Wczoraj postanowiłam wyciągnąć Ann do Yves Rocher i zrealizować ulotkę listopadową. Całość wyniosła mnie 45 złotych. Oto moje zdobycze:
Mailing zawierał zniżkę 40% na 1 wybrany produkt poza "zielonymi punktami". Wybrałam peeling roślinny do twarzy (cena regularna 37zł). Miałam z nim do czynienia w formie saszetki - podwójna maseczka jednorazowa przywracająca blask. Tak mi się spodobał, że nawet cena nie była mnie w stanie powstrzymać przed zakupem. Drugą ofertą z ulotki były 2 dodatkowe pieczątki - warunkiem był zakup 2 produktów, więc dobrałam żel pod prysznic - pachnie jak delicje pomarańczowe! Cudo! Gratisem za zrobienie zakupów była miniaturka kremu do rąk ze świątecznej edycji o zapachu wanilia i cytryna. Krem w tubce pachnie średnio, ale po wtarciu w ręce zmienia zapach na przyjemny, nawilżanie też OK.
Zaciągnięcie Ann do stacjonarki nie było przypadkowe, miała niecny plan wobec niej ;) Ann była mi potrzebna, aby zrealizować promocję "na przyjaciółkę" - jeśli przyjaciółka założy sobie kartę z naszego polecenia i kupi coś za 6,90zł, to osoba polecająca dostaje jako gratis płyn micelarny do demakijażu. Nie mogłam przepuścić takiej okazji ;) Płyn już kiedyś testowałam w formie miniaturki. Według mnie nie należy on ani do najgorszych miceli, ani nie przebił mojego ulubionego z Bourjois. To czy go lubię zależy od dnia, ale i tak wolę go niż micelki z Lirene czy Eveline. Oczywiście sama musiałam dopytać ekspedientkę o promocję i odbiór swojej "nagrody". Okazało się, że tradycyjnie muszę coś kupić za 6,90zł, ponieważ peeling oraz żel się nie liczą (promocje nie łączą się ze sobą). Dobrałam sobie balsam do ust w sztyfcie (edycja świąteczna).
Na fotce widzicie również tusz Sexy Pulp. To promocja dla nowych klientów - po założeniu karty, za zakup za minimum 6,90zł tusz otrzymuje się go gratis. Ann za nim nie przepada, a ja go kocham, więc mój Kotenieniek mnie uszczęśliwił i podarowała mi SP :D
Zakupy zaliczyłabym do bardzo udanych, gdyby nie obsługa. Standardem jest to, że samemu trzeba pilnować pieczątek, ponieważ ekspedientki notorycznie nie nabijają należnej ilości. Już nie raz zostałam tak "oszukana". Poza tym samemu trzeba się upominać, dopytywać o promocje, gdyż sprzedawczynie nie raczą o nich informować. Dodatkowo w sklepie były pustki, ponieważ nie rozłożono na półki jeszcze całej edycji świątecznej. Odniosłam wrażenie, że panie pracujące w stacjonarce nie były zbyt zachwycone tym, że przeszkodziłyśmy im w rozpakowywaniu towaru, a już nie mówiąc o moich ciągłych pytaniach. Na szczęście rzadko tam bywam. Wolę ofertę wysyłkową lub internetową, a w sklepie stacjonarnym jestem tylko wtedy, kiedy zainteresuje mnie ulotka mailingowa.
Chciałam jeszcze wspomnieć o produkcie, w którym zakochałyśmy się z Ann od pierwszego maźnięcia. Chodzi o nowość ze stajni Nivea:
Jestem uzależniona od wszelkich mazideł do ust i nie wstydzę się tego! Jestem na tyle uzależniona, że kładąc się spać zawsze sprawdzam czy pod poduszką znajduje się jakaś pomadka ochronna :)
Zawsze wolałam sztyfty niż pudełeczka, w których trzeba grzebać. Tym razem jednak przełamałam się i nie żałuję. Masełko jest nieziemsko świetne! Ma obłędny zapach, super konsystencję, bardzo dobrze radzi sobie z nawilżaniem ust. Brakuje mi jedynie smaku...
Masełko ma przyjemną cenę, bo za 16,7g produktu w Super-Pharmie zapłaciłam jedynie 7,99zł.
Najpierw tylko ja kupiłam masełko, ale Ann po testach tak się nim zachwyciła, że musiałyśmy się wrócić do drogerii ;) Obie nie żałujemy zakupu cudaczka.
Pozdrawiam,
Kat.