Obserwatorzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przepisy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przepisy. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 lipca 2019

Kwas chlebowy, susz owocowy i mrożonki...


   Witajcie Kochani.
   I tak, jak obiecałam, dziś o mrożonkach. Jakoś tak u mnie zawsze wychodzi, że jak zaczynają rosnąć ogórki, to już nie ma kopru. Mój jest samosiejem, kiełkuje wczesną wiosną i pod koniec czerwca zostaje po nim tylko wspomnienie... w postaci mrożonej natki i suszonego "badyla". To suszone jest właściwie bardzo dobre, bo ma wspaniały aromat i świetnie wzmacnia smak konserwowanych ogórków. Tylko że ja mam wieczny problem z suszeniem. Bo zazwyczaj, jak zaczynam suszyć, to na dworze pada, i nawet wiata nie ratuje, susz schnie długo i otrzymuje "w prezencie" trawiasty posmak. Nie zawsze, ale tak bywa. No i samo suszenie, przy moim zapominalstwie, to nie najlepszy sposób... W tym roku postanowiłam "badyle" wraz z "parasolkami" po prostu zamrozić. Pokroiłam do woreczków strunowych i do zamrażarki. To samo zrobiłam ze strzałkami czosnku.


   Zawsze wykorzystywałam je do kiszenia/marynowania ogórków. bo ząbków szkoda, jeszcze niedojrzałe, a strzałki są bardzo aromatyczne. Więc czemu nie? W pewnym momencie chciałam je zmielić i zamrozić w kosteczkach, żeby potem dodawać do dań jako przyprawę. Tak właśnie zrobiłam z cebulą. Miałam na grządkach trochę dymki, posadzonej wiosną na szczypior. Piórka  i białe końcówki pokroiłam i popakowałam oddzielnie. biała cebulka będzie do podsmażania do zup i sosów. A zielony szczypiorek - no, jako zielony szczypiorek :) Natomiast strzałki cebuli i części "pomiędzy" szczypiorem a główkami zmieliłam i zamroziłam w sylikonowych foremkach na babeczki.



   Trzeba do zupy, sosu albo tych że czebureków - bierzesz sobie kostkę-dwie-trzy i po sprawie. Szybko i wygodnie :)
   Muszę przyznać, że ja taka w ogóle jakaś wygodniarska się zrobiłam. Staram się znaleźć takie rozwiązania, które potem zaoszczędzą kupę czasu. Dziś zmarnuję dzień na gotowanie i marynowanie buraków, albo na obieranie, tarkowanie i zamrażanie marchewki, a potem już nie trzeba będzie za każdym razem gotować, tarkować, zmywać naczyń i td. No pomyślcie: tarkę, garnek i miski umyje się tylko raz, zamiast jakich 20-30 w ciągu zimy. A i myśleć nie trzeba, jak to te buraki/marchewki przechować w mojej suchej i ciepłej piwnicy. Zazwyczaj po tygodniu już robią się, jak gąbka. Nie mówię już o gazie. Ile go wypalisz, gotując 2 godz. duży gar, albo 20 razy po 2 godziny w małych garnuszkach. No, taka wsiowa podstawowa matematyka :)
   Co jeszcze nowego robię w tym roku... Praktycznie nie robiłam i nie będę robić dżemów. Jest ich ogrom jeszcze z poprzednich lat! Jagody wyciskam na wolnoobrotowej wyciskarce i wekuję soki z miąższem. Natomiast to, co pozostaje, prawie suche, dosuszam i pakuję do woreczków. Będzie jako smakowy dodatek do herbatek. Bo, na przykład, liść maliny, mimo swoich walorów witaminowych i mikroelementowych :) jest praktycznie bez smaku. I te dodatki będą tu jak znalazł. Albo pokrzywa. Ma dość specyficzny smak, nie każdemu on odpowiada. Z takimi dodatkami na pewno będzie smaczniejsza. Tu też stosuję jeden mały chwyt. Każdy susz, szczególnie owocowy, po zapakowaniu do woreczków, wkładam na dzień-dwa do zamrażarki. Teraz jest sezon na muszki, meszki i muchy, które podczas suszenia mogą odłożyć swoje "geny" w suszu, i po jakimś czasie w woreczku zamiast suszu będzie sama czysta proteina :) Właśnie żeby temu zapobiec i wkładam susz do zamrażarki. Wtedy już nie ma żadnych szans, że z jajeczek wyklują się larwy. Ten sam zabieg stosuję również do grochu, fasoli i orzechów (to akurat przeciw strąkowcu bobowemu i molom spożywczym). Jeśli, oczywiście, to nie są nasiona, które przeznaczone są do wysiewu na wiosnę. Chociaż, orzechów to nie dotyczy. One spokojnie leżą sobie przez zimę na ziemi i na wiosnę kiełkują. Ale te mole to moje utrapienie od kilku lat. Wysuszone orzechy włoskie pękają, i wystarczy jednej wścibskiej molki, która odłoży w szparę jajeczka, by po tygodniu było ich w domu, jak śniegu.

   A teraz podam swój przepis na

Kwas chlebowy

   Potrzebny jest żytni chleb. Nie łatwo go teraz znaleźć, wszędzie mieszany. Z nim też robiłam, ale smak już jest delikatnie inny, chociaż kwas na nim tez znika w moment :) I tak, mały bochenek chleba kroje na kosteczki i suszę w piekarniku. Przy 100 st. jest to mniej więcej około pół godziny. Jeśli chce się mieć bardziej wyrazisty smak chleba i intensywny kolor, to trzeba mocniej podgrzać, do złocistego (brązowego) koloru.


   Tych kostek mi starcza na trzy pięciolitrowe słoiki nastawu. Jeśli pojemniki są mniejsze, to ilość chleba trzeba zmniejszyć. Średnio mała garść na litr. Wsypać trochę cukru, średnio łyżka na litr. Ale to trzeba będzie eksperymentować. Ktoś lubi bardziej słodkie, ktoś mniej. Jeśli na kwasie mam zamiar zrobić chłodnik, do cukru daję jeszcze mniej. Chleb zalewam wrzątkiem, nie dolewając do samego wierzchu ze dwa cm. Jeśli naczynia są szklane, to warto podłożyć pod spód ostrze noża albo uchwyt łyżki/widelca, coś płaskiego metalowego, żeby szkło nie pękło. Zamykam, żeby owady nie przedostały się, i zostawiam tak na noc, albo dzień, czyli na 12-15 godzin. Teraz trzeba dodać zakwas. Od razu go nie miałam, więc rozpuściłam odrobinę drożdży w ciepłej wodzie i wlałam do słoika. Teraz już dodaję nie drożdże, tylko ten chleb, który pozostał mi po przecedzaniu kwasu z poprzedniego nastawu. Łyżki na litr wystarczy w zupełności. Po dodaniu drożdży po kolejnych 10-12 godzinach można przecedzać. Ja wkładam do sitka czystą ściereczkę i wylewam zawartość słoika. Wyciskam delikatnie i wkładam do słoika na przechowanie. To i jest zakwas na kolejny raz. Czysty płyn (zazwyczaj on jest mętny, ale tak ma być) przelewam do butelek, wrzucam po kilka rodzynek, zakręcam i do lodówki. Na jutro można pić. W lodówce może stać nawet kilka tygodni. Warto czas od czasu sprawdzić, czy nie mocno rozpiera butelkę. ewentualnie wypuścić gaz. Chociaż ja z tym problemu nie miałam.
   Pokażę jeszcze galaretkę z agrestu. Trochę zielonego, pozostały czerwony. Nigdy jeszcze jej nie robiłam, bo mój Janek zjadał go zawsze na bieżąco, wprost z gałązek  :)


 
   Muszę zaznaczyć, że cały był zebrany przez Eliasza, póki ja byłam w pracy. Babcia obrała z szypułek, a mamusia w nocy dokończyła proces :)

   Chcę serdecznie podziękować Wam dziewczyny za tak miłe słowa pod poprzednimi postami! Balsam na serce czytać takie komentarze!

   Do skorego!

   Pa!

wtorek, 8 maja 2018

Paszteciki, krokiety, naleśniki z nadzieniem...

 

   ...na śniadanie, obiad lub wczesną kolację. No bo na późną to może trochę za ciężkie...

   Witajcie Kochani!

   Wczoraj na obiad zrobiłam naleśniki z mięsem. I co takiego w tych naleśnikach, spytacie. Każda gospodyni je zna, każda robi po swojemu, tradycyjnie lub nowatorsko. Z glutenem lub bez. Z mięsem lub wega. Z kapustą, z kapustą i grzybami. Z ziemniakami, ziemniakami i mięsem, ziemniakami i grzybami, ziemniakami i twarogiem. Z twarogiem na słono z ziołami, lub na słodko z wanilią, z rodzynkami, z ananasem. Z warzywami na parze lub duszonymi. Ile głów - tyle pomysłów!

   Dziś robiłam z mięsem. Odgotowałam podroby i kozi udziec, zmieliłam, dodałam podsmażoną cebulkę z marchewką.



 

   Na razie wszystko, jak zwykle :) A teraz moje dodatki. Duuużo świeżego szczypiorku i koperku, łyżka majonezu, można trochę przecieru lub sosu bołońskiego/słodko-kwaśnego i td.




   Można dodać odrobinę chrzanu lub musztardy, to już kto co woli. Natomiast u mnie tym razem był szczypiorek, koperek i majonez. Dobrze doprawiłam, oczywiście, pieprzem ziołowym, czosnkiem i solą. Dodałam trochę wywaru z gotowanego mięsa, bo taki farsz w zasadzie jest dość suchy. Odrobinę soku puści zielenina, ale jeśli ktoś tak, jak my, lubi farsz soczysty, to jednak radzę jeszcze dodać ten wywar. Zawinęłam w naleśniki i obsmażyłam na odrobinie oleju.





   Ciasto dla naleśników tym razem zrobiłam ze zwykłej wrocławskiej. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by usmażyć z mąki gruboziarnistej, kukurydzianej, jaglanej lub gryczanej. Szczególnie dla tych, kto nie toleruje glutenu. Kiedyś w Rosji tak zwane bliny z mąki gryczanej były na porządku dziennym. Sama nie robiłam, kłamać nie będę ;) Robiłam z krupczatki i mąki żytniej i kukurydzianej. I jeśli krupczatka po pół godzinie "odpoczynku" daje ciasto praktycznie nie różniące się od zwykłego pszennego, to żytnia jednak ma dość zdecydowany, trochę inny smak, i do niego trzeba się przyzwyczaić. Myślę, że to samo jest z ciastem z mąki gryczanej lub jaglanej.

  Ta sama zasada dotyczy i nadzienia. Kto co lubi, kto co może, kto co ma pod ręką - wszystko można zawinąć w naleśnik. Na przykład, pozostałą po obiedzie sałatkę warzywną albo mięsną :) Czemu nie? Albo mielone, obsmażone z cebulką i marchewką. Tylko nie surowe, bo nie zdąży przegotować się podczas obsmażania gotowych pasztecików. Obsmażać można  same "gołe", a można obtaczać w jajku i bułce tartej. Można obsmażyć, a można podpiec w piekarniku.

   Czyli wszystko zależy tylko i wyłącznie od wyobraźni Pani/Pana domu :)

   Jeśli macie czas, to warto jest zrobić większe ich ilości i porcjami włożyć do zamrażarki. W każdej chwili będziecie mieli prawie gotowy posiłek :)

   Smacznego!

   To wszystko na dziś.

   Pa! :)

niedziela, 6 maja 2018

Ciastka jabłkowo cynamonowe...

 

   Że dziś niedzielka, to nie będziemy o ogrodzie :)
 
   Witajcie Kochani!

   Skorzystałam dziś z przepisu, który podała mi córka. Lubię różne dziwactwa, więc i to musiałam spróbować :) Nie powiem, że jestem zagorzałą eko-, fit-, i takie tam, ale jeśli mam możliwość troszkę ulżyć swojemu kochanemu organizmowi, to czemu nie? ;)
   Przepis spisuję dla Was w całości, (z ewentualnymi swoimi komentarzami) ze strony  kreatorniazmian.pl

Ciastka cynamonowe z jabłkiem

Składniki:

2 kurze jaja,
1 jabłko, starte na najdrobniejszej tarce,
1 łyżka miodu,
3 łyżeczki ksylitolu (lub cukru),
70g mąki pszennej pełnoziarnistej typu 2000 (można żytniej),
2 łyżeczki cynamonu,
50g oliwi z oliwek (ewentualnie innego oleju, masła lub margaryny)
szczypta soli.

Przygotowanie:

Białka ubić ze szczyptą soli na sztywną pianę. Dodać do nich starte jabłko, cynamon i ksylitol, dokładnie wymieszać. W oddzielnym naczyniu wymieszać oliwę z mąką, dodać do masy. (Ja po prostu wlałam do masy olej, potem wsypałam mąkę i wymieszałam. Nie wiem,czy jest jakaś różnica.) Ponownie dobrze wymieszać.
Na papier do pieczenia małą łyżeczką wykładać masę. Dosyć płasko, 3-5 mm maksymalnie. Wyrównać powierzchnie.
Piec 30-40 minut w temperaturze 160st. z przepisu wychodzi około 22 sztuk. (Ja wzięłam podwójną porcję, wiec wyszło, zdaje się, 40.)
Ciastka można przechowywać w szczelnie zamkniętym pojemniku do tygodnia. (U mnie na pewno nie dożyją wieczora ;) )

Wartość odżywcza:

1 ciastecko ma około 43 kcal / 0,8g białka / 2,4g tłuszczu / 4,1g węglowodanów / 0,7g błonnika.

   Dodałam trochę więcej mąki i niecałą łyżeczkę proszku do pieczenia. Myślę, że to absolutnie nic nie dało :) Wyszło mi dwie blaszki. Ale można je wykładać ciasno do siebie, bo podczas pieczenia nie rosną.


   Ciastka nie są kruche, ale nie twarde na kamień. I nas kiedyś na takie mówiono, jak zakalec. Ale fakt, że moi panowie (którzy nie lubią cynamonu, pełnoziarnistej mąki i NIEpulchnych ciastek) w mig oka wcięli praktycznie całą blaszkę, mówi samo za siebie.


   Ciasto (jak i ciasteczka) może nie zachwyca widokiem, ale warto spróbować. Na pewno spodobają się wielu z Was!



co coya Dziękuję! Wracając do podniesionych grządek... W sytuacji, gdzie ziemia jest słaba, ciężka, lub podmokła, takie grządki to istny ratunek. Bez problemów da się na nich wyhodować dostojny urodzaj.
abydoemerytury Z tymi wilczkami tak jest... Nawet na starych drzewach, które zostaje tylko usunąć, czasem one się pojawiają. A to znaczy, że to drzewo można jeszcze odmłodzić. Konsekwentnie wycinając stare gałęzie, ie więcej, niż 25 góra 30% korony w ciągu roku i formując wyrastające wilczki. po 3-4 latach będzie młode drzewo :) Stary pień, oczywiście, musi być w miarę zdrowy.
Hanna Badura Dziękuję :) Mam nadzieję, że nadal będę mogła wpisywać coś przydatnego :) 

Na dziś to tyle.

   Pa!

niedziela, 4 września 2016

Ze światu po nitce...

   ...- nagiemu koszula. Tak u nas mówią.

   Witajcie Kochani!

   Mam koszulę :) Ale chodzi o różnego rodzaju owoce i warzywa. Chociaż sama w tym roku mało co mam, oprócz śliw, to sąsiedzi ratują. Jedna przyniosła kosz przerośniętych ogórków, dla kóz, bo jej już nie chcą jeść. Moi też nie chcą, wybredy takie. Więc spożytkowałam inaczej. Za podstawę wzięłam ten przepis: mizeria do słoików. Tylko że nie obierałam ogórków, nawet tych największych, ale wydrążyłam gniazda nasienne, przynajmniej tej najgrubsze. Bo wiem, że moi Panowie zaraz krzywić się zaczną ;) Sałatka wyszła chrupiąca i zarąbiście smaczna!



   Już dwa słoiczki skonsumowaliśmy. Smakowała wszystkim domownikom, a to znaczy, że zagości u mnie na stałe. Tym bardziej, że daje możliwość spożytkować wszystkie ogórki, i stare, grube, i te ostatnie, zniekształcone i brzydkie :)

  Kolejną nowalijką u mnie w spiżarni jest sałatka białowieska. Przepis był podany przez Ninę Nikołajuk na Facebooku.



   To już sałatka z opieńkami i KISZONYMI ogórkami. Kto nie zagląda na FB, dla tego podaję przepis tu:

SAŁATKA BIAŁOWIESKA

Sałatka białowieska: 1 litr wody, 1 szklanka octu, 1 szklanka cukru, 0,5 szklanki oliwy, 2 łyżki soli, przyprawy (czosnek, listek laurowy). Pokroić ogórki kiszone w plasterki. Dodać podgotowane (10 min) marchew, cebulę (pokrojone w plasterki)i opieńki. Ułożyć warstwami w słoiku i zalać zalewą. Wtedy prezentuje się znakomicie.

   I dodam: pasteryzować z 20-30 min. Przepis skopiowałam ze strony Niny. Natomiast ja dałam dwa razy mniej octu, bo dla mnie to było zdecydowanie za dużo. Ja sałatką tą się zajadałam, a le dla męża była za słodka. Więc można zmniejszyć trochę i dawkowanie cukru. Ale to już kwestia gustu osobistego. Trzeba eksperymentować. Tak czy inaczej, to kolejny przepis, który wpisałam do swojego przepisnika  z parafką "KONIECZNIE" :D

   Opieniek było bardzo dużo, ale krótko. Większość nie zdążyła nawet urosnąć, bo było sucho i gorąco. Które nie uschły, te sparzyły się w kępkach i zgniły. A szkoda! Bo sałatek tych mam zdecydowanie za mało!






   Te zdjęcia robiłam telefonem, na bieżąco :) Piękny widok, nie prawdaż? Nacieszyć się nie mogłam!

   To na razie będzie wszystko. Chcę Wam jeszcze pokazać Brześć, w którym wczoraj byłam, ale to później.

   Zdublował mi się czemuś post o szkole. Ale usuwać nie będę, bo są komentarze i tam, i tam. A przenieść je nie umiem :)

   Witam nowych obserwatorów. Dziękuję ogromnie, że zdecydowaliście się być ze mną. I wszystkich, oczywiście, serdecznie pozdrawiam!

   Pa!

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Sałatka grzybowa...

   ...obiecana jeszcze przedwczoraj.

   Witajcie Kochani!

   Opieńki-pchełki, odgotowane, stały w lodówce do dziś. Sałatka już zrobiona, czeka na spokojne wylegiwanie się w piwnicy :) Nie, nie koniecznie musi stać. Może być skonsumowana na już :)





SAŁATKA GRZYBOWA

   Składniki:

   - durszlak odgotowanych grzybów (byle jakich, ale lepiej nie "maziaków" rozlazłych :) ),
   - 4 cebule średnie (pokroić w talarki, ja kroje w pół talarki),
   - 2 papryki (pokroić w paseczki),
   - szklanka oleju (zazwyczaj daje prawie o połowę mniej),
   - łyżka octu,
   - łyżka cukru,
   - sól lub wegeta,
   - pieprz ziołowy,
   - 4 ząbki czosnku,
   - słoiczek przecieru pomidorowego (100 g) (mniej lub więcej w zależności od upodobań).

   Wykonanie:

   Cebule i paprykę poddusić na oleju około 5 minut, dodać odgotowane grzyby, cukier, ocet, dwie łyżeczki wegety lub sól do smaku. Dusić pół godziny. Dodać przecier i czosnek. Dobrze wymieszać i jeszcze parę minut gotować. Wyłożyć gorące do wyparzonych słoiczków. Pasteryzować około 30 minut.

   Mimo że nie zbyt lubię opieńki same w sobie, w zupie lub marynowane, to jednak sałatkę z nimi  uważam za najsmaczniejszą. Robiłam kiedyś z pieczarkami, bo na jakąś kosmiczną promocję się załapałam. Też była bardzo dobra, tylko taka bardziej... jakby sucha. Natomiast z podgrzybkami, koźlakami lub czerwonogłówcami dobra tylko wtedy, jeśli są młode i twarde. Inaczej zaczyna być podobna raczej do pasty, niż do sałatki ;)

   Jeżyny natomiast zagospodarowałam dziś trochę inaczej, niż zwykłe. Ułożyłam warstwami kabaczki i jagody, zalałam wrzącym mocnym syropem (można z dodatkiem odrobiny kwasku cytrynowego, ale nie za dużo, bo jeżyny mają w sobie wystarczająco kwasowości), i pasteryzowałam w ciągu 20-25 min. Robiłam tak pierwszy raz, tak że na razie nie wiem, co wyjdzie. Ale tak pomyślałam, że cukinia pod względem smaku jest nijaka. Jeżyny natomiast mają bardzo zdecydowany smak. Więc cukinia może być dobrym "wypełniaczem", wbierając w siebie część smaku jagód. Zobaczymy...



   Podobne do kawałków arbuza, prawda? :)

   Teraz robię jeszcze cukinię a la ogórki, ale to później pokażę. Bo teraz musicie jak najszybciej dostać przepis na sałatkę :)

   Na razie tyle. Do później Kochani!

   Pa!

   PS. Widzę, że ktoś z podglądaczy mnie opuścił. Nie dziwię się... Trochę inny jest teraz mój blog, niż się zapowiadał od początku. Cóż... życie... Ale dziękuję, że tyle czasu był ten ktoś ze mną, i tym bardziej dziękuję tym, kto ze mną pozostał! :)

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Zaraz lato się kończy...

... bo żniwa już, a czasem można już zobaczyć, jak bociany na sejmiki się zbierają.

   Witajcie Kochani!
 
   Mimo, że lato było upalne i suche (w sporym swoim ciągu), to i tak nie wiadomo, kiedy zdążyło skłonić się ku zachodu :) Dla mnie ostatnio takim zauważalnym znacznikiem przemijającego czasu stało własnie święto naszej wsi, czyli dzień oświęcenia naszej kapliczki pod wyzwaniem Serafina Sarowskiego. 1 sierpnia zbierają się mieszkance naszej, a ostatnio więcej i więcej i okolicznych wsi, na górce pośród pól, gdzie w 1832 roku podczas epidemii cholery byli pogrzebane zmarli mieszkańce. Można teraz sobie się zastanawiać, czemu nie wieźli ich na parafialny cmentarz? Ale tak pomyślałam, że zmęczeni chorobą ludzi po prostu nie mieli sił wieźć swoich bliskich za 3 km, i pogrzebali tuż za wioską, na górce. A może jeszcze i dlatego, żeby nie zarazić świętej ziemi cholerą, by nie wydostała się ona później i nie zaczęła znów swoje śmiertelne żniwa. Stawiali na grobach duże kamienie, przypominające, że tu ktoś leży. Nie było czasu ani sił na stawianie pomników. Tylko zwykle głazy. Na niektórych jeszcze teraz widać wyryte krzyże. Ani imion, ani dat.
   Podobno jeszcze po wojnie było ich tu z setkę. Ale wieś była praktycznie do tła spalona. Więc te kamienie, które dało się wywieźć, poszły pod fundamenty budowanych domów. Życie toczyło się dalej. Powoli, po troszkę, rolnicy, pola których były dookoła, zaorywali kawałek po kawałku ziemie cmentarza. Zostało już całe nic, może jakie 150 m.kw. Dokładnie nie powiem, nie mierzyłam.
   Znalazł się entuzjasta, mieszkaniec Hajnówki Jan Małaszewski, który miał w Dubiczach działkę z domkiem, i który zaczął walkę o zachowanie tego cmentarza. Wywalczył na początku wpisanie jego do rejestrów gminy, a potem przekazanie do parafii Nowoberezowo. Obsadził cały teren brzozami. Zimą zające objadały sadzonki, a na wiosnę on sadził nowe. I tak do skutku :) Teraz to już duże mocne drzewa, które chronią od wiecznie wiejących tu wiatrów małą kapliczkę.Właśnie, o kapliczce... Po śmierci Pana Jana, jego żona Maria Małaszewska na zaoszczędzone środki pobudowała tu tę kapliczkę. Malutka, jakieś 2,5 x 2,5 m. Ale, jak ona mówiła, wola męża, jego marzenie, było spełnione. Znaczy, już można odejść. I odeszła...
   1 sierpnia 2007 roku kapliczka była oświęcona. Na przeciągu kilku lat to było tylko małe lokalne święto, o którym mało kto wiedział. Teraz już przyjeżdżają okoliczne mieszkańce, a nawet i dalsi, którzy mają tu jakieś rodzinne powiązania.
   W tym roku młoda energiczna Pani Sołtys Barbara Golonko w raz z nie mniej energiczną Pani Wójt Lucyną Smoktunowicz podjęły wyzwanie zjednoczyć mieszkańców Dubicz, by po świętej mszy zebrać się na wspólny obiad. Na początku mało kto wierzył, że to się uda :) Wszak że podziały takie i owakie, jak to na wsi, między mieszkańcami są. Ale... Ale się udało! I powiem Wam, było świetnie! Gmina postawiła ogromny wojskowy namiot, zamówiony był katering, który wypadł na prawdę wyśmienicie. Ludzi, jak za dawnych czasów, byli RAZEM! A nawet wszyscy razem potem śpiewali :)













Tę pielenę pod ikonę Św. Serafina Sarowskiego i chorągiew (poniżej) ja wyszywałam (haft cerkiewny, tak zwany złoty)






   Uwiercie mi, takie spotkania warte są każdego wysiłku!

***

   No, a teraz troszkę kuchennie. Po zamieszczeniu na Facebooku zdjęć z moimi przetworami, posypały się prośby o przepisy.
    Te białe kawałeczki to kabaczki (cukinia) a la ananas, zrobione według przepisu Janeczki ( o tu ). Pomarańczowe, to tak zwany kawior kabaczkowy :) Przepis na niego podawałam o tu. Ogórki marynowałam według swojego, przez lata sprawdzonego przepisu. Gdzieś tu ja go już wstawiałam, ale nie mogę znaleźć, bo już śpię :) Później znajdę :)

   A takie ogóraski ja robiłam pierwszy raz. Popróbowałam je w Białowieży, na spotkaniu grupy Magia Podlasia (o którym koniecznie muszę napisać w kolejnym poście!) i normalnie się zakochałam. Wmłociłam praktycznie sama cały słoik :D. Przywiozła je Alina Jurczuk, która podała mi przepis i pozwoliła go tu zamieścić. Popróbujcie, na prawdę warto!

 
OGÓRKI Z KURKUMĄ 

5 szkl. wody , 2 szkl. cukru , 1 szkl. octu , 2 łyżki soli , 1 łyżeczka kurkumy , to wszystko zagotować .Do słoików wrzuć : parę ziarenek pieprzu naturalnego , parę ziela angielskiego , ząbek czosnku , trochę gorczycy , koper . 2,5 kg ogórków umytych , ze skórą kroimy wzdłuż i wzdłuż ustawiamy plastry do słoików z przyprawami . Zalewamy gorącą zalewą , zakręcamy , pasteryzujemy 5 minut , zostawiamy do ostygnięcia w wodzie 


   Wsio, padam Kochani! Na dziś z Wami się pożegnam. Nie wiem, jak na długo :)  Już nic nie będę obiecać :)

   Dobrej nocki Wam i spokojnych, owocnych dni!

   Pa!

Emo

Emotikon smile