Czyli potężna dawka zdolnych wokalistów na jesień, żeby nie było smutno.
Na TZB wielokrotnie pisałam o muzyce, bo to jest jednak coś, co zawsze przewija się w moim życiu, czy są to jakieś ,,odkrycia", czy znane dobrze piosenki, czy listy muzycznych objawień, czy wrzucane pod koniec posta męczone w danym czasie utwory.
(uwaga, uwaga, leci sentymentalna wstawka)
*głęboki wdech* Muzyka zawsze ze mną była. Od najmłodszych lat, kiedy bawiłam się na dywanie, a z telewizora leciało Red Hot Chili Peppers puszczane w MTV. Rodzice zawsze puszczali w domu dobrą muzykę, rock, blues i czasem soul, mieliśmy zwyczaj słuchania w samochodzie płyt. Nie znając angielskiego, wymyślałam słowa do słyszanych piosenek i bardzo głośno dzieliłam się tą twórczością ze światem. Bawiłam się w piosenkarkę. Do dzisiaj gdzieś jest we mnie chyba jakieś marzenie i tęsknota; zazdroszczę ludziom z głosem, słuchem muzycznym i tego, że niektórzy potrafią ,,zobaczyć" muzykę - bo wiem, że przeżywam ją zawsze jako laik, bardzo emocjonalnie, ale bez tego zaplecza prawdziwego zrozumienia. Poszłam na moje pierwsze koncerty i doświadczenie muzyki na żywo było dla mnie czymś absolutnie unikalnym. Pisałam o ulubionych utworach i nie potrafiłam ubrać w słowa tego, jak na mnie działają, tego, jak słucham niektórych i coś tam we mnie pęka, burzy się i wrze w środku. Słuchałam muzyki sprzątając, odrabiając lekcje, siedząc na kanapie i wsłuchując się w każdy dźwięk, krążąc po pokoju, pisząc, wymieniając się znalezionymi utworami ze znajomymi, na telefonie, komputerze, magnetofonie, radiu, wypadających słuchawkach, głośniku w przedziale w pociągu.
W odkrywaniu muzyki czuję się trochę jak radosny wędrowiec-amator z wielkim plecakiem, który włóczy się po różnych gatunkach i epokach, błądząc po wielkich miastach, starych zamkach i zadupiastych zajazdach. Nie rozumiem do końca języka i używam zmokłych od wylanej herbaty rozmówek. Taranuję wszystko moim wielkim plecakiem. Za to bawię się świetnie.
Słucham swingu (i electro swingu!), starej polskiej muzyki, soulu i klasycznego rocka, muzyki lat osiemdziesiątych, trochę grunge'u, melancholijnych ballad, muzyki alternatywnej, autorskiej i indie, głębokich basów i elektroniki w połączeniu z wysokimi wokalami (SALK!), kiczowatego popu, coverów w kompletnie innych stylach niż oryginały, musicali, muzyki smyczkowej i pewnie znalazłoby się jeszcze sporo rzeczy.
Poniżej więc subiektywna, niespójna lista męskich wokalistów: piosenkarze/zespoły, których ostatnio słucham dość regularnie i w całości przesłuchałam chociaż po jednym ich albumie (każdy z nich jest dostępny na darmowym spotifaju); mogę więc bez wahania powiedzieć, że ich lubię (ej, to zawsze jest dylemat: kiedy zaczynam lubić wokalistę, a kiedy lubię tylko jego piosenki? Czy mogę powiedzieć, że kogoś słucham, kiedy znam tylko trzy utwory?). A na dole jeszcze paczka pojedynczych piosenek. Zbieram też już nazwiska i zespoły do posta o damskich wokalach. Będzie się działo!
*sekcja ,,album" nie zawsze oznacza wszystkie albumy wykonawcy, tylko te, które lubię/których przesłuchałam. Enjoy!
Bo Tomy to fajne chłopaki!

(uwaga, uwaga, leci sentymentalna wstawka)
*głęboki wdech* Muzyka zawsze ze mną była. Od najmłodszych lat, kiedy bawiłam się na dywanie, a z telewizora leciało Red Hot Chili Peppers puszczane w MTV. Rodzice zawsze puszczali w domu dobrą muzykę, rock, blues i czasem soul, mieliśmy zwyczaj słuchania w samochodzie płyt. Nie znając angielskiego, wymyślałam słowa do słyszanych piosenek i bardzo głośno dzieliłam się tą twórczością ze światem. Bawiłam się w piosenkarkę. Do dzisiaj gdzieś jest we mnie chyba jakieś marzenie i tęsknota; zazdroszczę ludziom z głosem, słuchem muzycznym i tego, że niektórzy potrafią ,,zobaczyć" muzykę - bo wiem, że przeżywam ją zawsze jako laik, bardzo emocjonalnie, ale bez tego zaplecza prawdziwego zrozumienia. Poszłam na moje pierwsze koncerty i doświadczenie muzyki na żywo było dla mnie czymś absolutnie unikalnym. Pisałam o ulubionych utworach i nie potrafiłam ubrać w słowa tego, jak na mnie działają, tego, jak słucham niektórych i coś tam we mnie pęka, burzy się i wrze w środku. Słuchałam muzyki sprzątając, odrabiając lekcje, siedząc na kanapie i wsłuchując się w każdy dźwięk, krążąc po pokoju, pisząc, wymieniając się znalezionymi utworami ze znajomymi, na telefonie, komputerze, magnetofonie, radiu, wypadających słuchawkach, głośniku w przedziale w pociągu.
W odkrywaniu muzyki czuję się trochę jak radosny wędrowiec-amator z wielkim plecakiem, który włóczy się po różnych gatunkach i epokach, błądząc po wielkich miastach, starych zamkach i zadupiastych zajazdach. Nie rozumiem do końca języka i używam zmokłych od wylanej herbaty rozmówek. Taranuję wszystko moim wielkim plecakiem. Za to bawię się świetnie.
Słucham swingu (i electro swingu!), starej polskiej muzyki, soulu i klasycznego rocka, muzyki lat osiemdziesiątych, trochę grunge'u, melancholijnych ballad, muzyki alternatywnej, autorskiej i indie, głębokich basów i elektroniki w połączeniu z wysokimi wokalami (SALK!), kiczowatego popu, coverów w kompletnie innych stylach niż oryginały, musicali, muzyki smyczkowej i pewnie znalazłoby się jeszcze sporo rzeczy.
Poniżej więc subiektywna, niespójna lista męskich wokalistów: piosenkarze/zespoły, których ostatnio słucham dość regularnie i w całości przesłuchałam chociaż po jednym ich albumie (każdy z nich jest dostępny na darmowym spotifaju); mogę więc bez wahania powiedzieć, że ich lubię (ej, to zawsze jest dylemat: kiedy zaczynam lubić wokalistę, a kiedy lubię tylko jego piosenki? Czy mogę powiedzieć, że kogoś słucham, kiedy znam tylko trzy utwory?). A na dole jeszcze paczka pojedynczych piosenek. Zbieram też już nazwiska i zespoły do posta o damskich wokalach. Będzie się działo!
*sekcja ,,album" nie zawsze oznacza wszystkie albumy wykonawcy, tylko te, które lubię/których przesłuchałam. Enjoy!
Tom Rosenthal
What is that life that you never did lead?
The one written by lovers and lost over seas
The one stare that stayed in your bones
Oh tell me your worries before the world knows
Tom Rosenthal to taka muzyczna perełka - mało znana, niszowa, ale szalenie piękna i nieustannie twórcza. Brytyjczyk jest bowiem artystą dość płodnym i na jego kanale od kilku lat regularnie pojawiają się nowe, kreatywne i inspirujące materiały.
Rosenthal ma brodę, żonę i dwie córeczki. Mieszka w Londynie i pisze piosenki, a te piosenki to jest czyste złoto. Utwory są melancholijne i senne, ciepłe i rozdzierające serce, chwytające za gardło i dające światełko, i mają świetne teksty - proste, a mocne i bardzo liryczne zarazem. Wokalista pracuje też z różnymi reżyserami i artystami, którzy ilustrują jego muzykę intrygującymi teledyskami (zarówno fabularnymi jak i animacjami) - całość składa się w muzyczno-wizualne opowieści, barwne, twórcze, dowcipne, buzujące, spokojne, słodko-gorzkie, życiowe i silnie emocjonalne. Jest w nich coś codziennego i coś bardzo poetyckiego zarazem. Rosenthal tworzy muzykę delikatną, dowcipną, liryczną, z własnym, unikalnym stylem i nieważne, czy to senne, chrapliwe Busy and Important, It's OK, w którym wiadomo, że nic nie jest OK czy hasanie po angielskich łąkach w stroju arbuza (Watermelon to nawiasem mówiąc moja pierwsza piosenka Toma!), jest w tym coś autorskiego, szczerego i własnego. 26 października ma pojawić się album Z-Sides (a.k.a The Sleepy Album) , a na YouTubie pojawił się przeuroczy trailer, w którym Tom w stroju arbuza chodzi nocą po mieście i szuka swoich piosenek w skrzynkach pocztowych i liściach. Dobry kontent.
Albumy: Bolu, Don't Die Curious (EP)
Albumy: Bolu, Don't Die Curious (EP)
Tom Odell
Got me in my hotel room
More pillows I could ever use
Think they call it luxury
But it doesn't make a difference to me
Cause I'd sleep, on a bed that's made of
Concrete, just the two of us and
No sheet, just your feet
Rubbing up against mine
Bo Tomy to fajne chłopaki!
Tom Odell to młody Brytyjczyk z niesforną blond grzywą, intensywnym spojrzeniem, zabójczym akcentem, i ach, z jakim głosem! (i do tego gra na pianinie) Szalenie lubię jego wokal, szalenie lubię jego muzykę - ma niesamowitą energię, jest bardzo emocjonalna, podszyta czymś trochę ciemnym, z duszą. Z głośników aż iskrzy. Lubię też teksty - jak tego do Magnetised, w którym bohater przygląda się zakochanej parze i stwierdza, że nawet jeśli to tylko feromony, chciałby, żeby ona też miała trochę tych feromonów dla niego. Jak ten do Concrete. To muzyka trochę melancholijna, trochę hipnotyzująca, z jednej strony o nieszczęśliwej miłości, z drugiej z jakąś żywą, niepokorną iskrą, która daje nadzieję. Tom Odell przed mikrofonem wydziera z siebie duszę (i gniewnie zarzuca grzywką), a album Wrong Crowd to niekończące się ciarki - bardzo lubię tę płytę i uwielbiam to, jak jest spójna. Zarówno utwory, jak i teledyski do poszczególnych singli są utrzymane w podobnym stylu i atmosferze, a intro do Wrong Crowd w hotelowym pokoju, kiedy żeński głos mówi po francusku, a zaraz później wchodzą pierwsze takty jakoś zawsze na mnie działa. Do tego w ubiegły weekend na YouTubie pojawiło się You're Gonna Break My Heart ze świetnym saksofonem, a do premiery albumu Jubilee Road coraz bliżej (jaram się, jaram się!)(i też 26 października, czy to jakaś szczęśliwa data dla Tomów?).
Album: Wrong Crowd
Album: Wrong Crowd
Ralph Kaminski
Serce, rozum ciągle biją się
Ile mogę znieść wciąż pytam, zastanawiam się
I twoje ślady na sobie ciągle mam
Wszystkich chwil co wiecznie, wiecznie miały trwać
Ile mogę znieść wciąż pytam, zastanawiam się
I twoje ślady na sobie ciągle mam
Wszystkich chwil co wiecznie, wiecznie miały trwać
Ralph Kaminski od dawna był na mojej liście wstydu w kategorii ,,do przesłuchania", aż w końcu puściłam sobie Morze, debiutancki album wokalisty, na Spotifaju. I to było pewne przeżycie - cały album utrzymany jest w dość melancholijnej, indie popowej stylistyce; to, co chyba mnie najbardziej mnie urzekło, to wokal Kamińskiego, bardzo wysoki, o dużej skali. Teksty są proste, ale liryczne i mają swoją siłę, a teledyski do poszczególnych singli tworzą filmową historię (mój ulubiony to chyba Meybick Song, bezpośrednia kontynuacja Zawsze, jest świetny!). Kamiński tworzy muzykę miłosną, delikatną, trochę melancholijną, z dużym zapleczem instrumentalnym (np. sekcje smyczkowe!) i silnie emocjonalną. Do moich ulubionych piosenek należą wspomniane wyżej Zawsze i Meybick Song, Podobno, Los i chyba mniej znany Mój Hymn o Warszawie, swoisty list miłosny (choć miłość to trudna i podszyta antypatią) do miasta (Myślałem kiedyś że/ To taki Nowy Jork/ Tylko trochę niższy i skromniejszy), ze świetnym tekstem (wsłuchajcie się, co śpiewają chórki!). Jeśli ktoś Wam kiedyś powie, że polska muzyka młodego pokolenia nie ma nic dobrego do zaoferowania, podsuńcie mu Ralpha Kaminskiego; młoda scena ma sporo świetnych artystów, a Ralph jest jednym z najciekawszych z ich grona.
Album: Morze
Il Volo
Ma tutti i sogni nell'alba svaniscono perché
Quando tramonta, la luna li porta con sé
Ma io continuo a sognare negli occhi tuoi belli
Che sono blu come un cielo trapunto di stelle
Quando tramonta, la luna li porta con sé
Ma io continuo a sognare negli occhi tuoi belli
Che sono blu come un cielo trapunto di stelle
K. teraz może triumfować - to ona wprowadziła mnie w Il Volo i chociaż w porównaniu z K. jestem na samym początku słuchania, to już teraz mogę powiedzieć: w popoperowym (tak!) włoskim trio bardzo łatwo się zakochać. Piero Barone, Ignazio Boschetto i Gianluca Ginoble założyli swój zespół jako nastolatkowie, po tym, jak spotkali się we włoskim programie Ti lascio una Canzone. Od tego czasu prężnie tworzyli, a w 2015 roku zdobyli szerszą publiczność dzięki zajęciu trzeciego miejsca w Eurowizji. Wykonają mieszankę popu i opery, są młodzi, przystojni, śpiewają po włosku o miłości i mają absolutnie zniewalające głosy. Na Grande Amore pojawiają się zarówno piosenki autorskie, jak i covery, a poza utworami po włosku, pojawiają się też po hiszpańsku i angielsku (ich wersja Delilah jest absolutnie świetna). Czerpią zarówno z popu i z klasycznej opery; w 2016 zagrali koncert w hołdzie Trzem Tenorom (Domingo, Carreras, Pavarotti). Z coverów osobiście najbardziej lubię Volare i Delilah, a z oryginalnych utworów najwięcej serca mam dla L'Amore Si Muove. Miłość i pasja we włoskim, operowym wydaniu? Tak, poproszę!
Album: Grande Amore (International Version)
Imagine Dragons
Natural
A beating heart of stone
You gotta be so cold
To make it in this world
Yeah, you're a natural
Living your life cutthroat
You gotta be so cold
Yeah, you're a natural
A beating heart of stone
You gotta be so cold
To make it in this world
Yeah, you're a natural
Living your life cutthroat
You gotta be so cold
Yeah, you're a natural
Imagine Dragons to jeden z nielicznych komercyjnych, znanych zespołów, który przy ogromnej sławie (chyba każdy chociaż raz słyszał więcej niż jedną ich piosenkę, nawet nieświadomie w radiu) wciąż tworzy dobrą muzykę, rozwija się i zachowując spójny styl, bawi się własnym brzmieniem. Ja ich uwielbiam i jakoś za każdym razem cieszę się na nowy singiel. Chociaż przy niektórych z nich można mieć wrażenie wtórności, to każdy album uderza w trochę inną muzyczną estetykę - i tak Smoke and Mirrors, którego tytuł dosłownie oznacza coś fałszywego, nieprawdziwego, jest trochę mglisty, opowieściowy, baśniowy (i tak pięknie wydany! Oprawa graficzna to cudo), a już najnowsze Evolve ma ostrzejsze, bardziej nowoczesne brzmienie. Wśród moich ulubionych piosenek znajdują między innymi I'm So Sorry, Warriors, Hopeless Opus, Nothing Left To Say, Yesterday, I'll Make It Up To You, Believer, Dream i Dancing In The Dark (mam duuużo ulubionych piosenek Imagine Dragons, mogłabym zrobić z tego oddzielną listę - niby to nie jest zespół, do którego mam tyle pasji, ale jednak szalenie ich lubię; są jak tacy starzy, dobrzy kumple, z którymi fajnie czasem wyjść), każda jest z kompletnie innej bajki, każda ma zupełnie inne brzmienie, od ostrzejszego, mocnego, energetycznego, przez bardziej delikatne, indie, do melancholijnych ballad. A przy tym od razu słychać, że są to piosenki Imagine Dragons. I dla mnie w tym tkwi siła, pewien geniusz tego zespołu, popularnego od ładnych kilku lat - w tworzeniu dobrej, różnorodnej muzyki, w tym rozwoju i rozsądnym szukaniu nowych inspiracji, w mądrych tekstach, świetnym, ekspresyjnym wokalu Dana Reynoldsa i solidnym brzmieniu. W listopadzie wychodzi album Origins i trochę na niego czekam - ciekawe, co zaserwują nam tym razem.
Albumy: Night Visions, Smoke and mirrors, Evolve
Blur
I get up when I want except on Wednesdays when I get rudely awakened by the dustmen
(Parklife)
I put my trousers on, have a cup of tea and I think about leaving the house
(Parklife)
(Parklife)
I put my trousers on, have a cup of tea and I think about leaving the house
(Parklife)
I feed the pigeons, I sometimes feed the sparrows too
It gives me a sense of enormous well-being
(Parklife)
And then I'm happy for the rest of the day safe in the knowledge there will always be a bit of my heart devoted to it
It gives me a sense of enormous well-being
(Parklife)
And then I'm happy for the rest of the day safe in the knowledge there will always be a bit of my heart devoted to it
Damon Albarn to dla mnie jedna z najbardziej imponujących postaci w muzyce: wokalista, kompozytor, multiinstrumentalista, wszechstronny muzyk i wreszcie współzałożyciel dwóch zespołów: Blur i Gorillaz. Tworzy świetną, różnorodną muzykę, bawiąc się stylami, a mnie kojarzy się głównie z albumem Parklife. To na razie jedyna płyta Blur, jakiej przesłuchałam, czaję się na więcej. Zespół powstały w 1989 roku na fali brytyjskiej inwazji, gra mieszankę britpopu, indie popu i rocka alternatywnego, i to jest bardzo, bardzo dobra mieszanka. Płyta jest energetyczna, dość specyficzna i bardzo brytyjska. Piosenka Parklife, tekst do Parklife i teledysk do Parklife to dla mnie kwintesencja brytyjskości, tego specyficznego stylu i poczucia humoru, ironicznego, absurdalnego i momentami nieco odjechanego (i ten akcent!). Poza tym bardzo lubię zabawę efektami i głos Damona, lubię Girls and Boys, lubię Tracy Jacks i klimat Blur.
Album: Parklife
Paczka piosenek
George Michael, Star People (wersja na żywo, MTV Unplugged) - jak ja kocham to wykonanie. Ten wokal! Te chórki! To one, two, three! To funkowe brzmienie! To, jak oni tam wszyscy czują muzykę! George Michael nawet bardziej niż z Last Christmas i w ogóle Wham, kojarzy mi się z funkowymi, bardziej dojrzałymi Freedom, Outside i właśnie Star People z lat 90, i te piosenki zdecydowanie najbardziej lubię.
Sufjan Stevens, Mystery of Love i Visions of Gideon - jakiś czas temu pisałam o filmie Tamte dni, tamte noce (jest świetny!), w tym o soundtracku: i te dwie piosenki ze ścieżki dźwiękowej to dla mnie absolutny majstersztyk. Są nastrojowe, subtelne i od razu przywodzą na myśl zakochanie. Idealnie współgrają z opowiadaną w filmie historią, jest w nich jakaś kruchość, wrażliwość i niezwykła delikatność. A ich użycie w Tamtych dniach... to przykład tego, jak wspaniale muzyka może grać ze sztuką filmową.
The Lumineers, Sleep on the floor - lubię tę piosenkę za to, że ma silny vibe muzyki indie, za świetny wokal, za bluesową gitarę. A teledysk to spełnienie tumblrowego marzenia o hipsterskiej, szalonej, spontanicznej podroży starym samochodem, bez szczoteczki, bez planu, z ładnymi kadrami, bieganiem po polach, zachodami słońca, braniem autostopu i estetyką indie. I historia trochę szalonej miłości, która się w tej podróży narodziła, takiej, o której sporo osób skrycie marzy.
The Lumineers, Sleep on the floor - lubię tę piosenkę za to, że ma silny vibe muzyki indie, za świetny wokal, za bluesową gitarę. A teledysk to spełnienie tumblrowego marzenia o hipsterskiej, szalonej, spontanicznej podroży starym samochodem, bez szczoteczki, bez planu, z ładnymi kadrami, bieganiem po polach, zachodami słońca, braniem autostopu i estetyką indie. I historia trochę szalonej miłości, która się w tej podróży narodziła, takiej, o której sporo osób skrycie marzy.
Jimi Hendrix, Little Wing - jakiś czas temu pisałam opowiadanie inspirowane częściowo właśnie Little Wing; piękna, nostalgiczna bluesowa ballada, zarazem mająca w sobie jakieś ciepło i iskrę. I to gitarowe intro. I ta solówka... Niezwykły utwór z poetyckim, trochę hipisowskim tekstem.
Awolnation, Woman Woman - oto teledysk, w którym nagie kobiety śpiewają i grają na instrumentach, a który nie jest ani trochę wulgarny czy niesmaczny. Oto piosenka, która niesamowicie wpada w ucho i którą nucę od kilku miesięcy, na razie nie mogąc przestać. Woman, woman!
PS: Jakiś czas temu z ekipą zdolnych dziewcząt z literackiego założyłyśmy Grupę Literacką Szynszyla - bloga, na którym publikujemy opowiadania, co miesiąc jest nowe hasło, do którego piszemy. Teksty wjeżdżają co kilka dni, polecam serdecznie. W środę pojawił się mój Dom na wzgórzu, z ubiegłych miesięcy są to Orph i Film akcji; dzisiaj wpada tekst Mai, za trzy-cztery dni Patrycji. Jest dużo dobrych rzeczy, różne style i tematy, i wspaniałe autorki, polecam bardzo.
Awolnation, Woman Woman - oto teledysk, w którym nagie kobiety śpiewają i grają na instrumentach, a który nie jest ani trochę wulgarny czy niesmaczny. Oto piosenka, która niesamowicie wpada w ucho i którą nucę od kilku miesięcy, na razie nie mogąc przestać. Woman, woman!
PS: Jakiś czas temu z ekipą zdolnych dziewcząt z literackiego założyłyśmy Grupę Literacką Szynszyla - bloga, na którym publikujemy opowiadania, co miesiąc jest nowe hasło, do którego piszemy. Teksty wjeżdżają co kilka dni, polecam serdecznie. W środę pojawił się mój Dom na wzgórzu, z ubiegłych miesięcy są to Orph i Film akcji; dzisiaj wpada tekst Mai, za trzy-cztery dni Patrycji. Jest dużo dobrych rzeczy, różne style i tematy, i wspaniałe autorki, polecam bardzo.
Zdjęcie: unsplash