Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 31 lipca 2014

Masło do ciała Wild Argan Oil,The Body Shop.

Po raz drugi w ciągu dwóch lat blogowania udało mi się załapać do testowania jakiegoś produktu. Co prawda zgłoszenie wypełniłam z myślą "i tak jak zwykle mi się nie uda" ale... tym razem jakimś cudem się udało ;) Cieszę się tym bardziej bo bardzo lubię masełka z The Body Shop więc jak tylko zobaczyłam, że pojawia się nowa seria Wild Argan Oil to byłam bardzo ciekawa jak się spisze.


Od producenta: Zanurz się w najbardziej luksusowym rytuale piękności z tym bogatym masłem nawilżającym wzbogaconym o olej arganowy z Maroka, który przeznaczony jest do skóry suchej. Produkt zapewnia 24 godzinne nawilżenie, pozostawia skórę miękką i gładką oraz ma maślaną konsystencję.

Skład: Aqua/Water/Eau, Butyrospermum Parkii Butter/Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Theobroma Cacao Seed Butter/Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Orbignya Oleifera Seed Oil, C12-15 Alkyl Benzoate, Ethylhexyl Palmitate, Cera Alba/Beeswax/Cire d'abeille, Argania Spinosa Kernel Oil, Dimethicone, Parfum/Fragrance, Caprylyl Glycol, Phenoxyethanol, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, Coumarin, Citric Acid, Cl 15985/Yellow 6, Cl 19140/Yellow 5.


Masełko, które otrzymałam do testowania umieszczone zostało w okrągłym, 50 ml, plastikowym i odkręcanym pojemniczku. W sprzedaży oprócz małej wersji będzie także i ta standardowa - 200 ml - którą oczywiście bardziej opłaca się kupować. Za każdym razem kiedy opisuję masła do ciała to wspominam o tym, że uwielbiam taką formę opakowania ponieważ bez żadnych trudności można wydobyć produkt do samego końca. Nie przeszkadza mi to, że trzeba grzebać w opakowaniu paluchami bo nigdy nie wkładam tam brudnych łapek ;) Co się jeszcze tyczy opakowania - lubię design produktów z TBS więc i w tym przypadku mi się on podoba.


Konsystencja produktu jest iście maślana: początkowo twarda i zbita a w trakcie aplikacji delikatnie rozpływająca się pod wpływem ciepła palców. Uwielbiam to! Masło całkiem dobrze rozprowadza się na skórze choć potrzeba krótkiej chwili, żeby dobrze go wmasować (ale jest to naprawdę króciutka chwila). Nic się nie roluje, nie waży, nie maże. Jedyna rzecz, która nie do końca mi odpowiada to to, że w czasie wsmarowywania skóra staje się tak jakby tępa, ale na szczęście to uczucie nie trwa długo.


Masełko z serii Wild Argan Oil bardzo dobrze nawilża skórę, rzekłabym nawet, że rewelacyjnie. Po posmarowaniu się wieczorem rano budzę się z gładką i przyjemną w dotyku skórą. Co prawda teraz latem kiedy jest tak gorąco wchłania się ok. 10 minut, ale myślę, że mimo wszystko jeśli macie suchą skórę to warto poczekać. Ja co prawda skóry suchej nie mam, ale łokcie i kolana, które zazwyczaj mam szorstkie są teraz gładziutkie więc myślę, że u osób z suchą skórą produkt ten faktycznie by się sprawdził.

Zapomniałam jeszcze wspomnieć o jednej istotnej rzeczy - o zapachu. Ponoć z tego co słyszałam olejek arganowy w takiej czystej postaci śmierdzi (na ile to jest prawda to tego nie wiem), ale zapach tego masła jest cudowny. Lekko słodki, dość intensywny a przede wszystkim zmysłowy. Mogłabym wąchać to masełko na okrągło.

Podsumowując: jestem bardzo zadowolona z nowego masełka z TBS. Odpowiada mi w nim wszystko: konsystencja, zapach i bardzo dobre działanie. Co prawda latem zdecydowanie bardziej wolę sięgać po lżejsze balsamy do ciała, ale zimą z chęcią kupię pełnowymiarowe opakowanie tego produktu.

W serii Wild Argan Oil oprócz masełka ukażą się jeszcze:
- scrub do ciała;
- żel pod prysznic;
- płyn do kąpieli;
- mydło do masażu;
- balsam do ciała;
- skoncentrowany olej na suche miejsca;
- rozświetlający olej do ciała i włosów;
- skoncentrowany balsam do ciała.


sobota, 19 lipca 2014

Łagodząca pianka myjąca do twarzy i oczu, Pharmaceris A.


Wiem, że mało jest mnie z Wami, ale bardzo mi miło, że do mnie zaglądacie, komentujecie i mimo mojej nieobecności Was przybywa. Dziękuję :) 

Nie będę pisać, że postaram się bywać częściej, bo ostatnio całymi dniami mnie w domu nie ma, ale skrupulatnie zapisuję w notesiku różne informacje odnośnie używanych przeze mnie produktów więc nie ma szansy, żebym o czymś zapomniała. To tyle tytułem wstępu - przechodzę do konkretów ;)

Odkąd wycofano moją ulubioną piankę do mycia twarzy z Alverde (której jedną butelkę mam jeszcze zachomikowaną) to postanowiłam poszukać godnego jej zastępcy. Pierwsze kroki poczyniłam ku zachwalanej na wielu blogach łagodzącej piance myjące do twarzy i oczu Puri-Sensilium z Pharmaceris z serii A. Czy wybór okazał się słuszny? 


Od producenta: Pianka do codziennego mycia twarzy i oczu dla skóry szczególnie wrażliwej i podatnej na alergię. Preparat odpowiedni dla skóry w każdym wieku. Zastępuje tradycyjne mydło. 

Działanie: Delikatna i przyjemna w użyciu pianka skutecznie usuwa zanieczyszczenia oraz makijaż. D-pantenol oraz Glucam przywracają odpowiedni poziom nawilżenia eliminując uczucie suchości i nadmiernego napięcia naskórka. Innowacyjna IMMUNO-PREBIOTIC FORMULA łagodzi podrażnienia i zmniejsza nadwrażliwość skóry. Pianka nie zawiera mydła.

Sposób użycia: Niewielką ilość pianki wydozować na dłoń i umyć twarz. Następnie spłukać wodą. Zastosować tonik i odpowiedni krem z serii Pharmaceris A. Stosować codziennie rano i wieczorem.

Produkt hipoalergiczny.

Skład: Aqua, Glycerin, Betaine, Cocamidopropyl Betaine, Methyl Gluceth-20, Disodium Ricinoleamido MEA-Sulfosuccinate, PEG-7, Glyceryl Cocoate, Panthenol, Hydroxyethylcellulose, Disodium EDTA, Lonicera Caprifolium (Honeysuckle) Flower Extract, Inulin, Lonicera Japonica (Honeysuckle) Flower Extract, Ethylhexylglycerin, Citric Acid, Alpha-Glucan Oligosaccharide, Phenoxyethanol.


Łagodząca pianka myjąca do twarzy i oczu Puri-Sensilium zapakowana została do 150 ml przezroczystej buteleczki wyposażonej w spieniającą pompkę. Jej minimalistyczny design bardzo przypadł mi do gustu - lubię wygląd kosmetyków aptecznych, wg mnie zdecydowanie odróżniają się od tych typowo drogeryjnych. Początkowo miałam obawy co do pompki spieniającej, ale przez cały okres używania produktu, a trwało to ok. 2 miesięcy, ani razu się nie zacięła i co dla mnie bardzo istotne - nie pluła zawartością na prawo i lewo.


Łagodzącą piankę stosowałam zazwyczaj podczas porannego mycia, ale zdarzało mi się także czasami używać jej wieczorem po uprzednim demakijażu płynem micelarnym. I w jednym i w drugim przypadku spisywała się rewelacyjnie - rano przyjemnie buzię odświeżyła a wieczorem bez problemu domyła resztki makijażu. Do umycia całej twarzy wystarczały mi zaledwie dwie pompki co w porównaniu do pianki Alverde jest mniejszą ilością, a buzia po użyciu tej pianki była nie tylko dobrze oczyszczona ale też gładka i przyjemna w dotyku.. Produkt ten w żaden sposób mnie nie podrażnił, nie uczulił i co dla mnie najistotniejsze - był bardzo delikatny dla moich oczu.


Konsystencja pianki jest dwojaka: w buteleczce ma ona postać płynną natomiast po naciśnięciu pompki zmienia się w formę piankową. Nie wiem dlaczego, ale uwielbiam takie formy produktów i wszystko co ma w nazwie słowo 'pianka' mnie kupuje (prócz pianek z BBW, które dla moich dłoni są koszmarne). Produkt faktycznie jest bezzapachowy i tak jak lubię wszelkiego rodzaju aromaty tak w tym przypadku cieszę się, że ich nie ma.

Łagodząca pianka do mycia twarzy i oczu dostępna jest w pojemności 150 ml a jej cena to ok. 29 PLN. Często jednak bywają na kosmetyki Pharmaceris promocje i można ją kupić taniej. Z tego co pamiętam to zapłaciłam za nią 20 PLN. Możecie ją kupić w aptekach, SP czy np. w Hebe.

Bardzo się cieszę, że sięgnęłam po ten produkt i wiem, że jak wykończę swoje zapasy to z pewnością do niego wrócę. Jest to godny zastępca mojej ulubionej pianki Alverde, która została wycofana. Jeśli i Wy szukacie zastępcy Alverde to polecam Wam skierować swoje kroki ku piance Pharmaceris.


piątek, 4 lipca 2014

Masełko do stóp z sosną i masłem shorea od Alverde.

Czy też tak macie, że jeśli znajdziecie taki kosmetyk, który bardzo Wam się spodoba to możecie używać go w kółko i nawet nowości Was aż tak nie kręcą? Ja nie będę ukrywać, że czasami tak mam, choć takich produktów póki co jest niewiele. 

O swoje stopy staram się dbać o cały rok, a mimo tego często mi się przesuszają i miejscami bywają szorstkie. Obojętnie czego bym z nimi nie robiła: skarpetki złuszczające, peelingi, kremy do stóp itp. to ten stan co jakiś czas i tak wraca. Znalazłam jednak taki produkt, który spisuje się bardzo dobrze zarówno zimą jak i latem. Mam na myśli Fußbutter Pinie Shoreabutter (masełko do stóp z sosną i masłem shorea) od Alverde.


Od producenta: Bogate połączenie składników aktywnych masła shorea i masła shea pochodzących z ekologicznych upraw zapewnia intensywne nawilżenie. Skóra stóp, zwłaszcza sucha i szorstka staje się z powrotem miękka i gładka, a kompozycja zapachowa naturalnego olejku sosnowego daje długotrwałe uczucie świeżości. Produkt przeznaczony także dla diabetyków.

Skład: Aqua, Alcohol*, Myristyl Myristate, Glycerin, Glyceryl Stearate Citrate, Glycine Soja Oil*, Butyrospermum Parkii Butter*, Elaeis Guineensis Oil*, Cetearyl Alcohol, Shorea Robusta Seed Butter, Betaine, Pinus Mugo Pumilio Twig Leaf Oil, Parfum**, Xanthan Gum, p-Anisic Acid, Disodium Cocoyl Glutamate, Sodium Cocoyl Glutamate, Sodium Hydroxide, Limonene**, Linalool**, Geraniol**, Citral**, Citronellol**, Farnesol** | *składniki pochodzące z certyfikowanego rolnictwa ekologicznego; **z naturalnych olejków eterycznych

Na zdjęcie załapała się łapka mojego synka, ale tak bardzo chciał pomagać, że postanowiłam jej nie usuwać z fotki ;)

Masło do stóp z Alverde otrzymujemy w opakowaniu typowym dla większości maseł do ciała, czyli w plastikowym, odkręcanym pudełeczku. Opakowanie mieści w sobie 200ml produktu a jego koszt to coś ok. 4€. Produkt można kupić bezpośrednio w drogeriach DM, które dostępne są u naszych sąsiadów lub za troszkę wyższą cenę w sklepach internetowych czy na allegro.

Wracając do opakowania to jest to drugi produkt do stóp, który miałam w takiej formie i powiem szczerze, że bardzo mi ono odpowiada. Wiem, że dla niektórych grzebanie paluchem w kosmetykach do higienicznych czynności nie należy, ale ja zawsze nakładam tego typu produkty czystymi rękoma :) To co jest fajne w tego typu opakowaniach to to, że mamy pełną kontrolę nad ilością, jaką nakładamy na stopy (nie trzeba się namachać naciskając pompkę bądź psioczyć, że wypluwa za dużo produktu).


Producent pomyślał o dodatkowym zabezpieczeniu przed ciekawskimi paluchami więc po odkręceniu wieczka zobaczyć możemy srebrną folię. A pod folią kryje się pięknie pachnące (choć nie mogę rozszyfrować dokładnie czym, ale zapach jest przyjemny i orzeźwiający), gęste masełko do stóp w białym kolorze.


Masło tak jak wspomniałam jest gęste, ale w żadnym wypadku nie jest ono twarde więc bardzo dobrze rozsmarowuje się na stopach. Mogłabym rzec, że wręcz się po nich rozpływa. Wystarczy niewielka ilość, żeby zafundować stopom dawkę nawilżenia, a faktycznie jest ono odczuwalne bo rano zawsze budzę się z miękkimi i gładkimi stopami. Oczywiście, aby efekt ten się utrzymywał ważna jest systematyczność a według mnie warto poświęcić kilka minut wieczorem na wsmarowanie w stopy tego masełka bo pomogło mi ono uporać się z przesuszonymi miejscami, szczególnie na podbiciu i piętach.


To co jeszcze bardzo podoba mi się w tym produkcie to to, że pomimo naprawdę bardzo dobrego działania dość szybko się wchłania i można bez obawy wstać i chodzić do domu bez ryzyka poślizgnięcia się. No i jeszcze jest wydajny bo ja go używałam z dobre 3 miesiące jak nie dłużej :)

Z czystym sumieniem mogę Wam ten produkt polecić. To już moje drugie zużyte opakowanie, ale na pewno nie ostatnie bo to jeden z tych produktów, do którego mam ochotę wracać i którego mogłabym używać na okrągło :)

Mieliście do czynienia z tym masełkiem? A może używacie jakiś innych produktów do stóp, na które wg Was warto zwrócić uwagę? Czekam na Wasze propozycje :)


czwartek, 24 kwietnia 2014

Masło do ciała truskawka & poziomka, Flos-Lek

Witam Was po prawie dwutygodniowej przerwie na blogu. Przerwa ta co prawda nie była planowana ale zbyt słaby dostęp do internetu w ciągu ostatniego czasu niestety nie pozwolił mi na stworzenie jakiegokolwiek posta. Biorę się więc za nadrabianie i jako pierwsze na tapecie ląduje masło do ciała o zapachu truskawki i poziomki z firmy Flos Lek. 


Od producenta: Rozkosz dla ciała. Idealna pielęgnacja skóry przesuszonej, odwodnionej oraz normalnej, skłonnej do okresowego spadku nawilżenia. Doskonałe do masażu ciała. Znacznie poprawia kondycję skóry, ukrwienie i wygląd. Ekstrakt z truskawki regeneruje skórę, a naturalne oleje: słonecznikowy, babassu oraz masło shea, oliwa z oliwek zmiękczają i wygładzają. Ekstrakt z lilii aksamitne nawilża i relaksuje. Latem doskonale regeneruje skórę przesuszoną i odwodnioną w skutek intensywnego opalania, zimą wygładza, uelastycznia i zapewnia prawidłowe nawilżenie i natłuszczenie skóry. 

Skład: Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Dimethicone, Cyclomethicone, Glycerin, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Octyldodecanol, Hydrogenated Polyisobutene, Lanolin Alcohol, Olea Europaea Fruit Oil, Helianthus Annuus Seed Oil, Orbignya Oleifera Seed Oil, Cetyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Parfum, Propylene Glycol, Fragaria Vesca Fruit Extract, Methylparaben, Propylparaben, Cl 14700, Cl 42090, Methyl 2-Octynoate.


Masło do ciała z firmy Flos Lek otrzymujemy zapakowane w kartonik, na którym znajdują się wszystkie niezbędne informacje dotyczące zarówno samego masła jak i skład oraz czas, w jakim należy je zużyć od otwarcia. Kartonik dodatkowo jest zafoliowany co bardzo mnie cieszy bo mam 100% pewność, że nikt nie wkładał paluchów tam gdzie nie trzeba i że kupię produkt rzeczywiście nowy. Po otworzeniu kartonika ukazuje się nam plastikowe, zakręcane pudełeczko, które wizualnie bardzo przypadło mi do gustu. Opakowanie zawiera 240 ml produktu i kosztuje ok. 23 PLN.



Jakby mało było zabezpieczeń - producent postanowił jeszcze zabezpieczyć masełko w środku taką plastikową przekładką. Kwestia zabezpieczeń jest więc spełniona w nawet więcej niż 100% ;) Plastikowy słoiczek, w którym umieszczono produkt nie sprawia żadnych problemów w obsłudze i pozwala wydobyć masło do samego końca. Dla mnie takie odkręcane pudełeczka w przypadku tego typu produktów są najlepsze.


Po zdjęciu przekładki można wreszcie zobaczyć jak masełko wygląda i pachnie a pachnie fantastycznie. Zarówno jego różowy kolor jak i zapach kojarzą mi się z truskawkowymi lodami, którymi w okresie letnim uwielbiamy się zajadać całą rodziną. Konsystencja produktu jest gęsta i treściwa, ale jednocześnie masło nie jest zbite a miękkie dzięki czemu rewelacyjnie rozprowadza się na skórze, wręcz się na niej rozpływa. Nie bieli skóry, nie roluje się i nałożony nawet w większej ilości całkiem szybko się wchłania pozostawiając na ciele przyjemną aczkolwiek nietłustą warstewkę. Co najważniejsze - bardzo dobrze nawilża skórę ciała sprawiając, że staje się ona gładka, miękka i przyjemna w dotyku a nawilżenie utrzymuje się od jednej wieczornej kąpieli do kolejnej. Nawet moje suche łokcie i kolana przy regularnym używaniu tego produktu stały się przyjemnie gładkie.



Z truskawkowo-poziomkowego masła do ciała jestem tak samo zadowolona jak z wersji waniliowo-czekoladowej, o której pisałam TUTAJ już spory czas temu. Wg mnie masła te różnią się tylko zapachami (choć i jeden i drugi produkt zapach ma fantastyczny) bo w działaniu są takie same. I choć zazwyczaj po masła do ciała sięgam w okresie jesienno-zimowym to używanie tego konkretnego produktu w chwili obecnej jest dla mnie czystą przyjemnością :)

Mieliście masła do ciała z tej firmy? Jestem bardzo ciekawa czy i u Was się ono tak dobrze sprawdziło jak i u mnie :)


poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Tea Tree Water czyli tonik z Lush'a

O toniku, a w zasadzie wodzie z drzewa herbacianego Tea Tree Water z firmy Lush pisałam co nieco TUTAJ w ulubieńcach lutego. Używałam go przez jakiś czas, w drodze do mnie jest druga buteleczka tego produktu więc czas w końcu napisać jego recenzję, zanim ucieknie mi to z pamięci.


Od producenta: Sprawia, że skóra staje się jasna i odświeżona. Olejek z drzewa herbacianego ma działanie antybakteryjne, przeciwgrzybicze i przeciwwirusowe w związku z czym pomaga trzymać z daleka bakterie, które mogą powodować wypryski. Grejfrut jest bogaty w witaminy i działa lekko ściągająco na skórę natomiast jałowiec działa antyseptycznie i pomaga utrzymywać skórę czystą i jasną. Do używania o każdej porze dnia w celu odświeżenia skóry lub usunięcia resztek makijażu. Przeznaczony do skóry mieszanej i tłustej.

Skład: Melaleuca Alternifolia Leaf Water (Tea Tree Water), Citrus Paradisi Fruit Water (Grapefruit Water), Juniperus Communis Fruit Water (Juniperberry Water), Limonene*, Perfume, Methylparaben. | * występuje naturalnie w olejkach eterycznych


Produkt został zamknięty w plastikowej, czarnej buteleczce wyposażonej w bardzo wygodny atomizer. Psikacz ani razu podczas używania produktu się nie zaciął a mgiełka jaka się z niego wydobywa jest delikatna i przyjemna. Do wyboru są dwie pojemności tego produktu: 100 lub 250 ml - ja od razu postanowiłam zainwestować w większą wersję ponieważ cenowo bardziej się opłaca. A jeśli o cenę chodzi to za 100 ml trzeba zapłacić 6,50 € natomiast za 250 ml - 12,95 €.


Kupując ten produkt (a w zasadzie prosząc Tonię o pomoc w jego zakupie) mniej więcej wiedziałam na co się decyduję, ponieważ czytałam co nieco o tym toniku na kilku blogach, jednak jak wiadomo - każdy z nas jest inny i inaczej reaguje na dany kosmetyk. U mnie ta woda z drzewa herbacianego spisała się naprawdę bardzo dobrze. Przede wszystkim podczas stosowania tego produktu (a wystarczył mi na pewno na ponad 2 miesiące jeśli nie dłużej) zauważyłam, że na mojej buzi zaczęło się pojawiać dużo mniej wyprysków a te które się pojawiały szybciej się goiły. Skóra po jego użyciu była przyjemnie odświeżona, ukojona i tak jakby delikatnie zmatowiona, ale absolutnie nie wysuszona. Nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia także nie doświadczyłam a trochę się tego obawiałam. Używałam go zawsze wieczorem psikając na płatek kosmetyczny w celu zmycia resztek makijażu i tonizowania buzi natomiast rano po umyciu twarzy żelem psikałam go bezpośrednio na twarz - świetny sposób nie tylko na tonizowanie ale i rozbudzenie z rana :)


Ważną kwestią w przypadku tego toniku jest jego zapach, który nie wszystkim może się spodobać ponieważ jest on... jednocześnie herbaciany i ziołowy. Dla mojego nosa ten aromat okazał się przyjemny - ogólnie dochodzę do wniosku, że ostatnio coraz bardziej podobają mi się ziołowe zapachy (których kiedyś nie znosiłam). Śmiało mogę powiedzieć, że ten tonik do twarzy mnie oczarował i będę do niego wracać jak tylko będę oczywiście miała okazję.

Mieliście do czynienia z tym tonikiem? Ciekawi mnie bardzo czy Was zainteresował albo co o nim sądzicie jeśli go używaliście :)

PS. Bardzo podobają mi się w produktach Lush naklejki na opakowaniach z imieniem pracownika, który je dla nas wykonał :) Peter spisał się na medal.


środa, 26 marca 2014

Emulsja do mycia twarzy z rumiankiem i oczarem wirginijskim, Alverde

Dawno dawno temu (no może nie aż tak bardzo dawno) pisałam Wam o moim ulubionym produkcie zarówno do oczyszczania twarzy z brudu jak i demakijażu czyli o emulsji myjącej z nagietkiem -> klik. Niestety produkt ten już jakiś czas temu zniknął z DM-owych półek (na całe szczęście mam jeszcze 2 opakowania zachomikowane) i jego miejsce zajął inny: emulsja myjąca z rumiankiem i oczarem wirginijskim również z Alverde. I to właśnie ten produkt chciałabym Wam dzisiaj przybliżyć.


Opakowanie emlusji z rumiankiem jest identyczne jak i emulsji rumiankowej czyli mamy do czynienia z miękką plastikową tubą zamykaną klapką. Klapkę można otworzyć bez żadnego problemu nawet mokrymi rękoma bez obaw, że połamią się przy tym paznokcie. Pojemność produktu to także jak w przypadku emulsji nagietkowej 150 ml. Design jak zawsze mi się podoba, ale o tym, że opakowania DM-owych produktów bardzo mi się podobają pisałam już wiele razy :)


Emulsja jest koloru białego i ma dosyć gęstą konsystencję przypominającą treściwy krem. Mimo tego dobrze rozprowadza się na twarzy, jest taka 'przyjemna', choć zdaję sobie sprawę, że nie każdy może lubić mazać się po twarzy 'kremem'. Zapach jest średnio intensywny ale bardzo przyjemny, nie wyczuwam w nim alkoholu (bo alkohol ma w składzie) ani nie pachnie mi rumiankiem. Nie jest też ciężki czy przytłaczający.


Na opakowaniu widnieją następujące informacje: "Łagodna formuła emulsji oczyszczającej z kwiatem rumianku i oczarem wirginijskim idealnie przygotowuje skórę wrażliwą do dalszej pielęgnacji. Łagodna formuła tej emulsji delikatnie oczyszcza twarz z brudu i makijażu. Składniki takie jak masło shea, olej z oliwek i olej słonecznikowy pomagają zachować naturalną równowagę skóry i poziom nawilżenia. Emulsję należy spienić z odrobiną wody, nałożyć na twarz, szyję i dekolt i zmyć dużą ilością ciepłej wody."

Skład: Aqua (Water), Helianthus Annuus Seed Oil*, Glycerin, Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter*, Cetearyl Glucoside, Olea Europaea Fruit Oil, Levulinic Acid, Xanthan Gum, Palmitic Acid, p-Anisic Acid, Stearic Acid, Sodium Levulinate, Tocopherol, Parfum**, Limonene**, Sodium Hydroxide, Linalool*, Bisabolol, Chamomilla Recutita Flower Extract, Hamamelis Virginiana Leaf Extract. |* składniki pochodzące z upraw ekologicznych ** z naturalnych olejków eterycznych


Emulsji z rumiankiem i oczarem wirginijskim używałam zazwyczaj wieczorem, ale tylko do domycia resztek makijażu twarzy (wstępnie już oczyszczonej płynem micelarnym) ponieważ przy demakijażu całej twarzy ten produkt się niestety nie spisał. Kilka razy próbowałam nim zmyć cały makijaż aczkolwiek bezskutecznie, zawsze coś mi zostawało na twarzy o oczach już nie wspominając. Natomiast z domywaniem resztek makijażu radził sobie bardzo dobrze. Czasami używałam tej emulsji także rano i to również jest dobra opcja do używania tego produktu. Ta kremowa konsystencja jest niezwykle przyjemna i buzia po użyciu tego produktu jest naprawdę przyjemna i gładka w dotyku. Nie występuje żadne uczucie ściągnięcia, nie trzeba od razu biec po tonik i krem. W przypadku tej emulsji nie ma mowy o pienieniu się, ale ja lubię zarówno i pieniące i niepieniące się formuły więc dla mnie nie jest to ani plus ani minus.


Nie jest to produkt, który mógłby mi zastąpić ukochaną emulsję myjącą z nagietkiem ponieważ poprzednia emulsja pozwalała mi na zmycie całego makijażu twarzy tylko przy jej użyciu - nie potrzebowałam żadnych dodatkowych produktów. Mimo tego polubiłam się z tym produktem i myślę, że jeszcze kiedyś u mnie zagości (chyba mam jeszcze jedną tubkę w zapasie) choć jeśli miałabym Wam polecić produkt do oczyszczania twarzy o kremowej konsystencji to bardziej poleciłabym Wam delikatny krem do mycia buzi z Balea -> klik.

Miałyście może do czynienia z tym produktem? Albo z wersją nagietkową?


czwartek, 20 marca 2014

Ulubieniec i niekoniecznie ulubieniec czyli o masłach Farmony słów kilka

Z natury jestem leniuszkiem (albo i leniuchem bo w sumie całkiem sporym) i tak naprawdę dopiero kiedy zaczęłam przeglądać blogi i zdecydowałam się zacząć prowadzić swój - zaczęłam w miarę regularnie używać smarowideł do ciała (w miarę bo czasami zdarza mi się mieć lenia :)). Pamiętam jeszcze czasy jak masła do ciała omijałam szerokim łukiem bo bałam się, że będą się wchłaniać godzinami... Dzisiaj w sezonie jesienno-zimowym nie wyobrażam sobie bez nich pielęgnacji, dlatego też chciałabym Wam powiedzieć co nieco o masłach do ciała z firmy Farmona o zapachu szarlotki z bitą śmietaną oraz ciemnej czekolady i orzecha pistacji, których ostatnio używałam.



Masła do ciała z Farmony zostały umieszczone w okrągłych, plastikowych, odkręcanych pojemniczkach o pojemności 225 ml. Jeśli chodzi o ten typ produktu to dla mnie taka forma opakowania jest najlepsza: nie ma żadnego problemu z wydobyciem go do samego końca. Co prawda trzeba w nim grzebać palcami, ale zanim przystąpię do aplikacji zawsze myję ręce. Masła dodatkowo zostały zabezpieczone sreberkiem więc kupując je mamy pewność, że nikt przed nami nie wkładał w nie paluchów. Design w jednym i drugim przypadku bardzo mi się podoba, ogólnie seria sweet secret ma całkiem fajne opakowania.



Konsystencja jednego i drugiego masła jest taka sama czyli przyjemnie kremowa, mi kojarzy się z takim miękkim masłem do jedzenia, które można od razu rozsmarować na chlebie. Produkt bardzo dobrze rozprowadza się po ciele, nie zostawia po sobie żadnych smug, nie roluje i naprawdę całkiem szybko się wchłania. Czytałam kiedyś, że u niektórych wersja o zapachu ciemnej czekolady i orzecha pistacji brudzi ubrania - u mnie nic takiego nie miało miejsca. 



Producent w przypadku jednego i drugiego produktu obiecuje nam, że dzięki regularnemu stosowaniu tych maseł do ciała nasza skóra będzie wypielęgnowana, jedwabiście gładka i pachnąca. Bogata receptura ma zapewniać intensywne i długotrwałe nawilżenie, łagodzić uczucie szorstkości oraz odżywiać i regenerować skórę a zapach ma pobudzać zmysły i wprowadzać nas w doskonały nastrój.



Skład masła szarlotkowego: Aqua (water), Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Ethylhexyl Stearate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Glyceryl Stearate, Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Cera Alba (Beeswax), Cyclopentasiloxane, Cyclohexasiloxane, Dimethicone, Parfum (Fragrance), Propylene Glycol, Pyrus Malus (Apple) Fruit Extract, Hydrolyzed Milk Protein, Lactose, Cinnamomium Zeylanicium (Cinnamon) Bark Oil, Inulin Lauryl Carbamate, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Bha, E150C, Cl 16255, Cinnamal

Skład masła czekoladowego: Aqua, Butyrospermum Parkii, Isopropyl Myristate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Helianthus Annuus Seed Oil, Cyclomethicone, Cera Alba, Parfum, Propylene Glycol, Theobroma Cacao Extract, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Pistachia Vera Seed Extract, Acrylates/C10-C30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, Bha, Benzyl Benzoate, Limonene, Benzyl Alcohol, Cl 19140, Cl 14720, Cl 42090



Obietnice umieszczone przez producenta na opakowaniach wg mnie zostały spełnione prócz jednej ale o tym za chwilę. Z działania obydwu maseł jestem tak samo zadowolona. Moja skóra faktycznie była gładka i miła w dotyku, a nawilżenie utrzymywało się od wieczora do wieczora, choć zaznaczam, że moja skóra jest normalna - w przypadku suchej skóry podejrzewam, że mogłaby być konieczność wsmarowania czegoś dodatkowo rano. Jedno i drugie masełko dobrze się rozprowadzało i szybko wchłaniało co dla mnie jest dużym plusem bo nie lubię czekać zbyt długo na założenie pidżamy. Można by było rzec, że jestem z obydwu produktów tak samo zadowolona, ale niestety nie jestem. Tak jak mój nos pokochał wręcz zapach masła szarlotkowego, który mimo swojej intensywności jest niezwykle przyjemny i mi autentycznie kojarzy się z zapachem jabłecznika z cynamonem, tak zapach masła czekoladowo-orzechowego nie przypadł mi do gustu. Dla mnie jest on po prostu zbyt ciężki i strasznie duszący, mimo że zapachy czekoladowe uwielbiam. I tak jak ogromnym plusem dla mnie jest to, że zapach szarlotkowego masła na mojej skórze utrzymywał się bardzo długo tak w przypadku drugiego produktu był to dla mnie spory minus. Wydajność obydwu maseł jest całkiem dobra - każde z nich starczyło mi na około miesiąc codziennego używania.

Do masła szarlotkowego z pewnością jeszcze kiedyś wrócę, bo jego stosowanie było dla mnie ogromną przyjemnością - nawet mojemu mężowi podobał się zapach tego produktu (a jemu wszystkie smarowidła do ciała wiecznie śmierdzą) natomiast z wersją czekoladowo-orzechową było to moje pierwsze i ostatnie spotkanie. 

Mieliście może do czynienia z tymi masłami do ciała? Jestem bardzo ciekawa co sądzicie o tych produktach :)


piątek, 7 marca 2014

Balsam do rąk z masłem shea i olejkiem arganowym, Balea

O tym, że uwielbiam wszelkie smarowidła do rąk na pewno wiecie. Przez moje łapki przewinęło się ich całkiem sporo, jedne zostały ze mną na dłużej i ponawiam ich zakup co jakiś czas do innych nie wracam. Jesienią i zimą lubię bardziej treściwe kremy bo już od kilku lat w tych porach roku zmagam się z przesuszoną i popękaną skórą dłoni natomiast wiosną i latem mogę sobie pozwolić na lżejsze formuły. Balsamu do rąk z masłem shea i olejkiem arganowym z firmy Balea zaczęłam używać w maju zeszłego roku, używałam go tak mniej więcej do końca września i jeszcze troszeczkę mi jego zostało. Wypróbowałam go też w miesiącach zimowych - jeśli chcecie się dowiedzieć jakie jest moje zdanie na temat tego balsamu to zapraszam do przeczytania kilku słów poniżej.


Balsam do dłoni umieszczony został w plastikowej butelce wyposażonej w bardzo wygodną pompkę. Działa ona bez zarzutu, ani razu się nie zacięła. Można ją ustawić w pozycji 'open' lub 'close' - dla mnie jest to dobra opcja ponieważ moje dziecko często dobiera się do kosmetyków i tak sobie te wszystkie pompki naciska a tutaj jeśli ją odpowiednio ustawię to nie da rady ;) Design opakowania bardzo mi się podoba, jest kolorowe i przyciągające wzrok. 


Konsystencja balsamu należy raczej do tych rzadkich, ale nie na tyle rzadkich, żeby spłynął nam z rąk. Balsam dobrze się rozprowadza i wystarczy dosłownie pół pompki, aby posmarować całe dłonie. Wchłania się dosyć szybko, ale pozostawia na dłoniach delikatną, przyjemną warstewkę. Czuć, że zostały one nasmarowane, ale nie są ani tłuste ani klejące. Nie należy przesadzać z jego ilością bo wtedy czas wchłaniania znacznie się wydłuża.


Zapach tego produktu to coś co ja wręcz uwielbiam. Ciężko jest mi tak naprawdę go określić, ponieważ nie wąchałam ani masła shea w czystej postaci ani olejku arganowego, więc nie wiem jak pachną i czy w ogóle pachną. Natomiast ten balsam jak dla mnie pachnie nieziemsko i uwielbiam wąchać swoje dłonie kiedy są nim posmarowane.


Co możemy wyczytać o tym produkcie na opakowaniu? "Zmysłowy i ochronny: Bogata pielęgnacja o zmysłowym, ciepłym zapachu. Balsam do rąk Balea z masłem shea, panthenolem i olejkiem arganowym rozpieszcza twoje dłonie i sprawia, że są aksamitnie miękkie. Masło shea zapewnie skórze intensywne nawilżenie i chroni ją przed wysychaniem. Nawilżający panthenol regeneruje skórę i ją wygładza. Bogaty w witaminę E olej arganowy zapobiega zmarszczkom i chroni przed negatywnym wpływem środowiska. Balsam do rąk jest produktem wegańskim."

Skład: Aqua, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Butyrospermum Parkii Butter, Ethylhexyl Stearate, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate SE, Phenoxyethanol, Panthenol, Glyceryl Stearate Citrate, Hydrogenated Olive Oil, Argania Spinosa Kernel Oil, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Methylparaben, Parfum, Ethylparaben, Sodium Hydroxide, Copernicia Cerifera Cera, Linalool, Citronellol, Limonene, Coumarin, Alpha-Isomethyl Ionone, Cl 15985, Cl 28440, Cl 47005


Moja opinia na temat tego produktu będzie pozytywna, ale tylko jeśli rozpatrzę ją w sezonie wiosenno-letnim, kiedy moje dłonie nie potrzebują aż takiego mocnego nawilżenia. Używałam tego produktu od początku maja do końca września i wtedy spisywał się u mnie całkiem dobrze: nawilżenie utrzymywało się od jednego mycia do drugiego, dłonie były wygładzone, miękkie i przyjemne w dotyku. Pomiędzy myciami rąk nie musiałam ich dodatkowo nawilżać/odżywiać, nie było takiej potrzeby. Natomiast w sezonie jesienno-zimowym dla moich przesuszonych dłoni jest to produkt zbyt słaby. Te miejsca, które są suche nawilża ale na krótko i co jakiś czas muszę ponawiać aplikację balsamu. Dlatego też 1/3 opakowania, która mi pozostała czeka na cieplejsze dni i wtedy z pewnością i z przyjemnością ją zużyję :)

Dodam także, że balsam ten jest naprawdę wydajny, używałam go przez ponad 5 miesięcy a jeszcze trochę do zużycia mi zostało. Mój tata natomiast, któremu podarowałam jedną buteleczkę tego balsamu, zużył ją bodajże... w 2 miesiące. Ale mój tata jest terminatorem jeśli chodzi o wykańczanie kremów do rąk więc z nim porównywać się nie mogę ;)

Podsumowując: jeśli skóra Waszych dłoni jest normalna to podejrzewam, że ten balsam będzie dla Was odpowiedni przez cały rok. Jeśli natomiast zmagacie się z problemem suchości rąk to raczej nie jest to produkt, z którego będziecie zadowoleni. Ja mimo wszystko się z tym produktem polubiłam, nie tylko za zapach ale także za działanie w sezonie wiosenno-letnim. W zapasach mam jeszcze wersję malinową ;)

Cena tego balsamu to 1,75 €/300 ml. 
Możecie go kupić w drogeriach DM lub w sklepach internetowych czy na allegro.

Miałyście może ten balsam do dłoni? Jestem ciekawa czy macie o nim podobne zdanie :)




wtorek, 25 lutego 2014

O moim włosowym ulubieńcu | Odżywka do włosów z mango i aloesem, Balea

Jak sam tytuł wskazuje dzisiaj będzie co nieco o moim włosowym ulubieńcu, czyli o nawilżającej odżywce do włosów z mango i aloesem z firmy Balea. Z odżywkami do włosów kiedyś bywało u mnie różnie: był taki okres kiedy w ogóle żadnych nie stosowałam bo albo mi się nie chciało, albo mi się spieszyło albo z reguły zakładałam, że i tak na pewno obciąży mi włosy i będą wyglądać na nieumyte. Wszystko to oczywiście do pierwszego rozjaśniania włosów i pasemek - wtedy nie miałam wyjścia i nie mogłam nie sięgnąć po odżywkę. Jedne były lepsze inne gorsze, ale znalazłam w końcu dla siebie odżywkę idealną - 4 zużyte opakowania + 4 kolejne w zapasie mówią same za siebie.


Nawilżająca odżywka do włosów umieszczona została w plastikowym, stojącym na głowie opakowaniu  o pojemności 300 ml i zamykanym klapką. Jest to bardzo wygodna forma opakowania, która dzięki temu, że jego zawartość spływa do otworu wylotowego - pozwala zużyć produkt praktycznie do samego końca. Design opakowania bardzo mi się podoba, zresztą podkreślałam już nie raz, że produkty z firmy Balea czy Alverde mają w sobie coś takiego, że przyciągają wzrok.



Konsystencja odżywki jest koloru białego i należy do tych rzadszych, ale nie bardzo rzadkich. Nie zdarzyło mi się, żeby zjechała czy spadła mi z ręki do wanny podczas aplikacji na włosy. Jednorazowo używam sporo produktu a i tak jest on całkiem wydajny. Zapach jest bardzo przyjemny, ja wyczuwam w tej odżywce samo takie soczyste mango. Niejednokrotnie zdarzało mi się wchodząc do łazienki wziąć ten produkt w dłonie, otworzyć, powąchać i odłożyć z powrotem na półkę.


Co producent mówi na temat tej odżywki? "Wspaniała miękkość, lekkość i jedwabisty połysk. Nawilżająca odżywka do włosów Balea nadaje włosom zdrowy, promienny wygląd - aż po same końce. Dzięki odżywce włosy łatwo się rozczesują i są elastyczne. Nawilżająca odżywka do włosów z mango i aloesem zapobiega wysuszeniu i wygładza strukturę włosa od zewnątrz. Suche, zniszczone włosy odzyskują połysk i wyglądają zdrowiej. Specjalna formuła z ekstraktem z mango i aloesem zaopatruje włosy i skórę głowy w potrzebne im nawilżenie a witamina B3 i prowitamina B5 odżywiają i uelastyczniają włosy. Szczególnie łagodna formuła bez silikonów. Produkt jest produktem wegańskim."


Skład:


Zanim zdecydowałam się na zakup tej odżywki przeczytałam sporo dobrych opinii na jej temat. Nie był więc to zakup w ciemno i miałam wobec niej pewne oczekiwania. Zastanawiałam się czy faktycznie jest taka dobra i bardzo się cieszę, że mogę dołączyć do grona jej zwolenników bo wg mnie jest co chwalić. Moje włosy co prawda należą do tych przetłuszczających się i to dość mocno a odżywka przeznaczona jest do włosów suchych i zniszczonych, ale na moich włosach spisuje się fantastycznie. Nakładam ją na włosy w dość sporej ilości, pozostawiam na 3 minuty a następnie spłukuję. Dzięki tej odżywce nie mam żadnych problemów z rozczesaniem włosów - szczotka wręcz po nich sunie, a włosy po wyschnięciu czy wysuszeniu są gładkie, miękkie i błyszczące. Bałam się, że odżywka ta może obciążać moje przetłuszczające się włosy, ale nic takiego nie ma miejsca - a jednorazowo naprawdę nakładam jej sporo. Oczywiście nie nakładam jej na skórę głowy a tak od wysokości ucha jak wszystkie inne pozostałe odżywki. Uwielbiam ją.


Jeśli jeszcze nie znacie tej odżywki a macie dostęp do kosmetyków z DMu to polecam Wam po nią sięgnąć. Szczególnie, że jej koszt w DMie to zaledwie 0,65 € za 300 ml, ale nawet gdyby kosztowała więcej to i tak bym po nią sięgnęła. Zużyłam już 4 opakowania i 4 kolejne mam w zapasie co bardzo mnie cieszy bo jak mi jakiś produkt przypadnie bardzo do gustu to mogę używać go w kółko ;)

Jestem bardzo ciekawa czy mieliście do czynienia z nawilżającą odżywką do włosów z Balea? Jeśli tak to dajcie znać jak sprawdziła się u Was i czy podzielacie moją opinię czy wręcz odwrotnie - coś się Wam w niej nie spodobało.


LinkinWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...