wtorek, 29 marca 2011

Virtual Eyeshadow Base - recenzja

Tak jak obiecałam - od dziś poczynając, opublikuję kilka recenzji na temat kosmetyków z serii Virtual, marki Joko, które otrzymałam do testowania dzięki uprzejmości tej firmy.
Dziś baza pod cienie do powiek.
Prowadzę aktywny tryb życia, dlatego zależy mi na tym, by cienie nałożone rano, utrzymywały się jak najdłużej na powiece, bez nieestetycznego rolowania się ich w załamaniu. Przygodę z bazami pod cienie rozpoczęłam ponad 2 lata temu. Do tej pory byłam jednak wierna jednej marce, nie ryzykując zmiany na inną, dlatego zainteresowała mnie powszechnie chwalona baza Virtual.
Opakowanie:
Baza jest w poręcznym, zgrabnym słoiczku, który pomieści się w każdej kosmetyczce. Pozwala to na wydobycie jej resztek, dzięki czemu na pewno będziemy mogli wykorzystać ją do końca. Taka forma opakowania może jednak nie ucieszyć posiadaczek długich paznokci, gdyż kosmetyk może być wtedy cięższy do nabrania i aplikacji, niż ten wyciskany np. z tubki.
Kolor:
Właściwie transparentny. Z drobinkami, które mogą być kłopotliwe dla wielbicielek delikatnego makijażu czy natural look. Jeśli planujemy jednak wykonać mocniejszy make up oka - drobinki znikną pod cieniami.
Konsystencja:
Dość gęsta, woskowa. Ciężko nabrać kosmetyk na palec, dlatego ja wcześniej go rozgrzewam, np. chuchając na niego, lub traktując powietrzem z suszarki. Łatwiej wtedy rozprowadza się na oku. Nie trzeba czekać aż wyschnie, co przemawia zdecydowanie na plus.
Działanie:
To co mnie niestety zawiodło w tej bazie, to fakt, że słabo podbija kolor cieni. Bardzo przyjemnie nakłada się na nią cienie, bardzo łatwo można je blendować, niestety nie dostrzegłam efektów intensyfikacji odcieni, jak miało to miejsce np. przy bazie BeYu, która świetnie sobie radzi z ożywianiem kolorów. Tutaj raczej tego brak.
Trwałość:
Cienie utrzymują się na powiece ok. 6 godzin - nietknięte. Potem bledną... Nie zauważyłam za to rolowania się, co jest realną oznaką tego, że swoją podstawową funkcję baza spełnia. :)
Cena:
9-11 zł
Dostępność:
Raczej w mniejszych drogeriach.
Co zawiera w sobie:
Baza jest bogata w składniki pielęgnujące i odżywcze: olej sojowy, witaminę A, olej z nasion krokosza, kwas linolenowy, witaminę E.
Skład: C11-13 Isoparaffin, Talc, Ozokerite, PVP/Hexadecene Copolymer, Mica, Ethylene/VA Copolymer, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Isobutylparaben, Propylparaben, Isopropyl Myristate, Glycine, Soja (Soybean) Oil, Retinyl Palmitate, Carthamus Tinctorius (Safflower) Seed Oil, Linoleic Acid, Tocopheryl Acetate, Propylene Glycol, Glyceryl Stearate, BHA, CI 77491, CI 77499, CI 77891.
Co obiecuje producent:
Nawilżająca baza pod cienie, w cielistym kolorze, o kremowej konsystencji. Zapobiega zbijaniu się cieni w załamaniach powiek i sprawia,że stają się wodoodporne.Cienie lepiej się rozprowadzają, mają intensywniejszy odcień i utrzymują się dłużej. Przedłuża trwałość makijażu powiek do 14 godzin.
Podsumowanie:
Szału nie ma. Firmę Joko stać na coś więcej, zwłaszcza, że niejednokrotnie polskie firmy pokazały że jakość niekoniecznie musi iść w parze z wysoką ceną. Baza może być dobra dla kobiet dopiero stawiających pierwsze kroki w tej kwestii, aby wypróbowały "na czym cały trik polega". Niestety ma ona jednak mnóstwo lepszych zamienników, nieznacznie droższych cenowo, ale znacznie lepszych jakościowo...

czwartek, 17 marca 2011

Ziaja szampon pokrzywowy - recenzja

Wybrałam się całkiem niedawno do drogerii po szampon. Ponieważ nie jestem zapaloną maniaczką pielęgnacji włosów - miałam zamiar sięgnąć po znaną markę, najchętniej szampon 2 w 1 z odżywką. Na miejscu jednak myślałam, że padnę trupem - szampony OKRUTNIE wręcz podrożały! Przecierając oczy ze zdziwienia, myślałam, jak pogodzić niezbyt zasobny portfel i potrzebę kupna kosmetyku niezbędnego.

Wtedy właśnie mój wzrok padł na stojące skromnie na półce, gdzieś wtulone w kącik - szampony ZIAJA.
Tak prezentuje się cała seria ziołowych szamponów ZIAJA :

Ze względu na moją wielką miłość do pokrzywy, (której picie naparu uratowało nie tylko wypadające włosy ale i podwyższony poziom cholesterolu) wybrałam szampon pokrzywowy.

Pierwsze wrażenia oczywiście dotykały sfery estetycznej - a więc opakowanie. Jak przystało na ZIAJĘ - skromne, apteczne, a jednak w pewien sposób ubóstwiane przeze mnie. Wielka, brązowa butla dumnie stoi w mojej łazience i prezentuje się naprawdę pięknie z ziajowym mydłem pod prysznic, o tej samej pojemności i w takiej samej butli. Łatwo się otwiera, jest poręczna.
Szata graficzna - jak zawsze minimalistyczna. I dobrze - czego chcieć więcej? To szampon, a nie najnowszy katalog mody. ;)
Sama pojemność - rewelacja! Biorąc pod uwagę jego wydajność, śmiało mogę nazwać ten szampon rodzinnym.
Cena - ok.6,50 zł. To naprawdę śmieszne pieniądze za tak dobry szampon.

A teraz coś o samym działaniu. Pierwszą rzeczą, która mnie zaskoczyła, to fakt iż szampon ten nie zawiera mydła. Jest to dość kłopotliwe, ze względu na stan włosów zaraz po umyciu i późniejsze katorgi związane z ich rozczesywaniem. Niestety - nie będę ukrywać, włosy bywają skołtunione, co spowodowane jest brakiem odżywki i wszelkich substancji wygładzających dostępnych w bardziej popularnych, drogeryjnych szamponach.
Radą na to jest nie robienie absolutnie tego co zazwyczaj robię ja - po umyciu włosów nie trzemy ich ręcznikiem. :D

Sam proces mycia jest przyjemny. Szampon ślicznie pachnie, natomiast słabo się pieni. Trzeba go nalać na rękę zdecydowanie trochę więcej, zatem polecam do tych szamponów metodę kubeczkową (dla niezorientowanych - w jakimś kubeczku z przykrywką spieniamy niewielką ilość szamponu z wodą by uniknąć niepotrzebnego pocierania włosów podczas mycia).

Suszenie może na początku przerażać. A właściwie to efekt końcowy. Włosy na pewno wyglądają inaczej niż po umyciu szamponem wygładzającym. Na pierwszy rzut oka - są lekko siankowate, suche, odstają każdy w inną stronę. NIE ZRAŻAJCIE SIĘ - taki efekt występuje głównie na początku. Po 2-3 tygodniach używania, teraz moje włosy lśnią jak szalone. ;) W dodatku odnoszę wrażenie że są mocniejsze, jest ich więcej i nie są bynajmniej smutno przyklapnięte, a pięknie odbite od skóry głowy!

Czy szampon spełnia swoją rolę i walczy z łupieżem? Nie jestem w stanie tego dokładnie stwierdzić. Nigdy łupieżu jako takiego nie miałam, wiem za to, że nie pozostawia łupieżu kosmetycznego, z którym borykałam się, ze względu na niedokładnie spłukanie szamponów czy odżywek tudzież maseczek ze skóry głowy. Teraz na pewno mogę nosić ze świętym spokojem czarne bluzeczki.
Cena i efekty uzyskane w dłuższym horyzoncie czasowym sprawiają, że znów mogę powiedzieć - zaufajcie ZIAI z czystym sumieniem! :)


Skład :
•  nawilżający ekstrakt z pokrzywy
•  delikatne składniki myjące pochodzenia roślinnego
•  prowitaminę B5 o wysokim powinowactwie do włókien włosów
•  polyquaternium - substancję kondycjonującą włosy

zdjęcie : ceneo.pl

środa, 9 marca 2011

Wibo Extreme Lashes



Witajcie :)

Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o moim ostatnim odkryciu - tuszu Wibo Extreme Lashes.

Tusz ten od dawna zbierał mnóstwo pozytywnych opinii na KWC - dziale Kosmetyku Wszech Czasów, portalu wizaż.pl, gdzie dziewczyny zachwycały się stosunkiem jakości do jego ceny i efektami.
Jako że akurat byłam w tamtym momencie w "dołku finansowym" - postanowiłam spróbować. :)

Dla mnie jedną z większych zalet jest jego cena - ok.9 zł. Wszystkie moje tusze oscylowały jak dotąd w przedziale cenowym 20-30 zł. Firmę Wibo omijałam z daleka - może ze względu na to, że nie wierzyłam, iż coś może być i tanie i dobre?

Zacznę od porównania moich rzęs saute i wytuszowanych podwójnie Wibo Extreme Lashes:

Jak widać, jestem osobą, która raczej nie rusza się z domu bez makijażu, gdyż moje oczy wyglądają na zmęczone, a rzęsy są raczej szczątkowe. ;)
Tuszowi Wibo zawdzięczam przede wszystkim optyczne "otwarcie" oka, szczególnie przyjemnie maluje się nim rzęsy u dolnej powieki, gdyż w przeciwieństwie do innych tuszy, których używałam - ten naprawdę maluje również te małe rzęski.

Szczoteczka jest tradycyjna, aczkolwiek nie przeszkadza mi to w zupełności :

Jest dla mnie miłą odmianą po ostatnich doświadczeniach z gumowymi "super-szczoteczkami" posiadającymi wypustki, które nijak nie łapały moich rzęs. Tu - poszarpane włoski radzą sobie całkiem dobrze, malując każdą rzęsę z osobna.

Równie komfortowe, co noszenie, jest zmywanie makijażu wykonanego Extreme Lashes. Nie ma potrzeby mocnego pocierania powieki, gdyż tusz łatwo się poddaje i zmywa za pierwszym razem - najlepiej płynem dwufazowym. Ja sięgnęłam po wersję niewodoodporną, jednak ponieważ wiosna puka do naszych drzwi i zacznie się sezon uczęszczania na basen - wkrótce wypróbuję wersję wodoodporną.

Konsystencją tusz jest bardzo gęsty i mokry - co pozwala po nałożeniu jednej warstwy, rozczesać ją suchą szczoteczką czy grzebykiem. Należy jednak uważać, ponieważ nierównomierna czy też nadmierna aplikacja, stworzy nam tzw. "efekt muszych łapek  ". Nie wygląda to zbyt estetycznie, dlatego radzę podczas codziennego make up'u mieć pod ręką szczoteczkę do rozczesania rzęs.

Mascara ma jeszcze jedną wadę - pod koniec dnia niestety może zostawić na dolnej powiece niewielkie drobinki skruszonego tuszu. Być może wersja wodoodporna jest pozbawiona takich tendencji, ale tu trzeba uważać na wszelki kontakt z okiem, unikać pocierania, dotykania rzęs itp.


Podsumowując - biorąc pod uwagę cenę do jakości - jest to naprawdę wartościowy produkt, zwłaszcza dla Pań, które malują się okazjonalnie, wykonują delikatny codzienny make up, bądź też nie oczekują spektakularnych efektów, a jedynie podkreślenia oprawy oczu.

Ja uważam że za taką cenę warto sprawić sobie taki zakup - na pewno nie będzie leżał bezczynny! :)

Mam nadzieję, że przybliżyłam Wam nieco ten produkt, a sama recenzja podobała się.
Czekam na wszelkie komentarze.


Pozdrawiam! :*

niedziela, 6 marca 2011

Ziaja Bloker - recenzja

Cześć !


Dziś chcę polecić Wam coś, co uratowało właściwie w pewnym sensie moje życie. ;)
Produkt jest dość niepozorny, ale uwierzcie, że może wiele.
Od pewnego czasu miałam ogromne problemy z potliwością. Szczególnie ujawniało się to w okresie zimowym, gdy pod puchową kurtką robiło mi się naprawdę gorąco.


Ten antyperspirant naprawdę powala na kolana skutecznością!



Jego największymi zaletami są niewątpliwie :
+ cena (ok.7 zł w aptekach)
+ skuteczność !
+ brak jakiegokolwiek zapachu
+ delikatność

No właśnie - delikatność. Jeśli chodzi o pierwsze nałożenie, to fakt, szczypie. Zwłaszcza osoby, które nigdy wcześniej nie używały tego typu preparatów. Nie radzę też dawać na wydepilowane w tym samym dniu pachy.

Po aplikacji proponuję poczekać aż dezodorant wyschnie. Inaczej istnieje ryzyko odbarwienia bluzki.
Wystarczą ok. 2 aplikacje na tydzień. Rano myjemy pachy i... niczym się nie przejmujemy. :)

Minusy? Jeden poważny - kiepska dostępność. Pomimo fenomenu Blokera, naprawdę ciężko go spotkać w drogeriach sieciowych typu Rossmann, Natura czy Superpharm. Większe prawdopodobieństwo kupna jest w mniejszych, lokalnych sklepach kosmetycznych.

Ja sprowadzałam do apteki specjalnie na zamówienie.

Jednak warto czekać, bo po nabyciu Blokera - możemy śmiało wyrzucić do kosza wszystkie inne dezodoranty, które nierzadko zawodzą!


Skład: Aqua, Aluminium Chloride, Glycerin, Hydroxyethylcellulose, Potassium Sorbate.

zdjęcie : ziaja-sklep.pl