Tytuł: „Klątwa tygrysa. Wyzwanie”
Autor: Colleen Houck
Wydawca: Wydawnictwo Otwarte
Numer wydania: I
Data premiery: 2012-06-13
Język wydania: polski
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Martyna Tomczak
Rok wydania: 2012
Długo się zastanawiałam: czytać? Czy może nie czytać? Pierwsza część była naiwna i okropnie naciągana. W końcu jednak decyzja padła na „czytać”! Wszystko to za sprawą naszej Upadlinki Sophie – jej miłość do tego cyklu urzekła i mnie. Zasiała ziarenko i proszę – oto plon.
W tej części spotykamy Kasley w jej rodzinnym mieście, gdzie – dzięki zasobnemu portfelowi i uprzejmości Pana Kadama – wraca do normalnego życia. Podejmuje studia, zaczyna umawiać się na bardziej i mniej udane randki. Ma trzech stałych adoratorów: typ fajtłapy, mięśniaka i zachodniego mistrza sztuk walki. Dziewczyna boryka się ze wspomnieniami o swoim księciu – Renie. Wszystko toczy się swoim rytmem do czasu Świąt Bożego Narodzenia, gdy dostaje dość niespodziewany prezent, który sam się dostarcza pod jej drzwi po otworzeniu, w których widzi jej księcia Rena. Para bohaterów postanawia, że Kalsey będzie tak jak do tej pory prowadzić swoje życie – ma całą sytuację potraktować jako pozyskanie nowego adoratora. Dziewczyna ma świadomość, że w końcu będzie musiała dokonać wyboru, określić swoje uczucia.
Musiałabym opisać całą fabułę, aby dokładnie wyjaśnić o co chodzi w książce. Dlatego na podsumowanie fabuły powiem tylko, że Kelsey swoją drugą podróż nie odbywa z Renem, a z kimś innym.
Aby dobrze ocenić tę książkę, trzeba ją podzielić na dwie części – na tę, w której akcja toczy się w Oregonie, oraz tę w Indiach. Oregon wynudził mnie okropnie, typowe westchnięcia nastolatki, zmaganie się z sercowymi rozterkami. Wzdychanie oraz „Ochy i Achy”. Za to się należy, hmmm… 4/10, tak jak w poprzedniej recenzji.
Natomiast gdy akcja przenosi się do Indii oraz jeszcze dalej – a w sumie to w Himalaje, no to wtedy się zaczyna. Poczułam się zaczarowana, zarówno szybkością rozwoju wydarzeń jak i fabułą. Historia toczy się odpowiednim tempem. Raz jest wartka niczym rzeka płynąca z gór, a raz toczy się leniwie, dając odpocząć czytelnikowi przed kolejnym sprintem. Wszystko to zachowując budowanie napięcia w systemie liniowym.
Piękne opisy krainy, w której dzieją się wydarzenia – tu trzeba przyznać, że autorka ma naprawdę niesamowitą wyobraźnie, którą potrafi zaczarować czytelnika. Myślę, że to również zasługa tłumacza pracującego nad książką. Język jest bardzo przyjazny, młodzieżowy – ale w sposób nie denerwujący, bez zbędnego slangu.
Nieprzewidywalność w zwrotach akcji jest na takim poziomie, że kończąc książkę, powiedziała na głos: „że co?!”. Houck znęca się nad czytelnikiem, w takim momencie urywając swoją opowieść. Na pociechę powiem, że za chwilę kolejny tom. Po który na sto procent będziesz chciała sięgnąć.
Elfy, magiczne krainy, wspaniałe przygody – tymi słowami chcę posumować tę pozycję, która przenosi czytelnika w inny wymiar, pochłaniając go na wiele godzin.
Tak jak wspominałam chwilę wcześniej, książkę trzeba podzielić na dwie części, za jedną dałabym 4 a za tą po wyjeździe z Oregonu – 10!
Czyli wychodzi mi następujący rachunek: 14/2=7
Ocena końcowa książki:
7/10 (bardzo dobra).
Polecam każdemu.
P.S.: Recenzję pierwszej części „Klątwy tygrysa” znajdziesz pod tym linkiem: http://upadli.pl/klatwa-tygrysa-houck-colleen/
Tekst powstał na potrzeby portalu upadli.pl