Powered By Blogger

poniedziałek, 29 października 2018

Widma i duchy w bezdennej czerni (artykuł na Halloween)




Jurij Sołomonow


Księżycowy krater Lamont jest całkowicie zalany lawą na powierzchni której występuje nagromadzenie promienistych u koncentrycznych grzbietów. I dlatego właśnie czasami nazywa się go widmowym.

Widma nie istnieją jedynie w opuszczonych zamkach, anomalnych strefach i na starych cmentarzach – ale także w głębokim Kosmosie. Dzisiaj opowiemy wam o dziesięciu zadziwiających obiektach w bezdennej czerni Kosmosu, które przypominają te widma, które zwykliśmy byli oglądać w filmach grozy. Niektóre z tych obiektów są po prostu podobne, a inne – np. mgławice planetarne – wyglądają jak nieziemskie byty, a przecież są one jedynie pozostałością umarłej gwiazdy.


Mgławica Duch


Mało zbadana i mało znana mgławica Duch - została umieszczona w katalogu mgławic refleksyjnych przez amerykańskiego astronoma Stuarta Sharplessa. Katalog opublikowano w 1959 roku i mgławica ta otrzymała tam oznaczenie SH2-136. I po upływie siedmiu lat wprowadził ja do swego katalogu kanadyjski astronom Sidney van den Berg – pod pozycją VDB-141. Refleksyjne, czy jak kto woli dyfuzyjne mgławice, są to obłoki gazowo-pyłowe oświetlone przez okoliczne gwiazdy – stąd nazwa. Podstawowym źródłem promieniowania optycznego takich mgławic jest światło gwiazd rozproszone na międzygwiezdnym pyle. Mgławica Duch znajduje się w odległości 1,2 kly[1] - lat świetlnych od Ziemi i znajduje się w naszej Drodze Mlecznej w konstelacji nieba północnego – w Cefeuszu na pozycji – RA = 21h16m26s, DEC = +68°15,6’. Na zdjęciach wygląda ona nieco strasznie, ale przy tym fascynująco. (Ilustracja - 1)


Głowa Ducha


A to widmo jest widoczne tylko na niebie południowym w konstelacji Złotej Ryby – na pozycji RA = 05h39m44s, DEC = -69°38’48”. Prawdę powiedziawszy nie jest to całe widmo, ale tylko jego głowa. Obiekt, któremu nadano taką nazwę, był odkryty przez angielskiego astronoma Johna Herschela w 1834 roku w czasie ekspedycji na Przylądek Dobrej Nadziei. Tam on w czasie czterech lat, przy pomocy jednego z największych teleskopów tamtych czasów prowadził obserwacje nieba i odkrył poza tą mgławicą tysiące innych. Ze swej natury mgławica Głowa Ducha okazuje się być mgławicą refleksyjną czyli dyfuzyjną. W katalogach jest ona oznaczona jako NGC 2080 albo ESO 57-EN12. Światło od niej do Ziemi biegnie 17.000 lat.[2] Specjalnie na Halloween 2016 roku specjaliści z NASA zamieścili w Internecie zdjęcie tej mgławicy (2), które wykonał Kosmiczny Teleskop Hubble’a. Obiekt ten znajduje się w obrębie naszej Galaktyki.


Duch Merope


Plejady – to młoda, otwarta gromada gwiazd otoczona pozostałościami międzygwiazdowego gazowo-pyłowego obłoku, z którego te gwiazdy powstały. Jest ona doskonale widoczna w konstelacji Byka w kształcie małego czerpaka, której centrum znajduje się na pozycji – RA = 03h47m24s, DEC = +24°07’. W Rosji nazywa się je Stożarami, w Polsce jest to Kwoka z Kurczętami, a w Anglii – Mały Czerpak… (3)


W tej gromadzie gwiezdnej znajduje się „kosmiczny duch”, który jest pozostałością obłoku gazowego, z którego powstały jej gwiazdy. Nosi on oznaczenie IC 349. Mgławica Duch Merope znajduje się w odległości 440 ly od Ziemi.[3] Została ona odkryta przez amerykańskiego astronoma Edwarda Barnarda na początku XX wieku. Gwiazda Merope, którą otacza ta mgławica, jest niebieskobiałym supergigantem, o masie równej pięciokrotnej masie Słońca[4] i znajduje się na RA = 03h46m19,574m, DEC = +23°56’54,08”. (4) Nazwano ją Merope na cześć jednej z postaci mitologii greckiej – jednej z Plejad, córki Atlasa i Okeanidy Plejone. Ten obiekt bardzo podoba się astronomom-amatorom i jest bardzo fotogeniczny, a w Internecie znajduje się wiele zdjęć tej mgławicy.


Duszek


Na koniec ewolucji gwiazdy eksploduje ona jasno jako Supernowa, na miejscu której pojawia się mgławica otaczająca szybko rotującego białego karła. Takie mgławice nazywają się planetarnymi – a to dzięki swoim rozmiarom kątowym i kolorom, które czynią je podobne do planet przy obserwacjach ich przez niewielkie teleskopy. W świecie gwiazd to one przypominają właśnie widma. Pierwsza w rzędzie jest Mgławica Duszek oznaczona w katalogu jako NGC 6369 – znajdująca się na RA = 17h29m20,4s; DEC = -23°45’33”. Znajduje się ona w odległości 3,5 kly od Ziemi[5] w gwiazdozbiorze Wężownika. (5) Odkrył ją w 1784 roku William Herschel. Jej jasność wynosi +11,5 mag., co pozwala na znalezienie jej nawet amatorskim teleskopem, jeżeli się wie, gdzie jej szukać. 


Widmo Jowisza/Jupitera


Mgławica planetarna NGC 3242 z konstelacji Hydry – RA = 10h24m46,1s; DEC = -18°38’31” – otrzymała swą nazwę na cześć planety, gazowego olbrzyma Jowisza, bowiem jej kątowy rozmiar i wygląd jest bardzo podobny do tej planety. (6) Ale jeżeli Jowisz w teleskopie jest jaskrawy i barwny, to jego duch jest słabiutkim, widmowym obiektem, chociaż najjaśniejszy ze wszystkich niebieskich duchów. Żeby ją zobaczyć, wystarczy niewielki teleskop.[6]

Od Ziemi ta mgławica znajduje się w odległości 1,4 kly i ma rozmiary ok. 2 ly w średnicy i ma w swym centrum białego karła. Wewnętrzne warstwy mgławicy uformowały się ok. 1500 lat temu, jednakże wybuch Supernowej, która ją utworzyła nie był opisany w kronikach.


Duch Saturna


Druga pod względem wielkości planeta Układu Słonecznego, która ma piękny system pierścieni, także ma swego ducha (7). Tak jak w przypadku Ducha Jowisza – jest to mgławica planetarna. Nosi ona oznaczenie NGC 6886 i znajduje się ona w gwiazdozbiorze Strzały, w odległości 5 kly[7] od Ziemi, na pozycji RA = 20h12m42,8s; DEC = +19°59’24”. Została ona odkryta przez angielskiego astronoma Ralfa Copelanda w 1884 roku, jest ona dostępna także obserwacjom miłośniczym ze względu na jasność +11,5 mag. Jednakże w pełnej krasie można ją było ujrzeć na zdjęciach wykonanych przez Teleskop Kosmiczny Hubble’a.

Mgławicę tą nie należy mylić z inną mgławicą noszącą imię Saturna, ale oznaczoną jako NGC 7009 i znajdującą się w gwiazdozbiorze Wodnika.


Widmowe Pasmo


Mgławica planetarna Widmowe Pasmo/Poduszka, albo NGC 6741 znajduje się w gwiazdozbiorze Orła na RA = 19h02m37,1s; DEC = -00°26’56,7” w odległości 7 kly. (8) Jej jasność wynosi także +11,5 mag., ale nie została ona odkryta przez poszukiwaczy takich obiektów, jak np. William Herschel i John Herschel. Jednak w 1882 roku odkrył ją amerykański astronom Edward Pickering i naniósł na mapy nieba.

Dla astronomów obiekt ten wydaje się być rzeczywistym widmem, bowiem do dziś dnia nie są oni w stanie wyliczyć odległości do niego. Według jednych ocen odległość ta wynosi 5 kly, według innych – 9 kly. Centralna gwiazda mgławicy też okazuje się być jakimś duchem, bowiem widoczna jest tylko przez największe teleskopy świata.[8]


Duch Mirracha




Obiekt Duch Mirracha[9] czyli NGC 404 w Andromedzie (9, 10) – na pozycji RA = 01h09m27s; DEC = +35°43’04”, jest bardzo podobna do mgławicy IC 349 (Duch Merope) z Plejad, ale tak naprawdę ma zupełnie inną naturę. Ta bardzo słaba galaktyka karłowata znajduje się w odległości aż 10 Mly i nie jest związana w jakikolwiek sposób z jakąkolwiek gwiazdą Drogi Mlecznej.[10]


Astrofizycy uważają, że wcześniej była to normalna galaktyka spiralna, podobna do Drogi Mlecznej czy Mgławicy Andromedy (M 31, NGC 224), ale ok. 1 mld lat temu doszło do zderzenia z innymi galaktykami i teraz widzimy tylko to, co z niej pozostało po katastrofie czy katastrofach. Ta dziwna galaktyka została odkryta przez Williama Herschela w 1784 roku. Bez względu na jej stosunkowo dużą jasność - aż +10 mag., obiekt ten jest trudny do obserwowania, bowiem obserwatora oślepia gwiazda Mirrach znajdująca się w pobliżu.


Galaktyka Duch


Karłowata galaktyka Duch znajduje się w południowym gwiazdozbiorze Kameleona na pozycji: RA = 09h26m13,6s; DEC = -76°37’36” i jest znana jako NGC 2915. (11) Ona znajduje się na skraju Lokalnej Grupy Galaktyk, w skład której wchodzi Mleczna Droga i Galaktyka Andromedy, ale sama nie wchodzi do tego systemu, a nawet oddala się stopniowo od niej. Na dzień dzisiejszy rozdziela nas dystans 15 Mly.[11] Galaktykę tą odkrył angielski astronom John Herschel w czasie swej ekspedycji na Przylądek Dobrej Nadziei.
Obiekt ten z przyjemnością obserwują tak amatorzy jak i profesjonaliści, którzy próbują odgadnąć zagadkę jej ewolucji tej galaktyki. Przypominam, że jest ona dostępna do obserwacji na półkuli południowej nieba.


Gromada gwiezdna NGC 457


Rozsiana gromada gwiezdna NGC 457 z konstelacji Kasjopei (12) – na pozycji: RA = 01h19m36s; DEC = +58°17’12”, w odległości 8 kly, i znajdująca się w granicach Drogi Mlecznej i pretenduje do miana obiektu z największą ilością nazw we Wszechświecie. Nazywają ją a to Sowa, a to Samolot, Anioł, Ważka… Naliczono dziesiątki nazw, wśród których jest i Duch. Gromadę odkrył w 1787 roku William Herschel. I to jest jeden z niewielu obiektów, który można zobaczyć przez lornetkę na północnej półkuli nieba. Poza tym na szerokości geograficznej Rosji (i Polski) jest ona widoczna przez cały rok.



Wszystkie ilustracje uzyskano z HST/NASA.
Źródło – „Tajny XX wieka” nr 35/20128, ss. 4-5
Przekład z rosyjskiego i opracowanie - ©R.K.F. Leśniakiewicz

              


[1] Inne źródła podają 1,47 kly, 1 kly = 1000 lat świetlnych.
[2] Inne źródła podają aż 170 kly.
[3] Według innych źródeł ok. 380±17 ly.
[4] Faktycznie jest to podolbrzym o klasie widmowej B6IVe.
[5] Inne źródła podają 2 kly.
[6] Jej jasność wynosi +7,7 mag.
[7] Inne źródła podają 4,9-17,9 kly.
[8] Co najciekawsze, w centrum NGC 6741 znajduje się gwiezdny układ podwójny, który podświetla ją wysokoenergetycznym promieniowaniem UV.
[9] Mirrach – β Andromedy – czerwony olbrzym o klasie widmowej M0III, odległy o 199 ly.
[10] Oznacza to, że NGC 404 znajduje się poza Lokalną Gromadą Galaktyk, w której znajduje się nasza Galaktyka.
[11] Inne źródła podają 13,4 Mly, 1 Mly = 1.000.000 ly.

niedziela, 28 października 2018

Kolejny U-boot w Szwecji

Rzecznik prasowy Szwedzkich Sił Zbrojnych - Jesper Tengroth

Jak to drzewniej bywało, jeszcze w latach 1981-90, w Szwecji znów powraca przeciwpodwodny chyź. Po wydarzeniach sprzed kilku lat, kiedy to Szwedzi i Finowie ganiali kolejne „midgety” na północnym Bałtyku, tym razem kolej przyszła na szkiery w okolicach Sztokholmu! Czytamy na łamach „Dagens Nyheter”:

Kilkoro świadków mówi „Dagens Nyheter” o zaobserwowaniu okrętu podwodnego na wodach wewnętrznych szkierów koło Sztokholmu tego lata. Dziennik opublikował nawet film, na którym widzimy zaobserwowany okręt podwodny.


- Widziałem, jak pojawiły się bąbelki w wodzie, to była wskazówka, za którą podążyłem myślałem bowiem, że to jest wydech z silnika pracującego pod wodą  - mówi instruktor żeglarstwa Fredrik o DN.
- To niesamowite informacje. Jeśli nie dostaniemy wyjaśnień ze szwedzkiej floty, to jest to bardzo niepokojące  - powiedział Allan Widman, członek Komitetu Obrony.
Świadek doniósł o obserwacji okrętu podwodnego  w wodach wokół szkierów koło Sztokholmu do redakcji DN.


Obserwacje okrętów podwodnych powinny nastąpić 28 czerwca i wcześniej nie były znane ogółowi społeczeństwa.


Grupa uczniów ze szkoły żeglarskiej, dzieciaki dostrzegły okręt nieopodal Böson k./Lidingö (Sztokholm) – na N 59°22′52″ - E 018°10′53″.


Instruktor Frederik dobył telefonu i zaczął filmować akwen między szkierami.
Siły Zbrojne są przekonane o autentyczności.


- Zapoznaliśmy się z materiałami i omówiliśmy zadania – Jesper Tengroth, sekretarz prasowy Sił Zbrojnych.  (wg „Expressen”)



* * *

No i w sumie nic nowego pod słońcem.  Jak tylko sięgam pamięcią, to od wczesnych lat 80-tych ubiegłego wieku, Szwedzi epatowali się Nieznanymi Obiektami Podmorskimi i nie raz nie dwa czesali Bałtyk przy pomocy sonarów, kamer podwodnych, czujników pola magnetycznego, ROV-ów i Bóg jeden wie czego tam jeszcze. W każdym przypadku rezultat był dokładnie taki sam – równe i idealnie okrągłe ZERO!

Czy ten obiekt – który rzeczywiście przypomina kiosk okrętu podwodnego – jest naprawdę okrętem podwodnym? – oto jest pytanie. Okręty z krajów skandynawskich i NATO uczestniczyły w polowaniach na te obiekty już to na szwedzkich i fińskich szkierach Bałtyku, już to w fiordach Norwegii – miałem okazję zobaczyć coś takiego via STV w Karlskronie w październiku 1981 roku i naocznie na wodach Ystadbucht w sierpniu 1986 roku. Kuter Straży Przybrzeżnej i dwa ścigacze ZOP czesały akwen o wieczornym czasie świecąc sobie reflektorami i flarami oświetlającymi. W czasie innych akcji obrzucano te obiekty granatami i pociskami rakietowymi. Żadnego radzieckiego okrętu nie przechwycono, jak to miało miejsce w Karlskronie, ani nie zatopiono – najgorzej wyszły na tym ogłuszone ryby i zabite foki…

A zatem pozostały tylko USO – Nieznane Obiekty Podwodne czy UAO – Nieznane Obiekty Wodne, które obserwuje się zazwyczaj na akwenach Trójkąta Bermudzkiego i Morza Diabelskiego, oraz od czasu do czasu w Kolumbii Brytyjskiej czy w okolicach Seattle i Vancouver. Tam także próbowano zmusić te obiekty do wynurzenia czy wręcz zatopić je – bezskutecznie.

Szwedzi mają swe doświadczenia z naruszaniem ich terytorium przez różne mocarstwa – w latach 20. i 30. XX wieku przez Półwysep Skandynawski wiodły lotnicze szlaki przemytnicze – głównie alkoholu i trwały loty szkoleniowe pomiędzy III Rzeszą a ZSRR na mocy porozumień z Rapallo. W 1946 roku nad Szwecją i innymi krajami latały niemieckie rakiety A-4/V-2 i samobieżne bomby Fi-103/A-2/V-1, z którymi eksperymentowali Sowieci – przy okazji wywierając „delikatny nacisk” na te kraje… Opisałem to w pracy pt. „Powojenne losy niemieckiej Wunderwaffe” (Warszawa 2008). Dlatego Szwedom się nie dziwię.

Z drugiej strony jest w tym jakaś prawidłowość: wzrasta napięcie na linii Moskwa – Waszyngton i u wybrzeży Szwecji pokazują się tajemnicze U-booty – oczywiście radzieckie/rosyjskie. Napięcie opada – U-booty znikają. I tak do następnego razu. W każdym razie stanowią one najczęściej temat wakacyjny i w Szwecji okręty podwodne zastępowały i jak widać nadal zastępują wszelkie potwory letnie sezonu ogórkowego…


Opracował – ©R.K.F. Leśniakiewicz   

sobota, 27 października 2018

48-my kilometr (opowiadanie na Halloween)




Jewgienij Mosołow


To zdarzenie przebiegło z moim kuzynem Wołodią w dniu 1 grudnia 2011 roku. Tego dnia on z żoną wracali swoim renaultem do Tagiłu od swej teściowej, która mieszkała w mieście Talica w Obwodzie Swierdłowskim.


Pusty bak


Równo rok przed tym wydarzeniem mojemu kuzynowi umarł ojciec, a mój wujek Kostia, niech znajdzie się w Królestwie Niebieskim. To był wspaniały facet, zabawowy i złota rączka, majster od wszystkiego. Wielu ludziom pomógł budować domy i urządzić banie.[1]

Tego dnia, o którym mowa, mojemu bratu i bratowej przyszło zrobić jeszcze 360 km po drodze. To nie jest tak znów wiele, ale była zima i gołoledź. Ale szczęśliwie przejechali połowę dystansu i minęli Jekaterinburg.

Wskaźnik ilości paliwa pokazał pusty bak. W mieście nie zatankowali ze względu na kolejki i zdecydowali się na tankowanie na trasie. Ale już na szosie przegapili stację benzynową, a to ze względu na jadącą przed nimi ogromną ciężarówkę. Na drugą stację nie mogli zjechać przez jakiegoś kierowcę, który ich oślepił. Droga była jednokierunkowa, więc zawrócić nie mogli. Ostrzegawcza lampka paliła się już od pięciu minut, a stacji benzynowych dalej nie było.


Żarty nawigatora


I naraz, ni z juszki ni z pietruszki, odezwał się nawigator: Do celu pozostało 15 minut. Ale miejscem przeznaczenia było miasto Niżny Tagił! To oznaczało, że do celu było jeszcze jakieś 120 km!

Wołodia z żoną się tylko uśmiechnęli, ale niepokój pozostał: nie daj Boże by benzyna się skończyła wśród uralskich lasów! Poza tym już pociemniało. Postój w śniegach bez paliwa – niezbyt przyjemne. W tych czasach już nikt nie staje, jak to dawniej bywało, by pomóc koledze-automobiliście.

Nie było wyboru, trzeba było jechać dalej z nadzieją na cud. I „cud” się zdarzył – znowu ożyła nawigacja: Do celu pozostało 10 minut. Co jest do diabła? Do Tagiłu było minimum półtorej godziny jazdy po oblodzonej szosie! A nawigacja nadal swoje: Do celu pozostało 5 minut


Piruety na drodze


Równo w pięć minut później, samochodem obróciło na jezdni i znalazł się on na poboczu. Brat wszelkimi siłami usiłował wyrównać renaulta, ale to było praktycznie niemożliwe. Samochód jechał od jednego skraju drogi do drugiego i tylko cudem utrzymywał się na drodze.

Dobrze, że była to droga jednostronna, bo w przeciwnym przypadku taka jazda bardzo szybko zakończyłaby się zderzeniem. Ale w końcu samochód uderzył w jakiś kamień i wpakował się do rowu do góry kołami.

Wydostali się z niego na zewnątrz.

Przyszli do siebie wisząc w pasach bezpieczeństwa głową w dół. Samochód dachował. Wszystkie drzwi były zablokowane, tylko tylna szyba była zdeformowana. Żona wisiała na pasach, a Wołodia jednak mógł wyjść pomiędzy siedzeniami, otworzyć kopnięciami drzwi i wyjść na zewnątrz. Potem uwolnił żonę, która w ten sam sposób opuściła samochód.

Ku ich zdumieniu oboje byli zdrowi i cali, tylko poranili ręce o rozbite szkło, kiedy się wygrzebywali z auta. Wyszli na szosę, stał tam słupek z napisem: 48 km.
- A twój tato jest z 1948 roku – nie wiadomo dlaczego powiedziała żona. 

Później wspominając ten dzień i wydarzenia poprzedzające wypadek, Wowka opowiadał, że tego dnia przypominał mu się zmarły ojciec – jakby chciał uprzedzić syna o grożącym mu niebezpieczeństwie, chociaż – rzecz jasna – mogło to być zwyczajnym zbiegiem okoliczności…


Źródło – „Tajny XX wieka”, nr 32/2018, s. 24
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz


[1] Rosyjski odpowiednik fińskiej sauny.

piątek, 26 października 2018

Dinozaury, których być nie może!




Valdis Pejpiņš


Nie jest wykluczone, że zaobserwowane w naszych czasach dinozaury okazują się być przybyszami z równoległych światów. Do takiego wniosku doszli badacze z Uniwersytetu Kalifornia i Uniwersytetu Griffitha w Australii.

Przywykliśmy do tego, że informacje o żyjących w naszych czasach dinozaurach zwłaszcza napływają z Afryki. Nieprzypadkowo takie kryptydy z Czarnego Kontynentu jak mokele-mbembe i chiepekwe są doskonale znale miłośnikom Nieznanego. Ale okazuje się, że wieści o pojawieniach się współczesnych dinozaurów czasami mają inny adres, a jest to szczególnie Ameryka Południowa. Przecież tam także jest niemało miejsc, gdzie ogromne gady mogą zamieszkiwać nie obawiając się tego, że je będą niepokoili ludzie, np. basen największej rzeki świata – Amazonki.


Superwielki żółw?


Wieści o pojawieniu się w Ameryce Południowej dinozaurów-kryptyd, pojawiły się jeszcze w XIX wieku. W 1883 roku, w najstarszym amerykańskim czasopiśmie naukowym „Scientific American” został opublikowany niewielki artykuł pt. „Boliwijski jaszczur”. W nim jakiś brazylijski minister przekonywał, że w rejonie boliwijskiej rzeki Rio Bení (1) zostało upolowane dziwne zwierzę o ogromnych rozmiarach. W artykule stało, że:

Brazylijski minister wysłał z La Paz (stolica Boliwii) do Rio de Janeiro ministrowi spraw zagranicznych zdjęcia rysunków wyobrażające zwierzę ustrzelonego nad Rio Bení po oddaniu doń 36 strzałów. Na polecenie prezydenta Boliwii wysuszone ciało zwierzęcia, które znajdowało się w Asunción (Paragwaj), zostało wysłane do La Paz.

Potwór mierzył 12 m od czubka pyska do końca ogona. Jego głowa podobna była do psiej, łapy były krótkie i z pazurami. Na łapach i ogonie było coś w rodzaju bardzo twardej i trwałej skóry, jak pancerz, zaś na grzbiecie było jeszcze bardziej odporne opancerzenie idące od szyi do ogona. Szyja zwierzęcia była długa a łapy takie krótkie, że brzuch dotykał ziemi.

Opisano zgodnie, że przypominało to zwierzę żółwia, ale takie duże żółwie istniały w czasach prehistorycznych i nie sięgały jego rozmiarów. Do opisu pasowałby pradawny jaszczur parejazaur[1], ale on maksymalnie dorastał do 4 m. Nie wiadomo też, gdzie przepadły zdjęcia, rysunki i ciało zwierzęcia…



Strzelanina na Solimõesie


Ciekawą przygodę przeżył niemiecki podróżnik Franz Herman Schmidt, jego pomocnik kpt. Rudolf Pfleng i towarzyszący im indiańscy przewodnicy na rzece Solimões, jak nazywano wtedy odcinek Amazonki od ujścia do niej Ucayali i Marañón do ujścia Rio Negro (2), w październiku 1907 roku. Przybywszy do tego odcinka rzeki, znalazł on tam dziwny gatunek węży wodnych, aligatorów i śladów obecności innych zwierząt. Natomiast w błocie na brzegach pełno było śladów jakiegoś nieznanego grubego zwierza. Indianie na widok tych śladów przerazili się i zaczęli prosić Niemców by opuścili niebezpieczne miejsce, ale ci wbrew temu postanowili tam zanocować.

Nazajutrz rankiem, koło obozowiska znaleziono zupełnie świeże ślady tego ogromnego zwierzęcia. Pfleng oświadczył, że chciałby wiedzieć, dokąd wiodą te tropy. Jednakże już niczego nie zdołał przedsięwziąć, naraz w zaroślach rozwrzeszczały się małpy i ptaki, a potem stamtąd zaczęło się przedzierać przez nie cos wielkiego i ciemnego. Przerażeni Indianie wraz z niemniej przerażonymi Niemcami wskoczyli do łodzi i odbili od brzegu. Szybko oddalili się na 30 m od plaży. Tymczasem w zaroślach buchtowało coś ogromnego, trzeszczała ścioła i łamały się gałęzie, słychać było głośne kroki po wodzie, a krzyczące małpy rozbiegły się w różne strony. Po 10 minutach wszystko się uspokoiło.

I naraz, wśród tej ciszy, z zarośli wyszedł przerażający potwór. Jego głowa kiwała się na wysokości 3 m i rozmiarami przypominała beczkę, ale kształtem przypominała łeb tapira. Oczka były malutkie i ze źrenicami jak u aligatora. Chociaż stwór był upaćkany błotem, to podróżnikom udało się dostrzec grubą szyję przypominającą gadzią, ale łuskowatą jak u krokodyla. Stworzenie to ich nie dostrzegło, chociaż znajdowało się w odległości 40-45 m od nich. Badacze widzieli przednią część ciała, która miała nieco mniej niż 3 m wysokości w kłębie. Zamiast przednich łap stwór miał jakieś płetwy z pazurami (jak foka).

Obejrzawszy sobie potwora, Niemcy postanowili go ustrzelić i otworzyli ogień ze swych strzelb. I chociaż zainkasował on co najmniej siedem kul, zwierz był tylko lekko ranny i z szumem znikł pod wodą. Wydawałoby się, że strzelanina mu nie zaszkodziła, a tylko przestraszyła swoim hałasem. Zanim stwór znikł pod wodą, Schmidt zdążył zobaczyć, że ma on krótki, węzełkowaty ogonek. Długość stworzenia sięgała 10,6 m, z czego 3,6 m przypadało na szyję i łeb. Obaj Niemcy jeszcze dwukrotnie wystrzelili do stworzenia, kiedy wynurzało się, by zaczerpnąć powietrza zanim odpłynęło. Nie widzieli żadnych śladów krwi w wodzie, a sam dinozaur nie wyglądał na rannego.

Trudno powiedzieć, co ci podróżnicy widzieli w Amazonce. Sądząc po rozmiarach i płetwowatych łapach z pazurami, na pewno nie był to diplodok ani brontozaur.[2] Ktoś stwierdził, że był to Spinosaurus, chociaż Niemcy nie widzieli żadnego grzebienia na jego grzbiecie.


Aż do naszych czasów…


Informacje o spotkaniach z dinozaurami napływały z Ameryki Południowej i później, aż do naszych czasów. W dziennikach znanego brytyjskiego podróżnika ppłk. Percivala (Percy) Harrisona Fawcetta znalazły się relacje o tym, że Indianie i miejscowi mieszkańcy górnej Amazonki (3) opowiadali mu o zamieszkujących nieprzebyte bagna ogromnych gadach, sądząc z opisu, zupełnie podobnych do brontozaurów. W 1931 roku badacz Harald Vestin twierdził, że miał szczęście widzieć 6-metrowej długości wężokształtne gady w okolicy Rio Marmoré (4) w Brazylii.

Już po II Wojnie Światowej, badacz Leonard Clark podróżując po Brazylii, słyszał od Indian o wielkich zwierzętach z długimi szyjami, które żywią się roślinami. W 1975 roku pewien szwajcarski biznesmen pływał na Amazonce w towarzystwie miejscowego przewodnika Sebastiana Bastosa. Przewodnik opowiadał Europejczykowi o ogromnych długoszyich zwierzętach, które od dawna są znane Indianom i które kryją się w głębokich odcinkach rzek. Bastos twierdził także, iż kiedyś także spotkał się z takim potworem płynąc łódką i zwierz w gniewie złamał mu łódkę jak zapałkę. I wreszcie w 1995 roku, grupa studentów geologicznego fakultetu zaobserwowała na rzece Rio Paraguaçu (5) w okolicy góry Mt. Sinkura (Brazylia) dwa stworzenia z niezwykle długimi szyjami. Ich długość była nie mniejsza niż 9 m.

Najświeższe obserwacje poczyniono w lipcu 2004 roku, i to nie w dżunglach, ale na słynnej ze swych pejzaży pustyni Atacama w Chile (6). Pewien wojskowy, niejaki Erenan Cuevas wraz z żoną, dwojgiem małych dzieci i swoimi znajomymi jechał samochodem, kiedy naraz zauważył przed sobą dwa dwunożne jaszczury szarego koloru. Nie patrząc na szybko zbliżający się wieczór i zapadające ciemności, Cuevas dokładnie obejrzał sobie tajemnicze stwory. Skóra ich była gładka, bez włosów czy piór, a wzrost przekraczał 2 m.

Chilijski wojskowy opisywał potem te zwierzęta jako dwunożne dinozaury z nadzwyczaj dużymi biodrami. Jaszczury szybko przeszły przez drogę przed hamującym samochodem i skrył je mrok. Wszyscy pasażerowie oniemieli z szoku i zdumienia, potem wyszli z auta i zobaczyli trójpalczaste ślady na ziemi.
W tym samym miejscu, w tym samym rejonie i na tej samej drodze, przybyszów z Mezozoiku zaobserwowała rodzina Abett de la Torre-Diazów.  Oni znów widzieli dwa dwumetrowe jaszczury, podobne do wielkich kangurów. Niezwykłe te stworzenia przeskoczyły ponad ich samochodem, po czym – nie wiadomo skąd – pojawiły się dwa następne jaszczury, które także uciekły. Przerażeni świadkowie zdołali zapamiętać jedynie ich ostre zęby. Potem rodzina Diazów obejrzała książkę o dinozaurach i stwierdziła, że widziane przez nich jaszczury były podobne do dinozaurów z rodziny Dromeozaurów.[3]

Relacje o dinozaurach zainspirowały w 2009 roku wydawców amerykańskiego codziennego programu „Destinantion Truth” (specjalizującego się w problematyce kryptozoologii i mającego bardzo wysoką oglądalność), do wysłania swego polowego dochodzeniowca z grupą rodzinną na Atacamę. Amerykański dochodzeniowiec stwierdził, że dwunogie gady były tam widziane jeszcze przez kilku ludzi i że wśród miejscowych powstała nazwa dla nich – „potwór z Ariki” – a to dlatego, że stworzenia te dziwnie trzymają się drogi pomiędzy miejscowościami Arica i Icice. Wszystkie obserwacje jaszczurów z „głowami jak u psa” rozpoczęły się jeszcze w latach 80-tych i wszystkie poczyniono na tym odcinku drogi.  Ciekawym szczegółem jest i to, że pojawieniu się tych potworów towarzyszy pojawiający się znikąd obłok pyłu.

Na zakończenie powiem, że pustynia Atacama znana jest z wielkiej ilości manifestacji ufozjawisk. Niedawno magazyn „Forbes” opisał ją jako jedno z najlepszych miejsc do „polowania” na UFO. Nie jest wykluczone, że „potwory z Ariki” to są zwierzęta z okresu kredowego, a te gadokształtne istoty są przybyszami z innych planet. I nie wiem, czy mam rację czy nie.


Moje 3 grosze


Temat dinozaury (i nie tylko) a UFO rozpracowywałem w moim trzytomowym opracowaniu pt. „UFO i…”, gdzie zasugerowałem, że wszelkie incydenty z udziałem kryptyd mogą być spowodowane przez … porwane przez UFO będące pojazdami chronomocyjnymi ze swego miejsca i czasu zwierzęta – dinozaury, mamuty i inne. Także np. ludzie pierwotni. Co więcej – być może mamy do czynienia nie tylko z istotami żywymi z Przeszłości, ale także z Przyszłości! Ich opisy Czytelnik znajdzie w książkach kryptozoologów, a także w słynnej powieści sir Arthura Conan-Doyle'a "Świat zaginiony" (1912)...

Dotyczy to nie tylko zwierząt, ale także drobnoustrojów, stąd nagłe i niewytłumaczalne epi- i pandemie czy epi- i panzootie, które od czasu do czasu wybuchały na całym świecie i dziesiątkowały ludność Europy...

Powyższe potwierdzają obserwacje dziwnych „pyłowych obłoków” na Atacama, które mogą być spowodowane obecnością UFO. Te pyłowe obłoki są niczym innym, jak ich maskowaniem taktycznym, i znane są także z innych miejscowości, gdzie obserwowane są NOL-e, więc nie ma w tym niczego dziwnego. Tym właśnie można wyjaśnić fenomeny takie, jak Nessie, bestia z Dewonu czy Chupachabra…


Dziwnym jest także ginięcie dowodów na istnienie kryptyd, jakby komuś bardzo zależało na tym, by nie wpadły one w ręce uczonych. To daje do myślenia!

UFO obserwuje się nie tylko na pustyni, ale także w dżunglach Afryki, o czym pisała swego czasu słynna ufolożka Cynthia Hind z Harare (d. Salisbury) w Zimbabwe (d. Rodezja). Dziwne światła w dżungli, tajemnicze obłoki pojawiające się znikąd i rozpływające w niebyt oraz dziwne zwierzęta obserwowane przez krajowców, to wszystko pasuje idealnie do schematu obcej penetracji naszej planety – nawet jeżeli są to czasoloty z odległej Przyszłości i/albo… Przeszłości! Tak, jak opisał do Daniel Laskowski w opowiadaniach pt. „Berenika i wieloryby” - http://daniel-laskowski.blogspot.com/2018/09/opowiadania-wakacyjne-191.html i dalsze oraz  „Daeghtine” - http://daniel-laskowski.blogspot.com/2018/10/opowiadania-wakacyjne-203.html i dalsze. Tego wykluczyć się nie da, że któraś cywilizacja przed naszą też wpadła na ideę chronomocji i ją wykorzystuje dla własnych celów, których możemy się tylko domyślać…                        


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 323/2018, ss. 26-27
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz



[1] Parejazaury żyły w Środkowym i Późnym Permie – 265-252 mln lat temu i wyginęły w czasie epizodu Wielkiego Wymierania Perm/Trias.
[2] Apatozaur.
[3] Popularnie zwane raptorami.