzie jakąś pomoc, pocieszenie.

Mam herpes. Prawdopodobnie ten wirus jest przyczyną wszystkich moich problemów. Jeśli kojarzycie herpes z opryszczką wargową, ospą i półpaścem, to macie rację- to właśnie to. U mnie jednak objawia się troszkę inaczej. Na twarzy w różnych miejscach pojawiają się "bąbelki" z płynem surowiczym- łatwo pękają i w ich miejscu tworzą się żółtawe strupy. A pod strupem rana.
Pierwszy raz dopadło mnie to jesienią 2010 roku. Leczyłam się 4 miesiące- Heviran, antybiotyk doustny, antybiotyk w maści, spray na rany pooperacyjne do odkażania. Dwa miesiące nie wychodziłam z domu, bo moje policzki całe pokryte były strupami.
Teraz to wraca. Może powodem jest przeziębienie i związane z nim osłabienie odporności, może parówka, którą sobie zafundowałam na katar i rozgrzałam mocno skórę. Nie wiem.
Udało mi się załatwić sobie wizytę u dermatologa na piątek. Mam nadzieję, że będzie w stanie mi pomóc. Z tego co wyczytałam w Internecie, prawdopodobnie już nigdy nie pozbędę się tego paskudztwa z mojego organizmu ;( Zawsze będzie siedzieć gdzieś ukryty i zaatakuje, kiedy mój organizm osłabnie. Dobijająca perspektywa. Przeraża mnie również fakt, że herpes może zaatakować gałkę oczną lub doprowadzić do opryszczkowego zapalenia opon mózgowych i mózgu...

Co jest powodem takich zmian skórnych? Chyba jedynie wirus. Moja codzienna pielęgnacja skóry raczej nie mogła spowodować aż takich podrażnień- tym bardziej, że używam jedynie kosmetyków delikatnych, bez szkodliwych detergentów.


Piszcie kochani, czy wiecie coś na temat wirusa herpes, czy spotkaliście się kiedykolwiek z czymś takim jak to paskudztwo na mojej twarzy.

Dziękuję kochanej Sweet Perelce za wsparcie i ciepłe słowa :*

Dam Wam znać, czego dowiem się od lekarza.
Tymczasem wracam do pisania pracy dyplomowej, bo czas baaaardzo mnie nagli.


EDIT:
Dermatolog stwierdził, że to prawdopodobnie LISZAJEC ZAKAŹNY, czyli zakażenie gronkowcowo-paciorkowcowe.

Na koniec jeszcze małe ogłoszenia parafialne- jedyna pocieszająca informacja, jaka dziś mnie spotkała.
Dzięki uprzejmości firmy Biolander (sprzedającej kosmetyki naturalne, ekologiczne, bio) będę mieć możliwość wypróbowania na własnej skórze organicznego czarnego mydła Savon Noir Eucalyptus.
Jestem przeszczęśliwa, bo wiele dobrego słyszałam o czarnym mydle- teraz czas sprawdzić te krążące w sieci legendy :) Oczywiście zdam Wam relację z testowania tego organicznego cudeńka.




Zdjęcie ze strony Biolander
Hej kochane!
Dotarła do mnie informacja, że tajemnicze pudełko ShinyBox ma zostać wysłane już w czerwcu. Oto jakiego maila otrzymałam dziś rano:


Dlaczego jest to tak elektryzująca wiadomość?
Pierwsze informacje o nowym pudełku kosmetycznym pojawiły się pod koniec lutego. Pomysłodawcy pudełka przyjęli zupełnie inną taktykę niż w przypadku pudełek, z którymi do tej pory mieliśmy do czynienia (nieistniejący już KissBox i prężnie rozwijający się GlossyBox)- najpierw zbierali użytkowników serwisu, a pudełka miały być wysłane w bliżej nieokreślonej przyszłości. Warunkiem było zebranie 100 000 zarejestrowanych użytkowników.
Według informacji na portalu w pudełkach ShinyBox znajdą się kosmetyki takich marek jak Yves Saint Laurent, Calvin Klein, Guerlain, Dior, Prada - czyli górna półka.
Jakby tych przyjemności było mało- ekipa ShinyBox obiecywała darmowe pudełko za zebranie 20 osób, które zarejestrują się w serwisie z naszego linku polecającego.

Tak piękne, że aż trudno uwierzyć, że może być prawdziwe.
Takim zdaniem skwitowałabym początkowe doniesienia o ShinyBox. Początkowo- zafascynowana na maksa- założyłam konto w serwisie. Z czasem jednak zaczęłam podejrzewać, że to wszystko może być perfidną próbą wyłudzenia danych i że wysyłka boxów tak naprawdę nigdy nie ruszy.
Jak widać- moje obawy były nieuzasadnione. Tym bardziej dlatego, że jakiś czas temu firma przez cały tydzień rozdawała w ramach konkursu różne kosmetyki i karty upominkowe do Sephory. Więc jak widać- takie całkowite oszustwo to to nie jest.
Zobaczymy jednak, jak będzie z pudełkiem.

Czekacie na ShinyBox? Macie tam już swoje konto? Co sądzicie o całej tej sprawie?
Piszcie w komentarzach.
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o ShinyBox, odsyłam na ich stronę:


Czas pozytywnie zacząć nowy tydzień! Na powitanie znienawidzonego przez większość populacji poniedziałku przygotowałam premierę- pierwszy raz na moim blogu pojawi się pazurkowy look - czyli (mówiąc prościej) krótka recenzja lakieru do paznokci oraz zdjęcia poglądowe.
Zaszczytu rozpoczęcia tej nowej serii dostąpi Sephora Laquer Nail Polish w odcieniu Tropical Pink.


Lakier pochodzi z limitowanej kolekcji lato 2011 - Tropical Pink. Czyli jest to tytułowy kolor kolekcji. Określany jest jako "krzykliwy kolor balonowej gumy do żucia". Ja określiłabym go jako bardzo intensywny mocny róż. Zależnie od światła potrafi być prawdziwym pinki lub zmienić się w malinową czerwień.

Źródło zdjęcia: www.muffinka.pl
W skład kolekcji Tropical Pink wchodziły między innymi 4 kolory lakierów do paznokci. Szczerze powiedziawszy pojęcia nie mam, który z tych dwóch różów to tytułowy Tropical Pink- chyba drugi od prawej.

Jakie ma wykończenie? A żebym to ja wiedziała... Określiłabym je jako klasyczne kremowe, chociaż odcień lakieru jest tak lekki i intensywny, że daje troszkę żelkowe wrażenie.

Nakładanie tego lakieru to czysta przyjemność- pędzelek jest po prostu idealny! Krótkie, ale płaskie włosie przycięto bardzo dokładnie- dzięki czemu nic nie odstaje, nic nie wypada. Maluje się nim rewelacyjnie. Nawet taka kaleka jak ja jest w stanie pomalować sobie równo i dokładnie paznokcie.

Krycie to bajka - spokojnie wystarcza jedna, niespecjalnie gruba warstwa. Efekt, który widzicie na zdjęciach, to właśnie jedna warstwa. Ideał! Nie zostawia smug, rozprowadza się bardzo równomiernie. Ma dość gęstą konsystencję- ja osobiście jestem zwolenniczką gęstszych lakierów (mój szary OPI przyprawia mnie o dreszcze, kiedy widzę tą lejącą konsystencję w buteleczce).

Lakier schnie około 10- 15 minut. Błyskawica ;)

Zachwalam, zachwalam, ale koniec tego dobrego- czas na zjechanie go za trwałość. Bez top coatu może nie utrzymać się dłużej niż jeden dzień. Z topem też szału nie ma- po 3 dniach mamy już starte końce. Oczywiście moje obserwacje nad trwałością były wykonywane podczas moich "zwykłych dni" - czyli nie podczas sprzątania, intensywnego mycia naczyń czy innych sportów ekstremalnych.

Dostępność: Sephora (była to kolekcja limitowana sprzed roku, więc obecnie chyba już niedostępna, ale głową za to nie ręczę).
Cena: 19,00zł za 5ml

Podsumowanie: ciężko mi jednoznacznie ocenić ten lakier. Bardzo lubię jego kolor- zwłaszcza na wiosnę i lato. Używam go w sytuacjach ekstremalnych- kiedy jestem zmuszona szybko zrobić manicure i nie mam czasu czekać dwie godziny, aż lakier raczy wyschnąć. Błyskawiczne wysychanie i rewelacyjne krycie jest jednak okupione tragiczną trwałością. Moim zdaniem mimo wszystko warto mieć go w swojej kolekcji jako koło ratunkowe w przypadku totalnego braku czasu. No i oczywiście ze względu na hipnotyzujący kolor ;)

Skład - dla zainteresowanych. Ja z niego niewiele potrafię wywnioskować.


Pazurki zaraz po malowaniu, jeszcze przed korektą i przed nałożeniem top coatu.
Lakier po 3 dniach - w cieniu

Lakier po 3 dniach - w słońcu

Nie śmiejcie się z moich skórek :(
I z krzywych pazurków też. Już niebawem pokażę Wam, jak wyglądają bez lakieru i wyjaśnię, dlaczego są takie krzywe.
W słońcu i w cieniu. Widać tutaj już starte końcówki.
I jeszcze zoom na pędzelek, który tak uwielbiam.



Piszcie, czy znacie lakiery z Sephory, jakie macie odcienie i jak się u Was spisują.
Witajcie kochani!
Wracam do Was po krótkiej przerwie. Miało być o peelingu z Isany, ale to chyba już temat wymaglowany na wszystkie możliwe sposoby, więc mam nadzieję, że Wam się do niego nie spieszy.
Opowiem Wam o moich wrażeniach ze stosowania maski w formie płatu kolagenowego. Tym razem nakładałam na siebie maskę ujędrniająco nawilżającą z algami Beauty Face.
Nie jest to jednak mój pierwszy kontakt z tego typu kosmetykami. Maski od Beauty Face wpadały w moje łapki już kilka razy. Z reguły jednak dopieszczałam nimi moją mamę, której intensywny kolagenowy zabieg jest bardziej potrzebny niż mnie. Sama tylko raz miałam wcześniej na twarzy takiego glutka. A był to glutek antystresowy z ekstraktem z lawendy. Było to dawno, ale jeszcze sporo pamiętam ze względu na to, że efekt był dosyć spektakularny. Na koniec jeszcze do tego wrócę- na razie jednak skupiam się na masce algowej.


Forma maski: Jest to płat kolagenowy odpowiednio dopasowany do twarzy. W opakowaniu znajduje się również płynne, przezroczyste serum, w którym maska jest zamoczona.

Opakowanie: Maski sprzedawane są pojedynczo w dużej "saszetce". Opakowanie wykonane z folii jest wewnątrz usztywnione specjalnym plastikowym stelażem, żeby maska się nie połamała. Takie opakowanie zapewnia, że płynne serum nie wypłynie, a płat kolagenowy się nie uszkodzi. Jest jednak troszkę nieporęczne, kiedy trzeba je ogrzać w wodzie (bo tak należy zrobić przed nałożeniem maski). Do żadnego garnka się nie mieści. Ja wynalazłam mój autorski sposób, który możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej- wkładam opakowanie bezpośrednio do umywalki i leję ciepłą wodę. Jedyny poważny minus w kwestii opakowania to fakt, że nie znajdziemy na nim pełnego składu INCI. Składniki są zapisane po polsku, ale nie wiemy, czy to tylko aktywne składniki, czy całość składu.


Użytkowanie: Cały proces aplikacji maski sprawia, że prosty z pozoru zabieg dostarcza ogromnej przyjemności i pozwala się rozluźnić.
Najpierw trzeba dokładnie oczyścić twarz i wykonać peeling. Potem przygotowujemy maskę do aplikacji- rozgrzewamy ją w ciepłej wodzie- najłatwiej właśnie w umywalce. WAŻNE: Nie rozgrzewajcie maski dłużej niż minutę i nie lejcie wrzącej wody! Ja się kiedyś zagapiłam i nalałam wrzątku- efekt był taki, że nakładałam mamie na twarz maseczkę w kilkudziesięciu częściach...
Kiedy maska jest delikatnie rozgrzana, otwieramy opakowanie i wylewamy na dłoń serum- obficie moczymy nim twarz i szyję (łącznie z ustami i oczami). Delikatnie wyjmujemy maskę z opakowania i nakładamy ją na twarz- dopasowujemy i dociskamy.
Z maską na twarzy jesteśmy trochę unieruchomione- najlepiej położyć się w łóżku i zrelaksować. Maska nie trzyma się twarzy na tyle mocno, by podczas aplikacji zajmować się czymś innym. Ale ten czas na relaks dobrze nam zrobi, bo to będzie naprawdę mega przyjemne pół godziny- bo tyle właśnie trwa aplikacja maski.
Po 30 minutach zdejmujemy maskę i wyrzucamy- jest jednorazowa.
Aplikujemy resztę serum (jako tonik) i po wyschnięciu smarujemy się kremem.

Efekty: Podczas aplikacji skóra całej twarzy bardzo przyjemnie się rozluźnia. Początkowo wyjęta z ciepłej wody maska delikatnie nas rozgrzewa, z czasem dostosowuje się do temperatury ciała. Odczucia podczas aplikacji się zmieniały- najpierw czułam niesamowite rozluźnienie, spadek napięcia ze wszystkich mięśni twarzy. Potem zaczęłam odczuwać lekkie mrowienie- jakby mikrokrążenie na całej twarzy bardzo się wzmocniło. Wszystko to było bardzo przyjemne- nie odczuwałam żadnego szczypania ani bólu.
Po zdjęciu maski skóra była wyraźnie wygładzona. Efekt ten był najbardziej spektakularny do kilku godzin po aplikacji, potem stopniowo się zmniejszał. Cera po masce jest odprężona, jakby rozjaśniona, nie widać żadnych oznak zmęczenia. Twarz jest bardzo gładka w dotyku, nawilżona i sprężysta - ten efekt utrzymuje się nawet kilka dni po aplikacji.
Maska ma dosyć specyficzny zapach - pachnie troszkę lawendowo, a troszkę tak jak jakieś męskie perfumy z ziołową nutką. Zapach nie drażni, choć utrzymuje się przez cały czas aplikacji. Po nałożeniu na skórę kremu zapach znika, więc nie ma obaw.

Skład: Skład został odnaleziony na stronie Beauty Face. Pozwolę go sobie skopiować.
Aqua (Water), Glycerin, Fucus Vesiculosus Extract, Laminaria Digitata, Acid, L- Ascorbic Acid , Retinol, Tocopheryl acetale, Allantoin, Rosa Canina Fruit Oil, Glyceryl Acrylate/Acrylic Acid Copolymer, Butylene Glycol, PVM/MA Copolymer, Glyceryl Stearate, PEG 100 Stearate, Propylene Glycol, Diazolidinyl Urea, Iodopropynyl Butylcarbamate.


Dostępność: sklep internetowy Beauty Face (zaglądajcie, bo często mają świetne promocje) i mniejsze drogerie (najlepiej pytać na ich fanpage, gdzie znajdziecie maski). Na pewno są w Drogeriach Laboo.
Cena: 25zł za jedną sztukę (ale można dorwać je dużo taniej)

Ocena: 5+/6 (Dla mnie te maski to po prostu fenomen - naprawdę skubane działają! I to jak działają... Sama ich aplikacja to dla mnie rozkosz porównywalna z masażem plecków wykonanym przez przystojnego masażystę :P Dostępność ich powoli rośnie, Beauty Face bardzo o to dba (wiem, bo śledzę ich na fejsie). Odejmuję jednak punkty za brak dokładnego INCI na opakowaniu oraz za cenę. 25zł to jednak sporo jak na jednorazową przyjemność. Mimo to dodaję do listy moich KWC. Plus również za ooooogroooomny wybór masek- mają 23 rodzaje masek na całą twarz, poza tym płatki pod oczy, maska w formie "okularów" na powieki, maska na usta, na dłonie, na biust oraz na szyję).

Na opakowanie naklejona jest taka oto naklejka z informacjami w języku polskim i jedyną informacją o składzie.

Tył opakowania z instrukcją obsługi maski

Człowiek w masce- nie przestraszcie się ;)

Zeskanowałam ulotkę dołączoną do maski. Widać tutaj, jak ogromy mamy wybór spośród tego typu masek.
Zdaję sobie sprawę z tego, że niewiele tu widać- dlatego odsyłam na stronę Beauty Face, tam znajdziecie te same informacje, ale o wiele wyraźniejsze ;)

Oto opis działania opisywanej przeze mnie maski z algami

Druga strona ulotki- opis działania, instrukcja użytkowania w języku polskim oraz maski na biust, dłonie i szyję.

Dodam jeszcze, że maski mają różne zapachy. Ja zaobserwowałam na razie tyle:
- do skóry delikatnej i na kruche naczynka - zapach różany
- antystresowa z ekstraktem z lawendy - zapach lawendowy
- ujędrniająco nawilżająca z algami - zapach męskich perfum z ziołową nutą
- silnie odmładzająca z drobinkami złota - zapach różany
- przeciwzmarszczkowa ze złotem i kwasem hialuronowym - zapach różany
- regenerująca z żółtymi algami - zapach różany (o ile mnie pamięć nie myli)
- ujędrniająca i powiększająca usta maska z czerwonym winem - zapach różany (o ile mnie pamięć nie myli)

Raz wpadła mi w łapki maska "mini" - na usta. Troszkę się zawiodłam, bo w opakowaniu było bardzo niewiele serum, a sam płat kolagenowy był dość cienki. Dlatego jestem zdania, że lepiej już się wykosztować i kupić maskę na całą twarz. Zyskamy nie tylko lepszy efekt, ale też mega przyjemność i relaks. Maski "mini" polecam jedynie dla osób, które mają miejscowo jakieś bardzo delikatne zmarszczki mimiczne. W zaawansowanych zmarchach raczej sobie nie poradzą.

Opisywana przeze mnie dziś maska jest ujędrniająca, ale nie przecizmarszczkowa. Te silne działa antyzmarszczkowe wytaczałam na cerze mojej mamy. I powiem Wam, że efekt był miażdżący- zwłaszcza przy regularnym zastosowaniu kilku zabiegów pod rząd w odstępach około tygodnia. Odmłodziłam mamę o 10 lat. Mama określiła swoją cerę po zabiegach jako "gładką, jakby ją ktoś zdjął, wyprasował żelazkiem, a potem znowu założył".

Opisywana przeze mnie maska została mi udostępniona do testów przez serwis Uroda i Zdrowie. Bardzo dziękuję za okazane mi zaufanie. Jednocześnie zaznaczam, że fakt otrzymania tej maski nie wpłynął na jej recenzję. Stosowałam tego typu kosmetyki już wcześniej i od pierwszego wejrzenia jestem ich fanką ;)



Zachęcam do zapoznania się z ofertą firmy Beauty Face - mają często świetne rabaty i gratisy. Ich facebookowa ekipa jest przesympatyczna, zawsze udzielą nam potrzebnych informacji.

UWAGA!!!
Komentarze do tego posta zostały ukryte, by adresy mailowe Uczestników konkursu nie zostały wykorzystane przez rozsyłaczy spamu!!!




Miało być o limitowanym peelingu Isany, ale już nie mogłam się doczekać, kiedy poinformuję Was o rozdaniu, więc dziś notka rozdaniowa- mam nadzieję, że wybaczycie mi złamanie obietnic.
Pamiętacie, jak chwaliłam się Wam moim pierwszym OPIkiem? Oczywiście nie jestem taka samolubna, żeby kupić coś tylko dla siebie i zapomnieć o Was.

Rozdanie będzie miało trochę skomplikowane zasady, ale mam nadzieję, że się połapiecie co i jak.
Będą trzy nagrody- dwie rozlosuję spośród osób zgłaszających się tutaj- na blogu. Jedna powędruje do fana na facebooku. Można zgłaszać się i tutaj, i na fb- to zwiększy Wasze szanse na wygraną.

Za co dostajecie punkty (1pkt = 1 los)
* WARUNEK OBOWIĄZKOWY: bycie publicznym obserwatorem bloga (+1pkt)
* Zalajkowanie strony Keep calm and be beautiful na Facebook'u (+1pkt)
* Poinformowanie o rozdaniu na swoim blogu w formie:
- notki lub informacji pod notką (+2pkt)
- zamieszczenie bannera z odnośnikiem w pasku bocznym (+2pkt)
- zmieszczenie informacji w zakładce rozdaniowej lub na samym dole bloga (+1pkt)
*  Poinformowanie o rozdaniu na facebooku (+1pkt)
* Osoby z listy Top Komentatorów dostają ode mnie +5pkt, jeśli wyrażą chęć udziału


Rozdanie na facebooku:
WARUNKI OBOWIĄZKOWE:
* zalajkowanie profilu Keep calm and be beautiful KLIK
* publiczne udostępnienie banneru rozdaniowego KLIK
* napisanie w komentarzu, który z trzech lakierów OPI chciałoby się wygrać
Każda zgłaszająca się do rozdania osoba ma tylko 1 los.
W facebookowym rozdaniu mogą również brać udział fanpage (tzn jeśli masz fanpage swojego bloga, to możesz go wykorzystać do zgłoszenia)

Regulamin:
1. Organizatorem rozdania i fundatorem nagród jest xkeylimex.
2. W rozdaniu mogą brać udział osoby pełnoletnie (niepełnoletni muszą mieć zgodę rodziców na udział).
3. Zgłaszając się do rozdania wyrażasz zgodę na akceptację niniejszego regulaminu oraz wymienionych powyżej i poniżej zasad rozdania.
4. Dane (adres email oraz imiona, nazwiska i adresy zwycięzców) zostaną użyte wyłącznie na potrzeby rozdania, nie będą nikomu udostępniane.
5. Zwycięzcy nie ponoszą żadnych kosztów tytułem wygranej- koszt nagrody i przesyłki pokrywa organizator rozdania.
6. Nagrody będą rozsyłane na terenie Polski oraz za granicę.
7.  Zwycięzcy rozdania zostaną wyłonieni drogą losową (przy użyciu komputerowej aplikacji losującej).
8. Organizator zastrzega sobie prawo do zmiany zasad lub odwołania rozdania z przyczyn od niego niezależnych.

I teraz to co tygryski lubią najbardziej- czyli nagrody ;) Oto, co zostanie rozlosowane pomiędzy 3 osoby:
- 3 lakiery OPI (po jednym dla każdego)
- 3 maski do włosów BingoSpa (po jednej dla każdego)
- 3 saszetki truskawkowej maski do włosów Montagne Jeunesse (po jednej dla każdego)
- zestaw Sanctuary (dla facebookowego zwycięzcy)

Jak będą rozdzielane nagrody?
Najpierw wylosuję zwycięzcę konkursu na fb i przydzielę wybrany przez niego lakier OPI. Następnie wylosuję dwóch zwycięzców spośród blogowiczów i skontaktuję się z nimi. Pierwsza wylosowana spośród blogowiczów osoba będzie mogła zdecydować, który z pozostałych dwóch lakierów OPI chce przygarnąć. Ostatnia wylosowana osoba otrzyma pozostały lakier.
Maski BingoSpa kupię dla zwycięzców dopiero po zakończeniu rozdania, tak więc możecie dowolnie decydować, którą z tych dwóch chcecie wygrać.

Formularz zgłoszeniowy:
Obserwuję jako: 
Mail:
Lubię na fb: NIE/TAK (podaj inicjały z fb)
Notka na blogu: NIE/TAK (link)
Banner w pasku bocznym: NIE/TAK (link)
Inna informacja na blogu: NIE/TAK (link)
Info na fb: NIE/TAK (link)

Wszelkie pytania i sugestie piszcie w komentarzach.
Rozdanie trwa dokładnie miesiąc- czyli do 18 czerwca.

Wszystkie nagrody (zostaną rozdzielone pomiędzy 3 zwycięzców).
Na zdjęciu brakuje jeszcze jednej maski BingoSpa, ale tak  jak pisałam- maski zostaną kupione po zakończeniu rozdania :) Te na zdjęciu są moje własne :P

Każdy zwycięzca wybiera jedną maskę do włosów BingoSpa.
Do wyboru:
* masło shea & 5 alg
* proteiny kaszmiru i kolagen

Zestaw Sanctuary - dla facebookowego zwycięzcy
Zawiera płyn do kąpieli (jeśli nie macie wanny, można go wykorzystać do kąpieli stóp lub dłoni), masło do ciała oraz świecę

Truskawkowa maska zwiększająca objętość włosów Montagne Jeunesse. Po jednej dla każdego zwycięzcy.

No i gwiazdy tego rozdania- lakiery OPI (15ml)
Każdy zwycięzca wybiera jedną buteleczkę (pierwszeństwo w wyborze ma zwycięzca facebookowy)

Na nalepce macie napisane, jak fachowo nazywają się kolory OPIków.

UWAGA!!!
Komentarze do tego posta zostały ukryte, by adresy mailowe Uczestników konkursu nie zostały wykorzystane przez rozsyłaczy spamu!!!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...