Po pierwszym poście z przeglądem denka, który przyjęłyście bardzo dobrze, przyszedł czas na edycję lutową. W minionym miesiącu zużyłam całkiem pokaźną grupkę kosmetyków, o których z chęcią opowiem Wam chodź kilka słów (taki był zamiar, wyszło nieco długo - wybaczcie). Zapraszam więc na kosmetyczny misz-masz :)


Fitomed, oczarowy płyn do twarzy z kwiatem pomarańczy



Na początku płynu oczarowego Fitomed używałam jedynie jako dodatku do glinek, bo jako tonik nie do końca jego działanie mi odpowiadało. Została jednak ponad połowa butelki, a płyn bakteriostatyczny Pharmaceris się skończył, więc... spróbowałam :) I muszę przyznać, że dopiero po czasie doceniłam jego właściwości. Dobrze tonizołam skórę, nie pozostawiał lepkiej warstwy, oczyszczał i pewnie jeszcze kiedyś do niego wrócę. Nie był to może kosmetyk równy Pharmaceris, ale biorąc pod uwagę naturalny skład - jego działanie oceniam naprawdę wysoko. Zapach jest według mnie nieszkodliwy dla nosa, ale akurat mój potrafi się przyzwyczaić/polubić wiele smrodków (czytaj wszelkiej maści olejki indyjskie). Opakowanie to plastikowa butelka z minimalistyczną etykietą i podstawowymi informacjami. Plusem jest tu na pewno pompka, którą bez wahania przełożyłam do toniku. Uwielbiam takie rozwiązania! Pozwalają dozować płyn według potrzeb i zawartość butelki starcza na dłużej :) Cena to ok. 12-15zł (w zależności od miejsca) za 250ml. Aktualnie zastąpił go kosmetyk tej samej marki - tonik do skóry tłustej z szałwią lekarską
Dla ciekawych wrzucam skład oczarowego płynu z kwiatem pomarańczy:




Merz Special, kremowy mus do twarzy z kwasem hialuronowym



Zastanawiałam się nad pełną recenzją tego kosmetyku, ale przyznaję bez bicia - częściej używała go moja mama, której podpasował idealnie (48 lat, skóra zniszczona, sucha i wrażliwa). Mus kremowy, jak ookreśla go producet (i jest bliski prawdy), ma redukować zmarszki i nawilżać skórę. 
Głównym zadaniem kosmetyku jest wspieranie naturalnego mechanizmu nawilżenia skóry poprzez trzy działania:
- odbudowę nawilżenia skóry; zawiera kwas hialuronowy, który jest istotnym elementem tkanki łącznej. Utrzymuje on naturalne nawilżenie skóry. Obecny w musie kremowym sok z aloesu pomaga przywrócić optymalny balans nawilżenia i ma kojący wpływ na odwodnioną skórę.
- wzmocnienie równowagi wodno-lipidowej; morska glukozamina wspomaga efekt nawilżenia poprzez stymulację naturalnej produkcji kwasu hialuronowego w komórkach skóry. Wzmacnia naturalną barierę wodno-lipidową i poprawia regenerację skóry.
- ochronę przed utratą nawilżenia; unikalne włączenie do formuły musu kremowego ekstraktu z wodorostów chroni przed utratą nawilżenia, zapobiegając zmniejszaniu zasobów wilgotności skóry.

Mus kremowy Merz Spezial konsystencją przypomina lekką piankę do golenia, która w kontakcie ze skórą zamienia się w puszysty i gładki krem. Trzeba jednak wypracować sobie 'wielkość kleksa' :) Kosmetyku używałam na noc i zbyt duża ilość potrafiła nieco przetłuszczać moją skórę. Na szczęście szybko doszliśmy do porozumienia, a  skóra  rano była cudownie gładka i suche skórki znikały. Wizualnie cera wyglądała dużo lepiej - jak po dobrej, regenerującej i ujędraniającej maseczce. Wszelkie podrażnienia były złagodzone (często zdarzają mi się takie zimą, szczególnie koło nosa lub okolic oczu, a krem przynosił prawdziwą ulgę). Nie zauważyłam żadnego działania niepożądanego i zimą chętnie do niego wrócę - może wtedy zauważę też działanie przeciwzmarszkowe, w końcu wchodzę w ćwierćwiecze :)

Opakowanie metalowe, zapakowane w kartonik z wyczerpującymi informacjami o jego zawartości. Aplikator typowy dla piankowych konsystencji, działał sprawnie do ostatniej porcji. Ciężko mi określić wydajność, ale koniec kosmetyku nie był nagłą niespodzianką. Jedynym minusem może być tu cena, która jest dość wysoka. Jeśli znajdziecie go w zestawie z drażetkami, zapłacicie od 35-40zł i możecie wybierać miedzy wersją kolagenową i hialuronową. Samodzielnie cena kremu to nawet 60-70zł (szczerze nie rozumiem takiej polityki).


Alterra, żel pod prysznic limonka i agawa



Od dłuższego już czasu chciałam wypróbować żele pod prysznic Alerra, a pojawienie się nowej wersji zapachowej, która totalnie zauroczyła mój nos, okazało się idealną okazją :) Żel pod prysznic z limonką i agawą miał świeży i mocno pobudzający zmysły zapach. Pierwsze skojarzenie to cytrynowa mamba, która z czasem przechodziła w coś bardziej roślinnego. Konsystencja żelowa, przezroczysta. Nie jest to rasowy pieniacz, szczególnie przy niewielkiej ilości na gąbce, ale mi to nieszczególnie przeszkadza. Wydajność przez to nieco kuleje, więc można to policzyć jako minus, ale... kosmetyki bliższe naturze mają swoje prawa. Nie zauważyłam działania wysuszającego - kosmetyk dobrze oczyszczał skórę i zostawiał ją przyjemnie gładką, szczególnie w duecie z ostrą gąbką. Na pewno wrócę do niego latem, kiedy temperatury poszybują w górę. Koszt za 250ml żelu to od 5-7zł, w zależności od promocji w drogeriach Rossmann. 



Organique, korzenny płyn do kąpieli


Wielokrotnie powtarzałam, że nie jestem miłośniczką wylegiwania się w wannie. Do zakupu takich kosmetyków skusić mnie może jedna rzecz - zapach! W powyższym wypadku był to korzenny aromat płynu do kąpieli Organique. PRZEPIĘKNY. Ciepły, klimatyczny, słodki i korzenny. Cudo. Nie umiem tego sensownie przybliżyć, musicie zwyczajnie powąchać przy najbliższej okazji :) W wannie tworzył przyjemną, kremową pianę i pozwalał się zrelaksować. Nie zauważyłam pozytywnego czy negatywnego działania na skórę - leżenie w gorącej wodzie nie sprzyja nawilżeniu, dlatego po kąpieli zawsze używam balsamu/masła do ciała. Płyn dostaępny jest w salonach Organique w cenie 22zł za 125ml. Jeśli seria nie zostanie wycofana, to jesienią chętnie sięgnę po masło do ciała z tej linii zapachowej. 



Rimmel, puder matujący do twarzy Stay Matte



Ulubieniec, z którym pierwsze spotkanie kilka lat temu wcale nie było takie pozytywne :) Używam go solo w dniu lenia nakładając nieco grubszą warstwą i scalając wodą termalną Uriage lub klasycznie, utrwalając podkład. W obu wypadkach daje 3-4 godzinny mat (jeśli w ogóle można o czymś takim mówić, w wypadku skóry tłustej). A nawet jeśli ten efekt mija, nie mamy od razu smalcowatej twarzy, tylko zdrowo wyglądającą cerę z lekkim błyskiej. Jest drobno zmielony i trochę pyli, ale to w końcu puder. Jedynym minusem jest tutaj opakowanie, które zupełnie nie nadaje się do transportu. Stay Matte występuje w kilku odcieniach, mi akurat podpasował 003 peach glow, bo nadaje skórze zdrowy odcień. Cena w szafach Rimmel to ok. 20zł za 14g. W sieci oczywiście dostaniecie go taniej, ale jeśli jest w promocji - nie warto bawić się w zamawianie :) Mogę go z pełnym przekonaniem wpisać na listę ulubieńców, do których z wielką ochotą wrócę. 




Regenerum, regenerujące serum do rzęs



Jestem trochę na bakier z kosmetykami do pielęgnacji rzęs, ponieważ moje wrażliwe oczy nie reagują na nie zbyt dobrze. Postanowiłam jednak zaryzykować i skorzystałam z promocji, w której regeneracyjne serum do rzęs Regenerum kosztowało w SuperPharm poniżej 30zł. Raz kozie śmierć :) Producent o swoim kosmetyku mówi całkiem sporo:


Już po kilku regularnych użyciach wiedziałam, że codzienne nakładanie serum z eylinerem nie wchodzi w grę. Linia rzęs była podrażniona, zaczerwieniona i widoczne były naczynka? przekrwione żyłki? Na pewno wiecie o co mi chodzi. Zaczęłam więc używać serum co drugi dzień, lub po 2-3 dniach używania robiłam krótką przerwę. Nie wiem czy idę dobrą drogą, ale moje oczy nie przepadają za świetlikiem w żelowej formie i być może to było powodem takiej reakcji. Serum ze szczoteczką nie robiło mi krzywdy, więc używałam częściej, nakładając je również na brwi. Pewnie zastanawiacie się gdzie moje zdjęcia przed/po z wachlarzem rzęs? Nie ma i nie będzie, ponieważ efekt nie został zauważony przez mój aparat :) Musicie uwierzyć mi na słowo, że takowy na moich rzęsach się pojawił. Nawet brwi wyglądają lepiej. 



Przede wszystkim zauważyłam wzmocnienie rzęs, na czym najbardziej mi zależało. Przed używaniem Regenerum gubiłam kilka rzęs przy każdym demakijażu oczu. Teraz ten problem ograniczył się do jednej, może dwóch rzęs przy mocniejszym tarciu. Kolejną rzeczą, na której mi zależało, było - jakby to nie brzmiało - wygładzenie rzęs. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale jeśli nie używam żadnej odżywki, nakładanie tuszu jest naprawdę irytujące. Rzęsy pokryte są nierówno, uciekają gdzieś pod szczoteczką. Kiedy używałam Regenerum, tusz ładnie sunął po rzęsach. Wiem jak to brzmi - nie jest to wina tuszu, tylko tej 'szorstkości' rzęs. 
Zauważalna jest również różnica w grubości i długości włosków - są nadal jasne, ale pomalowane tuszem zyskują naprawdę sporo uroku :) Myślę, że gdybym używała serum regularnie, efekty byłyby jeszcze lepsze. Cena jest taka straszna, więc jeśli nie planujecie rzęs do nieba - polecam Wam wypróbowanie Regenerum. Sama aktualnie powrotów nie planuję - może pokuszę się o zakup pomadki z Alterry, albo poszukam promocji na Long 4 Lashes. Muszę jedynie doczytać jak radzi sobie z wrażliwymi oczami - macie w tym temacie jakieś doświadczenie? 

 
Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca :) Jeśli tak dodam tylko, że do topu denka lutego zaliczyć mogłabym puder Stay Matte Rimmel, żel oczyszczający do twarzy Effaclar La Roche Posay (o którym w końcu wypadałoby napisać recenzję...) oraz cukrową piankę Organique o herbacianym zapachu.

pozdrawiam, 
Adrianna 



Długo zastanawiałam się czy spróbować minerałów. W końcu się przekonałam do zakupu zestawu startowego Lily Lolo, w którego skład wchodzi podkład mineralny w 3 wariantach kolorystycznych: blondie, barely buff i china doll oraz puder mineralny flawless silk. Do zestawu dołączony jest również pędzel baby buki. Pojemności miniaturek podkładów to 0,75g. Zestaw w eleganckim, idealnym na prezent opakowaniu kosztuje na stronie Costasy 88,50zł. Jeśli tak jak ja nie jesteście w stanie określić koloru podkładu idealnego dla siebie, propozycja marki Lily Lolo powinna Was zainteresować. Zapraszam na kilka słów o tym, jak minerały sprawowały się u mnie :)


Czego spodziewałam się po mineralnym podkładzie? Przede wszystkim tego, żeby wyglądał naturalnie na twarzy i żeby nie obciążał cery. Moja skóra potrafi wyciągnąć z podkładu wszystko to, co może ją zapchać i reaguje wypryskami. Z podkładami Lily Lolo nie miałam takich problemów :) Nakładany cienką warstwą podkład ładnie wyrównał cerę i chociaż nie zasłonił większych niedoskonałości - efekt mi odpowiadał. Krycie można oczywiście budować kolejnymi warstwami i nadal twarz wygląda naturalnie. Całość scalałam wodą termalną, bo po użyciu pudru moja skóra wyglądała na mega suchą. Woda Uriage po kilku chwilach odparowała, zostawiając skórę wyglądającą zdrowo - ani grama sztucznego matu czy ciasteczka na twarzy :)

Technicznie podkład nakładał się bardzo dobrze - wiadomo, trochę pylił, ale dobrze trzymał się twarzy i na niej rozprowadzał. Duże znaczenie ma tu pędzel i dołączony do zestawu maluszek daje radę, chociaż Hakuro H50 jest lepszy na większej powierzchni (przy skrzydełkach nosa trzeba się pogimnastykować). Mimo mojego braku umiejętności, podkład nakładał się bez plam, równomiernie. Minusem jak dla mnie jest to, że podkład podkreślał suche skórki (to również widać na zdjęciach) szczególnie przy niedoskonałościach - potrzebne było dodatkowe nawilżenie przed aplikacją, co przy wypryskach jest średnim rozwiązaniem. Wydajność oceniam wysoko, spodziewałam się, że tak mała pojemność starczy mi na dwa razy, a zdążyłam sobie spokojnie sprawdzić każdy kolor w różnych warunkach. Schodził dość równomiernie w ciągu dnia, ale na mojej tłustej skórze nie wytrzymywał do wieczora - schodził praktycznie w całości, zostawiając gdzieniegdzie trochę koloru. Biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia, to i tak sukces :)


Jeśli jesteśmy już przy kolorach, 'moim' jest najjaśniejszy z powyższych china doll. Wygląda naturalnie, podobnie jak nieco ciemniejszy blondie - na zimę jednak byłby dla mnie za ciemny. Za to barely buff był lekko pomarańczowy, co wyglądało komicznie i powędrował dalej. Puder flawsless silk był świetnym dopełnieniem obu podkładów. Zarówno w kwestii matu, jak i utrwalenia efektu przy czym zaznaczam - woda termalna była konieczna. Puder samodzielnie również sobie radził, chociaż nie utrzymywał matu tak, jak na podkładzie. Jego wydajność również oceniam wysoko. 

Na zdjęciu poniżej mała próbka tego, jak podkład wygląda - tak wiem, nie jest to perfekcyjny look, ale mi odpowiada. Korektor by się przydał, może za jakiś czas sobie sprawię. Możecie zobaczyć również jak wypada porównanie pędzla baby buki LL z Hakuro H50. Jakość wykonania jest naprawdę wysoka i po kilku-kilkunastu praniach zupełnie nie stracił swoich właściwości. Idealnie nadaje się do torebki :)


Zestaw pożegnałam już jakiś czas temu i chętnie kiedyś wrócę do podkładu, może i do pudru :) Nie jest to podkład idealny, ale... Nic lepszego do tej pory niestety nie miałam. Teraz próbuję się przekonać do pokładu Revlon Nearly Naked i po pierwszych testach jestem zadowolona. Moja skóra nieco szaleje, ale mam nadzieję, że to tylko chwilowe. 

Jakie macie podejście do podkładów mineralnych? Znacie Lily Lolo? 

pozdrawiam, A


Obsługiwane przez usługę Blogger.